tag:blogger.com,1999:blog-91582036355542622882024-02-19T18:20:03.038+01:00OblivionHistoria Mariusa Cetegusa, którego młodość przypadła na czas Kryzysu OtchłaniNitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.comBlogger61125tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-66852087613190487962022-02-04T15:33:00.007+01:002022-02-04T15:33:50.482+01:00Rozdział LXI<p style="text-align: justify;"> Lud Cyrodiil jest bitny i odważny. Widać było to w Sali Obrad, gdzie wieczorem zgromadzili się wszyscy senatorowie, którzy byli w stanie przybyć. Kilkoro z nich miało nałożone świeże opatrunki, co świadczyło o tym, że również chwycili za broń. W większości jednak byli to ludzie zbyt starzy, aby samemu bronić miasta. Wpuszczono też wyższych oficerów straży i legionu, a także delegację magów z Tajemnego Uniwersytetu. No i kilkoro Ostrzy, których posadzono na honorowych miejscach. Jauffre, Mario i Baurus siedzieli obok siebie, z nosami na kwintę.</p><p style="text-align: justify;"> Większość obecnych, upojona zwycięstwem, uśmiechała się i wesoło gwarzyła, ale kilkoro siedziało na miejscach zasępionych, a nawet ze łzami w oczach. To byli ci, którzy w tej bitwie stracili swych bliskich. A wśród nich wszyscy członkowie Ostrzy, którzy stracili właśnie najważniejszego z mieszkańców Świątyni Władcy Chmur. I, co szczególnie zdziwiło Maria, kanclerz Ocato, choć przecież nie zdążył jeszcze poznać Martina na tyle, by się z nim zaprzyjaźnić.</p><p style="text-align: justify;"> A jednak Ocato też nie pałał radością. Przeciwnie, wyglądał, jakby nagle przybyło mu trosk. Otwierając posiedzenie, smutnym głosem obwieścił śmierć cesarza. Pozostali natychmiast spoważnieli. Wszyscy uczcili jego pamięć na stojąco, chwilą milczenia.</p><p style="text-align: justify;"> - To bardzo, bardzo zła wiadomość – mówił dalej spokojnym, ale smutnym głosem. – Mieliśmy wszyscy nadzieję nie tylko na zakończenie Kryzysu Otchłani. To bowiem już się stało, choć nie w taki sposób, jak byśmy chcieli. Kryzys Otchłani przeszedł do historii. Ale drugi problem pozostał. Co tu dużo mówić, cesarstwo nam się rozpada. Kolejne prowincje żądają niepodległości. Mieliśmy nadzieję że osoba nowego cesarza swym autorytetem zjednoczy nasze ziemie na powrót. Tak się nie stanie. W dodatku smoczy ród Septimów wygasł i nie ma komu przekazać praw do tronu.</p><p style="text-align: justify;"> - Trzeba wybrać nowego cesarza – odezwał się jeden z senatorów, stary człowiek o długich, siwych, przerzedzonych już mocno włosach. – Ród Septimów wygasł, to prawda, ale nie wierzę, że pośród tylu wysokich rodów – zatoczył ramieniem – nie znajdzie się nikt, kto byłby godny cesarskiej korony.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak jest! – poparł go inny, siedzący kilka miejsc dalej. – Wielu mężów wyróżniło się choćby i dziś, gdy daedry niespodziewanie nas zaatakowały. Nie stracili głowy, lecz powiedli nas do walki. Jest z kogo wybierać.</p><p style="text-align: justify;"> Ocato westchnął.</p><p style="text-align: justify;"> - Korona to nie coś, co dostaje się w nagrodę za szlachetne czyny – oznajmił. – Gdyby tak było, teraz, w tej chwili wskazałbym wam tego, komu powinniśmy ją włożyć. Tak się składa, że jest obecny na tej sali. Ale tak stać się nie może. Sama korona nie znaczy nic. Najważniejsze jest bowiem prawo do korony. A kto z nas może powiedzieć, że posiada choćby cząstkę praw?</p><p style="text-align: justify;"> Wszyscy obecni zaczęli spoglądać jeden na drugiego. Nie tyle w poszukiwaniu kandydata na cesarza, co po prostu próbując zgadnąć, kogo kanclerz miał na myśli.</p><p style="text-align: justify;"> - Co więc Wasza Ekscelencja proponuje? – spytał inny senator.</p><p style="text-align: justify;"> Ocato przez chwilę ociągał się z odpowiedzią.</p><p style="text-align: justify;"> - Musimy dokładnie prześledzić wszelkie pokrewieństwa z rodziną Septimów – oznajmił w końcu. – To możliwe, że żyje gdzieś jakiś inny, może daleki krewny cesarskiej rodziny. O Martinie Septimie przecież żaden z nas przedtem nie słyszał, a pojawił się jak zbawca. Ale to wymaga szczegółowych studiów, wielu poszukiwań i czasu. I tutaj zwracam się z apelem do delegacji magów. Oni najszybciej znajdą tego, któremu moglibyśmy powierzyć koronę. Zobowiązuję skrybów, aby służyli im pełną pomocą w tych poszukiwaniach.</p><p style="text-align: justify;"> Ten wniosek nie wywołał żadnych dyskusji. Magowie bez szemrania przyjęli na siebie ten zaszczytny obowiązek. Żaden z senatorów nie był przeciw. Gdy zakończono i zaprotokołowano głosowanie, głos zabrał ponownie stary senator o długich włosach.</p><p style="text-align: justify;"> - Cóż, Wysoka Izbo, nie możemy wybrać nowego cesarza, ale możemy wybrać namiestnika, który go zastąpi, do czasu kiedy nasi uczeni znajdą odpowiedniego kandydata. Wiem, władza namiestnika nie wystarczy, by zjednoczyć na powrót nasze państwo, ale póki co, niech choć obejmie władzę nad administracją. Ktoś musi dopilnować odbudowy, ktoś musi zarządzać gospodarką, ktoś w końcu musi mieć zwierzchność nad legionami. Czy Wasza Ekscelencja może zdradzić imię owej zasłużonej osoby, którą miał na myśli, mówiąc o koronie? Być może to najlepszy kandydat na namiestnika?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wydaje mi się – Ocato uśmiechnął się smutno. – Mówiłem o najbardziej zasłużonym, nie o najlepszym. Niestety, innych zdolności wymaga się od bohatera, a innych od namiestnika, który przecież jest nikim innym, jak tylko wysokiego szczebla urzędnikiem. Ale najlepiej niech ten człowiek sam się wypowie. Miałem na myśli Bohatera z Kvatch, Mariusa Cetegusa.</p><p style="text-align: justify;"> Mario drgnął, gdy usłyszał swoje imię. W myślach wciąż przeżywał śmierć Martina i w ogóle nie słuchał ani przemówienia kanclerza, ani dyskusji senatorów. Nie rozumiał, po co wezwano go na tę salę. Miał ochotę rzucić się na łóżko w swej chatce i wypłakać swój żal w poduszkę. Tymczasem ze zdumieniem zorientował się nagle, że wszyscy patrzą na niego, jakby czegoś od niego oczekiwali.</p><p style="text-align: justify;"> Z kłopotliwej sytuacji wybawił go Jauffre. </p><p style="text-align: justify;"> - Nasz bohater jest w tej chwili zbyt przybity śmiercią swego przyjaciela Martina Septima, aby był w stanie myśleć przytomnie – odezwał się. – Jego zasługi trudno przecenić i nocy nie starczyłoby, aby je wszystkie wymienić. Zwłaszcza, że Rada Starszych być może słyszała o niektórych, ale tylko niektórych. A było ich dużo, dużo więcej. A jednak zgadzam się z kanclerzem. To jest człowiek czynu. Może stać się ramieniem cesarstwa, ale ono teraz potrzebuje przede wszystkim głowy. Wierzę, że Rada Starszych nagrodzi osoby szczególnie zasłużone, w tym naszego bohatera, ale nie o nagrodę tu chodzi, a o zdolność zarządzania krajem. Nie widzę tu lepszego kandydata, ponad Jego Ekscelencję kanclerza Ocato – skłonił się kanclerzowi. – Udowodnił już, że potrafi poruszać się zręcznie w świecie polityki i gospodarki. Wykazał się przenikliwością i skromnością, bowiem wiadomo wszystkim, że nie rości on sobie żadnych praw do samej korony. Wysuwam więc kandydaturę kanclerza na stanowisko cesarskiego namiestnika…</p><p style="text-align: justify;"> Mario znów zapadł w letarg. Nie słuchał ani przemówienia Jauffrego, ani dyskusji, jaka się później wywiązała. Wciąż tłukła się w nim tylko jedna, niesamowicie bolesna myśl.</p><p style="text-align: justify;"> Martin nie żyje!</p><p style="text-align: justify;"> A jednak wciąż nadzieja nie opuściła jego serca. Martin jako człowiek nie żyje, to prawda. Nie ma już tego mądrego i dobrego człowieka. Już nigdy nie uścisną sobie dłoni, nie usiądą razem przy stole, nie zwilżą ust winem i nie zwierzą się sobie nawzajem ze swych trosk i problemów. Nigdy już nie poprosi go o radę i nie usłyszy jej, wypowiedzianej aksamitnym głosem pełnym dobroci i braterskiej miłości. Ale przecież Martin nie był do końca człowiekiem. Chyba… Tak mu się zdawało. To, co pokazał przed śmiercią, przekonało go, że Martin był wcieleniem boga. Albo czymś w tym rodzaju. Może emanacją boskiej siły, a może nawet był to sam Akatosh, który dla obrony Nirnu przed zakusami Pana Zniszczenia przyjął ludzką postać? Czy to możliwe? Bogowie nie umierają. Więc może i Martin nie umarł, tylko po prostu powrócił do domu? Dokąd? Tego Mario nie wiedział. Nigdy nie był zbyt religijny i o bogach wiedział niewiele. Nie tęsknił zresztą za bogiem. Tęsknił za człowiekiem, swym przyjacielem, Martinem. Za jego przyjaźnią, dobrocią i miłością…</p><p style="text-align: justify;"> Nagłe ciepło rozlało się w jego sercu. Miłość! To słowo obudziło w nim inną tęsknotę. Nagle zapragnął znaleźć się w objęciach Falanu…</p><p style="text-align: justify;"> Szturchnięcie w ramię wyrwało go z letargu. Baurus potrząsnął nim po raz drugi.</p><p style="text-align: justify;"> - Mówią do ciebie! – mruknął mu do ucha.</p><p style="text-align: justify;"> Mario rozejrzał się nieco przytomniej. Ze zdziwieniem stwierdził, że Ocato wpatruje się w niego uważnie, jakby czekając na odpowiedź. W sali obrad uczynił się rumor, gdy senatorowie odsuwali swe fotele i wstawali, również patrząc na niego. We wszystkich oczach wyczytał życzliwość i szacunek, ale nie miał pojęcia o co chodzi.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre również wstał i pociągnął go za sobą.</p><p style="text-align: justify;"> - Widzicie sami, jak mało dba on o zaszczyty – uśmiechnął się arcymistrz. – Ale nie znaczy to, że gardzi waszym pomysłem. Po prostu, myślami wciąż jest przy swoim przyjacielu. Założę się, że nawet nie wie, o co chodzi.</p><p style="text-align: justify;"> - A o co chodzi? – spytał, rumieniąc się i garbiąc, jakby chciał schować się sam w sobie.</p><p style="text-align: justify;"> Ocato wyszedł zza mównicy i podszedł do niego uroczystym krokiem. Baurus usunął się, dopuszczając kanclerza do jego miejsca. Ocato tymczasem spojrzał mu życzliwie w oczy i chwycił go za ramiona.</p><p style="text-align: justify;"> - Rada Starszych – oznajmił uroczystym głosem – jednogłośnie postanowiła przyznać ci tytuł Czempiona Cyrodiil. To niewiele, wiem. Ale mam nadzieję, że przyjmiesz ten tytuł. Tylko tak możemy ci się odwdzięczyć za twoje poświęcenie.</p><p style="text-align: justify;"> Mario patrzył na niego oszołomiony. Czempion Cyrodiil był najwyższym zaszczytem, jaki mógł otrzymać obywatel cesarstwa. Był to tytuł niezwykle rzadko nadawany. Trzeba było naprawdę wybitnych zasług, aby go otrzymać. O ile Mario orientował się w historii, do tej pory otrzymało go zaledwie kilka osób. I to z tych, których posągi stały później na pomnikach. Nie wiązał się z tym żaden urząd, ani żadna nagroda pieniężna. Prawodawcy bowiem wyszli z założenia, że jeśli ktoś robi coś bezinteresownie, nie dba o majątek. Był to tylko zaszczyt. Tylko i aż. Bo Czempion Cyrodiil w oczach mieszkańców stołecznej prowincji uchodził za drugą osobę zaraz po cesarzu. Otaczał go kult niemal boski. Gdziekolwiek się zjawiał, poczytywano to za wielki zaszczyt, a każdy mieszkaniec Cyrodiil, gdy tylko udało mu się wyświadczyć Czempionowi jakąś najdrobniejszą choćby przysługę, chwalił się tym na prawo i lewo. Chłopiec stajenny, który przytrzymał mu strzemię czuł się ważniejszy niż masztalerz.</p><p style="text-align: justify;"> Mario zmieszany, wymamrotał podziękowania. Zbyt cicho, aby ktokolwiek w sali mógł go usłyszeć, poza tymi, którzy stali najbliżej. Ocato objął go ramieniem i wznosząc drugie ramię, w górę, zawołał.</p><p style="text-align: justify;"> - Niech żyje Czempion Cyrodiil!</p><p style="text-align: justify;"> Cała sala głośno powtórzyła ten wiwat. </p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> - Więc zostajesz?</p><p style="text-align: justify;"> Mario skinął głową, z wysiłkiem odrywając wzrok od alabastrowo białego posągu smoka, by zerknąć na Jauffrego, stojącego obok.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeśli mogę – odezwał się. – Tylko na jakiś czas…</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre uśmiechnął się ciepło.</p><p style="text-align: justify;"> - Wszyscy potrzebujemy czasu, żeby dojść do siebie. Należy ci się wypoczynek. Udzielam ci bezterminowego urlopu. Zgłosisz się na służbę, gdy poczujesz, że już czas. A jeśli nie poczujesz – dodał ciepłym głosem – nic się nie stanie. Ale pamiętaj, że tam zawsze jest dla ciebie miejsce. Wciąż służymy cesarstwu. Martin chciałby tego. I wciąż masz tam wielu przyjaciół.</p><p style="text-align: justify;"> - Kiedyś wrócę – szepnął Mario. – Ale jeszcze nie teraz. Dziękuję ci.</p><p style="text-align: justify;"> Milczeli przez chwilę, wpatrując się w biały posąg, który kiedyś był Martinem.</p><p style="text-align: justify;"> - Ocato prosił, żeby ci coś przekazać – odezwał się znowu Jauffre. – Wejdź w wolnej chwili do garnizonu, do zbrojowni konkretnie. Zwyczaj wymaga, by Czempion Cyrodiil otrzymał paradną zbroję, ufundowaną przez cesarstwo. Zbrojmistrz chciałby wziąć miarę.</p><p style="text-align: justify;"> - Zbroję?</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - To stary zwyczaj – odezwał się. – I wizytówka. Gdziekolwiek się w niej pojawisz, wszyscy zorientowani będą ci służyć pomocą. A skoro już mowa o rzeczach przyziemnych… Twój żołd wciąż ci się należy i będzie odkładany do szkatuły w Świątyni Władcy Chmur. Wiem, jesteś dość bogaty, teraz nie potrzebujesz tych pieniędzy, ale sam rozumiesz, źródło twoich dochodów się wyczerpało, a każdy majątek z czasem topnieje.</p><p style="text-align: justify;"> Mario westchnął. Jauffre miał rację. Źródłem jego dochodów była Otchłań. To stamtąd znosił do Mundus drogą broń i pancerze. Teraz, gdy bramy Otchłani zamknęły się bezpowrotnie, skończyły się jego wypady do tego wymiaru.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak – mruknął. – Już na daedry nie zapoluję.</p><p style="text-align: justify;"> - Pewnie jeszcze jakąś napotkasz – Jauffre wzruszył ramionami. – Nie mogłeś być wszędzie i na pewno wszystkich bram nie pozamykałeś. Pewnie jeszcze napotkasz jakiegoś błąkającego się potwora. No, na nas już czas!</p><p style="text-align: justify;"> Mario znów westchnął przeciągle. Nagle, niespodziewanie dla siebie samego, zatęsknił za Otchłanią. Chciał znów poczuć duszny zapach domeny zła, zmierzyć się z daedrą, poczuć radość zwycięstwa po pokonaniu kolejnej remory. Znów skradać się we wnętrzu wieży, znów zręcznie omijać pułapki i znów złapać gorący jeszcze Kamień Pieczęci. I ten dreszcz emocji, gdy wieża zaczynała się rozpadać… Tak, wtedy czuł, że jego życie ma jakiś sens, jakiś jasno określony cel. Teraz wszystko to znikło.</p><p style="text-align: justify;"> Uścisnął podaną mu prawicę.</p><p style="text-align: justify;"> - Odprowadzę cię do bramy – oznajmił.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre, skinąwszy mu głową, odwrócił się i wyszedł z świątyni. Ostrza powracały do swojej siedziby, podobnie jak całe miasto powoli wracało do swych codziennych spraw. Zaczęły się remonty budynków i ulic, zniszczonych przez daedry. Tylko jeden obiekt miał zostać w takim stanie, w jakim się znajdował. Właśnie ten, Świątynia Akatosha, w której stał skamieniały awatar smoka. Nie dałoby się naprawić sklepienia bez uszkodzenia posągu, a nikt nie chciał, by tak się stało. Odtąd świątynia już na zawsze miała pozostać bez dachu. Ważniejszy był pomnik, stworzony przez Martina. Stworzony z siebie samego.</p><p style="text-align: justify;"> Mario postał jeszcze trochę przy pomniku.</p><p style="text-align: justify;"> - Będę cię tu odwiedzał, bracie – szepnął, dotykając dłonią zimnego kamienia.</p><p style="text-align: justify;"> Po czym odwrócił się i wolnym krokiem wyszedł z świątyni, dołączając do oczekującego go arcymistrza. Przez dłuższą chwilę kroczyli obok siebie w milczeniu. W końcu przerwał je Jauffre.</p><p style="text-align: justify;"> - Przekonałeś się w końcu do Ocato?</p><p style="text-align: justify;"> Mario roześmiał się, pomimo niewesołego nastroju. Przez ostatnie dni wszyscy trzej pomagali ogarnąć kanclerzowi powojenny chaos i miał okazję poznać go lepiej. Mario w końcu przekonał się, że kanclerz jest osobą bystrą, silną i zdecydowaną, ale przy tym sprawiedliwą i mało dbającą o własny interes. Całą duszą oddany był cesarstwu, co Mario wywnioskował bardziej z podejmowanych przez niego decyzji, niż z ciepłych słów, których ten mu nie szczędził.</p><p style="text-align: justify;"> Któregoś dnia Mario odważył się zadać mu pytanie, jak wyobraża sobie sprawowanie funkcji namiestnika. Ten spojrzał na niego zdziwiony.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak to, jak? – wzruszył ramionami. – Tak jak dotychczas. Nic się nie zmieni. Cesarstwo opiera się na prawie boskim, którego nie mam zamiaru łamać. Prawo to podstawa istnienia państwa.</p><p style="text-align: justify;"> - I nie korci cię, aby nagiąć je do swoich interesów?</p><p style="text-align: justify;"> Ocato z niedowierzaniem pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Wciąż nie możesz mi darować, że odmówiłem w sprawie Brumy?</p><p style="text-align: justify;"> Mario uśmiechnął się przepraszająco.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie, Ekscelencjo. Wiem już, że to było słuszne posunięcie. Pytam, bo teraz ty jesteś pierwszą osobą w państwie. Niemal cesarzem, tylko bez korony.</p><p style="text-align: justify;"> - Nigdy nie będę cesarzem – zaprzeczył. – Nie mam i nigdy nie będę miał cesarskiej władzy, zresztą wcale jej nie pragnę, bo to niezwykle ciężkie brzemię. O wszystkim decyduje Rada, a ja jestem tylko jej przewodniczącym. Mój głos liczy się tak samo, jak głos pozostałych. Mogę naprowadzić, podpowiedzieć, doradzić, wypowiedzieć swoje zdanie. Ale decyzja i tak należy do Rady, tak jak niegdyś należała do cesarza. Uwierz mi – dodał innym tonem – Władza to ciężar. Wielki ciężar. Podobno ty nie chciałeś nawet tej cząstki władzy, jaką daje stopień oficerski. Dlaczego dziwisz się że uciekam przed koroną?</p><p style="text-align: justify;"> - Bo ja wątpiłem w swoje umiejętności w tej dziedzinie – odrzekł Mario. – I nadal w nie wątpię. A ty… Ty radzisz sobie znakomicie. Myślę, że poradziłbyś sobie na tronie.</p><p style="text-align: justify;"> Ocato zdecydowanie potrząsnął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Trzeba być kimś więcej niż tylko urzędnikiem, by sprawować cesarską władzę – odparł. – Bo cesarz musi umieć podejmować decyzje znacznie cięższej wagi, które nieraz na całe życie potrafią obciążyć ludzkie sumienie. Ja bym nie umiał. Są pewne granice władzy, których nie chcę przekraczać.</p><p style="text-align: justify;"> Mario pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie znam się na polityce, ani nie znam tylu głów Wysokich Rodów, co ty. Ale gdy patrzę wokół, wydaje mi się, że ze wszystkich ludzi w stolicy, ty byłbyś najlepszym cesarzem. Gdybym mógł decydować, poparłbym cię.</p><p style="text-align: justify;"> - Chciałbyś tego? – zdziwił się Ocato. – Zawsze sądziłem, że właśnie w tobie mam najbardziej zagorzałego przeciwnika.</p><p style="text-align: justify;"> - Miałeś – odparł Mario ze smutkiem. – Dopóki żył Martin. Teraz, gdy go zabrakło, wszystko się zmieniło.</p><p style="text-align: justify;"> - Taaak… - westchnął Ocato. – Teraz wszystko się zmieniło. Ale prawo nadal obowiązuje. A ja nie mam prawa do korony, więc żaden z dziewięciu bogów nie pobłogosławiłby mojego uzurpatorstwa i nie pomógłby mi w tym. A wierz mi, bez boskiej pomocy, długo bym na tronie nie posiedział. Tym miejscem targają tak potężne siły, że tylko wola bogów może kogoś utrzymać na tronie. Ty też nie dokonałbyś tylu bohaterskich czynów, gdyby bogowie odwrócili się od ciebie. Czy nie miałeś czasem wrażenia, że udało ci się coś, co praktycznie nie miało prawa się udać?</p><p style="text-align: justify;"> - Wiele razy – przyznał Mario. – Dopisywało mi niesamowite szczęście.</p><p style="text-align: justify;"> - To nie szczęście – Ocato pokręcił głową. – To boska pomoc. To świadczy też o tym, jak ważna była dla nich twoja misja, bo oni rzadko mieszają się do naszych spraw, które zwykle wydają się im błahe i nieistotne.</p><p style="text-align: justify;"> - Daedry też mi pomogły – mruknął. – Zwłaszcza Meridia.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wszystkie daedry są złe – uśmiechnął się Ocato. – Wiem, że pomogłeś Meridii, a ona ci się odwdzięczyła. Jeśli mogę ci coś poradzić, spróbuj zapewnić sobie też opiekę Azury. W jej życzliwość chyba nie wątpisz? Zastanowiłbym się też nad Malacathem. Może niezbyt miły, ale sprawiedliwy. Przyda ci się każda pomoc.</p><p style="text-align: justify;"> - Już nie – westchnął Mario. – Moja misja się skończyła. Wrota Otchłani pozamykane, Kryzys Otchłani skończył się…</p><p style="text-align: justify;"> - Kryzys dopiero nadciąga – westchnął Ocato. – Uwierz mi, nadciąga czas bardzo niespokojny. Wyleje się jeszcze wiele zła, choć już nie z Otchłani, a po prostu z ludzkich serc. Człowiek tak szlachetny jak ty, nie będzie patrzył na zło obojętnie, nie wierzę w to. Za to wierzę w ciebie.</p><p style="text-align: justify;"> Dziś Mario, krocząc obok Jauffrego, przypomniał sobie te słowa. I przez chwilę zrobiło mu się wstyd. Jest żołnierzem. Oficerem nawet. A jednak pozwala na to, by jego własny ból wziął górę nad obowiązkiem, z którego nikt go nie zwolnił. Cesarz nie żyje, ale cesarstwo istnieje nadal.</p><p style="text-align: justify;"> - Mistrzu – odezwał się bezwiednie. – Wciąż jestem na twoje rozkazy. Jeśli uważasz, że powinienem wrócić z tobą, powiedz tylko słowo, a wrócę. Może nawet tak będzie lepiej…</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre zwrócił ku niemu swą łysiejącą głowę.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiem o tym – zapewnił. – Wiedziałem już w chwili, w której przyjmowałem cię do naszego zakonu. I teraz wydaję ci rozkaz: odpocząć! Jedź do swej ukochanej. Czeka na ciebie. Należy jej się trochę radości. Odwiedź kaplicę Azury, jak chciałeś. Ochłoń, uspokój myśli. A gdy to się stanie, wróć. Do nas, albo może od razu do Anvil.</p><p style="text-align: justify;"> - Anvil? – zdumiał się Mario. – Dlaczego do Anvil?</p><p style="text-align: justify;"> - Bo dzieje się tam coś niedobrego – odparł Jauffre, trąc czoło. – Spustoszono świątynię i wszystko wskazuje na to, że maczały w tym palce jakieś ciemne siły.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEixtHZQw_P7YpZ4q-XkTwcK7YWPoQJQJqtsTaDU2RTX0aOFzG_-HMuV4JoaLMu2UNgJkvRQ3yk-R4twiLaGdcXbh8OD2qAuP4eIWDCY42vg-ciuMv4NmPAVTYTE8nzY9CEDD8F-sr0rHCLFYkBcmTdXBNOIH7PK-J8vQGNgVSAeAHzC8cPbLj2Pa2kZCw=s640" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEixtHZQw_P7YpZ4q-XkTwcK7YWPoQJQJqtsTaDU2RTX0aOFzG_-HMuV4JoaLMu2UNgJkvRQ3yk-R4twiLaGdcXbh8OD2qAuP4eIWDCY42vg-ciuMv4NmPAVTYTE8nzY9CEDD8F-sr0rHCLFYkBcmTdXBNOIH7PK-J8vQGNgVSAeAHzC8cPbLj2Pa2kZCw=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Anvil - świątynia Dibelli</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> - Daedry?</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre potrząsnął głową i rozłożył ręce.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wiemy. A dobrze byłoby się dowiedzieć. Mam tam kilku ludzi, więc trzymam rękę na pulsie. Zareaguję, gdy wydarzy się coś więcej. Ale i tak zamierzałem cię tam wysłać, gdy już dojdziesz do siebie. Trzeba powęszyć i to dyskretnie. Bardzo dyskretnie, żeby nie spłoszyć kogoś, kto może coś wiedzieć. Daedry wydają się oczywistą odpowiedzią, a ty masz z nimi największe doświadczenie z nas wszystkich. Oczywiście, pewności nie mamy. W zasadzie nic nie wiemy. Tyle tylko, że któryś z kapłanów znalazł jakiś magiczny ślad, nie pochodzący z naszego świata. Może to mieć coś wspólnego ze sprawą, ale może to też być zwykły przypadek. Czy to daedry? Być może. Ale jeśli już, to raczej nie słudzy Dagona. Ślad podobno pochodził z Mroźnej Przystani. To inna płaszczyzna Otchłani.</p><p style="text-align: justify;"> - Któż więc?</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre znów wzruszył ramionami. Przeszedł przez główną bramę miasta i zbliżył się do oczekującego go oddziału Ostrzy. Jena stała na przedzie, trzymając za uzdę konia, na którym arcymistrz przybył do stolicy.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak mówiłem, nie wiemy – odrzekł Jauffre, chwytając wierzchowca za uzdę i poklepując go po szyi. – To zresztą nie muszą być niczyi słudzy, a już na pewno nie Dagona. Moi śledczy, po konsultacji z najróżniejszymi kultystami zasugerowali, że Mroźna Przystań wskazuje na Meridię, a to jest już bardzo dziwne.</p><p style="text-align: justify;"> - Meridia? – Mario aż przystanął. – A dlaczego Meridia miałaby szkodzić ludziom?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie mówię o samej Meridii, tylko o tym, że ślad prawdopodobnie pochodził z jej dziedziny. Wątpię, by ona sama miała z tym wspólnego coś więcej. Chyba, że w świątyni odbywały się jakieś zakazane obrzędy.</p><p style="text-align: justify;"> - Nekromancja?</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre znów się uśmiechnął.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wiem, trzeba to sprawdzić. Jesteś jej wybrańcem. Jeśli ona ma z tym coś wspólnego, tobie najprędzej uda się to dostrzec.</p><p style="text-align: justify;"> Dosiadł konia i skinął mu głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale jak mówiłem, to nic pilnego – uśmiechnął się ciepło. – Ruszysz, gdy poczujesz się gotów. Kilka tygodni nie zrobi nam różnicy.</p><p style="text-align: justify;"> Uniósł dłoń w geście pozdrowienia. Mario zasalutował. Odpowiedział na kilka pozdrowień. Baurus uścisnął mu dłoń. Cyrus pomachał z daleka. Jena mrugnęła do niego na poły zalotnie, na poły życzliwie.</p><p style="text-align: justify;"> A potem oddział skierował się na most. Mario patrzył jak się oddalają i poczuł się strasznie samotny. Wiedział już, że najpóźniej jutro opuści stolicę i wyruszy na zachód. Do Skingrad.</p><p style="text-align: justify;"> Do Falanu!</p><p style="text-align: justify;"> A stamtąd było blisko do Anvil…</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjtofcmxAVlazp0ALdyBKOGdcwE_xf07wxqD7ewjoKu-j9rUWmXc4qaZ4LLYfibB8N1b-rHwrsOoJEKxGqLZ0InqCfKB5U9v0eAMSq4PS6L2drUQOYBH6bClLFgjj4bJbSSATQ4ybZ-sK9gqPg5R3tqa_fToY-eb7GUoRxJUdmO-2LMPavDD1GdhHCn2A=s640" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjtofcmxAVlazp0ALdyBKOGdcwE_xf07wxqD7ewjoKu-j9rUWmXc4qaZ4LLYfibB8N1b-rHwrsOoJEKxGqLZ0InqCfKB5U9v0eAMSq4PS6L2drUQOYBH6bClLFgjj4bJbSSATQ4ybZ-sK9gqPg5R3tqa_fToY-eb7GUoRxJUdmO-2LMPavDD1GdhHCn2A=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Anvil</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> - Nie za wcześnie zlecasz mu kolejną misję? – Cyrus zbliżył swego konia do wierzchowca arcymistrza. – Chłopak jest załamany. Potrzebuje czasu na dojście do siebie.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiem co robię – odrzekł Jauffre. – Dostał tyle czasu ile będzie mu potrzebne. Ale nie wykorzysta go, zobaczysz. Ciekawość mu nie pozwoli. Zasiałem ziarno, które wkrótce wykiełkuje. To niespokojny duch, nie usiedzi długo na miejscu.</p><p style="text-align: justify;"> Cyrus pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> - No tak, ale czy nie należało zaczekać, aż znów będzie sobą.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre roześmiał się.</p><p style="text-align: justify;"> - Właśnie wtedy stanie się sobą – odparł. – Trzeba czymś zająć jego myśli. Uwierz mi, najprędzej dojdzie do siebie, gdy zacznie węszyć w Anvil. Na smutek najlepszym lekarstwem jest działanie. I to takie działanie, które wymaga myślenia.</p><p style="text-align: justify;"> Cyrus wydawał się nieprzekonany.</p><p style="text-align: justify;"> - W ramionach swojej ukochanej szybko o tej sprawie zapomni.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre spojrzał na niego rozbawiony.</p><p style="text-align: justify;"> - Uwierz mi – zniżył głos. – On już o tym myśli!</p><p style="text-align: justify;"> I uśmiechnął się sam do siebie.</p><p style="text-align: justify;"> Oddział Ostrzy powoli znikał między drzewami.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">KONIEC</p><p style="text-align: justify;">28.10.2021</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-4143182819878098292022-01-28T14:46:00.003+01:002022-01-28T14:46:26.624+01:00Rozdział LX<p style="text-align: justify;"> I wtedy stała się rzecz straszna.</p><p style="text-align: justify;"> Oto niebo pociemniało jak w środku burzliwej nocy, by następnie poczerwienieć krwistą łuną. Rozległo się rozsadzające czaszkę dudnienie, potem potężny grzmot, rozlegający się echem, błądzącym między budynkami. I oto w mieście, niedaleko muru, prowadzącego do dzielnicy świątynnej ukazała się straszna postać, otoczona płomieniem.</p><p style="text-align: justify;"> Mario po latach nie umiał sobie przypomnieć, jak ona dokładnie wyglądała. Na szczęście dla potomnych, a na nieszczęście do obrońców stolicy, ujrzeli ją wszyscy. Gdy później oglądał obraz, na którym uwieczniono ten moment, dziwił się niepomiernie, że nie stracił wtedy przytomności. Pamiętał bowiem jedynie paniczny strach, jaki go ogarnął.</p><p style="text-align: justify;"> Postać była gigantyczna. Mur, okalający dzielnicę, sięgał jej zaledwie do połowy uda. Z sylwetki przypominała dremorę miała taką samą, okrutną twarz, wyszczerzone zęby, ostre jak u drapieżnika, przepełnione nienawiścią błyszczące oczy, a na głowie krótkie rogi, przypominające kozie. Jednak zamiast dwu, potwór miał aż cztery ręce. W jednej z nich dzierżył coś, co wyglądało jak ogromny, dwusieczny topór o fantazyjnym kształcie.</p><p style="text-align: justify;"> Potwór wyprostował się, podniósł głowę i zaryczał. Straszny to był ryk, mrożący serca wszystkich obrońców. Nawet Mario zdołał wyszeptać jedynie jedno słowo.</p><p style="text-align: justify;"> - Dagon…</p><p style="text-align: justify;"> <table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgr-VZVFvN-iTkeQARUdzB9evQaObagArN4HhL8A5CvWV_DNdpwN-dbHH6oB7gmsyuNeLbDeXCo9ncKt6ZvRCt8sisrLkilcfTjiuwobUiyxYR3qOTEJZNmbmwZKwhTLLK3BZgiTgmjt3fgXfMnRYSycjwQbJ1XbGL86sA20J1r1qKwOuvsO1_AW-EkFQ=s1024" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgr-VZVFvN-iTkeQARUdzB9evQaObagArN4HhL8A5CvWV_DNdpwN-dbHH6oB7gmsyuNeLbDeXCo9ncKt6ZvRCt8sisrLkilcfTjiuwobUiyxYR3qOTEJZNmbmwZKwhTLLK3BZgiTgmjt3fgXfMnRYSycjwQbJ1XbGL86sA20J1r1qKwOuvsO1_AW-EkFQ=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Mehrunes Dagon w Cesarskim Mieście</td></tr></tbody></table><br /> Ale w tej chwili Martin pociągnął go za rękę i wciągnął do wnętrza świątyni.</p><p style="text-align: justify;"> - Bracie – odezwał się Martin tonem na poły uroczystym, na poły nerwowym, sięgając do szyi i szarpiąc się z łańcuchem, na którym wisiał Amulet Królów. – Tyle rzeczy jeszcze chciałem ci powiedzieć, ale nie będzie mi dane. Dziękuję ci… - Amulet w końcu dał się zdjąć. – Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie uczyniłeś! Ale przede wszystkim, za twą przyjaźń. Byłeś najlepszym przyjacielem, jakiego miałem w życiu. A teraz żegnaj!</p><p style="text-align: justify;"> Mario słuchał tej przemowy, w ogóle jej nie rozumiejąc. Trudno było mu się na niej skupić, bowiem wciąż ze strachem nasłuchiwał odgłosów z zewnątrz, gdzie rozlegały się złowrogie kroki zbliżającego się do świątyni Mehrunesa Dagona. Drżała od nich ziemia. Mimo grubych murów, dobiegł go ryk potwornego władcy.</p><p style="text-align: justify;"> W tym momencie budynek zadrżał, rozległ się huk i ze sklepienia świątyni posypały się kamienie. Chwilę później następny wstrząs i sklepienie świątyni runęło, odsłaniając czerwieniejące złowrogą łuną niebo. Biały był wzbił się w powietrze, na chwilę przesłaniając widok. Mario stał jak sparaliżowany, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Wydawało mu się, że sklepienie runęło prosto na Martina. Chciał rzucić się w jego stronę, ale jednocześnie strach nie pozwalał mu nawet na poruszenie ręką. Stał więc w miejscu, przerażonym wzrokiem śledząc rozgrywającą się przed nim scenę. Pył opadł nieco i ujrzał, że Martin wciąż stoi tam gdzie stał. Tylko pył pokrył jego ciemnofioletowy płaszcz i trudno było go dostrzec.</p><p style="text-align: justify;"> W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowało się sklepienie, ukazała się głowa Mehrunesa Dagona. Straszliwy pan zniszczenia dojrzał Martina, stojącego z dumnie podniesioną głową i Amuletem Królów w dłoniach. Wyszczerzył zęby w okrutnym uśmiechu i wydał z siebie odgłos, który mógł być wszystkim – rykiem wściekłości, okrzykiem zadowolenia, a nawet czymś w rodzaju szyderczego śmiechu.</p><p style="text-align: justify;"> I w tym momencie stało się coś niesamowitego.</p><p style="text-align: justify;"> Martin uniósł dłoń z Amuletem Królów, po czym krzyknął.</p><p style="text-align: justify;"> - Za cesarstwo!</p><p style="text-align: justify;"> I z ogromną siłą rzucił amuletem o kamienną posadzkę, a ten strzaskał się na setki kawałków, które rozsypały się po całej świątyni.</p><p style="text-align: justify;"> Mario ze zdumieniem zerknął na podskakujące wokół czerwone iskierki, które jeszcze przed okamgnieniem były wielkim klejnotem, a potem znów na Martina.</p><p style="text-align: justify;"> Ale Martina już nie było.</p><p style="text-align: justify;"> Zamiast niego, w świątyni stała ogromna, dorównująca wzrostem Dagonowi, ognista postać. Postać wyglądała, jakby utkano ją z ognia. Nie miała stałego kształtu, lecz chwiejnie poruszała się jak płomień na wietrze. Miała długą szyję, jak u łabędzia, wielką, uzębioną paszczę, zionącą ogniem, nogi zakończone szponami, a zamiast rąk rozłożyła ogromne, błoniaste skrzydła.</p><p style="text-align: justify;"> Smok!</p><p style="text-align: justify;"> Jeśli ktokolwiek miał jeszcze wątpliwości, że ród Septimów wywodził się od smoka, w tej chwili pozbył się ich na zawsze. W świątyni ukazał się bowiem niezbity dowód smoczej krwi cesarza – ognisty awatar Akatosha, smoczego Boga Czasu, najważniejszego z bóstw. Smok dumnym i wdzięcznym ruchem wyprostował swą łabędzią szyję, otworzył paszczę i zaryczał, a jednocześnie z jego paszczy wydobył się jasnożółty, gorący płomień, uderzając Mehrunesa Dagona w twarz.</p><p style="text-align: justify;"> Nie brzmiał jak straszliwy ryk Pana Ciemności. Bardziej przypominał krzyk orła. Dumny, dostojny, potężny krzyk władcy przestworzy.</p><p style="text-align: justify;"> Smok poruszył skrzydłami raz i drugi, znów wzniecając tumany pyłu. Mario musiał przymknąć powieki, a gdy je na powrót otworzył, smok nie stał już w świątyni, lecz unosił się ponad nią, wpatrzony w zaskoczone oblicze Dagona. Krzyk rozległ się po raz drugi i gorący płomień znów uderzył w twarz wroga, przybyłego z Otchłani.</p><p style="text-align: justify;"> Ryk bólu, wydobywający się z paszczy Dagona, znów zmroził krew Maria i sparaliżował go na chwilę. Ale teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Nie mógł już wziąć udziału w tej walce. Sięgnęła ona wyższego poziomu. Oto bowiem boski awatar samego Akatosha starł się z księciem daedr, Władcą Zniszczenia.</p><p style="text-align: justify;"> - To Martin? – wydyszał z szeroko otwartymi oczami Baurus, nie wiadomo kiedy dołączywszy do przyjaciela. – Więc to prawda… On jest wcieleniem boga!...</p><p style="text-align: justify;"> Mario nie odpowiedział, z zaschniętym z emocji gardłem śledząc rozgrywającą się nad nim walkę. Dagon rzucał się jak w ukropie, próbując uniknąć płomieni, które jak widać raniły nawet jego. Gdy tylko smok znalazł się bliżej, machał swym złowieszczo wyglądającym toporem, ale oślepiony płomieniem, nie potrafił ugodzić w zwinnie krążącego wokół niego przeciwnika. Smok raził go ogniem, co chwilę uderzał w niego szponami i gryzł ostrymi zębami, wyszarpując kawałki mięśni i natychmiast się oddalając. Wokół wszystko było zbryzgane ciemną posoką, wydobywającą się z ciała Dagona. Smok tymczasem na chwilę wzniósł się nieco wyżej i odleciał nieco dalej, by zatoczyć krąg i nabrać rozpędu. Uderzył ze zdwojoną siłą. Wydawało się, że uderzy go głową, ale w ostatniej chwili wykręcił zwinny manewr i zadał potężny cios szponami w pierś przeciwnika, wyrywając mu kawał ciała. Ten zachwiał się i wypuścił broń z ręki. Tymczasem Martin zaatakował znów. Szczęki smoka zacisnęły się na twarzy Mehrunesa Dagona, który wydał z siebie niewyraźny ryk bólu i rękami chwycił smoka za szyję. Smok jednak zdołał jeszcze przedtem poprawić chwyt i złapać go zębami za kark. To starcie zdawało się trwać w nieskończoność. Dagon próbował skręcić smokowi szyję, ten zaś zaciskał szczęki coraz mocniej na jego karku, jednocześnie wbijając mu się szponami w pierś i chwytając za żebra. Czteroręki olbrzym rzucał się we wszystkie strony, obryzgując całą okolicę ciemną posoką. Próbował strząsnąć z siebie przeciwnika, ale ten wydawał się być całkowicie niewrażliwy na jego wysiłki. Zamknął ogniste oczy, jak przy wielkim wysiłku i zacisnął szczęki jeszcze mocniej.</p><p style="text-align: justify;"> <table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjxERgQ8ZUyIj-xU_zSxApiyAvtb_sKqXQUuTSc29LXtL0VA821t8GmniWGtU4akx_OPMkXLgrmc7IAozZYsy_0ToIYxEhca5Z1Bzim2mJ9cSnEMO7sKWVyd8s9IXY_BXDwhcGAQttpbGJkhtjieJOxKuiVCSvyE6_0mB922St1aMNRLyNIelj1HavERw=s1024" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjxERgQ8ZUyIj-xU_zSxApiyAvtb_sKqXQUuTSc29LXtL0VA821t8GmniWGtU4akx_OPMkXLgrmc7IAozZYsy_0ToIYxEhca5Z1Bzim2mJ9cSnEMO7sKWVyd8s9IXY_BXDwhcGAQttpbGJkhtjieJOxKuiVCSvyE6_0mB922St1aMNRLyNIelj1HavERw=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Martin Septim pod postacią smoka</td></tr></tbody></table><br /> Olbrzym zachwiał się na nogach. Widać było, że goni resztką sił. Spróbował jeszcze rozpaczliwym ruchem uderzyć ciałem smoka o sterczące kikuty filarów, podtrzymujących niegdyś sklepienie świątyni, ale w tym momencie rozległo się głośne chrupnięcie. Olbrzym znieruchomiał z nienaturalnie przekrzywioną głową. Przez chwilę stał bez ruchu, po czym zaczął się jednocześnie powoli przewracać i rozwiewać. Znikł, zanim jego cielsko dotknęło bruku. Został odesłany do Otchłani.</p><p style="text-align: justify;"> - Wygrał!...</p><p style="text-align: justify;"> Miało to brzmieć jak okrzyk tryumfu, ale zaschnięte gardło sprawiło, że Mario wydobył z siebie tylko ochrypnięty szept.</p><p style="text-align: justify;"> - Martinie… - rozległ się głos Baurusa, który wyciągnął ku niemu rękę w geście najwyższego szacunku. – Wasza Wysokość… Mój panie i cesarzu!</p><p style="text-align: justify;"> Smok wydał z siebie głębokie westchnienie. Rozejrzał się obolałym wzrokiem wokół, po czym uderzył skrzydłami i przeniósł się nad świątynię. Wylądował delikatnie na posadzce i skierował swą szlachetną głowę ku dwójce przyjaciół. Mario również wyciągnął ku niemu ręce. Sam nie wiedział, co chce przez to wyrazić. Podziw, szacunek, uwielbienie i najprawdziwszą braterską miłość. Smok odpowiedział mu spojrzeniem.</p><p style="text-align: justify;"> Sztywne, gadzie szczęki nie skrzywią się w uśmiechu. Smoczy awatar również tego nie potrafił. Ale spojrzeniem umiał przekazać wszystko. W jego ognistych oczach obaj przyjaciele wyczytali bezgraniczną miłość i ciepło. A także coś jeszcze. Mario poczuł, jak coś gorącego wypływa mu z oczu i niekontrolowanym strumieniem ścieka po policzkach. Zrozumiał, że w tym pełnym uczuć spojrzeniu tkwiło też coś niepomiernie smutnego i nieodwołalnego. To było pożegnanie.</p><p style="text-align: justify;"> Smok znów krzyknął, ale tym razem był to okrzyk pełen bólu. I rzeczywiście, zaczął zachowywać się, jakby owładnął nim ból nie do zniesienia. Rozłożył skrzydła i nagłym ruchem odgiął głowę w tył, jakby ktoś wbił mu śmiertelne ostrze w plecy.</p><p style="text-align: justify;"> I tak już pozostał. Znieruchomiał w przedśmiertnym spazmie. Ogarniający go płomień rozwiał się nagle. W świątyni nie było już płonącego boskiego awataru. Zamiast niego stał monumentalny, śnieżnobiały posąg smoka. Posąg, który nie miał nic wspólnego z łagodnym i promieniującym wokół dobrocią Martinem. Ten posąg wyrażał jedynie nieopisany ból. Ludzka natura Martina objawiła się w jego ostatniej chwili. Jeszcze przed okamgnieniem był awatarem najpotężniejszego z bogów, ale wewnątrz duszy wciąż pozostał człowiekiem, prostym wychowankiem rolników, kapłanem z Kvatch, ze wszystkimi ludzkimi słabościami. I w ostatniej swej chwili, jedynym co czuł był paraliżujący ból śmierci.</p><p style="text-align: justify;"> <table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEh05dIk-x54xemPPsP-V24qMrrhftHvA4liVJc4EggAZGoaHoh4geynMP41n_h2Zz6kSZ6U4XXnl7H4jXXiB9hY6OzDy6K2PWv4vlO3Z0IuWbYQ2MLvEwmBDUVNveA3-XplS6d_zN0tkEK6beqB4NgTDn8AjzZHlwg4-yhLcP7a2785UzYo7OBXQzncvA=s1024" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEh05dIk-x54xemPPsP-V24qMrrhftHvA4liVJc4EggAZGoaHoh4geynMP41n_h2Zz6kSZ6U4XXnl7H4jXXiB9hY6OzDy6K2PWv4vlO3Z0IuWbYQ2MLvEwmBDUVNveA3-XplS6d_zN0tkEK6beqB4NgTDn8AjzZHlwg4-yhLcP7a2785UzYo7OBXQzncvA=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Skamieniały smok w świątyni</td></tr></tbody></table><br /> Śmierci…</p><p style="text-align: justify;"> Mario nie umiał się opanować. Nieprzytomnie podszedł do białego posągu. Był zbyt wielki, aby mógł dosięgnąć choćby jego skrzydła. Przycisnął zalaną łzami twarz do stygnącego szponu i zaszlochał.</p><p style="text-align: justify;"> - Martinie… - zdołał tylko wyszeptać.</p><p style="text-align: justify;"> Stojący za nim Baurus również ocierał łzy. Mimo to zdołał pochylić się nad przyjacielem i ścisnął jego ramiona, próbując dodać mu otuchy.</p><p style="text-align: justify;"> - Krótko mu służyłem – wyszeptał. – Za krótko. Ale i tak jestem dumny z tego, że mogłem służyć takiemu cesarzowi.</p><p style="text-align: justify;"> W takiej właśnie pozie zastał ich Ocato, gdy zdyszany i zbryzgany posoką daedr wpadł do świątyni. W prawej ręce trzymał swój kostur, w lewej długi sztylet, zapewne podniesiony z placu boju, po jakimś poległym żołnierzu. Krwawił z kilku niewielkich ran, ale zdawał się nie zwracać na to uwagi. Oczy błyszczały mu radością.</p><p style="text-align: justify;"> - Zwycięstwo! – zawołał od progu. – Pokonaliśmy ich! Wrota Otchłani zamknęły się. Żołnierze właśnie dorzynają niedobitki daedr!...</p><p style="text-align: justify;"> Urwał i szybkim spojrzeniem omiótł świątynię i nagle wzrok jego znieruchomiał na białym posągu. </p><p style="text-align: justify;"> - Gdzie cesarz? – zapytał nagle zaniepokojony. – Gdzie cesarz Martin Septim? Gdzie nasz pan!?</p><p style="text-align: justify;"> Baurus spojrzał na niego smutnym wzrokiem.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie żyje – szepnął.</p><p style="text-align: justify;"> Ocato potrząsnął nieprzytomnie głową i postawił kilka kroków w kierunku posągu.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak to… Nie żyje? Gdzie jest? Może nie jest za późno? Może da się go uratować?</p><p style="text-align: justify;"> Mario wstał powoli i otarł oczy. Poczuł się nagle strasznie zmęczony.</p><p style="text-align: justify;"> - Oto i on – szepnął, dotykając z szacunkiem kamiennego szponu. – Zamienił się w smoka.</p><p style="text-align: justify;"> Ocato, wciąż nie dowierzając, wolnym krokiem zbliżył się do posągu i dotknął go z nabożną czcią. Powoli zaczynał rozumieć.</p><p style="text-align: justify;"> - Widziałem ognistego smoka – odezwał się drżącym głosem. – Widziałem jego walkę z Mehrunesem Dagonem. Widziałem jego zwycięstwo… Ale nie wiedziałem, że to cesarz… Myślałem… Myślałem, że przyzwał na pomoc swego boskiego przodka, Akatosha. Myślałem, że wciąż jest tutaj z wami…</p><p style="text-align: justify;"> Opuścił głowę i wolno, z niedowierzaniem nią pokręcił. Po czym dotknął ręką czoła i zamknął oczy. Gdy je otworzył, miał w nich łzy.</p><p style="text-align: justify;"> - To nie tak miało być – szepnął. – Razem mieliśmy świętować to zwycięstwo. Jesteś pewien, że to on?</p><p style="text-align: justify;"> Mario ze smutkiem skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Był ognistym smokiem, jak mówiłeś – powiedział ze ściśniętym gardłem. Ale po walce skamieniał. Nie wiem, dlaczego. Ale wiedział… Wiedział, że przypłaci to życiem. Inaczej nie żegnałby się ze mną…</p><p style="text-align: justify;"> Spod jego powiek znów trysnęły łzy. Ale już się ich nie wstydził. Nie musiał. Oczy szkliły się każdemu, kto wszedł do świątyni. Pojawili się Jauffre i Cyrus, a także kilkoro innych Ostrzy. Każdy z nich z niedowierzaniem spoglądał na wygiętą z bólu postać kamiennego smoka, który przed chwilą jeszcze błyszczał płomieniem, a jeszcze wcześniej był jednym z nich – mieszkańcem Świątyni Władcy Chmur.</p><p style="text-align: justify;"> Długo stali bez ruchu, z opuszczonymi głowami, jakby wciąż mieli nadzieję, że posąg na powrót ożyje i przybierze ludzką postać. Tę postać, którą tak bardzo ukochali.</p><p style="text-align: justify;"> Ale nic takiego nie nastąpiło. Ocato ocknął się pierwszy. Podniósł głowę i szepnął ze smutkiem.</p><p style="text-align: justify;"> - Proszę was wszystkich do Sali Obrad. Tam zastanowimy się, co dalej.</p><p style="text-align: justify;"> Wychodząc, odwrócił się jeszcze ku posągowi i z szacunkiem schylił głowę.</p><p style="text-align: justify;"> - Cesarz nie żyje – odezwał się. – Ale umierając dał nam przyszłość. I o tę przyszłość musimy się teraz zatroszczyć.</p>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-25230105662878283502022-01-21T12:18:00.000+01:002022-01-21T12:18:08.504+01:00Rozdział LIX<p style="text-align: justify;"> Gdy znalazł się na Zielonej Drodze, obejrzał się za siebie. Martin kroczył kilkadziesiąt kroków za nim, w towarzystwie Jauffrego i Baurusa. Uśmiechnął się sam do siebie i wkroczył na szeroką, wybrukowaną jasnym kamieniem promenadę wokół pałacu. Pod bramą ujrzał szpaler żołnierzy. Nie w blaszanych, pozłacanych kirysach Straży Pałacowej, jak to zwykle bywało. Ci żołnierze mieli na sobie oksydowane segmentaty Ostrzy. Cyrus i jego oddział przejęli już straż pod zamkiem. Zgodnie z prawem, jak zapewniał Jauffre. Bowiem zarówno cesarza, jak i następcę tronu od zawsze chroniły Ostrza, mając nadrzędną funkcję nad wszystkimi pozostałymi formacjami.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiFY1R0FSYhuD-QqOTwT65K2S_WXhmDeeWHm5_v1fZ3z8O_42NOiFCDB8vYr2D0IFqTtJiQRU-smYLpsrTAV7tnWDXW8GYCICclwhclZBuzsxMk2Uakff7HWxnm7C-sy0OVRRXid5SH_fO3fD6JW5kg4gF6mQmav_YrQV-Vv-JBVAIGxkiXyVnD2ptK-A=s1024" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiFY1R0FSYhuD-QqOTwT65K2S_WXhmDeeWHm5_v1fZ3z8O_42NOiFCDB8vYr2D0IFqTtJiQRU-smYLpsrTAV7tnWDXW8GYCICclwhclZBuzsxMk2Uakff7HWxnm7C-sy0OVRRXid5SH_fO3fD6JW5kg4gF6mQmav_YrQV-Vv-JBVAIGxkiXyVnD2ptK-A=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pałac Cesarza. Widoczny strażnik ze Straży Pałacowej, co można poznać po złoconej zbroi.</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Dwaj żołnierze, stojący bezpośrednio przed bramą, na jego widok zasalutowali i rozstąpili się na boki. Jeden z nich otworzył przed nim okutą, dębową bramę. Ogarnął go chłód pałacowych korytarzy i półmrok, rozświetlany jedynie przez zawieszone na ścianach lampy oliwne. Wejście do Sali Obrad stało otworem. Po bokach straż pełnili dwaj żołnierze, tym razem ze Straży Pałacowej, co oznaczało, że oficjalnie władzę wciąż sprawują kanclerz i Rada Starszych. Mario wkroczył do ogromnej Sali Obrad, w której pod jednym z filarów, w oficjalnej, długiej szacie o kolorze złamanej czerwieni, wyprostowany i gotowy na przyjęcie gościa stał kanclerz.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjXCkVUSTt3p0RgvoymzodbBZTPU7PlwVeIg5fF-ibZaVcEV5snbg153X8JO2UXlfgPlR4NvitMaNipckMAPtH0feaktY6crvXV65iXpciO6Q_2RckBE27eda_U5KZgZZZvOYeC2Ir0nyYWwplhlJBteo74_uRmrMiLgq2lO-aqTdNvHnaeOPjyObPq7g=s1024" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjXCkVUSTt3p0RgvoymzodbBZTPU7PlwVeIg5fF-ibZaVcEV5snbg153X8JO2UXlfgPlR4NvitMaNipckMAPtH0feaktY6crvXV65iXpciO6Q_2RckBE27eda_U5KZgZZZvOYeC2Ir0nyYWwplhlJBteo74_uRmrMiLgq2lO-aqTdNvHnaeOPjyObPq7g=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Sala Obrad. Samotna postać pod filarem to kanclerz Ocato.</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Ocato nie miał koło siebie żadnego strażnika, co Mario przyjął ze zdziwieniem. Był w sali zupełnie sam. Jej ogrom sprawiał, że wydawał się jeszcze mniejszy i jeszcze bardziej samotny. Stał wsparty na długiej, prostej lasce, która stanowiła insygnium jego władzy, a także broń, co Mario poznał po ledwo dostrzegalnej, magicznej iluminacji, jaką opalizował kostur. Ocato widać nie potrzebował straży. Pochodząc z uzdolnionego magicznie plemienia Altmerów, zapewne potrafił skutecznie obronić się sam. Jego twarz była spokojna, jakby spodziewał się, co teraz się wydarzy i był na tę okoliczność dokładnie przygotowany.</p><p style="text-align: justify;"> Jak poinstruował go Jauffre, Mario stanął dwa kroki przez nim i zasalutował. Ocato skinął mu uprzejmie głową i nie przedłużając niepotrzebnie kłopotliwej chwili, odezwał się spokojnym, dźwięcznym głosem.</p><p style="text-align: justify;"> - Witaj, Bohaterze z Kvatch. To zaszczyt gościć cię na tej sali. Czy przynosisz wieści, jakich Rada oczekuje?</p><p style="text-align: justify;"> - Witaj, Ekscelencjo – odrzekł Mario, nieco mniej pewnym głosem, niż chciał. – Przynoszę wieści, o następcy tronu, Martinie Septimie, synu Jego Cesarskiej Mości Uriela Septima VII.</p><p style="text-align: justify;"> - Czy przybył do miasta?</p><p style="text-align: justify;"> - Tak, Ekscelencjo – odrzekł Mario. – I właśnie zmierza do Pałacu Cesarza, aby spotkać się z Radą Starszych i przedstawić jej swoje prawa do tronu.</p><p style="text-align: justify;"> - Jego prawa do tronu zostały już rozpatrzone przez Radę Starszych – uśmiechnął się Ocato. – Jestem tu po to, by oznajmić mu, co postanowiła Rada.</p><p style="text-align: justify;"> Skinął mu głową, uznając rozmowę za zakończoną. Mario niepewnie usunął się na bok i tak jak chciał Jauffre, stanął bokiem do kanclerza, oczekując wejścia Martina. Nie potrafił jednak zachować się całkowicie obojętnie. Zamiast patrzeć wprost przed siebie, gdy tylko kątem oka zauważył ruch, odwrócił głowę w stronę wejścia.</p><p style="text-align: justify;"> Martin prezentował się skromnie i godnie. Wszedł wolnym krokiem, z głową podniesioną, ale bez cienia pychy. Przeciwnie, z oczu patrzyła mu właściwa jego naturze łagodność i dobroć, ale również spora doza onieśmielenia. Trudno mu się dziwić, pierwszy raz w życiu gościł nie tylko w cesarskim pałacu, ale w ogóle w stolicy. Wszystko wokół zdumiewało go i przytłaczało swym bogactwem i rozmachem, choć bardzo nie chciał dać tego po sobie poznać. Jego oczy zdawały się chwilami mówić: „Co ja, zwyczajny wieśniak, wychowany na gospodarstwie, robię w cesarskim pałacu?”. Ale tak jak zapanował kiedyś nad hedonistycznymi pokusami kultu Sanguine, tak i teraz panował nad sobą z prawdziwie monarszą wielkością.</p><p style="text-align: justify;"> W ciemnym, aksamitnym płaszczu prezentował się bardzo dostojnie. Amulet Królów, zawieszony na jego szyi, zdawał się świecić swoim własnym blaskiem, dodając mu jeszcze dostojeństwa. Mario poczuł nagłą chęć, aby skłonić przed nim głowę, a nawet przyklęknąć. Opanował się jednak, wiedząc, że taka manifestacja jeszcze przed koronacją byłaby źle odebrana. Poza tym, był przecież oficerem Ostrzy. Ostrza nie klękali przed cesarzem, oddając mu jedynie honory na sposób wojskowy.</p><p style="text-align: justify;"> Martin zbliżył się do kanclerza na odległość trzech kroków, po czym pierwszy skłonił głowę. Wciąż bowiem był jedynie niekoronowanym następcą tronu i oficjalną władzę w państwie nadal sprawował kanclerz. Ten natomiast odkłonił się lekko, ale z szacunkiem, zgodnie z protokołem.</p><p style="text-align: justify;"> - Witam w cesarskim pałacu – odezwał się Ocato. – Jestem Ocato, Wysoki Kanclerz Rady Starszych.</p><p style="text-align: justify;"> - Jestem Martin Septim, najmłodszy syn Jego Wysokości Uriela Septima VII.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiem, kim jesteś – uśmiechnął się Ocato. – A nawet gdybym nie wiedział, dostrzegłbym aurę, która cię otacza.</p><p style="text-align: justify;"> Przez chwilę milczał, przyglądając mu się uważnie.</p><p style="text-align: justify;"> - Rada Starszych – odezwał się znów – zdecydowała już o twoim dziedzictwie. Choć nie mieliśmy okazji się spotkać, wiem o tobie bardzo wiele. Prowadzę bowiem bogatą korespondencję ze wszystkimi hrabstwami w kraju i nie tylko.</p><p style="text-align: justify;"> A potem, z widocznym wzruszeniem, przyklęknął na jedno kolano, opuszczając głowę.</p><p style="text-align: justify;"> - Bądź pozdrowiony, cesarzu Martinie Septimie!</p><p style="text-align: justify;"> Mario nie wierzył własnym uszom. Spodziewał się chłodnego przyjęcia, długich negocjacji, gorących sporów, może nawet przelewu krwi, a tu sam kanclerz, bez żadnych ceregieli uznaje Martina za prawowitego cesarza! Spodziewał się kłopotów – a tu okazuje się, że żadnych kłopotów nie będzie. Poszło jak z płatka!</p><p style="text-align: justify;"> Fala gorąca ogarnęła jego ciało. Miał ochotę krzyczeć z radości. Pohamował się oczywiście, ale z nagłym przypływem sympatii spojrzał na kanclerza, a potem przeniósł wzrok na Jauffrego.</p><p style="text-align: justify;"> - Miałeś rację, mistrzu – powiedział mu oczami. – Wybacz, że zwątpiłem.</p><p style="text-align: justify;"> Martin tymczasem podszedł do kanclerza i pochylił się nad nim, chwytając go za ramiona. Pociągnął go lekko w górę, skłaniając do powstania na nogi. Ocato powstał i uśmiechnął się. Ciepło się uśmiechnął, co nie uszło uwadze Maria.</p><p style="text-align: justify;"> - Ekscelencjo – odezwał się Martin. – Nie wiem, jak mam wyrazić swą wdzięczność za tak ciepłe przyjęcie. I za oszczędzenie nam wszystkim czasu, który mógł zostać nieodwołalnie zmarnowany.</p><p style="text-align: justify;"> - Dobrze powiedziałeś, Wasza Wysokość – odparł Ocato. – Czas jest tym, czego nie mamy, więc Rada Starszych postanowiła zaoszczędzić go, jak sam powiedziałeś, nam wszystkim. Koronacja zwykle jest wielkim świętem, uroczystością, przeprowadzaną z ogromnym rozmachem i wymagającą wielu przygotowań i zwyczajowych obrzędów. Jednak na to właśnie czasu nie mamy. Czy zgodzisz się, panie, aby ograniczyć ceremonię do niezbędnego minimum?</p><p style="text-align: justify;"> - Ależ, oczekuję tego! – Martin uniósł brwi, po czym swoim zwyczajem zaczął wolno przechadzać się po sali, poufale objąwszy kanclerza ramieniem. – Chciałbym objąć tron niezwłocznie, jeśli to możliwe. Nie dla władzy, której wcale nie pragnę, ale po to, by jak najprędzej zamknąć barierę między Mundus i Otchłanią.</p><p style="text-align: justify;"> - Jest jednak kilka obrzędów, które trzeba spełnić, aby wszystko odbyło się zgodnie z prawem – Ocato rozłożył ręce w przepraszającym geście. – Najważniejsze już załatwiliśmy. Mówię o decyzji Rady. Wprawdzie debata powinna odbyć się w twojej, panie, obecności, ale na to drobne odstępstwo możemy sobie pozwolić, pod warunkiem, że przed koronacją zostaniesz przedstawiony Radzie. Ponieważ nikt z nas nie wiedział, kiedy zawitasz do stolicy, sala jak widzisz świeci pustkami. Potrzeba trochę czasu, by ich wszystkich zwołać. Zaraz roześlę do nich gońców z odpowiednim wezwaniem. Do zachodu słońca wszyscy powinni się zjawić. Następnie udamy się procesją do świątyni, gdzie przy świadkach poprosisz o boskie błogosławieństwo. Nie wątpię, że zostanie ci udzielone. Potem dopiero udamy się do sali tronowej, gdzie odbędzie się obrzęd właściwej koronacji. A potem, już tylko z delegacją kilku członków Rady i kilkoma towarzyszącymi ci osobami, które sam wybierzesz, powrócisz do świątyni i rozpalisz Smocze Ognie.</p><p style="text-align: justify;"> - I wtedy?...</p><p style="text-align: justify;"> Ocato spojrzał na niego wzruszony.</p><p style="text-align: justify;"> - I wtedy, panie, wszystkie bramy Otchłani natychmiast się zamkną i już nigdy więcej żadna daedra nie przedostanie się do naszego świata. Wystarczy jedynie wytępić te, które już się w nim znalazły, bo nie wątpię, że gdzieś tam, w głuszy, wciąż tkwią pootwierane portale, wokół których wałęsają się potwory rodem z Otchłani. Bez wsparcia swego pana będą jednak łatwym przeciwnikiem i żołnierze sobie z nimi poradzą. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, zapraszam cię, panie, oraz twych przyjaciół – skłonił się lekko Jauffremu – do mego gabinetu, gdzie przejrzymy, podpiszemy i roześlemy wszelkie niezbędne dokumenty, które pozwoliłem sobie zawczasu przygotować.</p><p style="text-align: justify;"> I przy tych słowach zapraszającym gestem wskazał Martinowi kierunek. Martin zerknął w stronę Ostrzy i mrugnąwszy im łobuzersko, ruchem głowy przywołał ich do siebie.</p><p style="text-align: justify;"> - Idziemy? – spytał żartobliwie.</p><p style="text-align: justify;"> - Skoro Ekscelencja prosi – uśmiechnął się Jauffre. – Mario i Baurus będą nam towarzyszyć, jeśli nie masz nic przeciwko temu.</p><p style="text-align: justify;"> - Oczywiście – uśmiechnął się Ocato. – Baurusa znam z dawnych lat, a i Bohatera z Kvatch miałem już zaszczyt poznać. Będzie mi bardzo miło ich gościć.</p><p style="text-align: justify;"> - W takim razie, chodźmy – Jauffre skinął głową. – Miejmy to już za sobą. Szkoda, że nie ma tu Steffana. Nie znoszę papierów…</p><p style="text-align: justify;"> I roześmiawszy się cicho, cała piątka ruszyła ku drzwiom.</p><p style="text-align: justify;"> Ale nie zdążyła do nich dojść!</p><p style="text-align: justify;"> Strażnicy pałacowi, w błyszczących, pozłacanych kirysach, stojący przed Salą Obrad, odruchowo chwycili za broń, na widok biegnącego ku nim żołnierza, chrzęszczącego oksydowaną segmentatą. Poznawszy jednak dowódcę oddziału Ostrzy, trzymającego wartę na zewnątrz, przepuścili go, po czym spojrzeli po sobie zdziwieni i zajrzeli przez otwarte drzwi do sali, niepewni tego, co powinni byli uczynić. Żołnierz szybko rozwiał ich wątpliwości.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjOPQ6powBBGx9MB49_9q0LfeVBqxQXyOlM0RC24bRi9PYye77p37SaPUWsH6Q7APTOMGlfCgTL_kBFFvz8JBHQ4ZsUZfvhAc9O8h6IwNTq7EhllK6lPVmRIiHMIEqaTwClc2Bi6Zaj1tShxi1yLudqR5igXOjKBC37EDwPbVcAQFWOZ7KIy18SvWgm0w=s1024" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjOPQ6powBBGx9MB49_9q0LfeVBqxQXyOlM0RC24bRi9PYye77p37SaPUWsH6Q7APTOMGlfCgTL_kBFFvz8JBHQ4ZsUZfvhAc9O8h6IwNTq7EhllK6lPVmRIiHMIEqaTwClc2Bi6Zaj1tShxi1yLudqR5igXOjKBC37EDwPbVcAQFWOZ7KIy18SvWgm0w=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Korytarz w cesarskim pałacu.</td></tr></tbody></table><p style="text-align: justify;"> - Daedry! – zawołał na cały głos.</p><p style="text-align: justify;"> Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu.</p><p style="text-align: justify;"> - Na dziedzińcu! – dodał szybko. – Bramy pootwierały się pod pałacem!</p><p style="text-align: justify;"> Mario poczuł, jak oblewa go zimny pot. A więc jednak! Nie będzie szczęśliwego zakończenia Kryzysu Otchłani. Pomimo osłabienia własnej armii, Mehrunes Dagon zdecydował się na atak. Wiedział przecież, że po rozpaleniu Smoczych Ogni będzie to niemożliwe, więc postawił wszystko na jedną kartę i choć słabszy niż kiedykolwiek, zaatakował teraz.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre sapnął tylko ze złością.</p><p style="text-align: justify;"> - Mario, Baurus, chronicie cesarza i kanclerza! – zawołał. – Reszta za mną!</p><p style="text-align: justify;"> I rzucił się pędem w kierunku drzwi. Strażnicy podążyli za nim. Jauffre znów udowodnił, że nie po znajomości został arcymistrzem. Nikt nie zakwestionował jego dowództwa, choć teoretycznie nie miał władzy nad strażą pałacową. W jednej chwili sala opustoszała. Jauffre zabrał ze sobą również strażników, pełniących wartę przed salą. Czterej, którzy pozostali wewnątrz, usłyszeli odgłosy walki, gdy na chwilę wybiegający uchylili bramę pałacu.</p><p style="text-align: justify;"> Mario spojrzał na Baurusa, potem na Martina, potem znów na Baurusa.</p><p style="text-align: justify;"> - Będziemy tu tak stać bezczynnie? – spytał nerwowym głosem.</p><p style="text-align: justify;"> - Rozkaz – burknął Baurus. – Ochraniamy ich.</p><p style="text-align: justify;"> - Jego – odparł Ocato, wskazując na Martina. – Ja ochrony nie potrzebuję. Sam będę go chronił.</p><p style="text-align: justify;"> - Jest tu inne wyjście? – spytał Martin.</p><p style="text-align: justify;"> - Jest – odparł Baurus. – Przez więzienie można dostać się do kanałów. A potem na zewnątrz, poza mury…</p><p style="text-align: justify;"> Martin niecierpliwie potrząsnął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Chodzi mi o wyjście z pałacu – odparł. – Żeby dostać się do świątyni.</p><p style="text-align: justify;"> - Przecież nie rozpalisz Smoczych Ogni – Mario spojrzał na przyjaciela ze smutkiem. – Nie objąłeś jeszcze tronu.</p><p style="text-align: justify;"> Ocato nie podzielał jego obaw.</p><p style="text-align: justify;"> - Masz jakiś pomysł, panie? – w oczach kanclerza błysnęła nadzieja.</p><p style="text-align: justify;"> Martin skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Musicie mi tylko pomóc dostać się do świątyni – szepnął konfidencjonalnie. – I to szybko!</p><p style="text-align: justify;"> Ocato spojrzał na niego z przestrachem.</p><p style="text-align: justify;"> - W takim razie, jedynie głównym wyjściem – rzekł zrezygnowany. – Ale na to ci nie pozwolę. To zbyt niebezpieczne.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie bardziej, niż czekanie na śmierć w tej pułapce – burknął Martin. – Idziemy!</p><p style="text-align: justify;"> I zanim ktokolwiek zdołał zaprotestować, Martin rzucił się ku drzwiom. Pozostali, nie mając innego wyjścia, podążyli za nim. Gdy dobiegli do bramy, oniemieli ze zgrozy. Nawet Martin zatrzymał się skonfundowany.</p><p style="text-align: justify;"> Na okrężnej promenadzie szalała bitwa. Kilka bram Otchłani płonęło w pobliżu, co jakiś czas wypluwając z siebie jakiegoś potwora. Połączone siły Straży Miejskiej i Ostrzy bezskutecznie próbowały powstrzymać siły wroga, składające się głównie z dremor. Mario dostrzegł Jauffrego, całego zbryzganego posoką, próbującego opanować chaos, ale w ogólnym zgiełku nikt nie słyszał wykrzykiwanych przez niego rozkazów. Na bruku leżało kilkadziesiąt trupów, głównie daedr. Legioniści z garnizonu dopiero nadbiegali z odsieczą.</p><p style="text-align: justify;"> Wybiegli z bramy, postępując za Martinem. Mario i Baurus z wyciągniętymi mieczami. Ocato – ze swym kosturem, który dzierżył w tej chwili, jakby była to włócznia. Od razu ich zauważono.</p><p style="text-align: justify;"> Dremora Markynaz z rykiem rzucił się ku nim, unosząc dwuręczny brzeszczot do ciosu. Błyskawica, wypuszczona z kostura Ocato zatrzymała go na chwilę i oszołomiła, czego nie omieszkali wykorzystać Baurus i Mario, jednocześnie zadając dwa potężne cięcia, które posłało dremorę na bruk.</p><p style="text-align: justify;"> - Gdzie świątynia? – Martin złapał kanclerza za ramię. – Ja nie znam miasta! Straciłem orientację.</p><p style="text-align: justify;"> - Przechodziliśmy obok niej – Mario odwrócił się do przyjaciela.</p><p style="text-align: justify;"> - Prowadź…</p><p style="text-align: justify;"> Baurus lekko popchnął cesarza, skłaniając go do pójścia w lewo. Pozostali ruszyli za nimi.</p><p style="text-align: justify;"> - Tamta brama – Ocato wskazał lewą dłonią bramę do dzielnicy świątynnej, jednocześnie wypuszczając błyskawicę w kierunku nadbiegającego gada.</p><p style="text-align: justify;"> Błyskawica oszołomiła potwora, który zatoczył się jak pijany. Ocato, chwytając kostur w obie ręce, trzasnął go drugim końcem raz i drugi. Baurus cięciem z półobrotu zakończył jego żywot. Ocato bezceremonialnie pociągnął Martina za sobą.</p><p style="text-align: justify;"> Baurus trochę zmarudził, bowiem rzucił się na niego sapiący ciężko daedrot, jednak już po chwili zwinny wojownik rozprawił się z potworem i podążył za przyjaciółmi, ochraniając ich tyły. Kilkakrotnie jeszcze musieli zmierzyć się z atakującymi ich daedrami, zanim dotarli do bramy. Ocato krwawił już z rozciętego ramienia, ale nie zwracał na to żadnej uwagi. Dzielnica świątynna również grzmiała odgłosami walki, ale daedr było tu znacznie mniej. Za to spod pałacu kilka dremor ruszyło ku bramie.</p><p style="text-align: justify;"> - Pędźcie! – zawołał Ocarto. – Ja ich tu zatrzymam!</p><p style="text-align: justify;"> - Nie dasz rady sam! – odparł Baurus, stając obok niego. – No, na co czekacie!? – zwrócił się z wyrzutem do Maria i Martina.</p><p style="text-align: justify;"> Mario na pół przytomnie pociągnął Martina za sobą. Pobiegł w kierunku znajdującej się w środku dzielnicy rotundy, co chwilę upewniając się, że Martin podąża za nim. Widząc zabiegającego mu drogę Xivilai, zanurkował pod jego ramię, uzbrojone w dwuostrzowy topór i z całej siły pchnął go mieczem pod pachę. Ryk potwora stłumiła wypuszczona przez Martina błyskawica. Oszołomiła ona dremorę, jednocześnie Miecz Wampira wyssał z niego sporą porcję siły. Mario poprawił cięciem w brzuch. A gdy dremora zgiął się wpół, potężnym cięciem, o jakie nigdy by siebie nie podejrzewał, odciął mu głowę. Nie patrzył jednak na turlający się po bruku makabryczny kształt, gdyż natychmiast starł się z następnym.</p><p style="text-align: justify;"> Tu wspomógł go nadbiegający Baurus.</p><p style="text-align: justify;"> - Zostaw go, pędź! – warknął Redgard, zwinnie unikając ciosu topora i tnąc głęboko w pierś. Mario pociągnął Martina za sobą. Dysząc pobiegli do świątyni.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-12981507249729926092022-01-14T18:48:00.003+01:002022-01-14T18:48:34.702+01:00Rozdział LVIII<p style="text-align: justify;"> Słońce znikło już za górami. Tylko czerwona łuna rozświetlała niebo, gdy czterej konni kolejno wysunęli się z bramy i wkroczyli na ścieżkę, wiodącą do Świątyni Władcy Chmur. Poruszali się wolno, jako że ścieżka była wąska i kręta, gdzieniegdzie zalegająca już w cieniu, w dodatku wiodła w dół, co mocno obciążało przednie nogi wierzchowców. Konie szły posłusznie, jeden za drugim. Tylko jeden z nich, idący na samym przedzie potężny, kary ogier zdawał się nie podzielać opinii jeźdźców, ani swych ziomków i wyraźnie miał ochotę puścić się w dół galopem. Dosiadający go jeździec, w lekkiej, zielonej zbroi, nie pozwalał jednak na szaleńczy bieg na złamanie karku. Dopiero, gdy znaleźli się na dole, na nieco równiejszym terenie, popuścił cugli, pozwalając karoszowi przyspieszyć i oddalić się nieco od towarzyszy. Nietrudno było domyślić się, że będzie pełnił on rolę zwiadowcy.</p><p style="text-align: justify;"> Ciemność wokół zaczęła gęstnieć. Zaklęte rękawice pokazywały mu z rzadka w oddali niewielkie światełka. Rozpoznawał je już całkiem dobrze, po kształcie, sposobie poruszania się, czy intensywności świecenia. Najczęściej pochodziły od mniejszych drapieżników, szukających żeru. Czar, nałożony na rękawice, był bowiem, co Mario już dawno zauważył, starannie przemyślany i nie ukazywał drobnych stworzeń, których światełka mogłyby spowodować chaos. Został stworzony z myślą o wojowniku, a nie obserwatorze przyrody. Jeśli jakieś żywe stworzenie było wielkości lisa, poświata pojawiała się w oku obserwatora, ale mniejsze stworzenia ukazywały się tylko wtedy, gdy znajdowały się bardzo blisko, albo było ich bardzo dużo. Małe nie ukazywały się w ogóle, chyba że w dużej liczbie. Pojedynczy owad, nawet duży, nie był widoczny, ale rój owadów dawał się zauważyć w postaci delikatnej, migocącej mgiełki. Osoby i duże zwierzęta dawały zupełnie inną poświatę, wyraźnie jaśniejszą w centrum, gdzie znajdowało się serce, która za poruszającym się obiektem ciągnęła się jak dym, albo para.</p><p style="text-align: justify;"> Mario nie wiedział, na jakiej zasadzie działał ten czar. Zrazu wydawało mu się, że pokazuje on ciepło ciała. Jednak rękawice ukazywały mu również stworzenia zimnokrwiste, również przywołane, a nawet nieumarłych, których szczątki były zupełnie zimne. W końcu uznał, że to jakaś życiowa energia, emanująca z postaci żywych, bądź magicznie ożywionych i przestał o tym myśleć.</p><p style="text-align: justify;"> Pozostali jeźdźcy poruszali się gęsiego. Na przodzie Baurus, obserwujący uważnie okolice, gotowy do ruszenia na odsiecz zwiadowcy, gdyby zaszła taka potrzeba. Za nim Martin, Jauffre na końcu, zabezpieczając tyły. Wszyscy trzej mieli na sobie kompletne zbroje Ostrzy, włącznie z hełmami. I wszyscy mieli na plecach przytroczone skórzane, nabijane ćwiekami pochwy, w których tkwiły długie, dwuręczne miecze.</p><p style="text-align: justify;"> Ostrza używały dwóch rodzajów miecza. Na co dzień była to katana, zwyczajowo w pochwie zatkniętej za pas. Jednakże gdy Ostrza wyruszały w bój, zwykle zabierały dłuższe, dwuręczne wersje swoich szabel, które nosiło się na plecach. Była to straszna broń w rękach doświadczonego wojownika. A zarówno Baurus, jak i Jauffre potrafili się nią biegle posługiwać. Jedynie Martin, choć potrafił się fechtować, wciąż był daleki od mistrzostwa we władaniu tą bronią. Otrzymał ją jednak na wszelki wypadek, a także by do końca upodobnić się do Ostrzy. W stalowej segmentacie i hełmie trudno było go odróżnić od pozostałych żołnierzy.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEivtTmstl56erHe3Khj3UzYItbVhn8kR6aBl_3M1WPGnOtz_uGRiVz-nyctg7ThM3FqYkdVoyF00KoxuaUK6SmBKnP7rrVjznyh9n66hW9jlJyxYVUobwiSQHvrbfybADJObnsYu6pXoZhRsoYSUjGsUatn10-ojE8FzpO2HD0x5e0RoAgBsc49QrcmAQ=s640" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEivtTmstl56erHe3Khj3UzYItbVhn8kR6aBl_3M1WPGnOtz_uGRiVz-nyctg7ThM3FqYkdVoyF00KoxuaUK6SmBKnP7rrVjznyh9n66hW9jlJyxYVUobwiSQHvrbfybADJObnsYu6pXoZhRsoYSUjGsUatn10-ojE8FzpO2HD0x5e0RoAgBsc49QrcmAQ=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jeden z wąwozów w górach Jerral, przez który prowadzi szlak z Brumy do Cesarskiego miasta</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Wkrótce znaleźli się w wąwozie. Droga wciąż łagodnie opadała, zdecydowano się na przyspieszenie podróży. Mario pognał przed siebie, wciąż uważnie rozglądając się na boki. Ale podróż przebiegała spokojnie. Raz tylko ujrzał poświatę ogra, nieco w bok od ścieżki. Na wszelki wypadek, aby stworowi nie przyszło do głowy zaatakowanie postępującej za nim trójki jeźdźców, postanowił go zlikwidować, na co wystarczyło kilka strzał. Dalej droga przebiegała spokojnie. Połowa nocy minęła. gdy wynurzyli się z lasu i wkroczyli na obwodnicę, obiegającą całe jezioro Rumare dookoła.</p><p style="text-align: justify;"> Rytmiczny szum, dobiegający z przodu, wywołał uśmiechy na ich twarzach. Ani chybi, maszerował przed nimi oddział wojska. Jakiego wojska, nietrudno było się domyślić – Ostrza, zdążające do stolicy.</p><p style="text-align: justify;"> - Już niedaleko – uśmiechnął się Mario, poczekawszy aż towarzysze dołączą do niego. – Cyrus jest tuż przed nami.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie zrobili postoju na noc? – zdziwił się Martin. – Jak dojdą będą wykończeni.</p><p style="text-align: justify;"> - Spokojnie, Cyrus wie co robi – zapewnił go Jauffre. – Zna wytrzymałość swoich ludzi i na pewno pomyślał o zaplanowaniu odpoczynku.</p><p style="text-align: justify;"> Ruszyli przed siebie. Wkrótce Mario ujrzał purpurową poświatę maszerujących żołnierzy. Popędził konia. Zauważył, że żołnierze w tyle przystanęli i zajęli pozycje po obu stronach drogi. Zapewne usłyszeli stukot kopyt po kamiennej drodze</p><p style="text-align: justify;"> - Swój! – zawołał. – Mario Cetegus!</p><p style="text-align: justify;"> Oddział przystanął, a Cyrus stanął na poboczu i uniósł dłoń.</p><p style="text-align: justify;"> - Wszystko w porządku? – spytał.</p><p style="text-align: justify;"> - W jak najlepszym – zapewnił go Mario. – Pewien człowiek jedynie martwi się o wasz wypoczynek.</p><p style="text-align: justify;"> Cyrus roześmiał się.</p><p style="text-align: justify;"> - Za tym wzgórzem jest wioska – wskazał przed siebie. – Tam staniemy. Będziemy w stolicy jutro tuż przed południem.</p><p style="text-align: justify;"> - Przekażę mu to – Mario również się zaśmiał, oglądając się za siebie, gdzie majaczyły już sylwetki trzech jeźdźców, kłusujących w ich stronę. – Ale pewnie spyta was o to sam. Na mnie czas. Do zobaczenia!</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjeGJp0Qk1f6LQhstca7Us4XQamXode_72MNAuxt2075d7WNgcu9XFZovQiRSqxHCnZLqYCa9Fj_HVXTTlZRBqnjU5SVxEKBcwY6jq99SE_U0OiFWXdtkdObQPTzfWMUeI7BWyLkT3jxuLZt81FdUOX5oZS0XbwcWMFIdLGb-MHQpAPQE-utogdvG_LWA=s640" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjeGJp0Qk1f6LQhstca7Us4XQamXode_72MNAuxt2075d7WNgcu9XFZovQiRSqxHCnZLqYCa9Fj_HVXTTlZRBqnjU5SVxEKBcwY6jq99SE_U0OiFWXdtkdObQPTzfWMUeI7BWyLkT3jxuLZt81FdUOX5oZS0XbwcWMFIdLGb-MHQpAPQE-utogdvG_LWA=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Prawdopodobne miejsce postoju Cyrusa i Ostrzy. Widoczne pierwsze zabudowania wspomnianej wioski</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Ruszył przed siebie, co Vulcan przyjął z radością, od razu przechodząc w galop.</p><p style="text-align: justify;"> Niebo na wschodzie zaczynało już jaśnieć, gdy kopyta Vulcana zadzwoniły na moście, prowadzącym do Cesarskiego Miasta. Mario wstrzymał konia i poczekał na pozostałych. W czwórkę przejechali przez most i wspiąwszy się na stromiznę pod główna bramą i skręcili w lewo do stajni. Tam zostawili konie i skierowali się w stronę bramy. Jak ustalili wcześniej, udali się do dzielnicy portowej, gdzie Mario otworzył przed nimi drzwi swojej chatki. Wszyscy weszli do środka.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiC0TtCO1t0nIIrcE5FNMPGkVCMKRw-fU_2LW4QQQhmkYzwEbw0ioHkj7IMvsvQAWpbJ9UXmi2qd9Z3KnmDd1SQoviS-WUFlI2v0GlFURlQlsW8vGLmweyXlJU8QUUuH08Z77yLgPGa5TJL9G9nzCtl3gY0tx9HVOCY48M_Q-1jAJDKN0P-DvOUJGnhIg=s640" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiC0TtCO1t0nIIrcE5FNMPGkVCMKRw-fU_2LW4QQQhmkYzwEbw0ioHkj7IMvsvQAWpbJ9UXmi2qd9Z3KnmDd1SQoviS-WUFlI2v0GlFURlQlsW8vGLmweyXlJU8QUUuH08Z77yLgPGa5TJL9G9nzCtl3gY0tx9HVOCY48M_Q-1jAJDKN0P-DvOUJGnhIg=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Most, prowadzący do Cesarskiego Miasta</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> - Mamy czas do południa – odezwał się Jauffre. – Wtedy ściągnie tu Cyrus. Gdy Ostrza otoczą pałac, Martin uda się do środka.</p><p style="text-align: justify;"> - To wygląda na obleganie pałacu, a nie ochronę – mruknął Mario, zamykając starannie drzwi. – Argument przeciwko Ocato?</p><p style="text-align: justify;"> - Coś ty się tak przyczepił do nieszczęsnego Ocato? – Jauffre zdjął hełm i potarł łysinę. – Tu chodzi o to, żeby dać odpór daedrom, które mogłyby zaatakować pałac. Zaatakują, tego jestem pewien. Postaramy się ich uprzedzić.</p><p style="text-align: justify;"> Mario nie odpowiedział, choć było widać, że słowa Jauffrego go nie przekonały. Zaczął mocować się z rzemieniami zbroi. Pozostali wzajemnie, sobie pomagając, również je zdjęli.</p><p style="text-align: justify;"> - Kto ma ochotę na kąpiel, zapraszam do jeziora – ziewnął Mario. – Ale ja chyba dopiero jak się wyśpię. Mam tu kilka der, jakoś się pomieścimy – dodał, otwierając skrzynię.</p><p style="text-align: justify;"> - Cesarzowi odstąpimy łoże – uśmiechnął się Jauffre. – Wygląda na solidne i wygodne.</p><p style="text-align: justify;"> - W łożu śpi najstarszy – Martin pokręcił głową. – Zbyt wiele zależy od twojej kondycji. Co najwyżej, możesz mi się trochę posunąć, to zmieścimy się obaj.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre już miał zaprotestować, ale Martin uspokoił go łagodnym uściskiem w ramię.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale śpię od skraja – zaznaczył arcymistrz. – Żeby cię w razie czego osłonić.</p><p style="text-align: justify;"> - Przecież nikt nie wie, gdzie jestem – mruknął Martin sennym głosem. – To był świetny pomysł z tą chatką… Nawet wart nie trzeba wystawiać.</p><p style="text-align: justify;"> Mario i Baurus ulokowali się na derkach i tobołkach na podłodze. Przesunęli stół pod drzwi, tworząc dodatkowe zabezpieczenie, po czym położyli się Mario pod regałem, Baurus przy drzwiach, pod stołem. Nie mieli zbroi, ale broń trzymali pod ręką.</p><p style="text-align: justify;"> - Daj mi kuksańca, jakbym chrapał – ziewnął jeszcze Martin.</p><p style="text-align: justify;"> Odpowiedziało mu tylko niewyraźne mruknięcie.</p><p style="text-align: justify;"> Wkrótce wszyscy czterej zapadli w sen. W małych okienkach pojawił się blask świtu.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> Mario spał głęboko, ale obudził się w samą porę, gdy światło słoneczne, wpadające przez okienko, przesunęło się ku krawędzi i znikło. Niezawodny znak, że do południa pozostało niewiele czasu. Wstał i obudził Baurusa. Razem odsunęli stół, starając się nie budzić pozostałych, ale Jauffre spał czujnie i natychmiast otworzył oczy. Wstał ostrożnie i z czułością spojrzał na śpiącego Martina. Było w tym spojrzeniu tyle troski, że mogłoby się wydawać, iż to ojciec patrzy na ukochanego syna.</p><p style="text-align: justify;"> Martin spał jeszcze. Nie był wojownikiem i nie przywykł do trudów dalekich podróży. Jego organizm nie zregenerował jeszcze swych sił. Spał na wznak, posapując z cicha, z jedną ręką wsuniętą pod głowę. Druga dłoń spoczywała na piersi, przykrywając Amulet Królów, jakby Martin nawet przez sen obawiał się, że ktoś może spróbować mu go ukraść.</p><p style="text-align: justify;"> Mario cichaczem wymknął się z chatki i popędził do portu, gdzie stało kilka kramów z żywnością. Będąc gospodarzem, czuł się też zobowiązany do poczęstowania swych gości spóźnionym śniadaniem. Gdy wrócił, niosąc kilka wędzonych ryb, bochenek chleba i garniec piwa, Zastał całą trójkę, zażywającą kąpieli w jeziorze.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjZNKl2W4vBLDgyX3nW3-g3cLfhL9j_58I9bMoZoNCX2QNdJCfyVvQvihNPG0pSVyFFF6svl__BK6nRBAqfv8YbXQzjfYWCsfwguFpm2czF7CNlL-ReEBvWGxsukrRN7AMh0kzG3T-ME8WL4aLDzJkTyrxSgdsDqPX0a4F6wMUBrxwv1kXDAion0VxyJg=s640" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjZNKl2W4vBLDgyX3nW3-g3cLfhL9j_58I9bMoZoNCX2QNdJCfyVvQvihNPG0pSVyFFF6svl__BK6nRBAqfv8YbXQzjfYWCsfwguFpm2czF7CNlL-ReEBvWGxsukrRN7AMh0kzG3T-ME8WL4aLDzJkTyrxSgdsDqPX0a4F6wMUBrxwv1kXDAion0VxyJg=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wnętrze chatki, która w czasach Kryzysu Otchłani była własnością Mariusa Cetegusa</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Śniadanie zjedli szybko, bez zbędnej celebracji. Po czym Jauffre rozpakował swój podróżny tobół.</p><p style="text-align: justify;"> - Cesarski płaszcz? – zdziwił się Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - Co w tym dziwnego? – Jauffre wzruszył ramionami. – Cesarz powinien wystąpić w cesarskim stroju, to chyba jasne.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale skąd go masz? – Mario pokręcił głową. – Przecież on przepadł, gdy…</p><p style="text-align: justify;"> Urwał, bowiem wspomnienie śmierci Uriela Septima sprawiło, że coś chwyciło go za gardło.</p><p style="text-align: justify;"> - To tylko taki sam płaszcz – odrzekł Jauffre. – Nie ten sam. No, Wasza Wysokość, chyba nadszedł czas, byś go włożył.</p><p style="text-align: justify;"> Martin nie zwlekał. Milcząc, wciągnął na siebie ozdobne szaty, przygotowane mu przez arcymistrza. Od jakiegoś czasu już się nie odzywał, zatopiony w myślach. Pionowa zmarszczka między brwiami świadczyła o skupieniu i powadze. Nawet bez cesarskiego stroju miał teraz w sobie coś, po czym niechybnie można było poznać monarchę.</p><p style="text-align: justify;"> Gdy zapiął złotą sprzączkę i wysunął na wierzch Amulet Królów, trzej pozostali odruchowo schylili głowy. Dopiero wtedy się odezwał.</p><p style="text-align: justify;"> - Ranicie mnie tym gestem – westchnął. – Myślałem, że mam w was przyjaciół, a wy zachowujecie się jak sługi.</p><p style="text-align: justify;"> - Jesteśmy jednymi i drugimi – oznajmił Jauffre.</p><p style="text-align: justify;"> - Albo jednymi, albo drugimi – Martin potrząsnął głową. – Przyjaciele są sobie równi. Zawsze i wszędzie. Proszę, jeśli już tak bardzo chcecie, dworską etykietę zachowajcie na oficjalne spotkania. Gdy jesteśmy sami, nie dawajcie mi do zrozumienia, że nie jestem jednym z was.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre uśmiechnął się i ze wzruszeniem chwycił go za ramiona i lekko nim potrząsnął.</p><p style="text-align: justify;"> - Będziesz znakomitym cesarzem – oznajmił. – Wiem to.</p><p style="text-align: justify;"> Po czym spojrzał na Maria.</p><p style="text-align: justify;"> - Proponuję, aby to Bohater z Kvatch zawiadomił kanclerza o przybyciu cesarza – uśmiechnął się. – Zdaje się, że marzy o tej chwili. Żeby nie skłamać, ja też chciałbym, aby sam przekonał się, jaki Ocato jest naprawdę.</p><p style="text-align: justify;"> Mario skrzywił nos. Jego nieufność do kanclerza nie zmieniła się ani na jotę.</p><p style="text-align: justify;"> - Zrobię to – oznajmił. – I lepiej dla niego, żeby przyjął to do wiadomości.</p><p style="text-align: justify;"> - Do polityki to już się nie wtrącaj – odrzekł Jauffre. – Ale włóż swą szklaną zbroję, która zdążyła już obrosnąć legendą. Niech wszyscy wiedzą, z kim mają do czynienia. A teraz pozwól, że wprowadzę cię w kilka szczegółów dworskiej etykiety. Wejdziesz po wojskowemu i staniesz dwa kroki przed kanclerzem, nie bliżej. Nie klękaj przed nim, ani się nie kłaniaj w pas, ale oddaj mu honory na sposób wojskowy. Nie odzywaj się, dopóki on się nie odezwie pierwszy. Wtedy dopiero zawiadomisz Ocato, że przybył Martin Septim, syn Uriela Septima, aby przejąć swoje dziedzictwo. Pamiętaj, nie nazywaj Martina cesarzem, bo jeszcze nim nie jest. To ważne. Nazywaj go tylko synem cesarza. Chyba, że chcesz się narazić na kanclerską ripostę, a uwierz mi, potrafi jej użyć. Do kanclerza zwracaj się tak jak należy, Wasza Ekscelencjo. Gdy my wejdziemy, odsuniesz się na lewą stronę i staniesz bokiem zarówno do kanclerza i cesarza. To ważny gest, oznaczający twoją neutralność.</p><p style="text-align: justify;"> - Moje co? – prychnął Mario. – Neutralność to ostatnia rzecz, jaka przychodzi mi do głowy.</p><p style="text-align: justify;"> - Neutralność oznacza, że uszanujesz decyzję Rady. Pamiętaj, nie jesteś stroną w sporze, jeśli takowy będzie miał miejsce. To bardzo ważne. Aby rozpalić Smocze Ognie, Martin musi objąć tron zgodnie z prawem, i nikt nie może odnieść wrażenia, że miały miejsce jakieś siłowe naciski, czy wręcz zamach stanu. Baurus, ty staniesz po lewej stronie Martina, dwa kroki za nim. Wszyscy zrozumieją ten gest. To oznacza, że stanowisz osobistą ochronę osoby cesarza i w razie czego masz prawo dobyć broni. Zresztą, sam najlepiej wiesz. Pełniłeś służbę u Uriela Septima. Ja stanę po jego prawej ręce. I pamiętajcie obaj, że od tej chwili sprawa zaczyna się rozgrywać na poziomie prawa, a nie siły. Obaj musicie zaakceptować decyzję Rady, jakakolwiek będzie. Swoich racji Martin będzie musiał bronić na drodze negocjacji. Więc żadnego fałszywego ruchu, a najlepiej nie odzywajcie się w ogóle. Chyba, że ktoś was o coś zapyta.</p><p style="text-align: justify;"> Powiódł wzrokiem po wszystkich i uśmiechnął się.</p><p style="text-align: justify;"> - Zrozumieli?</p><p style="text-align: justify;"> - Tak jest – odpowiedzieli Mario i Baurus.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiem, pytam pro forma! – roześmiał się. – No to, do roboty.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgw2fAkeWIBHN9oJDWClpqgUQi8Se_J5_ydWjtU5nvnKT6hTWBg0uip_6Si40TxI69WGfdHchIZU5qNL8zGNsJDjfff8DOSfxAK9jaUnU3d04E2cl2hDjXSTtXH3COOVxp5dBVxGfmrdKoPJaZG_RTOyAuh7Rmy7V4QYRbQQAJWSi2LI9pZtyYgBYvSJw=s640" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgw2fAkeWIBHN9oJDWClpqgUQi8Se_J5_ydWjtU5nvnKT6hTWBg0uip_6Si40TxI69WGfdHchIZU5qNL8zGNsJDjfff8DOSfxAK9jaUnU3d04E2cl2hDjXSTtXH3COOVxp5dBVxGfmrdKoPJaZG_RTOyAuh7Rmy7V4QYRbQQAJWSi2LI9pZtyYgBYvSJw=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Świątynia</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Nie minął kwadrans, gdy Mario w pełnym rynsztunku wyszedł z chatki i skierował się w stronę portu, gdzie znajdowało się przejście do miasta. Prowadził do niego tunel, wydrążony we wzgórzu dopiero pod samym murem zmieniający się w brukowaną drogę. Kroczył nią już wiele razy, nie potrafiłby tego nawet zliczyć. Strażnicy przy bramie znali go już. Wielu pozdrawiało go przyjaznym gestem. Odpowiadał skinieniem głowy i uśmiechem. Przeszedłszy przez bramę, znalazł się w dzielnicy świątynnej. Rzucił okiem na wysklepioną rotundę, Świątyni Jedynego, w której wkrótce miały zapłonąć Smocze Ognie, rozpalone przez nowego cesarza, definitywnie kończąc Kryzys Otchłani. Minął ją i skierował się do centrum, gdzie za kolejną bramą w wysokim murze znajdował się pałac cesarza.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-86445692018952057852022-01-08T15:26:00.008+01:002022-01-08T15:26:54.142+01:00Rozdział LVII<p style="text-align: justify;"> Rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem. Z kręgu znikły nie tylko wrota Otchłani, ale też jej filary i tajemnicze znaki. Pozostały ślady sadzy, jakby naprawdę rozpalono tu ognisko, choć przedtem miejsce to lśniło jasną szarością dokładnie wyszorowanego kamienia.</p><p style="text-align: justify;"> - Jesteś! – usłyszał znajomy głos.</p><p style="text-align: justify;"> Baurus przypadł do niego i przyjrzał mu się uważnie.</p><p style="text-align: justify;"> - Jesteś cały?</p><p style="text-align: justify;"> Mario oszołomiony skinął tylko głową i zachwiał się. Poczuł nagle takie znużenie, że byłby upadł, gdyby przyjaciel nie podtrzymał go i nie posadził na ławie.</p><p style="text-align: justify;"> - Masz to?</p><p style="text-align: justify;"> Mario uśmiechnął się słabo i rozwarł dłoń. Na jego rękawicy lśnił rubinową czerwienią Amulet Królów. Widząc to, Baurus wydał z siebie dziwny jęk. Brzmiało to, jakby chciał krzyknąć z radości, ale w czas się pohamował.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeszcze bym wszystkich pobudził – zaśmiał się radośnie.</p><p style="text-align: justify;"> Mario zdezorientowany rozejrzał się na boki.</p><p style="text-align: justify;"> - Gdzie są wszyscy?</p><p style="text-align: justify;"> Baurus wzruszył ramionami.</p><p style="text-align: justify;"> - Śpią – odparł. – Nie było cię tak długo, że wszyscy poszli spać. Tylko Jena została na posterunku, na wypadek gdybyś wrócił. Zmieniłem ją jakąś godzinę temu.</p><p style="text-align: justify;"> - A teraz? – spytał Mario. – Jaką mamy porę?</p><p style="text-align: justify;"> - Przedświt – odrzekł Baurus i wyszczerzył zęby. – Ciężko było?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie ciężej niż w Otchłani – odrzekł zmęczonym głosem.</p><p style="text-align: justify;"> Baurus podstawił mu drewniany kubek i napełnił go rozcieńczonym winem. Mario z wdzięcznością wychylił go do dna, oblizując spieczone wargi. Poczuł nagle opadające go znużenie.</p><p style="text-align: justify;"> - Może zdrzemniesz się trochę? – spytał Redgard. – Gdy człowiek jest tak znużony, godzinka snu działa cuda.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak, masz słuszność – westchnął Mario. – Ale co będzie jak cesarz, albo mistrz o mnie spyta?</p><p style="text-align: justify;"> Baurus przekrzywił głowę w figlarnym uśmiechu.</p><p style="text-align: justify;"> - Sądzisz, że nie zrozumieją?</p><p style="text-align: justify;"> Mario uśmiechnął się. Położył Amulet Królów na ławie.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie odstępuj go ani na krok – skinął głową przyjacielowi. – Drugi raz mogę nie mieć siły, by go znów zdobywać.</p><p style="text-align: justify;"> - Śpij spokojnie – Baurus wyszczerzył zęby i ułożył równo amulet na ławie. – O, łańcuch zerwany. Ale to nic, zaraz naprawię…</p><p style="text-align: justify;"> Istotnie, Baurus wsunął wyrwane ogniwko i zamiast poszukać jakiegoś narzędzia, chwycił łańcuch między zęby i dogiął złote oczko.</p><p style="text-align: justify;"> - No, teraz jest w porządku – roześmiał się, wycierając klejnot o rękaw.</p><p style="text-align: justify;"> Mario pokręcił głową z niedowierzaniem, ale nie miał siły, by oponować. Wolnym krokiem powlókł się w stronę drzwi, prowadzących do sypialni.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgoxoVJInl_NWBlMJoHfOfmOogXny4HyhVYWpJs99ZsDPaazx98j6D0nitaGI_gS4upAbo_hueaqtBB_KHNN06ymIonYL2pjcVxmBqEKUku-6Zj2KvSVRijFoqmXVXkm2lyWYZJAb4C2uDZ7U51-t8V1vroHXSvjiCJVORp54wRU118Ycdj3XyIIZEpIg=s800" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="800" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgoxoVJInl_NWBlMJoHfOfmOogXny4HyhVYWpJs99ZsDPaazx98j6D0nitaGI_gS4upAbo_hueaqtBB_KHNN06ymIonYL2pjcVxmBqEKUku-6Zj2KvSVRijFoqmXVXkm2lyWYZJAb4C2uDZ7U51-t8V1vroHXSvjiCJVORp54wRU118Ycdj3XyIIZEpIg=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wojowniczka Jena na warcie przed wejściem do Świątyni Władcy Chmur</td></tr></tbody></table><p style="text-align: center;"><br />* * *</p><p style="text-align: justify;"> Mario przespał kilka godzin, zanim się obudził. Późnym przedpołudniem umyty i przebrany wszedł do Wielkiej Sali. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Na chwilę zapadła cisza. Przerwał ja dopiero Martin.</p><p style="text-align: justify;"> - Wróciłeś.</p><p style="text-align: justify;"> Brzmiało to bardziej jak westchnienie ulgi niż stwierdzenie oczywistego faktu.</p><p style="text-align: justify;"> - Czy to znaczy… - Martin zająknął się.</p><p style="text-align: justify;"> Mario skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Mancar Camoran nie żyje.</p><p style="text-align: justify;"> Westchnienie ulgi zaszumiało w sali.</p><p style="text-align: justify;"> - Poległ…</p><p style="text-align: justify;"> Martin skierował wzrok na stół, na którym wciąż leżał Amulet Królów, jakby prawowity właściciel obawiał się go tknąć. Mario, niewiele się namyślając, zgarnął klejnot i przyklękając przed Martinem, podał mu go na wyciągniętej dłoni.</p><p style="text-align: justify;"> - Proszę – skłonił głowę. – Amulet Królów należy do ciebie.</p><p style="text-align: justify;"> Martin nie uczynił żadnego ruchu.</p><p style="text-align: justify;"> - Należy do mnie? – szepnął z niedowierzaniem. – Tak twierdzicie… Ty i Jauffre…</p><p style="text-align: justify;"> Westchnął, jak przed wielkim wysiłkiem, po czym sięgnął dłonią po klejnot. Chwycił za złoty łańcuch i przysunął go sobie do oczu. Wpadające przez okno światło odbiło się od ogromnego rubinu i czerwonym błyskiem odbiło się w jego źrenicach.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeśli to prawda… Jeśli cesarz rzeczywiście był moim ojcem, będę w stanie go włożyć. Tylko potomkowie Septimów mogą nosić Amulet Królów.</p><p style="text-align: justify;"> Nadal jednak nie uczynił żadnego ruchu. I Mario wiedział, dlaczego. Bał się, że to wszystko okaże się pomyłką, że amulet zsunie się z jego szyi. A wtedy cała nadzieja przepadnie. Wtedy nie będzie już żadnego planu, ani żadnej możliwości pokonania okrutnego daedrycznego księcia. Tylko cesarz z linii Septimów może rozpalić Smocze Ognie i odgrodzić świat od Otchłani. Jakim cudem zrobił to Mankar Camoran, nikt nie wiedział, ale z pewnością nie była to jego zasługa, lecz Mehrunesa Dagona. Teraz najważniejszą kwestią było, czy amulet zawiśnie na szyi Martina.</p><p style="text-align: justify;"> Wszyscy o tym wiedzieli. I Martin też wiedział, że jest ostatnią nadzieją wolnego świata. I bał się, że w tym momencie ta nadzieja zniknie.</p><p style="text-align: justify;"> Mario ciepło uśmiechnął się więc do przyjaciela i szepnął.</p><p style="text-align: justify;"> - Włóż go, Martinie. Włóż go, nie zwlekaj.</p><p style="text-align: justify;"> Wyprostował się i uroczystym głosem rzekł.</p><p style="text-align: justify;"> - Włóż go, Wasza Wysokość!</p><p style="text-align: justify;"> Martin spojrzał na niego z mieszaniną nadziei i lęku. Nie trzeba było bystrości, żeby zauważyć jak ciężko oddycha. Stojący przy nim Mario widział wyraźnie pulsującą żyłkę na jego skroni. A jednak Martin przemógł się. Naszyjnik powędrował w górę. Złoty łańcuch opasał na chwilę jego kasztanowe włosy i zsunął się na kark. Amulet Królów zawisł na szyi Martina. Ogromny rubin błysnął w świetle kagańców, jakby nagle dostał dodatkowej energii.</p><p style="text-align: justify;"> I nic się nie stało. Naszyjnik nie zsunął się z szyi Martina, złoty łańcuch nie pękł, rubin nie wyleciał ze złotej oprawy… Nie stało się nic, co świadczyłoby o tym, że Amulet Królów zawisł na niewłaściwym karku. Jeśli ktokolwiek potrzebował jeszcze dowodu na cesarską krew, płynącą w żyłach Martina, właśnie go dostał.</p><p style="text-align: justify;"> Przez Wielką Salę przebiegł szmer. A po chwili rozległ się chrzęst zbroi, gdy wszyscy, jak na komendę, przyklękli zwyczajem Ostrzy na lewe kolano, jak zwykli to czynić oddając część bogom.</p><p style="text-align: justify;"> Martin stał pośrodku, oszołomiony tą przedziwną sytuacją. Ostrza zwyczajowo nie klękały przed cesarzem, bowiem członkowie organizacji musieli w każdej chwili być gotowi do jego obrony. Tylko oni mogli, a nawet musieli nosić broń w jego obecności. Tym razem jednak udzieliła im się powaga chwili, jeszcze bardziej onieśmielając Martina. Jeszcze do niego nie dotarło, że oto właśnie udowodnił swe prawa do tronu. Udowodnił je przede wszystkim samemu sobie, bo to on był tym, który najbardziej w nie wątpił. On, wychowanek prostych rolników, stworzony do łopaty, wideł i radła, jeszcze niedawno pomagający ojcu przerzucać koński gnój, teraz został władcą całego Tamriel.</p><p style="text-align: justify;"> Nastała cisza. Cisza przedłużała się, bo nikt nie wiedział, co należy teraz uczynić. Ostrza czekały na znak cesarza, pozwalający im wstać, ale do Martina nie docierało jeszcze, że to on powinien przerwać tę ciszę. Stał jak posąg, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w Amulet Królów, błyszczący na jego piersi. Dopiero Mario, łamiąc wszelkie zasady, odważył się odezwać.</p><p style="text-align: justify;"> - Widzisz? – rzekł cicho, ale tak, by wszyscy słyszeli, co w ogólnej ciszy nie było trudne. – Jesteś synem Uriela Septima.</p><p style="text-align: justify;"> - Jestem… - szepnął Martin, podnosząc wzrok.</p><p style="text-align: justify;"> I teraz dopiero zorientował się, na co czekają Ostrza. Uczynił niepewny ruch dłonią.</p><p style="text-align: justify;"> - Wstańcie, przyjaciele – głos lekko mu się załamał ze wzruszenia. – Wstańcie. Przecież jesteście Ostrzami. Nikt z was nie musi przede mną klękać.</p><p style="text-align: justify;"> Chrzęst zbroi znów rozległ się w sali. Ostrza powstały i wbiły w swego władcę oczekujący wzrok. Czekali na jego słowa, ale on nie wiedział, co ma powiedzieć. W końcu uśmiechnął się lekko.</p><p style="text-align: justify;"> - Jestem synem Uriela Septima – zaczął niepewnie, po czym dodał żartobliwym tonem, zabawnie zadzierając nos. – Nie potrzebowałem amuletu żeby tym wiedzieć! Cały czas wiedziałem!</p><p style="text-align: justify;"> Rozległ się serdeczny śmiech, jakby ze wszystkich obecnych opadło nagle napięcie. Jauffre, choć miał ochotę uściskać Martina, stanął przy nim i wyprostowawszy się, zawołał.</p><p style="text-align: justify;"> - Ave cesarz Martin Septim!</p><p style="text-align: justify;"> - Ave! – odpowiedział mu ogłuszający krzyk z kilkudziesięciu gardeł.</p><p style="text-align: justify;"> Martin aż przycisnął dłonie do uszu. W zamkniętej sali, o znakomitej akustyce, okrzyk ten zabrzmiał jak eksplozja. Odczekał chwilę, aż ustanie dzwonienie w jego uszach, po czym uniósł dłoń i pokręcił lekko głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeszcze nie – odezwał się. – Jeszcze nie jestem cesarzem. Dopóki nie rozpalimy na nowo Smoczych Ogni, bramy Otchłani pozostaną otwarte, a inwazja Mehrunesa Dagona będzie trwała. Dlatego dziś jeszcze wyruszymy do stolicy, spotkać się z kanclerzem Ocato, który oczekuje nas w cesarskim pałacu.</p><p style="text-align: justify;"> Na wspomnienie kanclerza, Mario nie potrafił ukryć nieprzyjemnego grymasu. Pamiętał odmowę Ocato, gdy prosił go o pomoc dla Brumy. Pamiętał słowa hrabiego Indarysa, które zasiały w nim zwątpienie.</p><p style="text-align: justify;"> - Po co się z nim spotykać? – mruknął niezadowolony. – Masz na szyi Amulet Królów. Czego więcej potrzeba?</p><p style="text-align: justify;"> Martin uśmiechnął się łagodnie.</p><p style="text-align: justify;"> - Kanclerz Ocato przewodzi Radzie Starszych – odparł. – Rada sprawuje rządy pod nieobecność cesarza. Musimy uwzględnić ich władzę. Rada musi potwierdzić moje prawa do tronu, zanim zostanę koronowany. Do tego czasu nie jestem cesarzem.</p><p style="text-align: justify;"> Mario potrząsnął nerwowo głową i zacisnął zęby. Nie uszło to uwadze Martina.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie przejmuj się – rzekł swym łagodnym, aksamitnym głosem. – Nie spodziewam się żadnych sprzeciwów ze strony Rady Starszych.</p><p style="text-align: justify;"> - Rada Starszych – prychnął Mario. – Gdzie była, gdy cesarz walczył z daedrami?</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre pokręcił stanowczo głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Martin ma rację – oświadczył pewnym tonem. – Ogłoszenie się cesarzem to delikatna sprawa. I wiem czego się obawiasz. Niepotrzebnie.</p><p style="text-align: justify;"> - Czyżby?</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre poufale położył mu dłoń na ramieniu.</p><p style="text-align: justify;"> - Myślisz, że Rada Starszych składa się z idiotów? – uśmiechnął się. – Myślisz, że oni nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji?</p><p style="text-align: justify;"> - No, nie bardzo jakoś widzę, żeby coś zdziałali…</p><p style="text-align: justify;"> - Rada sprawuje władzę – odrzekł cierpliwie arcymistrz. – Jest teraz naszą oficjalną zwierzchnością. Ostrza to nie tylko ochrona cesarza, to również wywiad. Dostają od nas regularne raporty. Nie bój się, wiedzą co w trawie piszczy. I uwierz mi, będą zachwyceni, mając następcę do ukoronowania. Oni też boją się o stolicę. Jeśli to cię nie przekonuje, to uwierz chociaż w to, że drżą o własną skórę i swoje majątki.</p><p style="text-align: justify;"> Mario uśmiechnął się.</p><p style="text-align: justify;"> - To chyba jedyne, co może mnie przekonać.</p><p style="text-align: justify;"> Ale Jauffre nie uśmiechnął się.</p><p style="text-align: justify;"> - Sytuacja jest poważna – oświadczył. – Nie tylko ze względu na Kryzys Otchłani, którego nie potrafili zażegnać. Jest o wiele gorzej. Cesarstwo się rozpada. Prowincje nie chcą być zależne od słabego cesarstwa, pragną niepodległości. Tylko osoba cesarza jest w stanie zjednoczyć je na powrót, a i to zapewne nie wszystkie. Dlatego Rada marzy wręcz o rozpaleniu Smoczych Ogni i zakończeniu Kryzysu Otchłani, właśnie po to, by zająć się innym kryzysem, który już puka do drzwi. Nie, nie spodziewam się kłopotów z ich strony, ale to nie powód do radości. Wszyscy chcemy koronować Martina i wszyscy wiemy, że trzeba to zrobić szybko.</p><p style="text-align: justify;"> Zwrócił się do pozostałych.</p><p style="text-align: justify;"> - Za dwie godziny wyruszacie do stolicy – oświadczył. – W świątyni zostaje tylko szkieletowa załoga, pod dowództwem Steffana.</p><p style="text-align: justify;"> - Służba! – odrzekł kapitan.</p><p style="text-align: justify;"> - Reszta w pełnym rynsztunku niech zamelduje się na placu, gotowa do wymarszu. Wyruszacie pierwsi. Cyrus obejmuje dowództwo.</p><p style="text-align: justify;"> - A ty, Mistrzu? – spytał Mario.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre uśmiechnął się zawadiacko.</p><p style="text-align: justify;"> - A my, to jest Martin, Baurus, ty i ja, wyruszymy wieczorem i pojedziemy w nocy. Konno!</p><p style="text-align: justify;"> Mario otworzył szeroko oczy?</p><p style="text-align: justify;"> - Tylko w czwórkę?</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak bezpieczniej – odrzekł. – Cały oddział przemaszeruje przez niebezpieczne wąwozy. Jeśli będzie gdzieś jakaś zasadzka, odkryją ją pierwsi. A my prześlizgniemy się za nimi. Z twoimi zdolnościami i zaklętymi przedmiotami, ominiemy wszelkie niebezpieczeństwa.</p><p style="text-align: justify;"> - A oni? – spytał Mario. – Przecież zostaną zaatakowani!</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre zmarszczył brwi.</p><p style="text-align: justify;"> - Synu, to są Ostrza! – rzekł tonem przygany. – Są za sprytni, żeby wejść w zasadzkę. Czy sądzisz, że w przededniu decydującej, bitwy narażałbym elitarny oddział na zniszczenie? W stolicy będziemy potrzebowali każdego żołnierza. Tam spodziewam się uderzenia Dagona. Chyba że…</p><p style="text-align: justify;"> - Że?</p><p style="text-align: justify;"> - Chyba, że zdążymy uwinąć się przed jego uderzeniem – Jauffre skinął głową. – Na to właśnie liczę. Dopóki w szeregach wroga panuje chaos, spowodowany śmiercią Camorana, mamy przewagę. Jeśli uporamy się szybko z koronacją, bez zbędnych ceremonii, Martin Rozpali Smocze Ognie i…</p><p style="text-align: justify;"> - I to koniec!</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre pokiwał głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Koniec, ale… - westchnął przeciągle – w tym wszystkim wciąż jest za dużo „jeśli”…</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-3193701567889487442021-12-23T22:12:00.005+01:002021-12-23T22:12:50.595+01:00Rozdział LVI<p style="text-align: justify;"> Rozejrzał się na boki uważnie, po czym przebiegł przez kamienny most i ukrył się w cieniu po drugiej tronie. Pozbawiony zaklętych rękawic, mógł polegać teraz tylko na swoich zmysłach. Wąskim korytarzem przedostał się dalej, do następnej komnaty, również z klatką, dyndającą nad przepaścią. Ta jednak była pusta.</p><p style="text-align: justify;"> Nagle z całej siły przywarł do muru, bowiem ujrzał kolejną postać w habicie, zmierzającą w jego stronę. Kaptur nie zakrywał jej całkowicie twarzy i w blasku łuny Mario rozpoznał twarz młodego Altmera. Ale stało się coś gorszego. Mimo Pierścienia Khajitów, Altmer zauważył również jego.</p><p style="text-align: justify;"> Przystanął i przyjrzał mu się uważnie. Mario nie wykonywał żadnego ruchu, ale mięśnie napięte miał na postronki.</p><p style="text-align: justify;"> - Tylko krzyknij, a rozpłatam ci głowę – pomyślał, kładąc dłoń na rękojeści miecza.</p><p style="text-align: justify;"> Ale ku jego zdziwieniu, Altmer nie zdradzał wrogich zamiarów. Był tylko niemiłosiernie zdumiony, co widać było po jego rozszerzonych oczach.</p><p style="text-align: justify;"> Przez chwilę stali naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. A potem wzrok Altmera jakby nieco złagodniał.</p><p style="text-align: justify;"> - Kim jesteś? – spytał cicho, jakby bał się, że ktoś go usłyszy. – Nosisz Okowy Wybrańców, ale nie jesteś więźniem. Kim więc? Co tutaj robisz?</p><p style="text-align: justify;"> Mario zbliżył się do niego, ściągnął z palca Pierścień Khajitów i spojrzał mu hardo w oczy.</p><p style="text-align: justify;"> - Jestem rycerzem Ostrzy Jego Cesarskiej Mości Martina Septima.</p><p style="text-align: justify;"> Wiedział, że zdąży wyszarpnąć miecz z pochwy i trzasnąć go w głowę, zanim się oddali. Ćwiczył to nieraz na drewnianej kukle. Ale Altmer nie krzyknął, ani nawet nie poruszył się. Tylko oczy mu się wyraźnie zaszkliły. Czyżby…</p><p style="text-align: justify;"> - Jesteś – szepnął cicho – jesteś stamtąd? Z Tamriel? Z naszego utraconego świata?</p><p style="text-align: justify;"> Mario skinął głową, choć nie wiedział. Jak ma rozumieć słowa „utracony świat”. Czyżby tak, jak rozumiał to Mankar Camoran, jako utracone królestwo, które trzeba odzyskać? A może… Może świat, w którym Altmer niegdyś żył i który już utracił? I… do którego tęskni…</p><p style="text-align: justify;"> Nieznajomy postąpił ostrożnie krok do przodu.</p><p style="text-align: justify;"> - A wiec jednak jest nadzieja… - szepnął.</p><p style="text-align: justify;"> - Nadzieja?</p><p style="text-align: justify;"> Altmer ostrożnie rozejrzał się na boki, po czym wskazał zacieniony kąt pieczary.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie stójmy tutaj – szepnął wystraszony. – Ukryjmy się w cieniu. Porozmawiaj ze mną, proszę.</p><p style="text-align: justify;"> Mario uniósł brwi ze zdziwienia, ale posłusznie podążył za nieznajomym, by ukryć się w cieniu, rzucanym przez naturalny, skalny filar.</p><p style="text-align: justify;"> - Przyszedłeś go zabić, prawda? – spytał Altmer przez zaciśnięte zęby. – Nie pertraktować, nie dołączyć się do niego, ale go zabić!</p><p style="text-align: justify;"> - Kogo?</p><p style="text-align: justify;"> Altmer parsknął gniewnie.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie udawaj naiwnego. Chcesz zabić Mankara Camorana. Chcesz tego, prawda?</p><p style="text-align: justify;"> I spojrzał na niego z taką nadzieją w oczach, że zdumiony Mario odruchowo skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Możesz to zrobić? – Altmer chwycił go za dłoń i ścisnął. – Możesz powstrzymać ten niekończący się koszmar? Potrafisz pokonać Mankara Camorana? I wyzwolić dusze tych wszystkich nieszczęśników, którzy za nim podążyli?</p><p style="text-align: justify;"> - To się okaże – mruknął Mario, zły, że zdradził swoje zamiary.</p><p style="text-align: justify;"> Ale Altmer, zamiast wszczynać alarm, rozpłakał się ze wzruszenia.</p><p style="text-align: justify;"> - Jest nadzieja – pociągnął nosem. – Skoro rycerz Ostrzy dotarł aż tutaj, jest nadzieja. Posłuchaj mnie…</p><p style="text-align: justify;">vMiał na imię Eldamil. Był jednym z pierwszych wyznawców Mankara Camorana, co ze wstydem wyznał.</p><p style="text-align: justify;"> - Byłem jednym z jego najbliższych doradców – szepnął z opuszczoną głową. – Pomagałem w planowaniu zabójstwa cesarza. I to ja… - zająknął się, ale z wahaniem poniósł wzroki i spojrzał swemu rozmówcy w oczy. – To ja otworzyłem wrota Otchłani w Kvatch.</p><p style="text-align: justify;"> Mario milczał, porażony tą informacją. Bezwiednie obracał w palcach Pierścień Khajitów, trawiąc słowa swego rozmówcy.</p><p style="text-align: justify;"> - Zrozum, myślałem że postępuję słusznie – załkał Eldamil. – Mankar Camoran zwiódł mnie. Mnie i wielu innych. Wydawało nam się, że widzimy wszystko wyraźniej niż zwykli śmiertelnicy. Byliśmy wybrańcami. Mieliśmy zniszczyć zepsuty świat, a potem stworzyć go na nowo. Lepszy, sprawiedliwszy, szczęśliwszy. Naprawdę w to wierzyłem!</p><p style="text-align: justify;"> - I nagle przestałeś wierzyć? – Mario spytał drwiącym tonem.</p><p style="text-align: justify;"> - Po tym, co tu zobaczyłem? – prychnął Eldamil. –Nie potrafiłem uwierzyć własnym oczom, jaki byłem głupi. Poniosłem śmierć bardzo szybko i trafiłem tutaj. Jako były najbliższy doradca, choć już niepotrzebny, jestem na uprzywilejowanej pozycji. Nikt mnie nie torturuje… Na razie… Każą mi torturować innych.</p><p style="text-align: justify;"> - Robisz to?</p><p style="text-align: justify;"> Z westchnieniem potrząsnął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Osobiście nie. Tylko przyprowadzam wyznaczonych na przesłuchania, jak to tutaj nazywają. Ale to nie zmniejsza mojej winy. Każda ofiara obciąża i moje sumienie. Tu nie masz wyboru. Albo ty zadajesz cierpienie, albo zadają je tobie – wytarł nos rękawem szaty. – Każdego dnia patrzę na cierpienie i słyszę te wrzaski. Chciałbym to zakończyć, ale nie wiem jak. Sam jestem tutaj więźniem. Jakby to powiedzieć, więźniem funkcyjnym, ale tylko więźniem. Strażnikami są dremory. A one nami gardzą. Zresztą, słusznie. Jestem godzien najwyższej pogardy. Za moją głupotę.</p><p style="text-align: justify;"> - Kim tak naprawdę jest Mankar Camoran – spytał Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - Był naszym wodzem – odrzekł Eldamil nieco spokojniejszym tonem. – Nauczycielem, panem… Posiadł tajemną wiedzę. Traktował Mehrunesa Dagona jak równego sobie. To go zgubi, ale będzie już za późno.</p><p style="text-align: justify;"> Mario spojrzał na niego pytającym wzrokiem.</p><p style="text-align: justify;"> - Straciłem nadzieję na jakąkolwiek sprawiedliwość – westchnął Eldamil. – Mancar Camoran urósł w pychę. Uważa się za przyjaciela Mehrunesa Dagona, ale myli się. Mehrunes Dagon nie ma przyjaciół i nigdy nie pozwoli, żeby jakiś śmiertelnik zajmował równą mu pozycję. Traktuje Camorana po przyjacielsku, bo ten jest mu potrzebny. Gdy Camoran zrobi, co ma zrobić, zostanie zniszczony, jak inni.</p><p style="text-align: justify;"> Podniósł oczy.</p><p style="text-align: justify;"> - Tylko dla Tamriel będzie już za późno – rzekł dobitnie. – Zrobi to dopiero po tym, jak posiądzie Cesarstwo. Dla siebie, nie dla Mankara Camorana, ani dla nas. Dla daedr, dla swoich sług. Nas wszystkich zniszczy. I ciebie, i mnie. A najgorsze – załamał mu się głos. – Najgorsze, że sam przyłożyłem do tego rękę. Krew niewinnych spada i na mnie.</p><p style="text-align: justify;"> Mario spojrzał na niego uważnie.</p><p style="text-align: justify;"> - Żałujesz? – spytał ostrożnie.</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil westchnął bezsilnie.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie ma dnia, żebym nie żałował – wyznał. – Gdyby można było cofnąć czas, poświęciłbym życie na to, by zapobiec temu złu.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak?</p><p style="text-align: justify;"> - Nauczając! – odparł Eldamil z błyskiem w oczach. – Ludzie i elfy, wszyscy, włącznie ze mną, zostali zwiedzeni, bo uwierzyli w kłamstwa. A uwierzyli, bo byli głupi i nieoświeceni. Nauka, wiedza, rzetelna wiedza, nie jakaś tam tajemna, to jest klucz do zapobieżenia złu. Światły człowiek ma rozum, którym sam może się kierować. A ciemny? Ciemny lud zawsze będzie kierowany przez kogoś innego.</p><p style="text-align: justify;"> Mario zawahał się. Skrucha Eldamila wydawała się szczera. Ale czy tak było w istocie? Czy to może kolejna sztuczka Mankara Camorana?</p><p style="text-align: justify;"> - Chciałbyś śmierci Mankara Camorana? – spytał nieoczekiwanie.</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil zacisnął wargi.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiem, zaślepia mnie wizja zemsty – warknął. – Osobistej zemsty za moje zwiedzione nadzieje i za cierpienia tych nieszczęśników. Ale tak naprawdę – westchnął – nie ma innego wyjścia, żeby to skończyć. Dopóki żyje Mankar Camoran, Gaiar Alata będzie istniał. I wciąż będą do niego napływały dusze poległych w jego krucjacie. I wciąż nowi ludzie będą cierpieć męki. Tak, od dawna zdaję sobie z tego sprawę, że nie ma innego wyjścia. Chcę zniszczyć to miejsce. A to znaczy, że chcę śmierci Camorana.</p><p style="text-align: justify;"> - A jeśli jak chcę tego samego?</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil zadrżał.</p><p style="text-align: justify;"> - Boję się – wyznał. – Boję się, bo wiem, do czego jest zdolny. Ale i tak ci pomogę. Dłużej nie mogę tak trwać.</p><p style="text-align: justify;"> - Na pewno?</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil uśmiechnął się smutno.</p><p style="text-align: justify;"> - Byłem wśród najeźdźców w Kvatch – odezwał się. – Mieszkańcy nie mieli szans, wzięliśmy ich z zaskoczenia. Bramę zdobyliśmy pierwszym szturmem. A oni? Oni i tak walczyli. Rozpaczliwie. Chyba myśleli, że warto bronić tego ich zepsutego, zwyczajnego świata. Tak, naprawdę tak wtedy myślałem. Wtedy właśnie mnie zabili. Zginąłem pod Kvatch, na samym początku tej historii, chociaż dopiero pod koniec bitwy. Troje mieszkańców miasta, schowanych w piwnicy, zaatakowało mnie, gdy wszedłem do ich domu, szukając niedobitków. Rozdarli mnie na strzępy, choć bez wątpienia zostali później zabici przez moich towarzyszy. Wiele czasu miałem, by zastanowić się nad swymi uczynkami, odkąd tu trafiłem. Zastanawiać się i żałować. A trafiłem nie w nagrodę. Tak naprawdę, mój pan karze mnie za słabość. Zesłał mnie tu, bym torturował moich byłych towarzyszy, podobnie jak ja, niewdzięcznych za jego dar wiecznego życia.</p><p style="text-align: justify;"> Spojrzał na niego ze smutkiem.</p><p style="text-align: justify;"> - Pomogę ci – oznajmił. – Muszę ci pomóc. Beze mnie nie wyjdziesz z tej groty.</p><p style="text-align: justify;"> Mario uśmiechnął się z przekąsem.</p><p style="text-align: justify;"> - Bywałem w gorszych opałach…</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Wierzę – odparł. – Wierzę, że dojdziesz sam do wyjścia, chociaż to bardzo niebezpieczna droga. Musisz pokonać wielu wrogów, lub prześlizgnąć się między nimi. Ale wyjść nie zdołasz i tak. Nie wiesz jak zdjąć Okowy Wybrańców. A ja nie potrafię cię tego nauczyć. To dar, jaki otrzymałem. Magiczny dar. Ale nie potrafię go przekazać nikomu innemu. Bez zdjęcia oków, nie wyjdziesz stąd. To niemożliwe.</p><p style="text-align: justify;"> - To jakieś zaklęcie?</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil znówskinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Działa jednak tylko u tych, którzy dostali ten dar od Mankara Camorana – westchnął. – Gdyby nie to, przekazałbym ci je. Choćby dlatego, że mi nie ufasz. Nie dziwię ci się. Ale ja też chcę śmierci Camorana. Mógłbym przeprowadzić cię przez grotę, ale musiałbyś udawać mojego więźnia i robić to co ci nakażę. Nie zdziwię się, jeśli odmówisz. Możemy jednak spotkać się u wyjścia. Tam zdejmę ci okowy.</p><p style="text-align: justify;"> - A nie możesz teraz?</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Przeniosłoby cię z powrotem do Dzikiego Ogrodu. Okowy trzeba zdjąć dopiero przy bramie. W dodatku, to wymaga czasu…</p><p style="text-align: justify;"> Urwał, bowiem obaj usłyszeli ciężkie kroki.</p><p style="text-align: justify;"> - Orthe – warknął Eldamil. – To dremora! Prędko, narzuć to i udawaj więźnia.</p><p style="text-align: justify;"> Rzucił mu trzymany pod pachą czerwony habit. Mario zdążył narzucić go na ramiona i głowę, ukrywając swą zbroję. Miecz ukrył pod habitem. Ale tarczę, łuk i kołczan musiał rzucić w kąt.</p><p style="text-align: justify;"> Zdążyli w ostatniej chwili, gdy dremora zjawił się w grocie. Rozejrzał się i dostrzegł obie, zakapturzone postaci.</p><p style="text-align: justify;"> - Co się tu dzieje? – huknął.</p><p style="text-align: justify;"> Zerknął w stronę Maria.</p><p style="text-align: justify;"> - Kto to jest?</p><p style="text-align: justify;"> - Więzień, przysłany przez… - próbował wytłumaczyć Eldamil.</p><p style="text-align: justify;"> - Okaż szacunek robaku! – przerwał mu Orthe ostrym tonem. – Chyba, że chcesz skończyć w klatce, tak jak oni.</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil skulił się i przygarbił.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak, kyneereve – szepnął pokornie. – Panie, Kathutet przysłał tego więźnia na przesłuchanie. Miałem właśnie zaczynać.</p><p style="text-align: justify;"> Orthe zmierzył Maria surowym wzrokiem.</p><p style="text-align: justify;"> - To nie jest jeden ze sług Mankara Camorana z Ogrodu! – oświadczył grzmiącym głosem. – Kim on jest?</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil skłonił się z szacunkiem.</p><p style="text-align: justify;"> - Nic nie umknie twej czujności, kyneereve. Pan Kathutet też się nad tym zastanawiał, dlatego właśnie go przysyła. Pewnie jakiś mag, eksperymentujący z magicznymi portalami…</p><p style="text-align: justify;"> Orthe popatrzył groźnym wzrokiem to na niego, to na Maria. Uważniej przyjrzał się okowom, tkwiącym na rękach rzekomego więźnia. Chyba nie dostrzegł niczego podejrzanego, bo tylko wzruszył ramionami.</p><p style="text-align: justify;"> - Cóż, kontynuować – zagrzmiał.</p><p style="text-align: justify;"> - Oczywiście, kyneereve – Eldamil skłonił się. - Więźniu, do klatki!</p><p style="text-align: justify;"> Mario zawahał się. Ale wiedział, że musi zaryzykować i posłuchać. Skierował się do wiszącej nad przepaścią klatki, chociaż całe ciało stawiało mu bierny opór. Nogi miał jak z ołowiu. Musiał zmusić się do tego całą siłą woli. Co teraz się stanie? Czy usłyszy szyderczy śmiech Eldamila, gdy sam wejdzie w pułapkę bez wyjścia?</p><p style="text-align: justify;"> Zerknął za siebie. Eldamil najwyraźniej się bał. Za to Orthe, jak na złość, nie ruszył się z miejsca. Stał z rękami założonymi na piersiach i czekał. Czyżby nie ufał Altmerowi? Czyżby miał ku temu powody?</p><p style="text-align: justify;"> Mario znalazł się w klatce. Czuł przypływ paniki, jednak nic nie mógł zrobić, zwłaszcza że Eldamil zaraz zatrzasnął za nim drzwiczki, ledwo dostrzegalnie skinąwszy mu głową. Klatka zaczęła się opuszczać.</p><p style="text-align: justify;"> Mario jeszcze nigdy tak się nie bał. Był zupełnie bezradny. Czuł gorąco promieniujące od spodu i widział przed sobą przesuwające się w górę skalne ściany, migoczącymi odblaskiem od płonącej w dole lawy. A ta znajdowała się coraz bliżej. Po chwili poczuł swąd przypalanych podeszw. Zaczynały parzyć. Krzyknął w panice, ale odpowiedziało mu tylko echo, obijające się o ściany parowu.</p><p style="text-align: justify;"> W przypływie paniki skoczył w górę i chwyciwszy się górnych prętów klatki, zawisł na ramionach. Podciągnął się jak mógł najwyżej. Czyżby jednak Eldamil zwabił go w pułapkę? Zapewne za chwilę znów usłyszy szyderczy głos Mankara Camorana, naigrywający się z jego naiwności. Jakie to przykre – ostatnim dźwiękiem, jaki usłyszy przed spłonięciem żywcem, będzie głos jego najgorszego wroga!</p><p style="text-align: justify;"> Ale nic takiego nie nastąpiło. W pewnym momencie klatka zatrzymała się, a potem zaczęła szybko wędrować w górę. Mario przełknął ślinę. Czyżby jednak?</p><p style="text-align: justify;"> Oto wysunęła się krawędź skalna i jego oczom ukazał się spocony z wysiłku Eldamil. Musiał kręcić kołowrotem jak szalony, bowiem dyszał ciężko, jak po wielkim wysiłku. Dremory nie było w pobliżu.</p><p style="text-align: justify;"> - Cały jesteś? – spytał z niepokojem.</p><p style="text-align: justify;"> Mario puścił pręty i opadł na dół…</p><p style="text-align: justify;"> - Cały, tylko… Parzy!</p><p style="text-align: justify;"> - Pchnij tamte drzwi! – zawołał cicho Altmer. – Szybko!</p><p style="text-align: justify;"> Mario, czując że przypiekają mu się podeszwy, zerknął na boczną ścianę klatki. Były tam drugie drzwiczki, prowadzące na przeciwległą stronę przepaści. Pchnął je ramieniem. Otworzyły się ze zgrzytem. Czym prędzej wypadł na drugą stronę, tupiąc mocno nogami bowiem wydawało mu się, że palą mu się buty.</p><p style="text-align: justify;"> - Lepiej tu nie wracaj – ostrzegł go Altmer. – Tu roi się od dremor. – Idź tamtędy, tamta droga też prowadzi do wyjścia. Jest prostsza, nawet lepiej. Poczekaj!</p><p style="text-align: justify;"> Zniknął za skalnym filarem, ale pojawił się po chwili, niosąc jego broń.</p><p style="text-align: justify;"> - Złapiesz?</p><p style="text-align: justify;"> Mario skinął głową i zręcznie złapał przerzucony mu nad przepaścią łuk i kołczan. Tylko tarcza zaryła w ziemię obok niego. Mario nie odważył się jej łapać, ze względu na jej ostre brzegi.</p><p style="text-align: justify;"> - Staraj się nie walczyć – odezwał się Eldamil, podnosząc dłoń. – Chyba, że będziesz musiał. Użyj swojego zaklętego pierścienia. Lepiej, żeby nikt za szybko nie natknął się na jakieś zwłoki, bo będzie hałas.</p><p style="text-align: justify;"> Podniósł rękę w pozdrawiającym geście i zniknął w wąskim korytarzu, wychodzącym z komnaty.</p><p style="text-align: justify;"> Mario pozbierał swój ekwipunek i rozejrzał się. Z tej strony pieczary również prowadził wąski, naturalny chodnik. Ze strzałą na cięciwie, zagłębił się weń, uśmiechając się lekko. Eldamil okazał się sprzymierzeńcem! Cała sprawa zaczęła więc nabierać przyjaźniejszych kolorów. Nadzieja wstąpiła mu do serca.</p><p style="text-align: justify;"> Nie udało się bez walki. Już na początku natknął się na daedrota. Zlikwidował go szybko, zanim tamten zdążył zaryczeć, ale zwłoki musiał zostawić, bo nie było ich gdzie ukryć. Zresztą, trzeba nieć siłę dremory, żeby je stamtąd dokądkolwiek przeciągnąć.Ruszył więc dalej i po chwili doszedł do rozwidlenia w kształcie litery T. W którą teraz stronę iść?</p><p style="text-align: justify;"> Na chybił-trafił, poszedł w prawo. W oddali ujrzał pajęczycę. Westchnął. Jak tu nie walczyć, skoro tu pełno daedr. Nie mógł ryzykować. Pajęczyca była niebezpieczna. Gdyby jej przywołana miniaturka zdołała go sparaliżować, byłoby po nim. Posłał jej strzałę jedną i drugą. Obie trafiły w miejsce, gdzie oba tułowie – kobiecy i pajęczy – łączyły się ze sobą. Daedra padła. Nieco dalej ta sama historia z atronachem burzy.</p><p style="text-align: justify;"> Korytarz zaprowadził go do kolejnej komnaty cierpień. Strażnik w habicie, stojący przy dźwigni sterującej klatkami, nawet nie westchnął, gdy dostał strzałę w sam środek czoła. Mario przebiegł przez kamienny most i zrzucił zwłoki do lawy. Na klatki starał się nie patrzeć.</p><p style="text-align: justify;"> Następny korytarz zaprowadził go do bramy – takiej samej jak ta, którą tu wszedł.</p><p style="text-align: justify;"> Tam też czekał na niego Eldamil.</p><p style="text-align: justify;"> - Cały? – spytał szeptem.</p><p style="text-align: justify;"> Mario skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Chodź, zdejmę to z ciebie – wskazał zacieniony kąt.</p><p style="text-align: justify;"> Mario stanął w wyznaczonym miejscu i wyciągnął ręce przed siebie. Eldamil zamknął oczy, położył dłonie na jego nadgarstkach i cicho zaczął nucić jakąś melodię, spokojną i usypiającą. Mario poczuł ciepło, biegnące z metalowych bransolet. Rozgrzewały się coraz bardziej aż w końcu zabłysły czerwonym blaskiem i otworzyły się, z trzaskiem spadając na ziemię. Był wolny.</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil uśmiechnął się. Mario odwzajemnił uśmiech.</p><p style="text-align: justify;"> - Gotowe – szepnął elf. – Nie jesteś już więźniem zakazanej Groty.</p><p style="text-align: justify;"> - Dziękuję ci – Mario uścisnął mu dłoń. – Bardzo mi pomogłeś.</p><p style="text-align: justify;"> - Mógłbym bardziej – odparł elf. – Posiadam pewną moc. Wprawdzie sam nie stanowię wyzwania dla kogoś takiego jak Mankar Camoran, ale mógłbym pomóc tobie. Razem może będziemy mogli go pokonać. Jest przepełniony pychą. Wykorzystajmy to.</p><p style="text-align: justify;"> Mario spojrzał na niego podejrzliwie. Ale oczy Eldamila patrzyły tak szczerze, że dał wiarę jego słowom.</p><p style="text-align: justify;"> - Dobrze – skinął głową. – Przyda się każda pomoc. Znasz jego siedzibę? Rozkład pomieszczeń? Strażników?</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Znam, ale to naprawdę nic skomplikowanego. Tam jest tylko jedna, duża sala, a strażników nie ma w ogóle. Naturalnie, oprócz jego dwojga potomków, których absolutnie nie można lekceważyć.</p><p style="text-align: justify;"> - Potomków?</p><p style="text-align: justify;"> - Syna Ravena i córki Rumy. Oboje są potężnymi wojownikami i czarownikami.</p><p style="text-align: justify;"> - Ruma – Mario pokręcił głową i zacisnął zęby. – Miałem wątpliwą przyjemność już poznać tę pannę. Ale z przyjemnością spotkam ją jeszcze raz.</p><p style="text-align: justify;"> Parsknął gniewnie.</p><p style="text-align: justify;"> - I podziękuję jej za to, że w waszej świątyni zrobiła ze mnie mordercę.</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil spojrzał na niego ze zrozumieniem.</p><p style="text-align: justify;"> - Rytualna ofiara – pokiwał głową. – Każdy z nas przez to przeszedł. A co ja mam powiedzieć? Jestem winien rzezi wielu niewinnych ludzi.</p><p style="text-align: justify;"> Westchnął przeciągle.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale mimo to, radzę ci się skupić na Mankarze - dodał. – Jeśli uda ci się przy okazji zemścić na pozostałych, to dobrze, ale nie powinni ci przesłonić głównego celu. Bez Mankara oni i tak staną się nikim.</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil miał słuszność. Mario postanowił wziąć sobie jego słowa głęboko do serca.</p><p style="text-align: justify;"> Ruszyli w stronę drzwi, gdy nagle przystanęli gwałtownie. Oto znów bowiem rozległ się głos Mankara Camorana.</p><p style="text-align: justify;"> - Bardzo dobrze, czempionie! – chwalił go głos. – Zręcznie i płynnie posuwasz się do przodu. Być może mnie jednak dościgniesz. Myślisz, że z ciebie drwię? Wcale nie. W twoim przybyciu słyszę kroki przeznaczenia. Jesteś ostatnią nadzieją upadającego Tamriel. Pomagam w narodzinach Mitycznego Brzasku, odrodzonego Tamriel. Witam cię, jeśli naprawdę jesteś wysłannikiem przeznaczenia. Męczą mnie samozwańczy bohaterowie, którzy stają na mej drodze, a ostatecznie okazują się niegodni.</p><p style="text-align: justify;"> - Ty też to słyszałeś? – spytał Mario.</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - On potrafi przemawiać na odległość – powiedział. – Nie wiem, jaką magią się posługuje, ale nie pierwszy raz obserwuję tę sztukę.</p><p style="text-align: justify;"> - A poprzednio? – spytał Mario. – Odezwał się już do mnie kilkakrotnie, odkąd tu przybyłem.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie – zaprzeczył. – Poprzednich przemów nie słyszałem. Ten głos pojawia się jedynie w miejscu, w którym jesteś, bo do ciebie został skierowany. Słyszysz go tylko ty. No i ten, kto stoi blisko ciebie.</p><p style="text-align: justify;"> Ruszyli dalej. Drzwi otworzyły się przed nimi i znaleźli się w kolejnym tunelu. Po kilku zakrętach jednak ujrzeli w oddali blask słońca. Nie obyło się bez walki, aczkolwiek bezpośredniego zagrożenia nie było. Nadchodzącego Xivilai Mario po prostu ustrzelił z łuku, a zagradzający im drogę daedrot legł po ugodzeniu zarówno strzałą z łuku Maria, jak i długą błyskawicą z dłoni Eldamila.</p><p style="text-align: justify;"> W końcu wyszli na zewnątrz i bezwiednie zmrużyli oczy. Po zatęchłej atmosferze groty, z przyjemnością wciągnęli w płuca świeże, pachnące wonią kwiatów powietrze. Ruszyli białą ścieżką, pnącą się pod górę. Mario nasunął Pierścień Khajitów. Widząc jego zniknięcie, Eldamil skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Dobrze, że to masz – szepnął. – Idź za mną i w razie czego wychyl się i strzelaj. Może uda nam się ich zaskoczyć. Czasem wystarczy okamgnienie, żeby zdobyć przewagę. Mnie się nie spodziewają, może się chociaż zdziwią, gdy mnie ujrzą. Może ich to wytrąci z równowagi…</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgYGN53XX9Tt0GzPDgrR0TxAAR9JWUmIOHKAiQtxaUpNVzFGtXjRfdl4-f1U1KTVgyBl9Xny9ddx9_HljdLcI8IXIoPGJaKmH97NWMD2KIgIKk3DJhRztB5eJ4y3a1VzOK8PORk_lkOzE8ntr3xh_Avlg5_NQY13_af_d8Ba_PUEjNi_1VRZ-wCPu7iRw=s800" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="800" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgYGN53XX9Tt0GzPDgrR0TxAAR9JWUmIOHKAiQtxaUpNVzFGtXjRfdl4-f1U1KTVgyBl9Xny9ddx9_HljdLcI8IXIoPGJaKmH97NWMD2KIgIKk3DJhRztB5eJ4y3a1VzOK8PORk_lkOzE8ntr3xh_Avlg5_NQY13_af_d8Ba_PUEjNi_1VRZ-wCPu7iRw=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pałac Camorana</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Mario przygotował łuk. Ten Eldamil był jednak całkiem sprytny! Nic dziwnego, nie zostałby doradcą Camorana, bez oleju w głowie. Postanowił go posłuchać.</p><p style="text-align: justify;"> Ścieżka zaprowadziła ich na malowniczy taras, na którym z założonymi na piersiach rękami stało dwoje Altmerów w czerwonych habitach. Jedną z postaci była znana mu już Ruma Camoran. Drugiego nie znał, ale domyślił się, że to Raven.</p><p style="text-align: justify;"> - Czego tu szukasz? – spytała ostrym głosem Ruma. </p><p style="text-align: justify;"> Eldamil skulił się w pokłonie.</p><p style="text-align: justify;"> - Przyszedłem, aby…</p><p style="text-align: justify;"> Ale nie dokończył, bowiem spod pachy syknęła zdradliwa strzała i ugodziła Rumę w samo czoło. Ta zwiotczała momentalnie i przewróciła się na plecy, z głuchym trzaskiem. Wszystko trwało krócej niż kichnięcie.</p><p style="text-align: justify;"> Raven spojrzał na nią zdziwiony, ale nie zdążył zareagować, gdy puszczona z rąk Eldamila błyskawica poraziła go i na moment sparaliżowała. Nie spodziewał się ataku, toteż nie zdążył przywołać żadnego zaklęcia ochronnego. Paraliż trwał tylko chwilę, ale ta chwila wystarczyła, by Mario zdążył posłać mu strzałę prosto w oko. Dwa trupy zasłały taras pałacu Mankorana.</p><p style="text-align: justify;"> - Teraz szybko! – Eldamil rzucił się w stronę drzwi. – Szybko, zanim się odrodzą!</p><p style="text-align: justify;"> Mario popędził za nim.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie trać czasu – poradził elf, przez zaciśnięte zęby. – Strzelaj od razu. Póki jest sam, mamy szansę.</p><p style="text-align: justify;"> Uchylił drzwi i obaj znaleźli się w długiej, nieco ciemnej sali. Po obu stronach znajdowały się marmurowe schody, prowadzące na tarasy z obu stron. Zaś na końcu sali znajdowało się podwyższenie, na którym stał tron. Siedząca na nim postać w niebieskiej szacie to nie mógł być nikt inny, jak tylko Mankar Camoran. A gdyby nawet Mario go nie poznał, to z pewnością poznałby wiszący na jego szyi klejnot. Taki klejnot był tylko jeden na świecie, romboidalny, złoty, z wielkim czerwonym kamieniem pośrodku.</p><p style="text-align: justify;"> Amulet Królów!</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil w dalszym ciągu odgrywał swoją komedię. Skłonił się i skulony, ze złożonymi jak do modlitwy rękami, począł zbliżać się do tronu. Mario, prawie niewidzialny, ze strzałą na cięciwie, postępował za nim krok w krok.</p><p style="text-align: justify;"> Byli już w połowie drogi, gdy nagle Mankar Camoran wstał i postąpił krok naprzód.</p><p style="text-align: justify;"> - A cóż to…</p><p style="text-align: justify;"> Nigdy Mario nie dowiedział się, co takiego chciał powiedzieć. Pierwsza strzała bowiem trafiła prosto w gardło.</p><p style="text-align: justify;"> Camoran postawił oczy w słup, oszołomiony nagłym bólem i zaskoczony atakiem. Jego życie jednak było o wiele twardsze, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Mehrunes Dagon zadbał o to, aby swego pomocnika obdarzyć siłą i żywotnością. Każdy człowiek czy elf zginąłby od razu po takim strzale. On jednak nie tylko wciąż żył, ale jeszcze próbował walczyć. Wyciągnął przed siebie dłoń i spróbował wycharczeć jakieś zaklęcie. Ale nie zdołał. Przeszkadzała mu nie tylko brzechwa, wystająca z krtani, ale jeszcze potężna błyskawica, wypuszczona z obu dłoni Eldamila. Mario strzelił po raz drugi. Trafił w czoło. Mankar Camoran zachwiał się i opadł na kolana. Mario na to tylko czekał. Kilkoma susami podbiegł do niego i głodnym, drapieżnym ruchem chwycił Amulet Królów. Ręka chciwie zacisnęła się na klejnocie. Szarpnięcie i złoty łańcuch pękł. Amulet został mu w dłoni.</p><p style="text-align: justify;"> - Przegrałeś, samozwańczy mistrzu – warknął Mario, patrząc w oczy Camorana.</p><p style="text-align: justify;"> Ale te już zachodziły mgłą. Pozostało w nim mniej życia niż kilka chwil.</p><p style="text-align: justify;"> - Zaraz umrę na wieki – odezwał się z tyłu Eldamil. – Umrę i już się nie odrodzę.</p><p style="text-align: justify;"> Mario spojrzał na niego zdziwiony. O tym nie pomyślał! A to przecież oczywiste! Gdy Gaiar Alata przestanie istnieć, umrą też wszyscy jego mieszkańcy. A Raj istnieć mógł tylko tak długo, jak żył jego twórca.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak mi przykro – zdołał wyszeptać.</p><p style="text-align: justify;"> Ale Eldamil uśmiechał się. Szczerze i szeroko.</p><p style="text-align: justify;"> - Dzięki, przyjacielu! – zawołał. – Moja męka skończyła się. Mam ostatnią prośbę do ciebie.</p><p style="text-align: justify;"> - Co tylko zechcesz, przyjacielu…</p><p style="text-align: justify;"> Eldamil wzniósł oczy ku niebu.</p><p style="text-align: justify;"> - Módl się za mnie do Dziewięciu Bogów – szepnął. – Ciebie wysłuchają. Może przebaczą mi moje zbrodnie. Może nie skażą na wieczne potępienie. Może okażą łaskę. Może… Może policzą mi moje cierpienia za pokutę.</p><p style="text-align: justify;"> - Na pewno – Mario uśmiechnął się wzruszony. – W moich oczach odkupiłeś swoje winy. Będę prosił bogów, by ci wybaczyli, o ile jeszcze tego nie zrobili.</p><p style="text-align: justify;"> I nagle obraz zaczął się rozmazywać.</p><p style="text-align: justify;"> Głuchy huk ciała Mankorana o kamienną posadzkę obwieścił jego śmierć. Gaiar Alata zaczął się rozpadać i rozwiewać. Mario uniósł dłoń w geście pozdrowienia. Eldamil odpowiedział takim samym gestem. Miał w oczach łzy, ale mimo to uśmiechał się radośnie.</p><p style="text-align: justify;"> Radosny uśmiech elfa przez łzy – to był ostatni widok z Raju, jaki widział.</p><p style="text-align: justify;"> W następnej chwili wszystko się rozwiało, a on sam znalazł się w środku kamiennego kręgu, w Wielkiej Sali Świątyni Władcy Chmur.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-43112877823907838482021-12-17T18:48:00.002+01:002021-12-17T18:48:54.412+01:00Rozdział LV<p style="text-align: justify;"> <span style="text-align: left;"> </span><span style="text-align: left;">Mario zamyślił się na
chwilę, trawiąc te wszystkie informacje, które właśnie zdobył. A zatem trzeba
dać się zakuć w okowy, żeby zostać wyprowadzonym z tego ogrodu. Po co ktoś
zakuwa kogoś w kajdany? Po to, by mieć nad nim kontrolę. A zatem w tej grocie
musi być coś niebezpiecznego. Coś, czego należy strzec. Może przejście do
siedziby Camorana?</span></p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Zamyślony, wsunął pierścień na palec i ruszył dalej, nie
zapominając jednak o ostrożności. Nadal trzymał się cienia i kroczył nie
wybrukowaną ścieżką, lecz jej miękkim poboczem. Stale trzymał w ręce łuk, z
nałożoną na cięciwę strzałą. Mimo to, dał się zaskoczyć.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Majacząca między zaroślami poświata, ledwo widoczna z powodu
słonecznego światła, zdawała się sygnalizować obecność człowieka. Jednak gdy
osobnik ten wychylił się zza głazu, Mario przystanął zaskoczony. To był
dremora. I to nie byle jaki. Zakuty w zbroję, jedynie bez hełmu, uzbrojony w
długi, dwuręczny brzeszczot. Markynaz…</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Mario mocniej ścisnął łuk w dłoni, ale dremora zdawał się
nie zdradzać oznak agresji, choć niewątpliwie go zauważył. Podniósł prawą dłoń,
co wyglądało jak gest pozdrowienia, ale mogło też być sygnałem, zmierzającym do
nawiązania rozmowy.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Mario zawahał się. Nie ufał dremorom, ale i tak nie
wiedział, dokąd ma iść, ani co robić. Może akurat od niego dowie się czegoś
interesującego. Ścisnął w dłoni łuk, aż zbielały mu palce, ale nie podniósł go
do oka. Westchnął kilkakrotnie. I opuścił broń, zdejmując strzałę z cięciwy i
chowając ją do kołczana. Zdjął pierścień i z wahaniem ruszył ku strażnikowi
Otchłani.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Ten dremora wydał mu się jeszcze straszniejszy niż ci,
których napotkał w Otchłani. Nic dziwnego, tamtych widział niewyraźnie, w
półmroku. Tutaj diaboliczna twarz potwora oświetlona była jasnym, słonecznym
światłem i widać było na niej wszystkie szczegóły. Jego ciało miało brązowy
kolor, wpadający w czerwień – coś jak świeża wołowina. Haczykowaty nos, wąskie
wargi i skośne, żółte oczy, skrzące się niesamowitym blaskiem. Uszy spiczaste,
jak u elfa, czerep porośnięty czarnym włosem, a spośród nich sterczały krótkie
rogi. Twarz na poły ludzka, na poły zwierzęca.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Strażnik Otchłani uśmiechnął się tryumfalnie. Uśmiechając
się, odsłonił rząd ostrych zębów, jak u drapieżnika.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - A wiec dotarłeś aż tutaj, śmiertelniku – odezwał się
głosem, który brzmiał, jakby ktoś piłował grubą blachę. – Nie jesteś taki jak
inni…</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Kim jesteś? – spytał Mario, mając nadzieję, że dremora nie
usłyszy drżenia w jego głosie.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Mam na imię Kathutet – odparł strażnik. – Jestem jednym ze
strażników Dzikiego Ogrodu.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Mario Cetegus – odwzajemnił się. – Myśliwy.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Dremora roześmiał się.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Myśliwy? – prychnął rozbawiony. – Tylko myśliwy? A nie przypadkiem
rycerz Ostrzy w randze oficera? I ten, który udaremnił nasz atak na Kvatch? I
nie tylko…</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Sporo wiesz – mruknął Mario.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Wiele wiem o tobie – zacharczał dremora. – Moi pobratymcy
twierdzą, że dobrze walczysz. I że stać się na honor.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Mario uniósł brwi w geście zdziwienia, choć jego rozmówca i
tak nie mógł ich zobaczyć pod hełmem.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Podobało mi się to, co uczyniłeś pod Brumą – głos dremory
brzmiał jak ryk lwa, ale emanował spokojem. – Jesteś jedynym, którego było stać
na taki gest. Jedynym, który moich poległych pobratymców potraktował jak
wojowników. Ale my cenimy przede wszystkim walkę. A w tym jesteś dobry, jak na
śmiertelnika.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Mario nie odpowiedział. Nie wiedział co ma powiedzieć.
Tymczasem dremora złożył ręce na masywnej piersi i znów się odezwał.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - To tobie udało się zniszczyć pierwszą Wieżę Pieczęci w
Cranonah. A potem wiele innych. Moi krewni zgrzytają zębami na twoje
wspomnienie.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Cranonah? – Mario pokręcił głową. – Pierwsze słyszę.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Nasz klan spustoszył wasze miasto Kvatch – odrzekł dremora.
– To żadne wyzwanie, zadanie godne najpodlejszych wśród nas. Dzięki swojej
prędkiej zemście, cieszysz się wśród mego ludu wielkim uznaniem. Nie
sądziliśmy, że śmiertelni potrafią działać tak zdecydowanie i odważnie. I
honorowo. Nasza rozmowa nie jest więc dla mnie hańbą. A teraz powiedz mi, po co
tu przyszedłeś.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Mario poczuł przypływ odwagi.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Muszę odszukać Mankara Camorana – powiedział mocnym
głosem.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Dremora lekko się skrzywił, co mogło świadczyć o tym, że nie
darzy Camorana zbytnią sympatią. Prawdopodobnie nie w smak mu było, że
śmiertelnik został wyniesiony do takich zaszczytów.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Mówisz bezpośrednio, niemal jak jeden z nas – zamruczał
dremora. – Jak członek mego ludu. To dobrze, że nie zabiłem cię od razu.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Mario spojrzał prosto w skrzące, świdrujące oczy.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Czego więc chcesz?</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Kathutet obejrzał się za siebie.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Istnieje tylko jedno wyjście z tego ogrodu – odezwał się.
– Jestem jego strażnikiem. Wiele dokonałeś, więc pokonanie cię przyniesie mi
honor. Ale…</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Ale?</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Dremora uśmiechnął się.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Moi krewniacy w Cranonah okryli się hańbą. Przez ciebie.
Zatem wzięcie cię na służbę…<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>To również
przyniosłoby mi honor, nawet jeszcze większy.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Służbę?</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Dremora skinął głową.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Ponieważ postąpiłeś honorowo pod Brumą, daję ci wybór.
Zmierzysz się ze mną? Czy będziesz mi służył?</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Mario parsknął gniewnie. Sama myśl o służeniu dremorze była
dla niego obrzydliwa. Chociaż przypuszczał, że i ten fakt przy swoim sprycie
mógłby obrócić na swoją korzyść. Przede wszystkim, nie wiedział czego Kathutet
od niego oczekuje i… co jest w stanie ofiarować w zamian.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Mam parę pytań – odezwał się ostrożnie.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Ale dremora spojrzał na niego groźnie.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Rozmawiając z tobą, wyświadczyłem ci ogromną łaskę –
oświadczył zimnym tonem. – Posuwasz się do bezczelności, śmiertelniku. Nie
powiedziałem, że będę odpowiadał na twoje pytania! Zatem? Jaki jest twój wybór.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Tak naprawdę, to nie dajesz mi wyboru – westchnął Mario. –
Oto moja odpowiedź.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> W pierwszym odruchu miał zamiar wyrwać miecz z pochwy i
prasnąć dremorę w głowę. Z zaskoczenia! Ale nie potrafił się na to zdobyć. Nie
w stosunku do kogoś, kto potraktował go honorowo, choć wcale nie musiał.
Chwycił za rękojeść miecza i wolno wysunął go z pochwy. Klinga zajarzyła się wampirzym
zaklęciem.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Oczy dremory zamigotały zwierzęcym blaskiem.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Twój umysł podpowiedział ci prostą ścieżkę – wycharczał,
sięgając za głowę po miecz. – Jak umysł zwierzęcia. Ale przyznaję, nie brak ci
odwagi. I co cię teraz czeka, śmiertelniku? Śmierć! Nicość…</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Stanęli naprzeciwko siebie, z dobytym orężem i przez chwilę
mierzyli się wzrokiem.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Jak w czasie ćwiczeń – pomyślał Mario. – Zupełnie jakby
Steffan stał naprzeciwko mnie…</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Dremora zgarbił się i opuścił głowę, spoglądając na niego
spode brwi. To była dobra pozycja do rozkręcenia miecza nad sobą. A potem
poruszył się. Wolno. Bardzo wolno, choć sam o tym nie wiedział. Może
wystarczająco szybko na żołnierza, ale nie na wyborowego wojownika. Jeszcze
zanim zdołał poruszyć mieczem, Mario przypadł do niego i ciął go w pochylone
czoło, aż ciemna posoka trysnęła z rany.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Człowiek po takim cięciu, o ile zachowałby przytomność,
wypuściłby miecz, i oszołomiony złapałby się za krwawiącą głowę. Ale nie
dremora. Wściekły ryk był jedyną reakcją na zadaną ranę. Riposta zaś była
potężna, zdolna przeciąć człowieka na pół. Ale znowu zbyt powolna. Mario
skrócił dystans i z całej siły pchnął w brzuch. Miecz Wampira nie przebił
wprawdzie daedrycznej zbroi, ale wystarczyło to, aby przeskoczył magiczny
ładunek.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Dremora był silny. Jeden, czy dwa magiczne ładunki z
zaklętego miecza to dla niego za mało. Ale wciąż był zbyt wolny. Jego
brzeszczot był ciężki, podobnie jak zbroja. Choć posiadał nadludzką siłę,
dźwigał też nadludzkie brzemię. Zapewne w starciu z ciężkozbrojnym piechurem
nie dałby mu żadnych szans. Ale tu miał przed sobą lekkozbrojnego wojownika, zwinnego
i szybkiego jak błyskawica, w dodatku mogącego się pochwalić znakomitym
kunsztem szermierczym. Ręka, szkolona przez Jauffrego, Steffana i Baurusa
okazała się zbyt zręczna dla strażnika Ogrodu. Choć zadawał mordercze cięcia,
wszystkie one trafiały w próżnię. Miecz Wampira co chwilę krzesał iskry na jego
zbroi, odbierając mu siły. W końcu ostrze Maria przebiło zbroję na rękawicy,
niemal odrąbując mu dłoń. Kathutet spojrzał na nią zaskoczony – ale to było
jego ostatnie spojrzenie. Szybkie cięcie w skroń pozbawiło go przytomności.
Zachwiał się i opuścił głowę. Cięcie w szyję zakończyło jego żywot. Dremora
runął na plecy, z głośnym trzaskiem o kamienny bruk.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Mario stał nad nim, ciężko dysząc, nie tyle ze zmęczenia, co
z powodu buzującej w nim adrenaliny. Słodki smak zwycięstwa mieszał mu się z
nieśmiało kołaczącą się w głowie goryczą świadomości, że być może zabił właśnie
swego niedoszłego sprzymierzeńca.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Żebym to ja wiedział, czego ty ode mnie chcesz – westchnął
po chwili. – Może mieliśmy ten sam cel?</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Przyszło mu bowiem do głowy, że Kathutet życzył sobie
śmierci Mankara Camorana. Najwyraźniej nie pałał do niego sympatią. Ale trudno,
stało się.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Podniósł ciężki, dwuręczny, daedryczny brzeszczot. Lśnił
silnym blaskiem zaklęcia ognia, tak silnym, że nawet Mario potrafił je
rozpoznać. Gdyby w niego trafił, z pewnością od razu zająłby się płomieniem.
Miał wprawdzie w sakiewce Pierścień Płomieni, ale nie pomyślał o tym, by go
nałożyć. Jak zwykle, dopisało mu jego głupie szczęście. Z wahaniem zerknął na
broń. Była bezcenna.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> A potem pochylił się i położył ostrze na piersi Kathuteta,
przyciskając go do tułowia jego martwym ramieniem.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Dokąd dremory idą po śmierci? – pomyślał. – Może donikąd?
Przecież powiedział, że śmierć to nicość…</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Chciał już odejść, gdy nagle wzrok zatrzymał się na pasie
Kathuteta. Na cienkich łańcuszkach wisiała tam para szerokich oków, z czegoś co
przypominało ebon. Z wahaniem sięgnął do nich i odpiął przytrzymującą je u pasa
sprzączkę.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Czyżby to były… Przymierzył do swej ręki. Były duże, ale i tak
musiał zdjąć rękawice, by zmieściły mu się na nadgarstkach. Zamigotały
magicznym blaskiem. To muszą być Okowy Wybrańców! No tak, Kathutet był
strażnikiem Dzikiego Ogrodu. Strażnikiem, nie więźniem! Z pewnością miał
komplet takich oków, by sam mógł stąd wychodzić. Zrobiło mu się gorąco.
Obejrzał dokładnie obie bransolety.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Nie były ze sobą połączone, jak kajdany. Cienkie łańcuszki
służyły tylko do zamocowania ich u pasa. Nakładając je, nadal zachowywał
swobodę ruchów. Przynajmniej tutaj, bo nie wiadomo, jakim zaklęciem je
nasączono. Zatem, jak to on mówił? Jedyne wyjście z Dzikiego Ogrodu, to
Zakazana Grota. Ma okowy, więc cóż stoi na przeszkodzie, by iść dalej?</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Z zamyślenia wyrwał go głos Camorana, który znów rozległ
się, jakby dobiegał ze wszystkich stron. A może brzmiał tylko w jego głowie?</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Jak mało rozumiesz! – szydził głos. – Nie możesz zatrzymać
Lorda Dagona… Księstwa lśniły niczym klejnoty w najczarniejszych rejonach
Otchłani od Pierwszego Poranka. Wiele mają imion i wiele imion mają ich
przywódcy. Mroźna Przystań Meridii, Bagniska Peryite, Dziesięć Cieni Księżyca
Mephali. I Piękno Brzasku, królestwo Lorkhana, mylnie nazywane Tamriel przez
ogłupionych śmiertelników. Tak, teraz zaczynasz rozumieć! Tamriel to tylko
kolejna z daedrycznych krain Otchłani, utracona dawno temu, gdy jej Książę
został zdradzony przez własne sługi. Lord Dagon nie może najechać Tamriel,
własnego dziedzictwa. On przybył, by oswobodzić okupowane krainy!</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Mario miał jako takie pojęcie o historii, ale tak daleko
jego wiedza nie sięgała. Nie wiedział, czy głos mówił prawdę, czy manipulował.
Na wszelki wypadek nie uwierzył. I nie zareagował. Zachował się tak, jakby w
ogóle go nie słyszał. Ruszył przed siebie poboczem ścieżki, kierując się w
stronę widniejącego w oddali pagórka. Po drodze zauważył kilka daedr, dwoje
ludzi, stadko jeleni, ale nikt z napotkanych go nie dostrzegł. Bez przygód
dotarł do skały, w której zionęła ciemna czeluścią tajemnicza grota.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Wykrycie Życia poinformowało go, że jaskinia nie jest pusta.
W oddali migotały jakieś poświaty, ale wyglądały na ludzkie. Wsunął się więc
cichaczem do jaskini, pilnując aby zrobić to bezszelestnie. Ale mu się nie
udało, bowiem usłyszał pod stopami chlupot i poczuł zimno w stopach. Jaskinia
była zalana wodą. Niezbyt głęboką, zaledwie do kostek, miejscami niecą głębszą,
za kolana. Nie była to dobra okoliczność. W wodzie trudniej było się zachować
bezszelestnie, no i potem zostawiało się za sobą mokre ślady. Mario westchnął i
przystanął w ciemnym kącie, chcąc przyzwyczaić oczy do ciemności. Musiał to
zrobić, bowiem jasne, słoneczne światło oślepiło go tak, że teraz widział przed
sobą jedynie ciemnozieloną plamę.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> W międzyczasie głos Camorana znowu zaczął do niego
przemawiać.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Spytaj siebie, jak to jest, że potężni bogowie umierają, a
daedry wciąż trwają? Dlaczego daedry otwarcie objawiają się ludziom, a bogowie
ukrywają się za posągami i pustymi słowami kapłanów-zdrajców? To proste… To
wcale nie są bogowie. Prawdę masz cały czas przed oczami, od momentu narodzin.
To daedry są prawdziwymi bogami tego wszechświata. Julianos, Dibella i Stendarr
to zdrajcy Lorkhana, udający bóstwa w księstwie, które utraciło Światło, które
je prowadziło. Czym są nauka, miłość i troska, w porównaniu z przeznaczeniem,
mocą i zniszczeniem? Bogowie, których czcicie, to marne cienie pierwszej
Przyczyny. Oszukiwali was przez wieki.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Głos stawał się coraz bardziej natarczywy, jakby mówcę
zaczynały ponosić emocje. Jego przemowa stawała się coraz bardziej chaotyczna i
coraz mniej zrozumiała.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Jak sądzisz, dlaczego wasz świat jest zawsze miejscem
bitew, aren dla potęg i nieśmiertelnych? To Tamriel, kraina zmian, brat
szaleństwa i siostra podstępu. Wasi fałszywi bogowie nie mogli napisać historii
całkiem od nowa. Dlatego pamiętacie opowieści o Lorkhanie, znienawidzonym, martwym
mistyfikatorze, którego serce przybyło do Tamriel. Jeśli bóg może umrzeć, jak
może przeżyć jego serce? On jest daedrot! Tamriel to daedroci! To serce jest
sercem świata. Gdy jedno powstało, by zaspokoić drugie. Wszyscy to pamiętacie.
To część każdej legendy. Daedra nie może umrzeć, więc wasi tak zwani bogowie
nie mogą go całkowicie wymazać z waszej pamięci.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Mario uśmiechnął się sam do siebie. Mankar Camoran bał się
go! Dlatego wygłaszał te płomienne przemowy, dlatego koniecznie chciał zasiać w
nim ziarno wątpliwości. Krętacz!</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Ruszył przed siebie. Po pewnym czasie dno tunelu nieco się
podniosło i Mario wyszedł wreszcie na suchą powierzchnię. Stanął na lewej
nodze,<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>a prawą mocno zgiął w kolanie, by
wylać wodę z buta. I to samo z druga nogą. Wiele to nie dało, ale przynajmniej
chlupot w butach trochę zelżał. Ruszył dalej naturalnym chodnikiem, w kierunku
najbliższej poświaty Wykrycia Życia. Wysunął się bezszelestnie zza zakrętu i
odetchnął. To był człowiek. A za nim stał następny. W oddali dostrzegł kilku
innych. Wszyscy stali nieruchomo, ze złożonymi rękami i opuszczonymi głowami,
co sprawiało wrażenie jakiegoś religijnego obrzędu. Czyżby czekali na łaskę
wypuszczenia ich z Dzikiego Ogrodu.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Nie zareagowali, gdy ich mijał. Zerknął każdemu w twarz. Był
tam Dunmer i Cesarski i Breton… Przynajmniej Camoran nie jest rasistą…</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Na końcu naturalnego chodnika ujrzał plamę światła znacznie
większą. To na pewno nie człowiek. Widział już taką poświatę nieraz. To
daedrot! I to nie sam. Za nim kolejna poświata jakiegoś potwora.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Zabawa się zaczyna – szepnął Mario sam do siebie.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Podkradł się nieco bliżej, aby być pewnym strzału. Napiął
cięciwę.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Daedrot zaryczał, gdy grot wbił mu się w głowę. I swoim
zwyczajem, znieruchomiał, nasłuchując. Ale jeśli usłyszał syknięcie następnej
strzały, to nie zdążył zareagować. Dwie w zupełności wystarczyły.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Robię postępy – pomyślał Mario, nakładając kolejną strzałę</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Drugim potworem okazał się być atronach burzy. Tu Mario
musiał wystrzelić nieco więcej strzał, by stwór rozsypał się, niby kupka
kamieni. Po drodze wyrwał strzały z truchła daedrota i pozbierał te, które
odbiły się od ciała atronacha. Bo atronach burzy miał twarde, nieprzebijalne
ciało, które można było jedynie rozbić, niby szklaną figurę. Obejrzał dokładnie
groty i brzechwy, po czym dwie odrzucił, resztę schował do kołczana.
Zwichrowana, niepewna strzała to ostatnie, co było mu teraz potrzebne.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Za zakrętem korytarz rozszerzył się w przestrzenną grotę.
Jego oczy przykuło jednak coś, co znajdowało się naprzeciwko wejścia. Były to
chyba drzwi. Podszedł bliżej. Tak, to były drzwi, owalne, lekko wypukłe, z
nieznanego mu tworzywa. Idealnie gładkie, bez żadnej klamki, dziurki od klucza,
czy śladów jakiegokolwiek innego zamka. Za to widniał na nich pulsujący
pomarańczowym światłem znak – daedryczna litera „O”, oznaczająca Otchłań.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEixAt1q_C94bgiRNvQTm9qEaa2ZfcJKxvW3jtPIdr7Ewjioavw4b-UDIrSW2BJnE3NQrgGPyPfWcrCBI8nJyzPrWkIxIAs8d3607-hAhOzgFbus9IxJDvez6N0NNoCS9a2-f3Tuth2eqZDu2WGxRGRpXZEVUD1LTM7jNY7ymfAQO1xuTczw-CGWAo2WYg=s800" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="800" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEixAt1q_C94bgiRNvQTm9qEaa2ZfcJKxvW3jtPIdr7Ewjioavw4b-UDIrSW2BJnE3NQrgGPyPfWcrCBI8nJyzPrWkIxIAs8d3607-hAhOzgFbus9IxJDvez6N0NNoCS9a2-f3Tuth2eqZDu2WGxRGRpXZEVUD1LTM7jNY7ymfAQO1xuTczw-CGWAo2WYg=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Brama do Zakazanej Groty</td></tr></tbody></table><br /><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Zamyślony, wyciągnął z sakwy kilka sucharków i zaczął je
podgryzać. Tak, to na pewno wyjście z groty. Jak otworzyć te drzwi? No cóż,
wyważyć ich na pewno nie można. Popukał palcem w gładką powierzchnię. Wydały
głuchy odgłos. Zdjął rękawicę i położył dłoń a drzwiach. Nie poczuł
spodziewanego intensywnego ziębienia, zatem to nie metal. Tworzywo przypominało
rogową tkankę.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Przekonajmy się, ile warte są Okowy Wybrańców – pomyślał,
wpychając sobie między zęby ostatni kawałek suchara i otrzepując kruszyny,
które przykleiły mu się do zbroi.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Miał świadomość, że zdejmując zaklęte rękawice, pozbawia się
możliwości dostrzeżenia wroga z wyprzedzeniem. Nie miał jednak wyjścia.
Przytroczył rękawice do pasa i z wahaniem nałożył sobie na nadgarstki tajemnicze
okowy. Zaświeciły się czerwonym blaskiem, po czym zgasły, zatrzaskując mu się
na rękach. Jednocześnie znak na drzwiach zajarzył się na moment
intensywniejszym światłem, po czym przygasł.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Mario wziął głęboki oddech i podszedł do drzwi. Okowy znów
rozbłysły na chwilę, a jednocześnie drzwi drgnęły niespokojnie, by zaraz
rozchylić się na oścież. Za nimi ujrzał kolejną grotę, oświetloną purpurową
poświatą. Przeszedł na drugą stronę, a drzwi bezszelestnie zamknęły się za nim.
Poczuł ciepło. Nosem wciągnął znajomy zapach. Takie jaskinie widywał już nieraz
w podziemiach Otchłani. Poczuł się pewniej, ale tylko przez chwilę. Dźwięki,
które dobiegły go z oddali, zmroziły mu krew z w żyłach. Czy to były krzyki?
Wyraźnie słyszał ludzkie krzyki. Tak wydzierać mógł się tylko ktoś śmiertelnie
przerażony, albo cierpiący. Albo… Jedno i drugie. Nigdy nie słyszał krzyku
torturowanego skazańca, ale tak właśnie go sobie wyobrażał – pełen nieopisanego
bólu, przerażenia i beznadziejnej bezradności.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjvAtHW51RuLCtjxiowCSlDaHRqfSocwbc-mC0A0Bk56UXzJNwCsYMk1W9qLNUNMQIWGxb4ILI5GaDpNFTx78vfaWZsvDnO8E6-ELYx1CxGMnmvt85wgIwB2sZkNZCs442C2R-Ng6TICcyRWUiY4NXbRmg2lN2UxGIhvlay1_9_DuR8Cd3Qi41jXOpDig=s800" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="800" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjvAtHW51RuLCtjxiowCSlDaHRqfSocwbc-mC0A0Bk56UXzJNwCsYMk1W9qLNUNMQIWGxb4ILI5GaDpNFTx78vfaWZsvDnO8E6-ELYx1CxGMnmvt85wgIwB2sZkNZCs442C2R-Ng6TICcyRWUiY4NXbRmg2lN2UxGIhvlay1_9_DuR8Cd3Qi41jXOpDig=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zakazana Grota</td></tr></tbody></table><br /><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Westchnął i ruszył w tamtą stronę. Robiło się coraz jaśniej
i coraz cieplej. Wkrótce ujrzał rozległą grotę, przedzieloną w poprzek głębokim
rowem, którym płynęła rozpalona lawa, a nad nią…</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Zmartwiał.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Nad rzeką lawy wisiały powieszone na bloczkach dwie żelazne
klatki. Bynajmniej nie puste. W chwili, gdy wszedł, obie poruszały się niby
windy – jedna w górę, druga w dół. I to z tej ostatniej dobiegały owe
rozdzierające krzyki, gdy więzienie opuszczało się coraz niżej i niżej, coraz
bliżej powierzchni lawy. Gdy znalazło się tuż nad nią, z klatki wydobył się
prawdziwy ryk, jak u zarzynanego zwierzęcia. Mario zacisnął powieki. Nie chciał
na to patrzeć. Jego nozdrzy dobiegł swąd palonego mięsa.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> To byli Wyniesieni Nieśmiertelni. Nieśmiertelni! A więc ich
męka mogła trwać w nieskończoność. Zapewne niedługo, gdy ofiara w górnej klatce
się odrodzi, znów zamienią się miejscami.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Kątem oka dostrzegł ruch. U brzegu rzeki lawy stała jakaś
postać w czerwonym habicie. Trudno było ją dostrzec, bowiem barwa jej szaty
zlewała się z blaskiem wszechobecnej tutaj łuny, bijącej od lawy. Mario
przyjrzał się uważnie. Obok niej stał jakiś mechanizm, zapewne sterujący owymi
windami śmierci. Wystawała z niego dźwignia. Ale jeszcze ważniejsze było to, co
ujrzał za nią. Nad przepaścią przerzucono prosty, kamienny most. Przejście!</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Tymczasem ofiara w pierwszej klatce już oprzytomniała.
Zaczęła coś mówić błagalnym tonem, ale Mario nie rozumiał słów. Podkradł się
bliżej. Chrzęst mechanizmu zagłuszył słowa, gdy postać w habicie z okrutnym
uśmiechem, widocznym spod kaptura, przestawiła dźwignię na drugą stronę. Znów
rozległy się krzyki przerażenia.</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Mario nie wytrzymał. Wystrzelił w stronę oprawcy. Grot z
trzaskiem przebił skroń i postać w nagłym spazmie wyprostowała się, jakby
sparaliżowana, po czym zaczęła się wolno przewracać, niby ścięte drzewo. Wpadła
w rozpaloną lawę. Buchnęły płomienie… Ale czy oprawca na pewno zginął? Przecież
jest nieśmiertelny. Odrodzi się wkrótce. Tylko gdzie? W lawie? Mario nie
wiedział jak to działa. Przypuszczał jednak, że w lawie odrodzić się nie można.
No, bo przecież odradzający się zginie od razu!</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Potrząsnął głową i odpędził od siebie rozważania na temat
śmiertelności, które tylko go teraz rozpraszały. Podbiegł do dźwigni, chcąc ją
przestawić, ale zawahał się. Ofiara w dolnej klatce ucichła. Nie żyła już. Czy
ma ją znów podciągnąć, tylko po to, by ta druga, jeszcze nieprzytomna, znów
wykąpała się w lawie? Jaki to ma sens?</p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Wybacz, przyjacielu – szepnął, spoglądając na rozpaloną do
czerwoności klatkę, wiszącą nad rzeką lawy. – Chyba lepiej, żebyś się nie
odradzał po raz kolejny.</p>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-13024248610286195542021-12-13T17:15:00.000+01:002021-12-13T17:15:24.387+01:00Rozdział LIV<p style="text-align: justify;"> Gdy rankiem, w pełnym uzbrojeniu szedł ku Wielkiej Sali, każdy z mijanych po drodze Ostrzy uderzał go lekko pięścią w ramię – na szczęście. Martin i Jauffre czekali już na niego. I wielu Ostrzy, wolnych od służby, również się tu znalazło. Stanął przed nimi i skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Gotów? – spytał Jauffre.</p><p style="text-align: justify;"> - Gotów – potwierdził krótko.</p><p style="text-align: justify;"> Twarz arcymistrza była poważna i spokojna. Jedynie w oczach widać było troskę o jego los. Widać było, że boi się o niego. Głos jednak miał pewny, gdy odezwał się do Martina.</p><p style="text-align: justify;"> - A zatem, czas otworzyć portal!</p><p style="text-align: justify;"> Martin był bardziej wylewny. Uściskał go po bratersku, a oczy szkliły mu się, choć ze wszystkich sił starał się nad sobą zapanować.</p><p style="text-align: justify;"> - Żegnaj przyjacielu – szepnął.</p><p style="text-align: justify;"> Mario też był wzruszony, ale przymusił się do uśmiechu.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wierzysz w powodzenie misji? – spytał wymuszonym, drwiącym tonem. – Żegnasz mnie, jakbym miał nie wrócić.</p><p style="text-align: justify;"> Martin też się uśmiechnął, nieco zażenowany.</p><p style="text-align: justify;"> - Zawsze cię tak żegnam, gdy wyjeżdżasz – odrzekł, patrząc mu w oczy. – Nie zawsze ci to mówię, ale zawsze tak myślę. Wiem, jaki jesteś dzielny i jak wiele potrafisz. Wierzę w ciebie, jak w nikogo na świecie. A mimo to… Jesteś dla mnie jak młodszy brat. Boję się o ciebie i zawsze będę się bał. Nic na to nie poradzę.</p><p style="text-align: justify;"> Mario poczuł, że jeśli ta scena potrwa jeszcze chwilę, to zwyczajnie się rozpłacze. Wyznanie Martina poruszyło go do głębi, zwłaszcza, że czuł do niego to samo. Był jedną z trzech najważniejszych osób w jego życiu, obok Starego Myśliwego i Falanu.</p><p style="text-align: justify;"> Położył mu dłoń na ramieniu</p><p style="text-align: justify;"> - Jeśli nie wrócę – szepnął – pamiętaj o mnie. I pamiętaj też, że i ja wreszcie znalazłem na świecie prawdziwego brata. Nie cesarza, brata właśnie! I odejdę szczęśliwy, że go mam.</p><p style="text-align: justify;"> Martin przetarł oczy.</p><p style="text-align: justify;"> - Już czas – opuścił głowę. – Czuję się strasznie. To starszy brat powinien opiekować się młodszym, a nie odwrotnie. Ale los bywa pokrętny. Nasz los jest w twoich rękach.</p><p style="text-align: justify;"> Mario uśmiechnął się i wyprostował. Wiedział, że inaczej nie potrafi nad sobą zapanować, więc postanowił wzruszenie zamaskować wojskową dyscypliną. I wiedział, że Martin też to wie.</p><p style="text-align: justify;"> - Co rozkażesz, panie?</p><p style="text-align: justify;"> Martin wziął głębio oddech.</p><p style="text-align: justify;"> - Przynieś nam Amulet Królów – rzekł tonem, który miał brzmieć uroczyście, ale brzmiał ciepło i niepewnie.</p><p style="text-align: justify;"> - Rozkaz!</p><p style="text-align: justify;"> Skinęli sobie głowami, po czym Martin zniknął w cieniu za filarem. Mario usłyszał jego szept w niezrozumiałym języku i nagle coś w kręgu zaczęło się zmieniać. Pojawiły się na nim jakieś świetliste znaki. Rozbłysły, jak żar w ognisku, gdy ktoś w nie mocno dmuchnie. A potem coś z cicha zachrobotało. Raz, drugi i nagle chrobot zmienił się w rumor, gdy spod kamiennej posadzki kręgu zaczęły wyłaniać się pazurzaste filary bramy Otchłani. Wyłaniały się wolno, majestatycznie, w nieustannym chrobocie, przypominającym ocieranie się o siebie wielkich głazów podczas lawiny. Mario zerknął na posadzkę, bowiem wydawało mu się, że pazury rozdzierają ją na strzępy. Ale nie, posadzka pozostała nienaruszona. Falowała tylko lekko, jakby zamiast litego kamienia, znajdowała się tam tafla oliwy. Po chwil w komnacie zrobiło się jasno. Oto filary osiągnęły wysokość nieco większą niż ludzki wzrost i między nimi zabłysła płaska, ognista poświata. Ale nieco inna niż Wrota Otchłani, do których już przywykł. Te były okrągłe, nieco niższe, a i poświata wyglądała inaczej. Świeciła zimnym blaskiem, nie tak ognistym i jakby spokojniejszym.</p><p style="text-align: justify;"> - Tamte wrota powstały z nienawiści – pomyślał Mario. – A te z przyjaźni…</p><p style="text-align: justify;"> Ostatni raz potoczył wzrokiem dookoła. Wsunął na palec Pierścień Khajitów, znikając z oczu wszystkim zgromadzonym. Zdjął z ramienia łuk, nałożył strzałę na cięciwę. I zwinnie wślizgnął się w ognistą bramę.</p><p style="text-align: justify;"> Martin zawahał się. Zamierzał zamknąć portal natychmiast, gdy Mario przez niego przejdzie, ale utrzymał ją jeszcze przez chwilę.</p><p style="text-align: justify;"> - Na wszelki wypadek – pomyślał. – Gdyby musiał nagle wrócić. Gdyby napotkał tam coś strasznego.</p><p style="text-align: justify;"> Ale nic się nie stało. Przez długą chwilę nic się w portalu nie pokazało. Więc z wahaniem cofnął dłonie znad magicznej księgi. Brama Otchłani zamigotała, błysnęła trochę mocniej i rozwiała się, jakby ktoś zdmuchnął płomień świecy. Razem z nią rozwiały się też jej pazurzaste filary nie pozostając na miejscu, jak to działo się z innymi bramami. Znaki na posadzce też zaczynały powoli przygasać, a po chwili nie było już śladu tajemniczego rytuału.</p><p style="text-align: justify;"> - Tego się spodziewałem! – jęknął Martin.</p><p style="text-align: justify;"> - Co się stało? – Jauffre momentalnie znalazł się przy nim.</p><p style="text-align: justify;"> - Kamienie – westchnął Martin.</p><p style="text-align: justify;"> - Kamienie?...</p><p style="text-align: justify;"> - Kamień pieczęci… I wielki kamień Welkynd… One też się rozwiały!</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre zerknął w stronę, w której jeszcze przed chwilą jaśniały wrota Otchłani. Martin miał rację. Ani śladu po artefaktach.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiec jednak?... – zająknął się.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak – Martin z rozpaczą spojrzał mu prosto w oczy. – Nie otworzę portalu po raz drugi!</p><p style="text-align: justify;"> Opuścił głowę i potrząsnął nią, zrezygnowany.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeśli mu się nie uda… - szepnął. – To będzie koniec…</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre zagryzł dolną wargę.</p><p style="text-align: justify;"> - Uda mu się – wysapał. – Uda mu się! Dlaczego miałoby się nie udać? Wyłaził cało z gorszych tarapatów. Kto, jeśli nie on?</p><p style="text-align: justify;"> Odpowiedzią był uścisk drżącej ręki. Jauffre odwzajemnił go, mając nadzieję, że jemu samemu dłoń nie drży. W głębi duszy jednak zdjął go strach. O Cesarstwo, o Martina, o ten świat.</p><p style="text-align: justify;"> A najbardziej o jego najlepszego żołnierza, którego samemu nie chcąc się przed sobą przyznać, zaczął już darzyć niemal ojcowskim uczuciem.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> Łagodne ciepło i ledwo wyczuwalny powiew wiatru – to były pierwsze wrażenia. Pogoda była piękna i na niebie żadnej chmurki – a mimo to słońce wcale go nie oślepiało. Jego światło zdawało się być miękkie i przyjemne. Do jego uszu doleciały ptasie trele, a do nozdrzy przyjemna woń kwiatów, lekko ziemista, jak w Arboretum. Zaciekawiony rozejrzał się wokół.</p><p style="text-align: justify;"> Znajdował się w zadziwiającym miejscu – ni to lesie, ni ogrodzie. Choć drzewa, gęste krzewinki i kwieciste zioła wydawały się wyrastać w naturalny, nieuporządkowany sposób, znać było tu rękę gospodarza. Pod jego stopami znajdował się krąg, wybrukowany białym kamieniem, zupełnie jak w Anvill. Wiodła od niego ścieżka, z tegoż kamienia, a prowadząca za niewysoki pagórek opodal. Mario sam nie wiedział, czy to na co patrzy, to ogród zasadzony ludzką ręką, czy też las, w który uporządkowano niektóre tereny, by nadać im przyjazny dla człowieka charakter. Niepewnym krokiem ruszył białą, wijącą się malowniczo ścieżką. Co jakiś czas napotykał na kamienną ławkę, na której można było spocząć. W oddali ujrzał nawet coś na kształt altanki – również z białego kamienia, wzniesionej w lekkim, ayleidzkim stylu.</p><p style="text-align: justify;"> - Raj – pomyślał mimo woli. – Prawdziwy rajski ogród!</p><p style="text-align: justify;"> I z lubością wciągnął nosem oszałamiający zapach błękitnych kwiatów, gęsto porastających pobocze. Miejsce to przypominało mu trochę Czarną Puszczę na południu Cyrodiil. To samo bogactwo przyrody, ta sama mnogość kwiatów, ziół i drzew. Tylko tamto miejsce zionęło groźną aurą, bowiem pełne było niebezpieczeństw. Tutaj poczuł się całkowicie bezpiecznie, za co zresztą od razu zbeształ sam siebie i zacisnął dłoń na rękojeści łuku.</p><p style="text-align: justify;"> - Mimo wszystko, Mankar Camoran uczciwie nagradza swoje sługi – pomyślał z zazdrością. – To miejsce jest naprawdę urokliwe.</p><p style="text-align: justify;"> W oddali ujrzał kroczącego wolno jelenia. Ach, zatem były tu i zwierzęta! A gdzie ludzie? Przecież chyba dla nich powstał ten raj!</p><p style="text-align: justify;"> Ruszył przed siebie, nie zapominając jednak o środkach ostrożności. Kroczył wolno wzdłuż ścieżki – ale nie samą ścieżką, tylko jej poboczem, chowając się w cieniu drzew. Łuk trzymał w dłoni, przytrzymując palcem strzałę na łęczysku. Ale na razie nikogo nie spotkał, ani wroga, ani przyjaciela. Dlatego drgnął przestraszony, gdy niespodziewanie nie wiadomo skąd, rozległ się drwiący głos.</p><p style="text-align: justify;"> - Ach, więc marionetka Septimów nareszcie przybywa!</p><p style="text-align: justify;"> Głos wydawał się dochodzić ze wszystkich stron jednocześnie. Mario nie potrafił zlokalizować jego źródła. Ale był przy tym zupełnie wyraźny i wydawał się znajomy. Już gdzieś słyszał ten głos! Tylko gdzie?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie sądzisz chyba, że udałoby ci się mnie zaskoczyć – głos powiedział to z wyraźnym przekąsem. – Akurat tutaj, w raju który sam stworzyłem!</p><p style="text-align: justify;"> No tak, teraz już wiedział, czyj to głos. Słyszał go oczywiście w przeszłości. W tamtym strasznym miejscu, w którym zmuszono go do morderstwa. W świątyni Mitycznego Brzasku. Zacisnął zęby. Cały zachwyt nad rajskim ogrodem uleciał z niego w okamgnieniu. Jego miejsce zajął gniew.</p><p style="text-align: justify;"> - Popatrz na mój raj, Gaiar Alata w starym języku – odezwał się znów Mankar Camoran, nie wiadomo skąd. – Wizja przeszłości i przyszłości…</p><p style="text-align: justify;"> Choć wiedział już, że Mankar Camoran nie tylko zdaje sobie sprawę z jego obecności, ale też prawdopodobnie doskonale go widzi, ruszył dalej. Nie wiedział co robić, ale nie znalazł żadnego sposobu na zmylenie wroga. Pozostawało iść dalej wzdłuż ścieżki, która chyba dokądś prowadzi. Może do samego Mankara Camorana? Cokolwiek ma się wydarzyć, musi go odnaleźć, a na razie nie widział innej drogi.</p><p style="text-align: justify;"> Nagle z lewej strony, spośród zarośli, doszedł go zrazu niewyraźny, potem coraz głośniejszy stukot. Znał dobrze ten dźwięk: stukot poroża o gałęzie i dudnienie racic. Ku niemu pędził jeleń. Po chwili dojrzał w zaroślach poświatę, wywołaną przez zaklęte rękawice.</p><p style="text-align: justify;"> - Dlaczego on tak pędzi? – zdziwił się. – Wygląda jakby się przestraszył.</p><p style="text-align: justify;"> Przystanął zaciekawiony. Nie interesował go sam jeleń, który zresztą wkrótce wypadł na otwartą przestrzeń, tylko to, przed czym uciekał. Przylgnął do pnia rosochatego dębu i czekał.</p><p style="text-align: justify;"> Jeleń, wypadłszy na pobocze drogi, zatrzymał się i rozejrzał nerwowo. Był to młody osobnik, o smukłej i lekkiej sylwetce, co go jeszcze bardziej zdziwiło. Młode zwykle są ciekawskie i nie tak ostrożne jak stare. Jeśli on przed czymś ucieka, to znaczy że grozi mu prawdziwe niebezpieczeństwo. Co też może być tak niebezpieczne w raju? Czyżby jednak i tu istniały groźne zwierzęta?</p><p style="text-align: justify;"> Jeleń dał susa przez ścieżkę i zniknął w gęstym poszyciu. Za to do uszu Maria doszły inne dźwięki. Ktoś biegł! Ciężkie kroki i dziwnie niespotykany oddech, jakiego jeszcze nie słyszał. Co to może być?</p><p style="text-align: justify;"> Cokolwiek to było, nie próbowało się skradać. Biegło przed siebie i zbliżało się, łamiąc gałęzie i przeciskając się silą przez krzaki. Jeszcze nie dobiegło do drogi a Mario już wiedział co to.</p><p style="text-align: justify;"> Daedra!</p><p style="text-align: justify;"> Konkretnie, atronach lodu, co stwierdził, gdy potwór skrzącymi się ramionami rozgarnął ostanie zasłaniające mu drogę gałęzie i wypadł na drogę. W świetle słońca jego lodowe ciało błysnęło srebrem i purpurą, gdy zagłębiał się w krzewy po drugiej stronie ścieżki. Po chwili słyszał już tylko oddalające się ciężkie sapanie, szelest gałęzi i dudnienie kroków.</p><p style="text-align: justify;"> Roześmiał się nagle i niespodziewanie dla samego siebie.</p><p style="text-align: justify;"> A więc to taki raj! Raj dla daedr! Czego jak czego, ale tego się tu nie spodziewał. Choć to miejsce wiodło swój rodowód od Mehrunesa Dagona, nie spodziewał się że w miejscu teoretycznie przyjaznym dla ludzi, napotka daedry. One kojarzyły się ludziom ze wszystkim, tylko nie z bezpieczeństwem.</p><p style="text-align: justify;"> Szedł dalej. I w końcu ujrzał to, co bardzo chciał zobaczyć – człowieka. Była to wysoka i dobrze zbudowana Nordka, co mógł bez trudu stwierdzić, jako że ubrana była bardzo lekko i przewiewnie. Nic dziwnego, Nordowie przywykli do mrozu, nie do ciepła. U boku zwisała jej maczuga, jako że Nordowie nigdy nie rozstawali się z bronią. Kobieta szła wolno przed siebie i zdawała się nieobecna.</p><p style="text-align: justify;"> - Podejdę i spróbuję z nią porozmawiać – pomyślał, ale zaraz zmienił zdanie.</p><p style="text-align: justify;"> W oddali ujrzał bowiem daedrota. Gdyby wyszedł z cienia, potwór mógłby go zauważyć.</p><p style="text-align: justify;"> - Co te daedry tu robią? – pomyślał. – Czy to jacyś strażnicy? Kto tu komu służy? Ludzie daedrom, czy daedry ludziom?...</p><p style="text-align: justify;"> Urwał nagle, bowiem głos Camorana odezwał się znów. Tym razem przemawiał tonem pełnym dumy i satysfakcji.</p><p style="text-align: justify;"> - Oto Dziki Ogród – mówił z zachwytem. – Gdzie moi uczniowie są przygotowywani, by mogli oddać się większemu celowi: panowaniu nad odrodzonym Tamriel.</p><p style="text-align: justify;"> Chwila milczenia</p><p style="text-align: justify;"> - Jeśli prawdziwie jesteś bohaterem przeznaczenia, a mam taką nadzieję, Ogród nie utrzyma cię długo…</p><p style="text-align: justify;"> To z kolei zostało powiedziane z nutką podziwu. Tylko czy był to szczery podziw, czy udawany, by go zwieść?</p><p style="text-align: justify;"> - Wznieś oczy ku Carac Agailor, mej siedzibie na szczycie raju – powiedział jeszcze głos. – Będę cię tam oczekiwał.</p><p style="text-align: justify;"> Mario westchnął bezgłośnie. Niestety, plan zaskoczenia Mankara Camorana nie powiódł się. Wróg nie tylko zdawał sobie sprawę z jego obecności, ale też znał jego dokładną pozycję. Co więc robić? Camoran czekał na niego, zatem pewnie będzie chciał rozmawiać. O czym? Nietrudno zgadnąć. Postara się go omamić i przeciągnąć na swoją stronę. Może nawet spróbować przekonać go do uśmiercenia Martina?</p><p style="text-align: justify;"> Wzdrygnął się na tę myśl. No, jeśli tego zechce, to srodze się zawiedzie. Może udać, że przystaje na jego propozycję, a potem czekać na okazję uśmiercenia Mankara Camorana? Wątpliwe by był tak głupi i nieostrożny, żeby dać się na to nabrać. Ale z drugiej strony, czy pycha nie kroczy przed upadkiem? Może być tak zadufany w swoją potęgę, że go zlekceważy…</p><p style="text-align: justify;"> Kolejna postać pojawiła się na ścieżce. Człowiek! Również Nord. Wysoki blondyn, z jasną brodą i włosami opadającymi na ramiona. Broda jego była zapleciona w niewielki warkoczyk, co zauważył już u wielu Nordów w Brumie. Był prawie nagi – jedynie w sandałach i skórzanych, przykusych pludrach.</p><p style="text-align: justify;"> Może z nim porozmawiać? Mario zawahał się. Wprawdzie skoro znalazł się w raju, jest najprawdopodobniej wrogiem. Ale za to nieuzbrojony, bo ta pałka u pasa to bardziej poszanowanie norskiej tradycji, niż rzeczywista broń. Warto zaryzykować i dowiedzieć się czegoś o tym miejscu.</p><p style="text-align: justify;"> Wychylił się z cienia i wyszedł na ścieżkę, ściągając Pierścień Khajitów. Nieznajomy nie od razu go zauważył. Dopiero, gdy podszedł na kilkanaście kroków, podniósł gwałtownie głowę i zrobił ruch, jakby chciał uciec. Nie uciekł jednak, tylko przystanął, przyglądając mu się ciekawie.</p><p style="text-align: justify;"> - Witaj, przyjacielu – Mario podniósł dłoń. – Nie obawiaj się, chcę tylko porozmawiać.</p><p style="text-align: justify;"> - Człowiek – bąknął Nord, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. – Żywy człowiek… Ty, jak się tu dostałeś?</p><p style="text-align: justify;"> Przez chwilę milczał, ale zaraz potrząsnął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Nieważne – mruknął, po czym dodał z dumą. – Przybywasz zbyt późno, aby powstrzymać zwycięstwo Lorda Dagona – wykrzywił pogardliwie usta. – Wkrótce powrócimy na Tamriel i zapanujemy nad nim jako nowa klasa rządząca. Ty zaś – wskazał na niego palcem – pozostaniesz tu, w Ogrodzie Wieczności po kres czasu.</p><p style="text-align: justify;"> Olśnienie spłynęło na Maria. Wzmianki o klasie rządzącej skierowały go do rozwiązania zagadki. A zatem tym mamił swoje sługi Mehrunes Dagon! To dlatego dołączali do niego prości ludzie, którzy marzyli o własnym wywyższeniu. Być może poniżeni przez innych, kierowali się rządzą zemsty za swoje krzywdy. To dlatego udało mu się zgromadzić taką armię pokrzywdzonych, niezadowolonych ze swego życia, czy zwyczajnie zazdroszczących innym. Małoż to na świecie ludzi, którym się nie udało?</p><p style="text-align: justify;"> - Wspomniałeś o Ogrodzie Wieczności – zagadnął Mario.</p><p style="text-align: justify;"> Nord zrobił minę, jakby miał się popisać swą mądrością przed małym chłopcem.</p><p style="text-align: justify;"> - Wszyscy zginęliśmy w służbie Mistrzowi – odrzekł. – W Gaiar Alata jesteśmy nieśmiertelni i oczekujemy powrotu do Tamriel, po ostatecznym zwycięstwie Lorda Dagona.</p><p style="text-align: justify;"> Kwieciste słowa zabrzmiały jak wyuczona formułka, z której mówiący niewiele rozumie. Zwłaszcza że Nord nie wyglądał na osobę wykształconą. Mario wyczuł łatwą zdobycz.</p><p style="text-align: justify;"> - Gaiar Alata? – spytał, chcąc podtrzymać rozmowę.</p><p style="text-align: justify;"> Gdy trzeba było mówić własnymi słowami, nieznajomemu nie poszło już tak płynnie.</p><p style="text-align: justify;"> - No… Gaiar Alata to ta… To tutaj! To nazwa tego… Tego miejsca! – zatoczył ręką wokół. – Tak mówi o nim Mistrz. My mówimy na to Raj. To właśnie jest Dziki Ogród.</p><p style="text-align: justify;"> - A Carac Agailor? – podchwycił Mario.</p><p style="text-align: justify;"> Nord wydął dumnie wargę i wskazał ramieniem poza siebie.</p><p style="text-align: justify;"> - To na szczycie tamtej góry – odrzekł. – Tam leży Taras Brzasku. – On prowadzi do pałacu Mistrza… Carac Agailor. Tam, u podnóża góry, leży Zakazana Grota. Droga. Jedyna droga z Dzikiego Ogrodu.</p><p style="text-align: justify;"> Nord dał się złapać w pułapkę. Nie chcąc widocznie wyjść na tępego osiłka i chcąc się pochwalić swoją wiedzą, mówił mu wszystko, co wiedział o tym miejscu.</p><p style="text-align: justify;"> - Zakazana Grota? – Mario pokręcił głową. – A cóż to takiego? Brzmi, jakby nie wolno było tam wchodzić.</p><p style="text-align: justify;"> - Bo nie wolno! – Nord wzruszył potężnymi ramionami. – To jedyne wyjście z Dzikiego Ogrodu. Ci, którzy sobie na to zasłużą, znaczy na uznanie naszego pana, dostaną okowy i mogą odejść.</p><p style="text-align: justify;"> - Okowy? – Mario pokręcił głową z rozbawieniem. – Okowy kojarzą mi się ze wszystkim, tylko nie z uwolnieniem.</p><p style="text-align: justify;"> - No… Okowy Wybrańców. W Okowach Wybrańców można opuścić Dziki Ogród. Ale to mogą tylko ci, którym nasz pan udzieli łaski założenia Okowów.</p><p style="text-align: justify;"> Nord najwyraźniej zmęczył się rozmową. Wykonał gest, jakby oganiał się od natrętnej muchy i skrzywił się w niecierpliwym grymasie.</p><p style="text-align: justify;"> - Mistrz wkrótce się tobą zajmie – mruknął i odwrócił głowę.</p><p style="text-align: justify;"> Widząc, że nic już z niego nie wydobędzie, Mario postanowił nie przeciągać niepotrzebnie struny. Pożegnał Norda, jak kazała tradycja i wsunąwszy pierścień na palec, ruszył ścieżką w stronę, wskazaną mu przez rozmówcę. Skoro tędy idzie się do siedziby Mankara Camorana, to chyba idzie dobrze.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjWWBssPGZBLKEkt47OGuR_1J7YaSgISUvDfAQotlpQ2Y4_U6aExL4KinK6530JsxoD_BcbwXCaSIHvS4SuYus61aA1EiK7u3_ILKKpahoscCVN48xwymNq3V36lUjev4QxcIFNGPUTmh1tOqqJ5mJLnFfh_1wIHsAFWNvhcttmkK32hP_W2IllOW3Z3A=s800" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="800" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjWWBssPGZBLKEkt47OGuR_1J7YaSgISUvDfAQotlpQ2Y4_U6aExL4KinK6530JsxoD_BcbwXCaSIHvS4SuYus61aA1EiK7u3_ILKKpahoscCVN48xwymNq3V36lUjev4QxcIFNGPUTmh1tOqqJ5mJLnFfh_1wIHsAFWNvhcttmkK32hP_W2IllOW3Z3A=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Gaiar Alata</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Szedł tak kawałek, nasłuchując i rozglądając się, aż doszły do niego jakieś odgłosy. Ktoś biegł. I to kilka osób. Rzucił się w stronę, skąd dobiegały go tajemnicze dźwięki, ale zaraz przystanął, bo ujrzał zdumiewający widok. Oto dwoje Cesarskich, uzbrojonych w drewniane pałki, próbowało stawić opór trzem atakującym ich atronachom lodu!</p><p style="text-align: justify;"> Był tak zdumiony, że zamarł na chwilę, ale szybko wróciła mu przytomność. Nie miał pojęcia, o co tu chodzi, ale odruchowo niemal rzucił się na pomoc ludziom.</p><p style="text-align: justify;"> Dwie, wypuszczone z cienia strzały położyły najbliższego atronacha. Drugiego zdołał ugodzić na tyle, że ten zachwiał się. Ale nie odważył się wypuścić drugiej strzały, z obawy o ludzi. Odrzucił łuk i dobywszy miecza, rzucił się między walczących.</p><p style="text-align: justify;"> Atronachy najwyraźniej nie spodziewały się starcia z uzbrojonym przeciwnikiem. W dodatku przezroczystym i uzbrojonym w zaklętą broń. I na dodatek tak piekielnie szybkiego. W chwilę później było już po wszystkim. Wszystkie trzy daedry legły na trawie, a ich lodowe ciała zaczęły się z wolna roztapiać.</p><p style="text-align: justify;"> Mario schował miecz, sięgnął leżący o paręnaście kroków łuk. Zdjął Pierścień Khajitów, i milcząc podszedł do zdziwionej pary Cesarskich. On był nieco starszy, łysiejący, z twarzy trochę przypominał mu Jauffrego. Ona dużo młodsza, choć niespecjalnie urodziwa. Oboje wpatrywali się w niego ze zdumieniem i czymś, co Mario wziął za nadzieję. Pozdrowił ich. Skinęli odruchowo głowami.</p><p style="text-align: justify;"> - Czy… - zająknął się Cesarski – czy przybywasz tutaj, żeby skończyć ten koszmar? – spytał z nadzieją w głosie. – By uwolnić nas z Dzikiego Ogrodu?</p><p style="text-align: justify;"> Koszmar? Czy dobrze usłyszał? Czyżby jednak nie był to wcale raj?</p><p style="text-align: justify;"> - Co tu się stało? – Mario. – Kim jesteście? I dlaczego atronachy was zaatakowały?</p><p style="text-align: justify;"> - Wyniesieni Nieśmiertelni – odparła kobieta. – Tak nas nazywają. Po śmierci trafiliśmy tutaj.</p><p style="text-align: justify;"> Mężczyzna pokiwał głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak nas nazywają, bo jesteśmy nieśmiertelni, jak daedry. Nawet jeśli zginiemy, jak o, tutaj – wskazał ręką na ciała atronachów – to po krótkim czasie znów się odradzamy. Podobnie jak one.</p><p style="text-align: justify;"> - One się odrodzą?</p><p style="text-align: justify;"> - Tak – kobieta pokiwała głową. – Niedługo znów wstaną i będą nas dręczyć.</p><p style="text-align: justify;"> - Dręczą was?</p><p style="text-align: justify;"> Przez ich twarze przesunął się cień.</p><p style="text-align: justify;"> - Pobyt tutaj to koszmar – westchnął mężczyzna. – Różne stworzenia z tego ogrodu bezustannie na nas polują. Zabijają nas… - głos mu się załamał. – My się odradzamy ale tylko po to, by znów nas zabito.</p><p style="text-align: justify;"> - Chcielibyśmy stąd odejść – westchnęła kobieta. – To marzenie każdego. Uwolnić się… Ale nikt jeszcze nie znalazł sposobu na to, żeby wydostać się z Dzikiego Ogrodu.</p><p style="text-align: justify;"> Mario westchnął ze zdumienia. Więc to taki raj? Raj, w którym bezustannie się cierpi. W którym zabijanie jest na porządku dziennym. W którym nawet śmierć nie chroni od cierpień. No cóż, widać Mehrunes Dagon ma tak spaczoną osobowość, że nie potrafi stworzyć niczego dobrego. Każde jego dzieło musi obfitować w cierpienie i okrucieństwo.</p><p style="text-align: justify;"> - A Okowy Wybrańców? – spytał Mario. – Co to takiego?</p><p style="text-align: justify;"> Oboje się ożywili.</p><p style="text-align: justify;"> - To dar łaski naszego pana – odparł Cesarski. – Ten, kto dostanie Okowy Wybrańców, może opuścić Dziki Ogród.</p><p style="text-align: justify;"> - I dokąd się udaje?</p><p style="text-align: justify;"> - Do Zakazanej Groty – odrzekła kobieta.</p><p style="text-align: justify;"> - A co tam jest, w tej grocie?</p><p style="text-align: justify;"> Spojrzeli po sobie i pokręcili głowami.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wiemy – wyznała. – Nikt jeszcze stamtąd nie wrócił. Myśleliśmy… Myśleliśmy, że jesteś wysłannikiem pana i że…</p><p style="text-align: justify;"> - I przynoszę wam Okowy Wybrańców?</p><p style="text-align: justify;"> Ze smutkiem pokiwali głowami.</p><p style="text-align: justify;"> - Idźmy stąd – westchnął mężczyzna. – Niedługo te aronachy ożyją. Wolę być daleko stąd.</p><p style="text-align: justify;"> - I dziękujemy ci za pomoc – dodała kobieta. – Chociaż bezcelowa. Nie te, to inne nas dopadną…</p><p style="text-align: justify;"> Pożegnali się ze smutkiem.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-75449860790002775562021-11-19T17:19:00.007+01:002021-11-19T17:21:07.191+01:00Rozdział LIII<p style="text-align: justify;"> Baurus miał pogodny charakter. Choć w akcji był skupiony i chłodny, niczym ostrze jego katany, po służbie lubił się rozluźnić. Dlatego też namówił Maria na wieczorny spacer po mieście. Do hrabiego mieli się udać dopiero nazajutrz rano, a wieczór był pogodny i ciepły.</p><p style="text-align: justify;"> - Żeby się kolacja uleżała przed snem – stwierdził Baurus.</p><p style="text-align: justify;"> Wyszli na miasto bez zbroi, tylko z nieodłącznymi mieczami u boków. Wiatru prawie nie było. W blasku z rzadka porozmieszczanych, równo palących się zniczy, miasto wyglądało bardzo malowniczo, ze swą specyficzną architekturą, w której wyraźnie wyczuwało się wpływy dunmerskie.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgiCa5bbdLD6ReT-rz1aNzBr6_lIDwBtPAhIkxUj31yVZ-nWhMnVNVLbZt87RtqH6BeUiT4fF1GfU6ktInChaabwBK6MF98VDbUA1Uoz4eKrD12rRfhEDZZeHL8l_AiyIC9L8Bt7Hm2XP8ANzbdZPDFUTklF-K7-GH51rsnnVfWkULYQWBMR67p3PsKRg=s640" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgiCa5bbdLD6ReT-rz1aNzBr6_lIDwBtPAhIkxUj31yVZ-nWhMnVNVLbZt87RtqH6BeUiT4fF1GfU6ktInChaabwBK6MF98VDbUA1Uoz4eKrD12rRfhEDZZeHL8l_AiyIC9L8Bt7Hm2XP8ANzbdZPDFUTklF-K7-GH51rsnnVfWkULYQWBMR67p3PsKRg=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Cheydinhal</td></tr></tbody></table><p style="text-align: justify;"> - Dunmerskie? – zdziwił się Mario. – Myślałem, że Dunmerowie w Morrowind budują domy pod ziemią. Stary Myśliwy tak twierdził.</p><p style="text-align: justify;"> - To zależy, w jakim rejonie – odrzekł Baurus. – Na południu, gdzie dominuje ród Hlaalu, budują właśnie tak jak tutaj. Drewniany szkielet, a ściany ze specjalnej masy, uzyskiwanej z gliny, wymieszanej z popiołem i jeszcze kilkoma składnikami, o których nie mam pojęcia. Jak wyschnie, to jest twarde jak kamień. Tylko dachy są tu inne, proste, kryte gontem, albo dachówką, a nie kopulaste, chitynowe, bo tu trudno o chitynę w takich ilościach. Domy pod ziemią, to cecha charakterystyczna dla rodu Redoran, którzy żyją bliżej centrum Vvardenfell. Tam regularnie Czerwona Góra obsypuje ich popiołem, więc inaczej by się nie dało żyć. Ciekawa architektura. Na zewnątrz wystaje obła kopuła, coś jak wielka skorupa żółwia, a pod ziemią prawdziwe pałace.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiNym9r5g-QFFmNoBQX8Cu9E7OaAO-aeYNXLOVe717tSWIZsB8CFxEObo_bkyNgomvTByETRuTJ-wMk7RMsE5R4ct7XUnkT7tWrzIEHiwcXnZE5wLr8Dofs0f-RpDESwDuiND4bnJJuADP5UHX6WBN0o7ZP5tEr2niW0GPlMxBUKZbLf2-hiyh007u_Gw=s640" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="400" data-original-width="640" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiNym9r5g-QFFmNoBQX8Cu9E7OaAO-aeYNXLOVe717tSWIZsB8CFxEObo_bkyNgomvTByETRuTJ-wMk7RMsE5R4ct7XUnkT7tWrzIEHiwcXnZE5wLr8Dofs0f-RpDESwDuiND4bnJJuADP5UHX6WBN0o7ZP5tEr2niW0GPlMxBUKZbLf2-hiyh007u_Gw=w400-h250" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Krucza Skała na wyspie Solstheim (kolonia rodu Redoran). Wystające kopuły zabudowań.</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> - Zadziwiające – Mario pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Zadziwiające to są domy na wschodzie, na terenach klanu Telvanni – odparł Baurus. Tam tradycyjnie robi się je z grzybów.</p><p style="text-align: justify;"> Zaśmiał się, widząc zdziwioną minę przyjaciela.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie, nie przesłyszałeś się. Z grzybów! Oczywiście, wspomagane to wszystko jest odpowiednią magią. Oni potrafią sprawić, że grzyb wyrasta wielki jak wieża.Drąży się środek, modeluje piętra, schody, podziemia. Całość jest tak mocna, że żaden huragan nie jest w stanie nic im zaszkodzić. Nic dziwnego, to wszystko zakorzenione w ziemi. Podobno taki grzyb, gdy go odpowiednio spreparować, jest wytrzymalszy od litego drewna.</p><p style="text-align: justify;"> – Byłeś kiedyś w Morrowind?</p><p style="text-align: justify;">Baurus skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Służyłem Ostrzom od dzieciaka. Kiedy miałem trzynaście lat, już robiłem za ich łącznika. Kiedyś wysłali mnie ze specjalną pocztą do Balmory, do dowódcy tamtejszego oddziału Ostrzy.</p><p style="text-align: justify;"> - Ostrza działają w Morrowind?</p><p style="text-align: justify;"> Baurus roześmiał się.</p><p style="text-align: justify;"> - Ostrza działają w całym Cesarstwie. I poza nim też…</p><p style="text-align: justify;"> Przechodzili właśnie przez pusty, ciemny placyk, gdy nagle zewsząd otoczyła ich zgraja ciemnych postaci. Trudno było poznać, kto to, bowiem zlewali się z cieniem, rzucanym przez otaczające placyk kamienice. Trudno było ich też policzyć w tych ciemnościach. Ale brzęk żelaza świadczył o tym, że są uzbrojeni. Na domiar złego, przed chwilą obaj przechodzili obok jasno oświetlonej kamienicy i oślepieni blaskiem zniczy, w mroku zaułka nie widzieli prawie nic.</p><p style="text-align: justify;"> - No – odezwał się jeden z nich. – Wyskakiwać z sakiewek! I bez żadnych numerów!</p><p style="text-align: justify;"> Mario i Baurus momentalnie dobyli broni.</p><p style="text-align: justify;"> - Ha, widzieliście? – parsknął ten sam głos. – Ptaszyny chcą dziobać! Rzucić mi zaraz to żelastwo, pókim dobry! Nas jest siedmiu a was tylko dwóch!</p><p style="text-align: justify;"> - Trzech – rozległ się nagle spokojny głos z zakrytego głębokim cieniem kąta. – Ale to niczego nie zmienia. Nawet we dwóch poradziliby sobie bez trudu.</p><p style="text-align: justify;"> Rabusie nie zmienili wprawdzie pozycji, ale ten i ów sapnął na znak zaskoczenia.</p><p style="text-align: justify;"> - No, dalej – tajemniczy głos nabrał kpiącej nuty. – Atakujcie. Siedmiu zbirów będzie mniej!</p><p style="text-align: justify;"> Chwila ciszy, ale napięcie wciąż rosło.</p><p style="text-align: justify;"> - A ty kto? – odezwał się w końcu inny napastnik. – I czego się kryjesz w cieniu?</p><p style="text-align: justify;"> W ciemności rozległ się drwiący śmiech.</p><p style="text-align: justify;"> - I kto to mówi? – zakpił głos. – Banda drabów, która w ciemnych zaułkach zasadza się na podróżnych! No, ale trafiła kosa na kamień. Tym razem trafiliście na zawodowych wojowników!</p><p style="text-align: justify;"> Wszyscy stali jak skamieniali. Nikt nie wykonał najmniejszego ruchu, wliczając to obu wojowników Ostrzy. Mario myślał intensywnie, jak znaleźć wyjście z sytuacji. Przez chwilę pożałował, że nie ma zaklętych rękawic, które wyraźnie pokazałyby mu napastników, ale szybko przestał sobie tym zaprzątać głowę. Wyciszył myśli. Postanowił błysnąć w stronę napastników czarem flary, by nieprzygotowanych oślepić, a samemu lepiej zorientować się w sytuacji. Teraz jedyne, co go rozpraszało, to świadomość, że skądś zna ten tajemniczy głos.</p><p style="text-align: justify;"> - Wynosić się stąd, ale już! – głos stał się nagle ostry. – Macie na to pięć sekund!</p><p style="text-align: justify;"> - Ha! – roześmiał się pierwszy rabuś. – Ale…</p><p style="text-align: justify;"> - Cztery!</p><p style="text-align: justify;"> - Hej, przecież…</p><p style="text-align: justify;"> - Trzy!</p><p style="text-align: justify;"> - Dwie!</p><p style="text-align: justify;"> - Spadamy – szepnął pierwszy i rozległ się tylko tupot stup i odgłosy bezładnej ucieczki.</p><p style="text-align: justify;"> Po chwili zostali sami.</p><p style="text-align: justify;"> Mario wbił wzrok w ciemny kąt, skąd dobywał się głos. Coś się tam poruszyło i nagle od ciemnej ściany oderwała się równie ciemna, wysoka postać.</p><p style="text-align: justify;"> - Wybaczcie – głos złagodniał. – Niegościnnie was przywitało to miasto.</p><p style="text-align: justify;"> - Kimkolwiek jesteś, dziękujemy za pomoc – odezwał się Baurus. – Trudno się fechtować w takich ciemnościach.</p><p style="text-align: justify;"> - Zawsze może się zdarzyć nieszczęśliwy wypadek – zgodziła się tajemnicza postać. – W ciemnościach łatwo posiekać swego. Ale i tak byłem pewien, że dalibyście radę.</p><p style="text-align: justify;"> - Skąd wiesz? – spytał Baurus. – Znasz nas?</p><p style="text-align: justify;"> - Ciebie nie znam – w głosie nieznajomego można było wyczuć uśmiech. – Ale twego przyjaciela już miałem zaszczyt spotkać. Mniemam wiec, że jesteś równie świetnym wojownikiem.</p><p style="text-align: justify;"> - Kim jesteś? – spytał Mario. – Nic nie widzę w tych ciemnościach.</p><p style="text-align: justify;"> - Więc wyjdźmy z tego zawszonego miejsca – roześmiał się nieznajomy.</p><p style="text-align: justify;"> I skierował się ku jaśniejącemu prostokątowi sionki między dwoma domami.</p><p style="text-align: justify;"> Jeszcze na dobre nie wyszli z cienia, a Mario roześmiał się sam do siebie.</p><p style="text-align: justify;"> - Naprawdę, jesteś ostatnią osobą, jakiej spodziewałbym się w takim miejscu!</p><p style="text-align: justify;"> Wicehrabia Farwil Indarys – on to bowiem był – odwrócił się i wyszczerzył zęby.</p><p style="text-align: justify;"> - Obserwowałem tych rabusiów i widziałem, dokąd weszli – oznajmił. – Miałem zamiar ich trochę poszczerbić, ale gdy wy weszliście im w łapy, bałem się, by w ciemnościach nie drasnąć któregoś z was.</p><p style="text-align: justify;"> Chwycił Maria za ramiona i uściskał serdecznie. Mario odwzajemnił uścisk.</p><p style="text-align: justify;"> - Mnie też miło cię widzieć – rzekł z uśmiechem. – Właściwie, to przyjechałem ze sprawą do ciebie, chociaż wypada wspomnieć o niej twojemu ojcu. To mój przyjaciel, Baurus – rycerze wymienili uścisk dłoni. – A to wicehrabia Farwil Indarys.</p><p style="text-align: justify;"> - Słyszałem o tobie – Baurus pokiwał głową. – Należysz do zakonu Rycerzy Ciernia.</p><p style="text-align: justify;"> - Podobnie jak twój przyjaciel – odparł Farwil. – Ale choć nasz zakon nie śmie się równać z waszym, może wam chociaż zaofiarować gościnę. Mam nadzieję, że nie odmówicie.</p><p style="text-align: justify;"> - Zatrzymaliśmy się w gospodzie Most – odrzekł Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - I po co? –Farwil przewrócił oczami. – Przecież Loża Rycerzy Ciernia jest też twoim domem. Jesteś jednym z nas. Zawsze możesz się tam zatrzymać. Nasze kwatery są wygodniejsze i lepiej wyposażone niż w gospodzie. Kuchnia może nie jest lepsza, ale piwniczka nie ma sobie równych. W dodatku, nasza siedziba leży na uboczu i tak jest dyskretniej.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie pomyślałem o tym – roześmiał się Mario. – Zawsze wydawało mi się, że jestem tylko honorowym członkiem zakonu, a nie chcę nadużywać uprzejmości. No i nie jestem sam.</p><p style="text-align: justify;"> - Honorowym – Farwil wydął dolną wargę. – Honor to uczyniłeś nam, przyjmując medalion Rycerza Ciernia. A twoi przyjaciele są naszymi – skinął głową w stronę Baurusa. – To jak, zaszczycicie nas swoją obecnością w Loży? Dam znać komuś, żeby przeniósł wasze rzeczy. Zwilżymy gardło, porozmawiamy, pokłócimy się o politykę, jak to rycerze. No i załatwimy twoją sprawę.</p><p style="text-align: justify;"> - Takiemu zaproszeniu nie można odmówić – uśmiechnął się Baurus. – Mnie w to graj.</p><p style="text-align: justify;"> - Mnie też – zawtórował mu Mario.</p><p style="text-align: justify;"> Gawędząc i żartując skierowali się do bramy miasta. Ponieważ było już ciemno, bramę zamknięto. Farwil podziękował strażnikowi za jej otwarcie garścią złotych monet. A wkrótce znaleźli się w malowniczym zameczku pod murami miasta, który był siedzibą Rycerzy Ciernia.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjRFe1mXj4OMWXjmipXNN0spPCIQQscU4pP1QOsWzkjQsMGyrcBTek6WtkkJP3lY6eccjMW8JgkpIfi_1UnPSVpHNbul6e1zaSGWx2HktojsW2HIqocoxGHuE3aGQE_-boI0pG4QlF3KgBa-AY6F91eH1lHgQq82crughyl_IxGY7pE-nxFiRrVrlRmbg=s640" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjRFe1mXj4OMWXjmipXNN0spPCIQQscU4pP1QOsWzkjQsMGyrcBTek6WtkkJP3lY6eccjMW8JgkpIfi_1UnPSVpHNbul6e1zaSGWx2HktojsW2HIqocoxGHuE3aGQE_-boI0pG4QlF3KgBa-AY6F91eH1lHgQq82crughyl_IxGY7pE-nxFiRrVrlRmbg=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Loża Rycerzy Ciernia pod Cheydinhal</td></tr></tbody></table><p style="text-align: justify;"> Zameczek był niemal pusty – zajmowało go chwilowo tylko dwóch rycerzy. W piątkę zatem zasiedli do wieczerzy. Polano wina i piwa do posiłku. Rozwiązały się języki i humory. I Mario w pewnym momencie uświadomił sobie, że Farwil potrafi być przemiłym towarzyszem. W niczym nie przypominał tego narwanego młodzika z Otchłani. Wydał mu się o wiele dojrzalszy i bardziej zrównoważony.</p><p style="text-align: justify;"> Powiedział mu o tym. Farwil roześmiał się i tryknął swym pucharem w kielich Maria.</p><p style="text-align: justify;"> - Rozmowa z ojcem uświadomiła mi, jak wiele brakuje mi do bohatera – rzekł pogodnie, ale zaraz spoważniał. – No i śmierć moich towarzyszy w Otchłani odcisnęła na mnie swoje piętno – westchnął. – A i ja żyję tylko dzięki tobie. Tego nie da się zapomnieć.</p><p style="text-align: justify;"> Przez chwilę był poważny, ale zaraz odpędził smutki.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale dziś nie pora na smutne myśli – odrzekł, nalewając wszystkim wina. – Dziś się weselmy. Za spotkanie! Piję zdrowie rycerzy Ostrzy, którzy zaszczycili nas swą obecnością</p><p style="text-align: justify;"> - Zdrowie Rycerzy Ciernia! – odparł Baurus, wznosząc kielich.</p><p style="text-align: justify;"> Pięć pucharów zderzyło się ze sobą, wydając brzęk i rozlewając nieco rubinowego trunku.</p><p style="text-align: justify;"> - A teraz, pogadajmy o twojej sprawie – zaproponował Farwil.</p><p style="text-align: justify;"> Mario zrobił tajemniczą minę.</p><p style="text-align: justify;"> - Mam – zająknął się. – Właściwie to nasz arcymistrz ma do ciebie prośbę.</p><p style="text-align: justify;"> - Cokolwiek to jest, uważaj sprawę za załatwioną – zapewnił go Farwil wesołym tonem. – Podasz jakieś szczegóły?</p><p style="text-align: justify;"> Przez chwilę, półgłosem, jakby ktoś miał ich tu podsłuchać, obaj wyłuszczali pozostałym prośbę Jauffrego.</p><p style="text-align: justify;"> - Tylko tyle? – jeden z Rycerzy Ciernia uniósł brwi. – Nieważne. Każda przysługa, nawet drobna, wyświadczona Ostrzom to dla nas zaszczyt.</p><p style="text-align: justify;"> - Zatem, za powodzenie naszej wspólnej sprawy – Farwil znów wzniósł puchar.</p><p style="text-align: justify;"> Mario po latach często wspominał ten wieczór. Wtedy właśnie uświadomił sobie, że w całym kraju ma wielu oddanych przyjaciół. I jego serce, zalała nagle fala radości.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> Ponieważ wróg i tak doskonale już wiedział o obecności Martina w Świątyni Władcy Chmur, nie było sensu się kryć i czekać do nocy w Brumie. Wjechali do świątyni za dnia. Jauffre i Cyrus przechadzali się po dziedzińcu, rozmawiając o czymś półgłosem. Gdy ich ujrzeli, przystanęli w wyczekującej pozie.</p><p style="text-align: justify;"> - Sprawa załatwiona – poinformował Mario. – Rycerze Ciernia chętnie nam pomogą. Od wczoraj rozpoczęli patrole na szlaku.</p><p style="text-align: justify;"> - Byłem pewien, że się zgodzą – uśmiechnął się Jauffre. – Znam starego Indarysa, a młody nie może się aż tak bardzo od niego różnić. Martin też jest prawie gotowy. Do wieczora się wyrobi.</p><p style="text-align: justify;"> - Co zatem robimy? – spytał Baurus.</p><p style="text-align: justify;"> - Musimy się naradzić – odrzekł arcymistrz. – Zaraz będzie obiad, a potem zbieramy się wszyscy w Wielkiej Sali. Ustalimy, jak wyrwać Camoranowi Naszyjnik Królów.</p><p style="text-align: justify;"> Mario i Baurus po podróży przez góry byli głodni i zmarznięci, więc wiadomość o obiedzie przyjęli z radością. Czym prędzej udali się do łaźni, by zmyć z siebie zapach końskiego potu. Wkrótce czyści, przebrani w świeże ubrania i wściekle głodni pojawili się w Wielkiej Sali.</p><p style="text-align: justify;"> I od razu przystanęli zdziwieni. Takiego widoku się nie spodziewali.</p><p style="text-align: justify;"> Spod kominka usunięto ławy i zrobiono miejsce na magiczny krąg. Miejsce to nadawało się idealnie, bowiem istniał tam już krąg z kamienia, tyle że z magią nic wspólnego nie miał. Był to kawałek zwykłej, kamiennej posadzki, w kształcie koła, o średnicy kilku kroków – pozostałość po palenisku, które dawno temu zastąpiono kominkiem. Ponieważ leżał równo z podłogą i nikt się o niego nie potykał, zostawiono go, jako swoisty element dekoracji. Tym razem lśniły na nim jakieś magiczne runy, a dodatkowo, na wysokości ludzkiej głowy lewitowały tam dwa przedmioty: Wielki Kamień Pieczęci i Wielki Kamień Welkynd. Oba artefakty otaczała magiczna poświata. Lewitując, wibrowały jednostajnie, wydając ciche buczenie.</p><p style="text-align: justify;"> - O! – zdołał tylko wykrztusić z siebie Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie żadne O, tylko portal do Gaiar Alata – zaśmiał się Jauffre.</p><p style="text-align: justify;"> - Portal? – Mario podszedł do kręgu i zrobił zdumioną minę. – Ja… Nie widzę tu żadnego portalu.</p><p style="text-align: justify;"> - Bo jeszcze nie jest otwarty – odrzekł Martin, wyłaniając się z cienia za filarem. – Jeśli mamy wroga zaskoczyć, muszę go otworzyć w ostatniej chwili i tylko na moment. Ot, tyle, żeby się przez niego przedostać. Potem portal się zamknie.</p><p style="text-align: justify;"> Mario miał jeszcze wiele pytań, ale postanowił zaczekać. Martin z pewnością udzieli mu dokładniejszych wyjaśnień. Tak też się stało. Gdy już zjedli i podano kubki z gorącymi napojami, Jauffre powrócił do tematu.</p><p style="text-align: justify;"> - Taaak – zaczął zamyślony, trąc swoją łysinę. – Teraz musimy się zastanowić, co dalej.</p><p style="text-align: justify;"> Przez chwilę wszyscy milczeli, aż wreszcie Jauffre podniósł wzrok i oznajmił.</p><p style="text-align: justify;"> - Po pierwsze, musimy zdecydować, czy wchodzimy tam całym oddziałem, czy wysyłamy tylko nieliczną grupę – odezwał się. – Martin nigdzie nie idzie i tu nie dam się przekonać. Cesarz nie pójdzie prosto w łapy Mankara Camorana, choćbym miał go zakuć w dyby. To jest Świątynia Władcy Chmur i ja tu dowodzę, koniec, kropka!</p><p style="text-align: justify;"> - Jak raz się zgadzam – westchnął Martin. – Tam akurat wiele nie zdziałam. Nie wiemy nawet, czego się spodziewać, a co dopiero stworzyć jakiś rozsądny plan.</p><p style="text-align: justify;"> - No, to jedno z głowy – Jauffre skinął głową. – Mów teraz, czego się dowiedziałeś o Gaiar Alata.</p><p style="text-align: justify;"> Martin potrząsnął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Tyle co nic – oznajmił. – Ma to być miejsce, do którego trafiają po śmierci ci wszyscy, którzy zginęli w służbie Mehrunesa Dagona. Ale wiem o nim tylko tyle, ile sam Camoran o nim powiedział. A wcale nie musiał mówić prawdy. Nikt poza nim jeszcze stamtąd nie wrócił. On sam opisuje to jako wielki, piękny ogród, w którym ludzie żyją szczęśliwie, bez trosk i zmartwień. Są tam nieśmiertelni, nie starzeją się i czas płynie tam zupełnie inaczej. A gdy dopełni się przeznaczenie, powrócą do tego świata, by, jak się wyraził, dzielić chwałę z Lordem Dagonem. Jednak nikt nie jest w stanie sprawdzić, ile w tym prawdy. Równie dobrze może to być po prostu jeden z obszarów Otchłani.</p><p style="text-align: justify;"> - Czyli wielka niewiadoma – mruknął Steffan. – W zasadzie nic nie wiemy.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiemy, że on tam jest – odparł Mario. – Mankar Camoran.</p><p style="text-align: justify;"> Martin w zamyśleniu pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Tego, niestety, też nie wiemy – odrzekł. – Wiemy tylko tyle, że udaje się do tego miejsca. Możliwe, że tylko przez nie przechodzi do jakiegoś innego świata.</p><p style="text-align: justify;"> - No, ale to znaczy, że tam jest przejście do miejsca, do którego się udaje – Baurus upił miętowego naparu. – Może trzeba poszukać na miejscu.</p><p style="text-align: justify;"> Mario uśmiechnął się.</p><p style="text-align: justify;"> - Czyli jedyny rozsądny plan, to udać się tam, sprawdzić to, wrócić i naradzić się jeszcze raz – spojrzał w oczy Jauffrego. – A tak się składa, że mam największe doświadczenie w wałęsaniu się po ziemiach Otchłani.</p><p style="text-align: justify;"> Ku jego zdziwieniu zarówno Martin, jak i Jauffre pokręcili głowami.</p><p style="text-align: justify;"> - Problem w tym, że nie tak prosto wrócić – oznajmił Jauffre. – Portal zamknie się za tobą. Jedynie śmierć Camorana może pozwolić ci wrócić. Czy tak, Martinie?</p><p style="text-align: justify;"> Martin skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - To podobnie jak z Bramą Otchłani – odezwał się. – Tym, co trzyma ją na miejscu, jest kamień pieczęci. To taki rodzaj kotwicy, utrzymującej portal. W przypadku Gaiar Alata, taką kotwicą jest, no cóż, osoba Mankara Camorana. Trzeba go po prostu zabić, a wrócisz do naszego świata. Prawdopodobnie…</p><p style="text-align: justify;"> - Byłeś tego pewien – Steffan podniósł na niego oczy.</p><p style="text-align: justify;"> - Byłem – przyznał Martin. – Dopóki rozważałem to w teorii, jakbym rozwiązywał szkolne, algebraiczne zadanie, byłem pewien. Wszystko by mi się zgadzało. Mankar Camoran działa dość schematycznie, stosując sprawdzone mechanizmy. Ale może się zdarzyć, że po ostatnich wydarzeniach postanowił coś zmienić. Nie jest przecież głupcem. Może okazać się sprytniejszy, niż sądzimy.</p><p style="text-align: justify;"> - Trzeba być dobrej myśli – odrzekł Mario po chwili milczenia. – Ryzyko jest zawsze. A my i tak nie mamy innego wyjścia.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie mamy – westchnął Jauffre. – I dlatego tak ciężko mi cię o to prosić. Jako dowódca, uważam, że pakowanie całego oddziału na zupełnie nierozpoznany teren, to szaleństwo. Dlatego posyłam tylko ciebie. Ufam w twoje umiejętności. Ale gdyby okazało się, że posłałem cię na śmierć…</p><p style="text-align: justify;"> - Jestem żołnierzem – odrzekł Mario głosem, który miał zabrzmieć twardo, ale zadrżał lekko. – Wszyscy jesteśmy. Taka to już nasza dola. Czy portal można otworzyć wielokrotnie?</p><p style="text-align: justify;"> Martin przełknął swój napar z palonego zboża.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wiem – odrzekł. – I chyba wiem, o czym myślisz…</p><p style="text-align: justify;"> - Już to rozważaliśmy – mruknął Steffan.</p><p style="text-align: justify;"> Mario popatrzył na nich rozbawiony.</p><p style="text-align: justify;"> - Przecież nie wiecie, o co mi chodzi!</p><p style="text-align: justify;"> - Chodzi ci o to, żeby po określonym czasie znów otworzyć portal, żebyś mógł wrócić ze zwiadów – odrzekł Jauffre. – Ale to może okazać się niemożliwe.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wiem, co stanie się z tymi artefaktami – Martin wskazał na lewitujące nad kręgiem przedmioty. – Pewności nie mam, ale prawdopodobnie znikną. Po prostu, rozwieją się, jak kamienie duszy. Drugi raz, nie mając tych przedmiotów, nie otworzę portalu. To droga bez powrotu. A raczej z powrotem, ale okrężną drogą.</p><p style="text-align: justify;"> - I tą okrężną drogą jest śmierć Camorana – Mario przygryzł wargę.</p><p style="text-align: justify;"> Milczał przez chwilę ze wzrokiem wbitym w wibrujące artefakty. Przypomniał sobie Miscarcand i bitwę między szkieletami i goblinami, a potem niespodziewane pojawienie się licza, gdy zgarnął już z piedestału Wielki Kamień Welkynd. Cisza przedłużała się, aż w końcu ją przerwał.</p><p style="text-align: justify;"> - Skoro mus, to nie ma na co czekać – oznajmił nieoczekiwanie. – Udam się tam tak czy tak.</p><p style="text-align: justify;"> - Przyjmuję – burknął Jauffre. – Ale nie teraz.</p><p style="text-align: justify;"> - Każda chwila jest ważna – zaoponował Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeszcze ważniejsze jest wykonanie zadania – Jauffre potrząsnął głową. – A żeby je wykonać, musisz być wypoczęty i skupiony. Dopiero co wróciłeś z podróży. Toteż teraz udajesz się na spoczynek, czy chcesz, czy nie chcesz. Do raju wyślemy cię jutro z rana.</p><p style="text-align: justify;"> Mario skinął głową. Nie czuł zmęczenia, ale wiedział, że nie ma co się kłócić z arcymistrzem. Żeby nie iść od razu spać, a raczej przekręcać się z boku na bok w oczekiwaniu snu, poprosił o jeszcze jeden kubek gorącego wywaru.</p><p style="text-align: justify;"> - Zbożowy – spytał dyżurny?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie – odparł Mario. – Ziołowy. Z melisy.</p><p style="text-align: justify;"> Po czym powiódł wzrokiem po pozostałych.</p><p style="text-align: justify;"> - Żeby w ogóle zasnąć – mruknął.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-37026766284081983372021-11-04T08:29:00.000+01:002021-11-04T08:29:05.404+01:00Rozdział LII<p style="text-align: justify;"> Otoczyła go cisza. Tu było już po bitwie. Musiała być krwawa, bowiem śnieg był zdeptany i poplamiony purpurą. Walały się tu porzucone w nieładzie truchła daedr. Poległych ludzi właśnie znoszono w jedno miejsce. Rozejrzał się z przestrachem, ale zaraz odetchnął, gdy ujrzał Martina, klęczącego przy rannym strażniku i posyłającego mu porcję magii uzdrawiania. Na chwilę z cesarza na powrót przedzierzgnął się w dobrotliwego mnicha, a Mario mógłby przysiąc, że przyjaciel dopiero teraz czuje się pewnie.</p><p style="text-align: justify;"> Zdjął hełm, otarł czoło, po czym zsunął rękawice i zerwał z palca Pierścień Khajitów. Natychmiast go dostrzeżono. Jauffre i Steffan podbiegli ku niemu. Obaj zbryzgani byli posoką daedr, ale chyba cali. Mario uśmiechnął się słabo, ale obolałe nogi na chwilę odmówiły mu posłuszeństwa. Potknął się i wielki kamień pieczęci wysunął mu się z rąk, by potoczyć ku nadbiegającym, niby piłka rzucona na ziemię po skończonej grze.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre spojrzał na toczący się ku niemu przedmiot. Spojrzał zwężonymi oczami, jakby wciąż jeszcze znajdował się pod wpływem bojowego szału. Odetchnął głęboko raz i drugi. I skinął głową. Przymknął na chwilę powieki i skinął głową po raz drugi… Potem nią pokręcił, jakby z niedowierzaniem. A potem schował miecz do pochwy i zaczął bić brawo. Patrzył prosto w jego oczy z podziwem i dumą. Steffan dołączył do niego w tym wariackim rytuale. Po chwili wszyscy Ostrza, zdolni chodzić o własnych siłach, otoczyli go, w milczeniu klaszcząc w ręce. Dziwny był ten hołd – milczący, jednocześnie radosny z powodu zwycięstwa i poważny, bo odbywał się nad ciałami poległych.</p><p style="text-align: justify;"> - Udało ci się, skurczybyku! – Baurus był bardziej wylewny i zwyczajnie rzucił mu się na szyję, o mało go nie przewracając. – Udało ci się jak cholera!</p><p style="text-align: justify;"> Mario odwzajemnił uścisk przyjaciela.</p><p style="text-align: justify;"> - Żyjesz – uśmiechnął się z ulgą, ale zaraz spoważniał. – Wielu zginęło?</p><p style="text-align: justify;"> - Wielu, niewielu – westchnął Redgard. – Zawsze ginie zbyt wielu. Z Ostrzy tylko dwóch, ale strażników ponad dwudziestu. No i Burd, między innymi…</p><p style="text-align: justify;"> - Burd?</p><p style="text-align: justify;"> - Niestety – Baurus pokręcił głową. – Szkoda chłopa. Lubiłem go. Ty, zdaje się, też.</p><p style="text-align: justify;"> Mario rozejrzał się z niepokojem. Bramy Otchłani zniknęły, ale opodal ujrzał znaną już sobie piekielną machinę z Otchłani.</p><p style="text-align: justify;"> - Kto zamknął bramy?</p><p style="text-align: justify;"> - Same znikły – odparł Baurus, chwytając go za ramię i lekko ciągnąc w stronę Jauffrego. – Razem z Wielką Bramą. A to coś pojawiło się nagle, nie wiadomo skąd – wskazał na stojącą niedaleko tajemniczą machinę z Otchłani.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj-5Khmy55SxC43L5NgILzl2DK_Q9Pm8ACuwc0zc3V2MVuCPEGCbYu_H5jo4DMLZVd1BXi293lwN0R1P4lJUU7TvviF9iIw2s5byahBRhxPab0goRzBoJSGntDcNdZ8n9xP7RXaBBSm1IARW3DUF5EnXhtjoAtJfm89xIuYEddX_oOIToaO5cpqWsvPRQ=s720" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj-5Khmy55SxC43L5NgILzl2DK_Q9Pm8ACuwc0zc3V2MVuCPEGCbYu_H5jo4DMLZVd1BXi293lwN0R1P4lJUU7TvviF9iIw2s5byahBRhxPab0goRzBoJSGntDcNdZ8n9xP7RXaBBSm1IARW3DUF5EnXhtjoAtJfm89xIuYEddX_oOIToaO5cpqWsvPRQ=w400-h320" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tajemnicza machina z Otchłani</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Gdy leżała na ziemi, opuszczona i z unieruchomionym świdrem, wydawała się niegroźna. Mimo to Mario zadrżał. Nie chciałby jej ujrzeć w działaniu.</p><p style="text-align: justify;"> Mario miał jeszcze wiele pytań, ale musiały one poczekać, bowiem stanął właśnie przed obliczem arcymistrza, do którego dołączył również Martin. Steffan schylił się po wielki kamień pieczęci. Wszyscy spoglądali na niego z uznaniem i jakąś dziwną czułością. Jauffre wyciągnął zza pazuchy jakiś dokument, opatrzony jego pieczęcią.</p><p style="text-align: justify;"> - Trzymaj – rzucił krótko. – I nie wykręcaj się. Po prostu musisz to przyjąć. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.</p><p style="text-align: justify;"> - Co to? – spytał Mario, zerkając na podany mu rulon.</p><p style="text-align: justify;"> - To jest oficerska nominacja – odparł Jauffre. – Od teraz jesteś porucznikiem, czy to ci się podoba, czy nie. Po prostu inaczej być nie może.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale…</p><p style="text-align: justify;"> - Służba! – rzucił Jauffre z udawanym gniewem. – Zrozum człowieku, że teraz nie będziesz musiał prosić o pomoc. Możesz wydać rozkaz. I to każdemu, z wyjątkiem hrabiów, generałów i legatów. Porucznik Ostrzy znaczy więcej niż kapitan straży, czy centurion Legionu. Więc?</p><p style="text-align: justify;"> - Służba – szepnął wzruszony Mario. – Ku chwale Cesarstwa – dodał przepisową formułę.</p><p style="text-align: justify;"> Martin po prostu uścisnął mu dłoń, choć w jego oczach widać było, że miał ochotę wyściskać go z wielkiej radości. Nie chciał jednak przy wszystkich okazywać swoich prawdziwych uczuć. </p><p style="text-align: justify;"> - Gratuluję, bracie – szepnął tylko.</p><p style="text-align: justify;"> Rozpoczęły się teraz ogólne gratulacje i poklepywanie. Choć poniesiono straty, nie da się ukryć, że bitwa pod Brumą zakończyła się całkowitym zwycięstwem, którego świadomość rozpierała pierś, mimo żalu po stracie towarzyszy. Wszyscy czuli radosne podniecenie i nawet widok poległych, ułożonych równo wzdłuż traktu, skąd miały ich zabrać furmanki, nie popsuł radosnych nastrojów.</p><p style="text-align: justify;"> - Będą o tym pisać pieśni – oznajmił strażnik w opończy, niegdyś żółtej, teraz ciemnej od posoki daedr. – O bitwie pod Brumą, o bohaterskim cesarzu, o Bohaterze z Kvatch… - urwał wzruszony, wycierając łzę. - I o dzielnym kapitanie straży, który oddał życie, broniąc swego miasta.</p><p style="text-align: justify;"> - Chwała jego imieniu! – odpowiedziało u kilka głosów.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeśli mogę o coś prosić – rzekł nieśmiało Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - O wszystko – odparł zdziwiony Martin. – Ty w tej chwili możesz prosić nawet o rękę hrabianki!</p><p style="text-align: justify;"> Mario uśmiechnął się na te słowa. Hrabianka Brumy miała dopiero dwanaście lat.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie, chodzi o coś innego… Co może wam się wydać dziwne.</p><p style="text-align: justify;"> Spojrzeli na niego pytająco.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiecie – zająknął się. – Nie pałam miłością do daedr, ale… Dremory. Oni są jednak istotami rozumnymi. Walczyli jak żołnierze…</p><p style="text-align: justify;"> - To wrogowie! – odezwał się strażnik, przysłuchujący się rozmowie. – W dodatku okrutni.</p><p style="text-align: justify;"> - Wrogowie – Mario skinął głową. – Ale już pokonani. Niegroźni. Nieżywi. Chciałbym ich pochować jak żołnierzy.</p><p style="text-align: justify;"> Wszyscy unieśli brwi w wielkim zdziwieniu.</p><p style="text-align: justify;"> - Oczywiście, nie w krypcie! – dodał szybko. – Tutaj, na polu walki.</p><p style="text-align: justify;"> - Oni zrobiliby to samo z nami? – warknął strażnik.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wiem – Mario pokręcił głową. – Pewnie nie. Ale my nie jesteśmy dremorami. Postępujmy jak ludzie. Jak żołnierze… Zostawić ich niedźwiedziom na pożarcie… No, nie wiem, jakoś się nie godzi.</p><p style="text-align: justify;"> - Ma rację – burknął Baurus. – Jeszcze się niedźwiedzie potrują…</p><p style="text-align: justify;"> Wszyscy spojrzeli pytająco na Martina. Ten zaś spojrzał na Maria z braterską czułością.</p><p style="text-align: justify;"> - Bohater z Kvatch udowodnił właśnie, że ma nie tylko sprawne ramię i tęgą głowę – odezwał się uroczystym tonem. – Ma jeszcze wielkie serce.</p><p style="text-align: justify;"> - To ty mnie tego nauczyłeś – odrzekł Mario. – Pamiętasz zbója pod Skingrad?</p><p style="text-align: justify;"> Martin uniósł tylko brwi, jakby nie umiał sobie przypomnieć. Jauffre tymczasem zwołał oficerów i przekazał im prośbę bohatera z Kvatch.</p><p style="text-align: justify;"> - Ich broń i zbroje możecie zabrać, ale ciała pochowajcie w zbiorowej mogile – polecił. – Tak jak chcielibyście, aby wrogowie postąpili z wami.</p><p style="text-align: justify;"> Szmer zdziwienia przeszedł przez żołnierzy, ale arcymistrz Ostrzy cieszył się wśród nich takim szacunkiem, że nikt nie próbował nawet protestować. Posłano do miasta po kilofy i łopaty.</p><p style="text-align: justify;"> - Co teraz? – spytał inny strażnik.</p><p style="text-align: justify;"> - Teraz? – Jauffre podrapał się po brodzie. – Cóż, wypełniliście swój obowiązek. Wracajcie do miasta. Odpocznijcie, wyleczcie swe rany. Napijcie się za zdrowie cesarza, za pamięć kapitana Burda i pozostałych towarzyszy. Na rachunek Ostrzy, nie zapomnijcie o tym wspomnieć. Wkrótce wyruszymy do stolicy. A my – zwrócił się do Ostrzy. – Wracamy do Świątyni Władcy Chmur. Mamy kolejną misję do spełnienia.</p><p style="text-align: justify;"> - Jaka misję? – spytał Mario?</p><p style="text-align: justify;"> - Jak to jaką? – Jauffre wzruszył ramionami. – Portal do raju Camorana! Zapomniałeś?</p><p style="text-align: justify;"> - A, o to chodzi… Nie, nie zapomniałem.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie może być! – zaoponował jeden z Nordów. – Walczyliśmy ramię w ramię. Jesteśmy teraz braćmi krwi! Mus wznieść kielich w podzięce Talosowi za zwycięstwo. I musimy to zrobić razem.</p><p style="text-align: justify;"> - Być nie może – Jauffre przepraszająco rozłożył ręce. – Właśnie po to, by to zwycięstwo wykorzystać. Musimy zrobić coś jeszcze.</p><p style="text-align: justify;"> - Pozwól im – mruknął Mario, na tyle cicho, by usłyszeli tylko Jauffre i Martin. – Dziś niech świętują. Nic się nie stanie, jeśli ściągną do świątyni jutro.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre spojrzał na niego spode brwi, ale po chwili przeniósł pytające spojrzenie na Martina.</p><p style="text-align: justify;"> - Będą ci potrzebni?</p><p style="text-align: justify;"> - Dziś nie – Martin wzruszył ramionami. – Ale dziś i tak nie wyślę nikogo do raju Camorana. Potrzebuję trochę czasu na rytuał, a wszystkim nam należy się odpoczynek. Wracam do świątyni, ale oni mogą zostać.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre zgrzytnął zębami.</p><p style="text-align: justify;"> - Dyscyplina mi się przez was rozleci – mruknął.</p><p style="text-align: justify;"> Ale zgodził się, by ci, co zechcą, zostali na noc w Brumie. Z wyjątkiem niewielkiego oddziału do transportu rannych i ochrony cesarza.</p><p style="text-align: justify;"> Mario postanowił dołączyć do oddziału wracającego do świątyni. Ale zanim to zrobił, podszedł jeszcze wraz z innymi do tajemniczej machiny. Wciąż była ciepła, a jej rozżarzony czubek wciąż promieniował gorącem, choć ostygł już na tyle, że nie świecił na biało, a zaledwie na pomarańczowo. Mario nie wiedział, w jaki sposób to miało działać, ale nie żałował, że się nie dowiedział.</p><p style="text-align: justify;"> - Słyszałem, że należą ci się gratulacje – usłyszał znajomy głos.</p><p style="text-align: justify;"> Odwrócił się. Carius uśmiechał się, ale jego oczy pozostały smutne.</p><p style="text-align: justify;"> - Ty pewnie też awansujesz – odrzekł Mario, ściskając jego dłoń. – Ktoś musi zastąpić Burda.</p><p style="text-align: justify;"> Carius westchnął tylko.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie cieszy, gdy w taki sposób – mruknął. – Burd był kimś więcej niż dowódcą. Będzie go brakowało. Wszystkim będzie go brakowało, nie tylko mnie.</p><p style="text-align: justify;"> Mario powiódł wzrokiem dookoła.</p><p style="text-align: justify;"> - Wojna – szepnął. – Przeklęta wojna…</p><p style="text-align: justify;"> Carius pokiwał smutno głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Zróbmy wszystko, żeby ją szybko zakończyć.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> W Świątyni Władcy Chmur od rana można było usłyszeć gorączkowy szum. Zwykle panowała tu cisza, sprzyjająca kontemplacji, ale dziś wszyscy czuli się dziwnie pobudzeni. Przygotowanie rytuału, mającego otworzyć portal do Raju Camorana szło pełną parą, a i tak miało zakończyć się dopiero za kilka dni.</p><p style="text-align: justify;"> - To dość skomplikowany obrządek – uśmiechał się Martin, jakby przepraszał wszystkich obecnych.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre nalegał, aby cesarz odpoczął choć jeden dzień, ale Martin nie chciał o tym słyszeć.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak wszystko będzie gotowe – upierał się.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale przecież ledwo stoisz na nogach! – jęczał arcymistrz. – Pod Brumą o mało cię nie zasieczono. Nie wyleczyłeś nawet własnych ran.</p><p style="text-align: justify;"> - Są powierzchowne – Martin wzruszył ramionami. – Draśnięcia, już dawno zaleczone.</p><p style="text-align: justify;"> - Chociaż opiekę nad rannymi powierz komuś innemu. Ty już jesteś wykończony, a przecież czeka cię najważniejsze zadanie!</p><p style="text-align: justify;"> - Jak im się polepszy – ucinał Martin.</p><p style="text-align: justify;"> - To chociaż pozwól sobie pomóc…</p><p style="text-align: justify;"> Ale Martin przymykał tylko zmęczone oczy, z sińcami pod oczami i z łagodnym uśmiechem potrząsał głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie możecie mi pomóc – odpowiadał. – Tylko ja mam tu doświadczenie z daedrycznymi artefaktami. Muszę to zrobić sam.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre kręcił swą łysiejąca głową, próbując odpędzić od siebie troskę. Choć przecież sam nie siedział bezczynnie. W Wielkiej Sali zorganizował coś w rodzaju sztabu, który miał przygotować plan przedarcia się do Cesarskiego Miasta.</p><p style="text-align: justify;"> - Może, że nie będzie potrzebny – stwierdził. – Na miejscu wroga, zaatakowałbym bezpośrednio w stolicy, a nie na trakcie. Zwłaszcza, że teraz będzie tędy przechodzić wiele oddziałów. Garnizony poszczególnych hrabstw zaczną opuszczać Brumę i wszystkie mają się zebrać w Cesarskim Mieście. Będzie ruch, jak w czasie jarmarku. Wróg nie wie, w którym z nich będzie znajdował się Martin. My sami tego jeszcze nie wiemy, więc…</p><p style="text-align: justify;"> - Próbuję wczuć się w rolę daedr – mruknął Steffan. – I wiesz co? Ja mimo wszystko zaatakowałbym na szlaku. Droga do centrum wiedzie przez wąwozy. Idealne miejsce na zasadzkę. Tam łatwiej zabić cesarza, niż zdobywając miasto. Wystarczy obrzucić wąwóz strzałami, głazami, czy pniami drzew.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj9-w4lGusaWF74fk150DkpjUSisBnQf7x_zBo0IULq68ZtbXU4iUdKjZgWcsCcInVC4mrY1YwOr7YHvF2uDCo-O3NwlBCYdnfrKTZJs--SO0N-2supHTHYyi-P01uZCtvL-Hp5rVsQOunr6QUPSG1rV1oaKvmvtpxkDM6MHAODkltBdGUeLQQP5_ghSw=s720" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj9-w4lGusaWF74fk150DkpjUSisBnQf7x_zBo0IULq68ZtbXU4iUdKjZgWcsCcInVC4mrY1YwOr7YHvF2uDCo-O3NwlBCYdnfrKTZJs--SO0N-2supHTHYyi-P01uZCtvL-Hp5rVsQOunr6QUPSG1rV1oaKvmvtpxkDM6MHAODkltBdGUeLQQP5_ghSw=w400-h320" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W górach Jerall znajduje się sporo miejsc nadających się na zasadzki</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> - Ale wróg wie, że się tego spodziewamy – Jauffre potrząsnął głową. – Wie, że będziemy przodem wysyłać zwiadowców i to nie traktem, a dookoła niego. Takiej zasadzki nie da się ukryć. Może, mając do dyspozycji wyszkolone wojsko. Ale oni mają tylko armię fanatycznych amatorów i na pół dzikie daedry, nie będą ryzykować. Poza tym, wróg musi być absolutnie pewien, że uśmiercił cesarza. Obrzucanie głazami nie wystarczy, cesarz przecież mógłby przeżyć.</p><p style="text-align: justify;"> - To i tak łatwiej niż zdobywanie miasta.</p><p style="text-align: justify;"> - Wróg wcale nie będzie go zdobywał – Jauffre potrząsnął głową. – Nie musi. Stolica to teraz jedyne miasto bez boskiej, ochronnej bariery. Świątynia jest nieczynna, nie palą się w niej Smocze Ognie. Nie roztacza swego błogosławionego pola. A to znaczy, tak przynajmniej twierdzi Martin i ja mu wierzę, że wróg może otworzyć bramę Otchłani w samym środku miasta. I zrobi to, gdy tylko będzie pewien, że Martin tam dotarł.</p><p style="text-align: justify;"> - Zatem?</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre oparł się rękami o mapę.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak czy owak, musimy zabezpieczyć przemarsz – mruknął. – To co mówisz, jest mało prawdopodobne, ale możliwe. Przygotujemy się więc i na taką ewentualność.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEirQyNtZd7zCKDshuvTtWLM2QDBO-VS9x-EYPyv7pirX-3kunNmN1Lh2r1Dir7J3r7wzWFOWEJ9Opl8ZSwsxTFT_-p1AHP_gegzFspYf-ya3TiPodFRif93M5pjoiRBYKlENQ3zurfNVeNggZ1A0a9FwSKkbr9J3IiVNWqKGVtA2CW-8ueuvEnAb5HvSw=s720" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEirQyNtZd7zCKDshuvTtWLM2QDBO-VS9x-EYPyv7pirX-3kunNmN1Lh2r1Dir7J3r7wzWFOWEJ9Opl8ZSwsxTFT_-p1AHP_gegzFspYf-ya3TiPodFRif93M5pjoiRBYKlENQ3zurfNVeNggZ1A0a9FwSKkbr9J3IiVNWqKGVtA2CW-8ueuvEnAb5HvSw=w400-h320" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Szlak cesarski w górach Jerall</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Przesunął wzrokiem po mapie.</p><p style="text-align: justify;"> - Przypomnij mi, gdzie leży ich sanktuarium.</p><p style="text-align: justify;"> Mario wskazał brzeg jeziora Arrius.</p><p style="text-align: justify;"> - Blisko Cheydinhal – mruknął Jauffre. – Mówiłeś, że Andel Indarys nam sprzyja?</p><p style="text-align: justify;"> Mario skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Wszyscy władcy nam przecież sprzyjają – zdziwił się Steffan. – Każdy przysłał pomoc…</p><p style="text-align: justify;"> Mario potrząsnął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Przysłali pomoc dla Brumy – odrzekł. – Ale Andel Indarys jako jedyny jednoznacznie zadeklarował się po stronie Martina.</p><p style="text-align: justify;"> - Skąd on o nim wie? – obruszył się Baurus. – To miała być najgłębiej strzeżona tajemnica!</p><p style="text-align: justify;"> - Nie ode mnie – Mario wzruszył ramionami. – Ale wiedział. Nie ufał za to kanclerzowi.</p><p style="text-align: justify;"> - Więc na pewno nie odmówi nam pomocy – Jauffre pokiwał głową. – Nie chcemy zresztą niczego wielkiego. Wystarczy kilku ludzi, żeby dyskretnie patrolowali szlak. Ale muszą to być ludzie zaufani, którym można powierzyć tajemnicę Martina.</p><p style="text-align: justify;"> - Bractwo Rycerzy Ciernia – podsunął Mario. – Jeśli to ja ich poproszę… Przyjęli mnie do swego grona.</p><p style="text-align: justify;"> - Poza tym, stary Indarys jest ci wdzięczny za uratowanie syna – uśmiechnął się Jauffre. – Jeśli ty tego nie załatwisz, to nikomu się to nie uda.</p><p style="text-align: justify;"> Mario roześmiał się. Nareszcie może coś zrobić! Bezczynne oczekiwanie na rezultat prac Martina wbijało go w przygnębienie.</p><p style="text-align: justify;"> - Dam ci list do hrabiego – oświadczył Jauffre. – I weź kogoś ze sobą. Wróg już za dobrze cię zna. Możesz spodziewać się ataku.</p><p style="text-align: justify;"> - Pojadę z nim – oświadczył Baurus. – Wycieczka dobrze mi zrobi.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre skinął głową.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-12897923319128732322021-10-30T23:59:00.001+02:002021-10-30T23:59:05.113+02:00Rozdział LI<p style="text-align: justify;"> Cesarskie wojsko, stłoczone w murach Brumy, wydawało się potężną siłą. Tymczasem, gdy stanęli na przedpolach miasta, Mario odniósł wrażenie, że jest ich zaledwie garstka. W dodatku, większość to zwykli strażnicy miejscy, przyzwyczajeni do bardziej do przeganiania pijaczków i łapania złodziei, niż do walki z groźnym i po zęby uzbrojonym przeciwnikiem. Byli między nimi wprawdzie weterani z Cesarskiego Legionu, ale rozproszeni w szeregach strażników nie mogli w żaden sposób wykorzystać swych umiejętności taktycznych. No i cywile, głównie Nordowie, umieli wprawdzie władać mieczami i toporami, jak wszyscy mieszkańcy Skyrim, ale również byli jedynie zbieraniną wojowników, a nie regularnym wojskiem. Właściwie tylko Ostrza stanowiły w tej armii liczącą się siłę, a tych było niewielu. Po raz pierwszy Mario ze zgrozą uświadomił sobie powagę sytuacji. Do tej pory wciąż żywił się nadzieją. Teraz dotarło do niego, że prawdopodobnie żywił się złudzeniami.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale i tak zrobię co do mnie należy – pomyślał zrezygnowany. – Nie mam innego wyjścia…</p><p style="text-align: justify;"> Siląc się na spokój, wciągnął zaklęte rękawice. Purpurowa poświata oświetliła mu sylwetki wszystkich żołnierzy. Przyszło mu na myśl, że właśnie dostrzega nie zakute w pancerze postacie, a ich nagie dusze. Wydały mu się one przerażająco bezbronne.</p><p style="text-align: justify;"> Tymczasem oddział wymaszerował na zaśnieżoną równinę pod miastem i zatrzymał się. </p><p style="text-align: justify;"> – W lewo zwrot! – zakomenderował kapitan Burd.</p><p style="text-align: justify;"> Rozległ się chrzęst zbroi. Wszyscy stanęli twarzą do cesarza i towarzyszących im Burda i Jauffrego. Martin zrobił krok do przodu, jakby chciał powiedzieć parę słów. Wiatr poruszył połami jego płaszcza, ukazując pod spodem wypolerowaną zbroję Tibera Septima. Teraz nikt już nie miał wątpliwości, z kim ma do czynienia.</p><p style="text-align: justify;"> I w tym właśnie momencie znajomy blask zajarzył się o jakieś sto kroków w stronę traktu. Wszystkie oczy zwróciły się w tamtą stronę. Westchnienie przebiegło przez szeregi, a Mario poczuł gorąco na twarzy i jednocześnie zimny dreszcz przeszedł mu po plecach. Jest! Martin miał rację… Na równinie otworzyła się brama Otchłani. Wróg łyknął przynętę!</p><p style="text-align: justify;"> Ręce silniej zacisnęły się na rękojeściach broni. Mario, nie zważając na pozostałych, czym prędzej wspiął się na pobliski głaz, zajmując pozycję dogodną do strzału. Przygotował łuk. Ale na razie jeszcze z bramy nic nie wylazło. Więc gdy Martin stanął naprzeciw żołnierzy, wszyscy, niby na ćwiczeniach z musztry, wyprostowali się i zwrócili oczy w jego stronę.</p><p style="text-align: justify;"> Martin zmienił się. Nie był już tym samym pogodnym i skromnym mnichem, którego Mario poznał w Kvatch. Spoważniał i nabrał majestatu. Do tej pory wciąż nieco onieśmielony swoją nową funkcją, tym razem wyglądał na pewnego siebie władcę. Głosem silnym i zdecydowanym zawołał.</p><p style="text-align: justify;"> - Żołnierze Cyrodiil!</p><p style="text-align: justify;"> Niby na komendę, odpowiedział mu krzyk z kilkuset gardeł.</p><p style="text-align: justify;"> - Ave Cesarz Martin Septim!</p><p style="text-align: justify;"> Martin podziękował skinieniem głowy i po chwili znów rozległ się jego głos. Głęboki, silny i zdecydowany.</p><p style="text-align: justify;"> - Dziś zależy od was los Cesarstwa! – zawołał. – Czy pozwolimy daedrom zniszczyć Brumę, tak jak zniszczyły Kvatch? Czy pozwolimy im spalić nasze domy? Wyrżnąć nasze rodziny? </p><p style="text-align: justify;"> Odpowiedziało mu głośne buczenie.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie – ciągnął Martin. – Dziś, tutaj, staniemy naprzeciw nich i obronimy Cyrodiil. Musimy zniszczyć wszystko, co tylko z niej wypełznie. Żołnierze Cyrodiil, czy jesteście ze mną?</p><p style="text-align: justify;"> Odpowiedział mu ryk ze wszystkich gardeł. Rozległ się hałas uderzeń oręża o tarcze. A po chwili w bramie ukazał się dremora Xivilai.</p><p style="text-align: justify;"> Gdy po latach Mario wracał pamięcią do tej chwili, nieodmiennie dziwiło go, że pamięta aż tyle szczegółów. Wystarczyło przymknąć powieki, a znów widział jak grot strzały, po zwolnieniu cięciwy, znika jak zdmuchnięty, by po chwili wbić się w oko dremory. To wystarczyło, by zatrzymać potwora. Reszty dokonali żołnierze. Pamiętał doskonale strach, paraliżujący mu ruchy w pierwszej fazie, gdy nie potrafił zdecydować, co właściwie ma zrobić. Czy dołączyć do Ostrzy, osłaniających Martina, czy rzucić się naprzeciwko daedrom, wyłażącym z ognistego portalu? Minęła dłuższa chwila, nim oprzytomniał i zaczął szyć strzałami w daedry, zgromadzone opodal bramy. Kilka z nich udało mu się ustrzelić, zanim strażnicy dopadli je z mieczami w dłoniach i zaczęli siec. Mario opuścił łuk, nie chcąc przypadkiem zranić któregoś ze swoich. Ale nie odrzucił go, tylko przewiesił przez ramię, wiedząc, że będzie mu jeszcze potrzebny. Z mieczem w ręce rzucił się naprzeciw dremorze, zmierzającej w stronę Ostrzy.</p><p style="text-align: justify;"> Zwinnym ruchem ominął cios brzeszczota i ciął prosto w pierś. Pancerza nie przebił, ale magiczny ładunek Miecza Wampira zadział i tak. Dremora zachwiał się zdziwiony własną słabością i pochylił głowę. A wtedy wystarczyło jedno mordercze cięcie, by ją rozpłatać. Gorąca, ciemna posoka prysnęła na szklaną zbroję. Pierwszy przeciwnik padł.</p><p style="text-align: justify;"> Potem Mario po prostu ciął wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu jego miecza. Wpadł w szał bojowy, właściwy bardziej Orsimerom niż ludziom. Poczuł adrenalinę i zwierzęcy instynkt zabijania. Posoka, buchająca z ciał daedr podniecała go i rozpierała mu pierś. Nie był już myśliwym. Był bezlitosnym mordercą, upajającym się widokiem krwi!</p><p style="text-align: justify;"> I w pewnym momencie, gdy daedry niemal rozniesiono na ostrzach i wydawało się, że zwycięstwo jest już blisko, otworzyła się druga brama.</p><p style="text-align: justify;"> Natychmiast od Martina odłączyło się kilkoro Ostrzy i rzuciło się w tamtym kierunku. Akurat w czas, by zasiec wyłaniającego się stamtąd daedrota. A po chwili rozjaśniła się niedaleko trzecia brama…</p><p style="text-align: justify;"> Mario zacisnął zęby w rozpaczy.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie damy rady – pomyślał. – Jest ich za dużo…</p><p style="text-align: justify;"> Schował szybkim ruchem miecz i zarzucił tarczę na plecy, jednocześnie wprawnym ruchem chwytając za łuk. Pierwsza strzała, posłana w środek trzeciej bramy, dosięgła wyłaniającą się stamtąd pajęczycę. Druga ją dobiła, zaraz po tym, jak ta przywołała swą paraliżującą miniaturę. Atronach Burzy oberwał następny. Posłał wprawdzie w jego kierunku strumień energii, ale Pierścień Burz chronił go całkowicie. Jeszcze trzy strzały i atronach rozsypał się jak kupa kamieni. Potem nadbiegające wojsko zasłoniło mu pole widzenia. Znów zmienił więc broń i przystąpił do obrony Martina, w kierunku którego ruszyło kilka daedr, pod wodzą dremory Markynaz.</p><p style="text-align: justify;"> Mario pamiętał jeszcze Baurusa, jak starł się z dremorą i zwinnie, niby kot począł odciągać go od władcy. Dołączył do niego Jauffre. Tymczasem Mario starł się z daedrotem. Powolny gad nie sprostał nabuzowanemu adrenaliną wojownikowi. Równie zwinny jak Baurus, krążył wokół potwora, zadając cios i natychmiast odskakując. Kilka cięć i jedno głębokie pchnięcie położyło daedrota na ziemię. Mario rozejrzał się za następnym przeciwnikiem.</p><p style="text-align: justify;"> I wtedy właśnie w oczy uderzyła go jaskrawa poświata, niby zachodzące słońce, gdy na chwilę odsłoni je chmura. Na równinie rozbłysła Wielka Brama.</p><p style="text-align: justify;"> Tak jak przypuszczał Jauffre, otworzyła się znacznie bliżej miasta, niż poprzednie. Mario, choć wciąż czuł jeszcze szał bitewny, jednocześnie miał w głowie niesamowitą jasność. Czym prędzej sięgnął do kieszonki w kołczanie, gdzie zawsze tkwił Pierścień Khajitów, jednocześnie podziwiając spryt Mehrunesa Dagona i przenikliwość arcymistrza. W biegu zniknął z oczu wszystkim obserwującym go wrogom i sprzymierzeńcom. Zdjął łuk i bezszelestnie wsunął się w ogień, buchający z Wielkiej Bramy. Wpadł tam z impetem tylko po to by natychmiast znieruchomieć.</p><p style="text-align: justify;"> Tego się nie spodziewał!</p><p style="text-align: justify;"> W Otchłani zawsze było w miarę cicho. Za każdym razem, gdy udawał się do tego miejsca, słyszał jedynie niewyraźne dudnienie, jakby wiatru, błądzącego między górskimi szczytami, choć akurat w Otchłani powietrze zawsze było nieruchome. Tym razem przeraził go panujący tu hałas. Naprzeciwko niego, po zrujnowanym moście, kilkadziesiąt postaci pchało niesamowitą machinę, jakiej jeszcze nigdy nie widział. Wyglądała jak żelazny taran na saniach, ale jej koniec rozżarzony był do białości i widać było na nim obracającą się koronę, ni to pazurów, ni to ostrzy. Machina wydawała donośny dźwięk, hucząc tak, jakby wicher przeciskał się przez wąską szczelinę. Dochodził do tego zgrzyt obracającej się korony i płóz, na których całość wolno pełzła ku płonącej bramie, popychana przez silne ramiona. Czyżby wielki, ognisty świder?</p><p style="text-align: justify;"> Mario czym prędzej skrył się w cieniu i z otwartymi z przerażenia ustami zmierzył wzrokiem odległość machiny od bramy. Było blisko. Niebezpiecznie blisko! Zgromadzone przy machinie daedry, głównie Xivilai, porykiwały w takt, pchając machinę przed siebie. Słychać było w ich głosie pewność siebie i tryumf. Jeśli ona znajdzie się w Mundus, nic jej nie zatrzyma…</p><p style="text-align: justify;"> Ta myśl go nieco otrzeźwiła. Otrząsnął się i zaczął myśleć. Nie, nie może do tego dopuścić! Trzeba zamknąć Wielką Bramę, jeszcze zanim daedry wytoczą z niej tę piekielną machinę. Trzeba ją uwięzić tutaj!</p><p style="text-align: justify;"> Ponownie zmierzył wzrokiem odległość. Nie ma czasu na skradanie się. Trzeba działać szybko. Trzeba biec!</p><p style="text-align: justify;"> Ale dokąd, na Dziewięć Bóstw?! Gdzie jest główna wieża? Ach, jest, w oddali, za rzeką płonącej lawy. I jeszcze za zamkniętą bramą! Nie ma do niej dostępu… To jeszcze nie tragedia, każdą bramę da się otworzyć, a on robił to już wiele razy i wiedział, jak trzeba postępować. Zwykle mechanizm zamka znajduje się obok, w pomniejszej wieży… Gdzie ona? Rozejrzał się nerwowo. Jest! Za zawalonym mostem! Kolejna przeszkoda. Jak dostać się przez zawalony most, żeby nie wpaść w płynącą pod nim lawę? Jest jakieś inne przejście? Zaraz, tam chyba…Da się! Jest tam drugi most, po lewej stronie. Dobra, teraz kolejna zagadka, trzeba dostać się na ten most. Jest dość wysoko... Przebiegł wzrokiem okolicę. Na most można było wyjść z mniejszej wieży po lewej stronie, ale dostęp do niej też był zagrodzony. Przeszkody na każdym kroku! Ale zaraz, na samej górze wieża była połączona kolejnym wąskim mostkiem z bliźniaczą wieżą po prawej. Mostek był wprawdzie złożony, ale na pewno był w tej wieży jakiś mechanizm, pozwalający go rozłożyć. Zawsze był. Do wieży jest dostęp? Dobra nasza! Droga jest wolna i chyba nawet nie ma na niej żadnego strażnika! Nie ma czasu do namysłu, trzeba działać! W nagłym przypływie energii zawiesił łuk na ramieniu i puścił się pędem ku nadjeżdżającej wolno maszynie.</p><p style="text-align: justify;"> Przemknął obok daedr jak wicher. Pewnie któryś z potworów go zauważył, choć żaden nie zareagował, ale tak naprawdę Mario nie zdziwiłby się, gdyby daedry go w tym rozgardiaszu nie dostrzegły. Hałas maszyny zagłuszał jego kroki i mimowolny chrzęst zbroi. Nie tracąc czasu, Mario skręcił w prawo i popędził w kierunku sterczącej opodal, pomniejszej wieży. Wpadł do niej jak wicher. Wałęsającego się tu daedrota po prostu zwinnie ominął i wbiegł na platformę windy, która natychmiast zaczęła się wraz z nim unosić w górę. Potwór, nawet jeśli po chwili zorientował się, co się dzieje, nie zdążył zareagować na czas. Po chwili Mario był już na górnej kondygnacji, gdzie zaczynała się serpentynowa, wysadzana kamieniem pochylnia. Wpadł na nią i zaczął biec pod górę.</p><p style="text-align: justify;"> Dysząc, szybko dotarł na szczyt. Nie było tu nikogo. Zapewne wszystkie siły zaangażowano do przepychania machiny. Był za to znany mu już, dość skomplikowany mechanizm, składający się z wielu kół zębatych, który służył zwykle do otwierania bram, albo wysuwania mostów. Nie zwlekając, Mario szarpnął za czerwoną rączkę. Rozległ się zgrzyt, gdy koła zaczęły się obracać, a potem usłyszał chrobot wysuwającego się poniżej przęsła. Odetchnął głęboko kilka razy i ruszył w dół. Gdy znalazł się piętro niżej, wyhamował gwałtownie i otworzył drzwi.</p><p style="text-align: justify;"> Kiedyś zapewne zawahałby się, wstępując na wąski mostek, zawieszony na takiej wysokości. Dziś w ogóle nie myślał o zawrotach głowy, czy utracie równowagi. Przez most przebiegł, jakby to była szeroka ścieżka w Arboretum. Śmignął nad posuwającą się w dole piekielną machiną do drugiej wieży i dopadł drzwi. Przed wejściem zatrzymał się i otworzył je ostrożnie, po czym bezszelestnie wślizgnął się do środka. Ku jego zdziwieniu, nie znalazł tu nikogo. Wróg zapewne był bardzo pewny siebie i nie zostawił tu straży. A może wszyscy strażnicy zostali chwilowo zaangażowani do przepychania morderczej machiny przez Wielką Bramę? Nieważne, grunt, że było tu pusto.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie zawsze musi być pusto – pomyślał Mario. - Niech cię nie zgubi ta pewność siebie.</p><p style="text-align: justify;"> Odruchowo dotknął lewego boku, gdzie pod zbroją wciąż miał nieregularną bliznę po strzale dremory. Rozejrzał się raz jeszcze, jednak zaklęte rękawice nie zdradzały niczyjej obecności. Zbiegł więc nieco niżej po pochylni, aż ujrzał drzwi. Otworzył je ostrożnie.</p><p style="text-align: justify;"> Znalazł się na szerokim, kamiennym moście. Wbiegł nań, ale zaraz się zatrzymał. Jego oczom ukazała się bowiem kolejna, nieprzewidziana przeszkoda. Most sięgał tylko do połowy rzeki lawy poniżej. Akurat nad nią przełamał się w pół. Kamienne przęsło pękło, a jego druga część oderwała się, opadła nieco i odsunęła kawałek, zapewne odepchnięta przez przepływającą lawę. Ale niezbyt daleko… Da radę skoczyć? Zmierzył wzrokiem odległość. Gdyby były na jednym poziomie, pewnie by się nie odważył. Ale część przęsła, na której się znajdował, wydawała się sterczeć wystarczająco wysoko ponad drugą. Jeśli dobrze się odbije, powinno mu to wystarczyć.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie zastanawiaj się długo, bo nigdy nie skoczysz! – rzekł sam do siebie.</p><p style="text-align: justify;"> I puścił się biegiem ku przepaści, przytrzymując tylko ręką miecz w pochwie, który obijał mu się o bok. Nad krawędzią odbił się z całych sił i…</p><p style="text-align: justify;"> I wcale nie było tak daleko. Skąpe światło zmyliło mu wzrok i zaburzyło ocenę odległości. Wylądował dobre dwa łokcie od krawędzi. Zerknął za siebie i uśmiechnął się zadowolony, ale zaraz spoważniał. To samo złudzenie mogło przecież zadziałać w drugą stronę, a wtedy… Przeszedł go dreszcz, gdy zerknął w wolno płynącą rzekę dymiącej lawy poniżej swoich stóp. Otrząsnął się jak pies, wychodzący z kąpieli i czym prędzej odbiegł od krawędzi. Dobra, szkoda czasu na strach, trzeba pędzić do wieży! Rzucił się do niej i otworzył drzwi. Pusto. Wbiegł na górę, gdzie ujrzał mechanizm zamka. Jak dobrze, że tyle razy bywał już w Otchłani! Wiedział przynajmniej, czego się spodziewać. Czas, spędzony na zamykaniu bram zasiał ziarno, które teraz wydawało owoce. Jak na razie nic go nie zaskoczyło. Mógł działać szybko…</p><p style="text-align: justify;"> Tutaj jednak natknął się na strażnika. Dremora mag pochylił swą magiczną laskę i posłał ku niemu strumień błyskawic. Pierścień Burz ochronił go. W pierwszym odruchu Mario chciał go po prostu ominąć, ale w czas dotarło do niego, że tym razem nie uniknie walki. Co z tego, że otworzy sobie bramę, skoro strażnik na powrót zamknie mu ją przed nosem? Nic z tego, trzeba się go pozbyć. Zerwał z pleców łuk.</p><p style="text-align: justify;"> Kolejny strumień błyskawic dosięgnął jego ciała i rozszedł się po blachach zbroi. Mario w przebłysku przytomności udał, że strasznie go to zabolało. Aż skulił się niby w odruchu panicznego strachu, jednocześnie sięgając po strzałę z szerokim, szklanym grotem. Dopóki dremora nie odgadnie że błyskawice na niego nie działają, istniała szansa, że nie zmieni broni na skuteczniejszą. Gdyby przywołał jakąś inną daedrę, na przykład szybkonogiego gada, zmarnowałby mu sporo czasu.</p><p style="text-align: justify;"> Podstęp udał się, aczkolwiek strzała, wypuszczona w sam środek czoła dremory nie wystarczyła, by go uśmiercić. Wystarczyła jednak, by go obalić. Strzał do strażnika, próbującego wstać, był już łatwy. I skuteczny. Z zadowoleniem zaobserwował, jak gaśnie purpurowa poświata, choć jednocześnie w piersi zagrało mu niemiłe uczucie. Strzelanie do leżącego przeciwnika było ze wszech miar niehonorowe i niegodne żołnierza.</p><p style="text-align: justify;"> - On by się nie cackał – mruknął sam do siebie. – Nie my tę wojnę zaczęliśmy.</p><p style="text-align: justify;"> Ale do końca nie udało mu się przekonać samego siebie. Dremory też bywały różne, o czym dobrze wiedział. Niektórzy z nich, niewielu wprawdzie, znali pojęcie honoru i pojedynkowali się uczciwie. Wspomniał Xivilai, którego położył kiedyś w podziemiach innej wieży. Oddał mu nawet honory…</p><p style="text-align: justify;"> - Taaa… - warknął sam na siebie. – Będziesz mi się tu jeszcze roztkliwiał nad potworami!</p><p style="text-align: justify;"> Szarpnął za czerwoną rączkę przy zapadce. Zakręciły się ze zgrzytem koła zębate. Nie czekając aż przestaną, zbiegł na dół, akurat po to, by ujrzeć jak olbrzymie, metalowe wrota otwierają się przed nim na oścież. Po drugiej stronie nie dojrzał żadnej poświaty życia. Droga do wieży z kamieniem pieczęci stanęła otworem.</p><p style="text-align: justify;"> Jeszcze zanim wślizgnął się do wnętrza, zerknął za siebie. Mordercza machina była już zaledwie o parę stóp od ognistej bramy, ale posuwała się stosunkowo wolno. Może zdąży…</p><p style="text-align: justify;"> Nie ma czasu na skradanie się, na podchody z daedrami, na walkę, czy sztuczki z łukiem. Na wszelki wypadek chwycił tylko w dłoń miecz, odetchnął głęboko, po czym puścił się pędem pod górę, układem korytarzy, który przecież dobrze już znał.</p><p style="text-align: justify;"> Nie było wielu strażników, ale jeszcze nim dotarł na wewnętrzne tarasy, natknął się i na daedrota, i na pajęczycę i na dremorę. Nie tracił czasu. Ominął ich zwinie i zaczął biec na górę. Słyszał, że dremora goni go, ale wiedział, że odziany w ciężką zbroję strażnik nie ma szans, aby go dopaść. Przynajmniej, dopóki Mario ma tyle sił, by biec. Pot zalewał mu czoło, mięśnie na udach zaczynały boleć od biegu pod górę, ale zacisnął zęby i nie przestawał. Na pochylniach ominął innego dremorę, śmigając mu pod ostrzem dwuręcznego miecza. Ryk strażnika podziałał na niego jak bat na konia. Choć płuca chciały mu się wyrwać z piersi, a w mięśniach czuł już skurcze, wydał z siebie niewyraźny jęk i jeszcze bardziej przyspieszył kroku.</p><p style="text-align: justify;"> Na najwyższy taras dotarł resztką sił. Słaniając się na nogach, wślizgnął się do komnaty pieczęci. Tu musiał na chwilę stanąć, dla uspokojenia oddechu i aby dać wytchnąć drżącym z wysiłku nogom. Na moment, tylko złapie dech! Jeszcze jeden… Dość, przecież go gonią! Niezdarnym ze zmęczenia krokiem wszedł na górę i zaczął wspinać się po schodach na galerię. Byli tu, a jakże! Strzegli tego miejsca. Byłby zdziwiony, gdyby postąpili inaczej. Wróg wiedział, że ludzie nauczyli się już zamykać bramy Otchłani. Ustawił tu aż trzech ciężkozbrojnych Markynaz. Mario pokręcił głową zrezygnowany. Nie ma czasu na walkę. Złapał oddech i ruszył ku pochylni, w kształcie skrzydeł nietoperza. Miecz powędrował do pochwy. Tylko by przeszkadzał. Teraz cała nadzieja w Pierścieniu Khajitów. Może nie od razu go zauważą.</p><p style="text-align: justify;"> Był już w połowie drogi, gdy dostrzegł go pierwszy strażnik i rykiem zaalarmował pozostałych. Dwóch z nich, natychmiast ruszyło ku niemu. Nie czekał, aż go dopadną. Wbiegł na pochylnię, ku trzeciemu. Zatrzymał się na okamgnienie, gdy tamten zamachnął się ciężkim toporem – tak jak uczył go Steffan. Ostrze trafiło w próżnię. Przeskoczył nad nim. Nic go już nie mogło zatrzymać. Rzucił się w stronę kamienia pieczęci. </p><p style="text-align: justify;"> Zdążył jeszcze zauważyć, że istotnie ten kamień jest o wiele większy, niż te, które zdejmował do tej pory. Był wielkości głowy dziecka i prawie trzykrotnie cięższy. Złapał go oburącz jak skarb i przycisnął do piersi. Pochylił się gwałtownie, unikając rozkręconego ostrza topora. Dwaj pozostali strażnicy zaczęli wbiegać na platformę z obu stron. Trzeci strażnik był tuż-tuż. Był odcięty.</p><p style="text-align: justify;"> W przypływie desperacji, zeskoczył z platformy prosto na galerię. Było wysoko, ale udało mu się wylądować na obie stopy. Poczuł klujący ból w zmęczonych kolanach i w kostkach. Przekoziołkował po posadzce, nie wypuszczając z rąk swego skarbu. Szczęśliwie udało mu się nie skręcić nogi, ani niczego nie złamać. Sprawdziły się wysokie buty, usztywniające kostki. Dremory zawyły i usłyszał ich ciężkie kroki, jak zawracały, by dopaść go na galerii.</p><p style="text-align: justify;"> Ale było za późno - proces zamykania bramy już się rozpoczął. Wieża zaczęła dygotać, a po chwili wszystko wokół objęły płomienie. Jeszcze tylko nagły błysk i… Znalazł się na śniegu, pod Brumą, między filarami wygasłych wrót Otchłani.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-73525869948099573372021-10-22T21:06:00.000+02:002021-10-22T21:06:32.373+02:00Rozdział L<p style="text-align: justify;"> Hrabina Carvain uniosła nieznacznie brwi.</p><p style="text-align: justify;"> - Do świątyni? – upewniła się. – Po co?</p><p style="text-align: justify;"> Mario poczuł, że pąs wstępuje mu na twarz.</p><p style="text-align: justify;"> - Bo tam oczekuje cię… - zaczął niepewnie. – Bo tam oczekuje cię ktoś, kto koniecznie musi cię spotkać. I to niezwłocznie.</p><p style="text-align: justify;"> Szmer przeszedł przez salę tronową. </p><p style="text-align: justify;"> - Bezczelność – mruknął jeden z obecnych tu szlachciców. – Kto śmie wzywać hrabinę do siebie, zamiast samemu starać się o audiencję? Pani – zwrócił się do hrabiny. – Pozwól mi ukarać tego zuchwalca. I to niezwłocznie, jak sam sobie życzy.</p><p style="text-align: justify;"> - Zaraz, zaraz – wtrącił się kapitan Burd. – Znam tego żołnierza i jakkolwiek bezczelne wydają się jego słowa, uważam, że musiał mieć ważny powód, by tak się wyrazić. Przynajmniej go wysłuchajmy.</p><p style="text-align: justify;"> - Powód? – prychnął inny wielmoża. – Nawet kanclerz nie ośmieliłby się wzywać hrabiny na spotkanie!</p><p style="text-align: justify;"> - Pani – Mario skłonił się z szacunkiem. – Ten, kto mnie tutaj przysłał, ma istotnie ważny powód, aby spotkać się z tobą właśnie w świątyni. Ten ktoś nie wzywa cię, lecz prosi o spotkanie. A dlaczego nie przyszedł tu sam, zrozumiesz pani, gdy tylko z nim porozmawiasz.</p><p style="text-align: justify;"> - Pani pozwól mi… – zaczął szlachcic, lecz urwał, gdy hrabina uniosła dłoń.</p><p style="text-align: justify;"> - Ja też znam tego rycerza – oznajmiła. – I wiem, że jest wiernym sługą Cesarstwa. Jak widzicie, nie czuję się oburzona, lecz co najwyżej zdumiona.</p><p style="text-align: justify;"> - Pani, to może być pułapka!– odezwał się jeden ze strażników. – Nic łatwiejszego niż dokonanie zamachu w świątyni. Może to wróg chce nas osłabić, przez pozbawienie nas władczyni?</p><p style="text-align: justify;"> Burd na te słowa zacisnął usta. Strażnik miał słuszność. Spojrzał na Maria z trudno skrywaną nieufnością, ale zaraz potrząsnął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Ktoś, kto zamyka Bramy Otchłani, nie może współpracować z wrogiem – burknął. – Ja mu wierzę i wiem, że jest przyjacielem, ale przecież ktoś mógł oszukać również jego. Jeśli masz pani zamiar udać się do świątyni, pozwól, by towarzyszyła ci straż.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEh3s4ijsRnCHUs9-SqH3kvmYoPtjsehH61KxbqmwJtZKKwluAc3HjBlzmXyL6q6N6GscKdffuH4Fwe3FKyth4OEMFQYZvgIu0Swt3ikqgDTPqEWZtENZSZBdvic7Nyj4mkmylHhj5HonfYu4mld1tAZ4dTE2s4Js8EegJQNVP6PrwyH_klD9Hs8dxeI1g=s1024" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEh3s4ijsRnCHUs9-SqH3kvmYoPtjsehH61KxbqmwJtZKKwluAc3HjBlzmXyL6q6N6GscKdffuH4Fwe3FKyth4OEMFQYZvgIu0Swt3ikqgDTPqEWZtENZSZBdvic7Nyj4mkmylHhj5HonfYu4mld1tAZ4dTE2s4Js8EegJQNVP6PrwyH_klD9Hs8dxeI1g=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zamek w Brumie. Sala tronowa wieczorem</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> - Pod świątynią stoi całkiem spory oddział Ostrzy – odezwał się strażnik. – To elita wśród żołnierzy. Jeśli mają złe zamiary, nie poradzi żadna straż.</p><p style="text-align: justify;"> - Złe zamiary? – hrabina spojrzała na niego z politowaniem. – Ostrza służą Cesarstwu. Ja też.</p><p style="text-align: justify;"> - A czy ten rycerz nie może po prostu powiedzieć, kto cię wzywa do świątyni, pani?</p><p style="text-align: justify;"> Wszystkie oczy skierowały się na Maria. Ten zaczerwienił się.</p><p style="text-align: justify;"> - To pewien… mnich – wybąkał. – Brat Martin… Przykro mi, ale nie mogę powiedzieć nic więcej.</p><p style="text-align: justify;"> - Mnich? – obecni spojrzeli po sobie nawzajem. – A co mnich może chcieć od naszej władczyni?</p><p style="text-align: justify;"> - Ma ważne informacje – odparł Mario. – Tylko do uszu Waszej Miłości.</p><p style="text-align: justify;"> - Skoro przybywa ze Świątyni Władcy Chmur, wysłucham go – oznajmiła hrabina. – Ten rycerz widocznie nie może powiedzieć nic więcej – dodała, posyłając w stronę Maria porozumiewawcze spojrzenie. – Gdyby mógł, to by powiedział, choćby po to, by uniknąć waszych oskarżeń. Ale masz rację, straż jest niepotrzebna. Kapitanie, proszę aby tylko pan mi towarzyszył. A ty – zwróciła się do Maria. – Prowadź.</p><p style="text-align: justify;"> Wszyscy zgromadzeni – a było ich wielu – kręcili nosami i marszczyli brwi. Ale nikt nie sprzeciwił się woli hrabiny, która dostojnym krokiem, mając po swej lewej ręce kapitana straży, a po prawej rzadko komu znanego rycerza w zielonej zbroi, skierowała się do głównej bramy pałacu.</p><p style="text-align: justify;"> Na zewnątrz omal nie skończyło się katastrofą, gdy władczyni poślizgnęła się na oblodzonych schodach. Burd i Mario jednocześnie podtrzymali ją za ramiona. Posłała im po wdzięcznym spojrzeniu. Po dziedzińcu kręciło się sporo żołnierzy z najróżniejszych garnizonów. Każdy z nich na jej widok przystawał i oddawał honory.</p><p style="text-align: justify;"> - Jauffre? – rzuciła hrabina, gdy znaleźli się na dole. – Przywykłam, że jest niezwykle tajemniczy.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie, nie o niego chodzi – odparł Mario. – Jauffre też tam będzie, ale prosi cię, pani, ktoś inny.</p><p style="text-align: justify;"> - Któż taki? – spytała, kładąc mu dłoń na opancerzonym ramieniu. – Możesz powiedzieć, przecież i tak się zaraz dowiem!</p><p style="text-align: justify;"> - Ktoś, komu jestem winien posłuszeństwo – odparł Mario. – I Jauffre również.</p><p style="text-align: justify;"> - A więc to prawda – szepnęła hrabina. – Sądziłam, że to tylko plotki…</p><p style="text-align: justify;"> I wyraźnie przyspieszyła kroku.</p><p style="text-align: justify;"> - Chodźmy – rzuciła. – Nie wypada, żeby on na mnie czekał.</p><p style="text-align: justify;"> - Kto? – Burd miał bardzo niewyraźną minę.</p><p style="text-align: justify;"> Hrabina spojrzała na niego i uśmiechnęła się wdzięcznie.</p><p style="text-align: justify;"> - Cesarz – odparła. – Któżby inny?</p><p style="text-align: justify;"> Po latach całe miasto wspominało tę scenę. Opowiadano sobie z ust do ust, jak to Hrabina Carvain, niemal bez żadnej asysty, kroczyła dziarsko środkiem miasta, a towarzyszył jej kapitan straży, z oczami jak spodki i niezmiernie głupią miną.</p><p style="text-align: justify;"> Wejście do świątyni przegradzał szpaler Ostrzy, jednak gdy hrabina zbliżyła się do wejścia, rozstąpili się oni jak na komendę i z chrzęstem zbroi stanęli na baczność po obu stronach świątynnej bramy. Mario otworzył drzwi na oścież.</p><p style="text-align: justify;"> - Pani? – skłonił się i uczynił zachęcający gest dłonią.</p><p style="text-align: justify;"> Hrabina uśmiechnęła się w zadumie i wolnym krokiem wkroczyła do budynku. Mario przepuścił Burda i wszedł za nim, zamykając za sobą drzwi. Znów rozległ się chrzęst segmentat, gdy rycerze Ostrzy na powrót uformowali szpaler, nie dopuszczając do świątyni nikogo niepowołanego.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEhFxlD06gZLDgITGM2vvW85tuaOtLtRsKXa34U0ul2Hm7-5dmbudyvrSx_pqOu1DL4ezpu9HOUdSsSLIPLtaNV19SIBWqARXJTFH5oG_WILDmwJj0N4UHeZHcKg6zqtHxQBTESR9RtEWlXJGly8hunp5MxNGIP9JzIE_I8c5nn-RFPyAWErzG73CwJlAg=s1024" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEhFxlD06gZLDgITGM2vvW85tuaOtLtRsKXa34U0ul2Hm7-5dmbudyvrSx_pqOu1DL4ezpu9HOUdSsSLIPLtaNV19SIBWqARXJTFH5oG_WILDmwJj0N4UHeZHcKg6zqtHxQBTESR9RtEWlXJGly8hunp5MxNGIP9JzIE_I8c5nn-RFPyAWErzG73CwJlAg=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Bruma. Wnętrze świątyni Talosa</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> W świątyni było mrocznie, a przynajmniej tak się wydawało każdemu, kto wszedł do niej z oświetlonego ostrym, górskim słońcem miasta, w którym dodatkowo skrzył się śnieg, zalegający pobocza i skwery. Hrabina rozejrzała się uważnie. Martin stał w miejscu oświetlonym przez duży znicz. Celowo stanął tak, żeby płomień oświetlał jego twarz. Stał i cierpliwie czekał, aż grododzierżczyni zbliży się do niego, po czym lekko skłonił głowę i uśmiechnął się nieśmiało. Wciąż nie mógł przywyknąć do faktu, że teraz to on powinien odbierać hołdy.</p><p style="text-align: justify;"> Hrabina przez chwilę przypatrywała mu się w milczeniu. Wydawała się spokojna, ale tylko Burd, który dobrze ją znał, domyślił się, jak bardzo jest w tej chwili zdenerwowana. Odetchnęła kilka razy, po czym podeszła jeszcze bliżej i spojrzała na Martina całkiem z bliska. Ona badała wzrokiem jego twarz, on z kolei przypatrywał się jej, próbując wyczytać z jej twarzy najbliższą przyszłość miasta. Kłopotliwe milczenie przedłużało się. W końcu przerwała je hrabina, cofając się o krok.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak – odezwała się wzruszona. – Ty jesteś synem Uriela Septima.</p><p style="text-align: justify;"> A potem opuściła wzrok, schyliła głowę i złożyła głęboki dyg.</p><p style="text-align: justify;"> - Panie…</p><p style="text-align: justify;"> Mario poczuł, że do oczu napłynęły mu łzy. Otarł je, ale te napłynęły znów. Oto spełniało się jego marzenie – Martin został uznany cesarzem. Wprawdzie tylko w jednym mieście, tylko przez jedną ze wszystkich władców prowincji – ale już zamanifestował się jego cesarski majestat, właściwy ludziom smoczej krwi Septimów.</p><p style="text-align: justify;"> - Pani - Martin znów skłonił głowę. – Wybacz proszę, że w tak niezwykłych okolicznościach się spotykamy. Nie ośmieliłbym się na to, gdyby nie była to absolutna konieczność.</p><p style="text-align: justify;"> Po czym gestem zaprosił ją, by usiadła na świątynnej ławie, tuż obok niego.</p><p style="text-align: justify;"> Usiedli wszyscy obecni, nie tylko oni. Towarzyszyli im zgromadzeni przez Steffana dowódcy ekspedycyjnych garnizonów, oficerowie garnizonu miasta i kilkoro Ostrzy. W sumie, mniej niż dwadzieścia osób, zasiadło na ławach, pospiesznie ułożonych w okrąg.</p><p style="text-align: justify;"> - Nazywam się Martin Septim – odezwał się Martin. – Jestem nieślubnym i najmłodszym synem cesarza Uriela Septima, ostatnim ze smoczego rodu Septimów. Do tej chwili moja tożsamość musiała być trzymana w tajemnicy, bowiem polują na mnie słudzy Mehrunesa Dagona. Przyszedł jednak czas, aby się ujawnić. Dyktuje to konieczność.</p><p style="text-align: justify;"> Jego głos, rozchodzący się po zakamarkach świątyni, miał barwę tak ciepłą i spokojną, że zapewne byłby zdolny obłaskawić dziką bestię. Martin mówił o Mitycznym Brzasku, o wrotach Otchłani, o planach Mehrunesa Dagona i Ostrzach, które od dawna prowadzą z nim podjazdową wojnę. Poinformował o kradzieży artefaktu, pozwalającego rozpalić Smocze Ogniem, choć nie wspomniał jego nazwy, a także wyjaśnił wszystkim, dlaczego owe ognie są takie ważne. Ta wiadomość wyraźnie poruszyła wszystkich obecnych. Każdy bowiem marzył o zakończeniu Kryzysu Otchłani. A potem Martin zaznajomił ich z planami wroga. Wspomniał o Wielkiej Bramie, która otworzyć ma się pod murami Brumy, o tym, że Bohater z Kvatch musi się do niej udać, by zdobyć Wielki Kamień Pieczęci i o planach wywabienia wroga z kryjówki. Ostatnią część wiadomości przekazał jednak konfidencyjnym szeptem, zdając sobie sprawę, że wróg ma szpiegów, którzy mogą go podsłuchać.</p><p style="text-align: justify;"> - I dlatego właśnie – powiódł wzrokiem po słuchaczach – zdradzam ten sekret tylko nielicznym z was. I jednocześnie zobowiązuję do utrzymania tajemnicy. Gdyby wróg poznał nasze plany, nie udałoby się go nam wywabić za mury. I co najważniejsze, nie może się dowiedzieć, że zależy nam na Wielkim Kamieniu Pieczęci. Mógłby odgadnąć, po co jest nam potrzebny. A tego wam również nie zdradzę, nie teraz – uśmiechnął się lekko. – Nie dlatego, że wam nie ufam, ale aby jak najdłużej utrzymać nasze plany w sekrecie. Zaskoczenie to nasza broń.</p><p style="text-align: justify;"> Przez chwilę trwała cisza. W końcu odezwał się siedzący pod filarem oficer, z emblematem białego drzewa na opończy, co wszystkim obecnym powiedziało, że jest dowódcą korpusu z Chorrol.</p><p style="text-align: justify;"> - Czyli cała ta operacja ma na celu tylko i wyłącznie zdobycie Wielkiego Kamienia Pieczęci?</p><p style="text-align: justify;"> Martin skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - W tej chwili nie mogę ci powiedzieć nic więcej – rozłożył ręce w przepraszającym geście. – Ale już ten fakt powinien powiedzieć ci, jak bardzo jest on dla nas ważny. Ryzykujemy wielką bitwę, aby go zdobyć.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie znam się na magii i na dziedzinach Otchłani – odrzekł oficer, w zamyśleniu spoglądając przed siebie. – Ale załóżmy, że naszemu bohaterowi tym razem się nie uda – spojrzał w oczy Martinowi. – Co wtedy?</p><p style="text-align: justify;"> Martin nie zdążył odpowiedzieć, bo kapitan Burd powstał z ławki i zdecydowanym głosem oświadczył.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEimMAGjfXXdUK-7FGTmuhfaI1DbXTNdxfKV2Lmj_hsoIYZed3vE9IuY5neeDhU_e4FRieiaVvvLqEs4ZuK6laCk0vk_JMEAsB_BpnnT5-0Wf5zwsqEGvHJIgIMwBRDo936_1h_9bHyoF3c7K4uJzjUnaTPYTHIxH6fJplNohnehNA-_mV2wRyVKZEnNMQ=s1024" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEimMAGjfXXdUK-7FGTmuhfaI1DbXTNdxfKV2Lmj_hsoIYZed3vE9IuY5neeDhU_e4FRieiaVvvLqEs4ZuK6laCk0vk_JMEAsB_BpnnT5-0Wf5zwsqEGvHJIgIMwBRDo936_1h_9bHyoF3c7K4uJzjUnaTPYTHIxH6fJplNohnehNA-_mV2wRyVKZEnNMQ=w400-h300" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Hrabina Narina Carvain</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> - Wtedy ja udam się do Otchłani! – sapnął. – A jeśli mnie się nie uda, zastąpi mnie jeden z moich ludzi. Byliśmy tam i mniej więcej wiemy co robić.</p><p style="text-align: justify;"> Po czym zrobił niewyraźną minę, zorientowawszy się, że popełnił niewybaczalny nietakt, wchodząc w słowo nie komu innemu, jak samemu cesarzowi.</p><p style="text-align: justify;"> - Wybacz, Wasza Wysokość – wymamrotał, skłoniwszy głowę przed Martinem. – Wciąż nie przywykłem… Zapomniałem się…</p><p style="text-align: justify;"> Martin z uśmiechem skinął głową, posyłając mu przyjacielski gest.</p><p style="text-align: justify;"> - Sam nie przywykłem, nie przejmuj się – odparł łagodnym głosem. – Cóż, nikt nie gwarantuje nam zwycięstwa. Nie wiemy, czy nam się uda. Ale mamy szansę i chcę ją wykorzystać. Będzie jak mówisz. Po to właśnie Bohater z Kvatch pokazał tobie i twoim ludziom, jak zamknąć bramę Otchłani, byś mógł go w razie czego zastąpić. Nie sądzę, by Wielka Brama bardzo różniła się od pozostałych. I nie wydaje mi się, by obszar Otchłani, do którego prowadzi, w jakiś znaczący sposób różnił się od tego, który odwiedziłeś. Może jedynie być tam więcej strażników…</p><p style="text-align: justify;"> Zerknął na Maria, lecz ten w odpowiedzi wzruszył jedynie ramionami. Nie wiedział.</p><p style="text-align: justify;"> - A jaką przyjmujemy strategię? – spytał inny oficer, z wizerunkiem białego konia na opończy. – Bohater z Kvatch wie co robić, a my?</p><p style="text-align: justify;"> - Nareszcie dochodzimy do konkretów – uśmiechnął się milczący dotąd Steffan. – Zbliżcie się wszyscy – wskazał na mapę, leżącą na ławie. – Chcemy zrobić tak…</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> Maszerowali jak na defiladzie. Z przytupem i dziarsko chrzęszcząc zbrojami. Gdy brama miasta otworzyła się na oścież, pojawiła się długa kolumna wojska. Na czele szedł Martin, w czerwonym płaszczu, a obok niego Jauffre. Tuż za nimi maszerowały Ostrza. Za nimi żółciły się opończe miejskiego garnizonu, pod dowództwem Burda. Dalej szli żołnierze z pozostałych miast. Pochód zamykali cywile-ochotnicy, uzbrojeni w to, co dostarczył im kowal Fjotreid. On sam maszerował zresztą między nimi, niosąc na ramieniu długi, daedryczny brzeszczot, sprzedany mu kiedyś przez Maria. Na głowie miał hełm, na norską modłę ozdobiony krowimi rogami. Był to spory oddział, bowiem każdy Nord, zdolny do noszenia broni, uważałby za hańbę, gdyby nie wziął udziału w tej bitwie. Między nimi widać było również wielu cesarskich i jeszcze więcej osób, którzy zatracili już wszelkie cechy odrębnych ras, jako że mieszana społeczność Brumy sprzyjała też mieszaniu się krwi norskiej i cesarskiej.</p><p style="text-align: justify;"> Mario szedł w ostatnim szeregu, między mieszczanami. Ubrany w swą szklaną zbroję, nie pasował umundurowaniem do żadnego regularnego oddziału, a w różnorodnej zbieraninie łatwiej było mu się ukryć. Zamierzał w odpowiednim momencie wycofać się z walki, nałożyć Pierścień Khajitów i niepostrzeżenie wślizgnąć się do bramy Otchłani, aby zgodnie z rozkazem zdobyć kamień pieczęci. </p><p style="text-align: justify;"> O ile Mehrunes Dagon da się sprowokować…</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-85517459258184524342021-10-03T13:38:00.001+02:002021-10-03T13:38:52.763+02:00Rozdział XLIX<p style="text-align: justify;"> Martin nie od razu go zauważył. Nic dziwnego, skoro Mario odruchowo, w ogóle o tym nie myśląc, poruszał się bezszelestnie jak duch. Drzwi nie trzasnęły, deski pod jego stopami nie zaskrzypiały, pięty delikatnie dotykały podłoża, nie wzbudzając żadnego dźwięku. Dostrzegł go dopiero, gdy ten stanął przy stole. Podniósł zaskoczony wzrok znad księgi i uśmiechnął się radośnie. Wiedział. Nie potrzeba było słów. Na widok przyjaciela wstał, wyszedł zza ławy i śmiejąc się w głos, porwał go w ramiona.</p><p style="text-align: justify;"> - Masz to – uściskał go serdecznie. – Masz to, widzę po sposobie, w jaki świecą ci oczy.</p><p style="text-align: justify;"> Mario roześmiał się.</p><p style="text-align: justify;"> - To aż taka duma ze mnie bije?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie duma – Martin potrząsnął głową. – Radość, jaka maluje ci się na twarzy. Te błyszczące oczy, które całemu światu mówiły, że ci się udało.</p><p style="text-align: justify;"> - Skoro już wiesz, to nie ma sensu się z tobą przekomarzać – Mario sięgnął do plecaka. – A miałem już przygotowany świetny żart o tym, jak zgubiłem go, przekraczając rzekę… Innym razem go wykorzystam.</p><p style="text-align: justify;"> - Ech, ty – westchnął Martin, biorąc do ręki błyszczący kryształ. – Jesteś prawdziwym cudem. Nie tylko Bohaterem z Kvatch, ale także Mistrzem Miscarcand.</p><p style="text-align: justify;"> Przez krótką chwilę Martin podziwiał misternie rżnięty kryształ, podczas gdy Mario zdziwiony rozglądał się po sali.</p><p style="text-align: justify;"> - Gdzie są wszyscy? – zapytał w końcu.</p><p style="text-align: justify;"> Mario już wcześniej zauważył, że sala wygląda inaczej, ale nie wiedział dlaczego. Dopiero teraz dotarło do niego, że pomieszczenie świeci pustkami. Oprócz nich, nie było tu nikogo.</p><p style="text-align: justify;"> - Część jest w Brumie – odrzekł Martin. – Stwierdziliśmy, że skoro tam ma się odbyć decydująca bitwa, to lepiej żeby Ostrza byli na miejscu. A pozostali – pokręcił głową. – Cóż, Jauffre zarządził, żeby nikt się tu nie kręcił, jeśli nie musi. Żeby mnie nie rozpraszali. Tłumaczyłem, że obecność żołnierzy mi nie przeszkadza, ale uparł się i… Sam widzisz.</p><p style="text-align: justify;"> Zbliżył się do niego i dodał konfidencjonalnym półszeptem.</p><p style="text-align: justify;"> - Ostatnio nie bardzo możemy się porozumieć – wyznał. – Od kiedy zapowiedziałem mu, że wezmę udział w bitwie pod Brumą.</p><p style="text-align: justify;"> - Jaką bitwą? – Mario zrobił wielkie oczy. – Kiedy była bitwa?</p><p style="text-align: justify;"> - Jeszcze nie było – Martin potrząsnął głową i pociągnął go na ławę.</p><p style="text-align: justify;"> Usiedli obok siebie.</p><p style="text-align: justify;"> - Bitwa jednak musi się odbyć – westchnął Martin. – To nieuniknione i… Konieczne. Sprawdziłem dokładnie. Niestety, nie chce wyjść inaczej, potrzebujemy Wielkiego Kamienia Pieczęci. A możemy go zdobyć tylko w jeden sposób.</p><p style="text-align: justify;"> - Zamykając Wielką Bramę Otchłani – Mario pokiwał głową. – Czyli dopóki nie dojdzie do walnej bitwy, mamy związane ręce.</p><p style="text-align: justify;"> - Właśnie – Martin skinął głową. – Problem w tym, że nie wiemy, kiedy wróg uderzy, wiemy tylko, że szykuje atak na Brumę. I tam ma zamiar otworzyć Wielką Bramę.</p><p style="text-align: justify;"> Opuścił głowę i w zamyśleniu rozgarnął włosy na czole.</p><p style="text-align: justify;"> - Wszyscy zachodziliśmy w głowę, na co mu ta Wielka Brama – przygryzł bezwiednie wargę. – I doszliśmy do wniosku, że prawdopodobnie przetoczy przez nią jakieś machiny oblężnicze. Bruma ma bardzo grube mury, z twardego granitu, niełatwo takie skruszyć. W mieście bramy nie otworzą, bo cały gród otacza moc Talosa, promieniująca ze świątyni, więc muszą to zrobić poza murami. Tylko głupiec porywałby się na miasto bez odpowiedniego wyposażenia. Zatem brama otworzy się blisko miasta, bo Mehrunes Dagon, niestety, głupi nie jest i nie będzie chciał tracić czasu na podjeżdżanie z nimi z daleka. Otworzy bramę, wypchnie machiny i szybko podtoczy je pod mury. Wiele czasu na działanie nam nie da, ale zawsze trochę to jednak potrwa. Wszystkie machiny swoje ważą.</p><p style="text-align: justify;"> - Więc musimy być gotowi w każdej chwili – Mario zacisnął pięści.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak długo? – uśmiechnął się Martin. – Mamy czekać w nieskończoność, napięci jak struny? – potrząsnął głową. – Mam inny plan. Widzisz, nieważne czy na wojnie, czy w dziecięcej grze w kamyki, tu i tu obowiązują te same zasady. Zwykle zwycięża ten, kto narzuci przeciwnikowi swój styl gry. Ten styl, w którym czuje się silny, a który niekoniecznie musi pasować przeciwnikowi. Czekając w nieskończoność na ruch wroga, przyjmujemy warunki gry Mehrunesa Dagona. On uderzy wtedy, gdy będzie to najbardziej korzystne dla niego i jego armii. Może wtedy, gdy stracimy czujność, a może wtedy, gdy wydarzy się coś, co nas rozproszy. W każdym razie, wybierze odpowiedni dla siebie moment.</p><p style="text-align: justify;"> - A w jaki sposób możemy to zmienić? – Mario wzruszył ramionami. – Uderzy gdy będzie chciał i nic na to nie poradzimy.</p><p style="text-align: justify;"> - I tu właśnie odezwał się bojowy duch starego żołnierza – uśmiechnął się Martin. – Jauffre stwierdził, że zamiast czekać, trzeba go w jakiś sposób sprowokować do ataku. Ale w takim momencie, który będzie korzystny dla nas, nie dla niego. Choć on nie musi o tym wiedzieć.</p><p style="text-align: justify;"> Mario potarł czoło.</p><p style="text-align: justify;"> - Rozumiem, że coś wymyśliliście?</p><p style="text-align: justify;"> - Zgadłeś – Martin skinął głową. – Uznałem, że Mehrunes Dagon na pewno zaatakuje miasto wtedy, gdy ja się tam znajdę. Świątyni Władcy Chmur nie zdobędzie żadnymi machinami, bo nie ma ich którędy podciągnąć pod mury. Ta wąska ścieżyna, na którą wciąż tak narzekasz, to nasza pierwsza linia obrony. Ale Brumę może zdobyć. Z trudem, ale może. Będzie go to kosztowało tysiące ofiar, ale nie wydaje mi się, aby bardzo się tym przejmował. Dlatego zaproponowałem siebie na przynętę. I o to właśnie Jauffre ma do mnie pretensje.</p><p style="text-align: justify;"> Mario westchnął przeciągle.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak naprawdę, wcale mu się nie dziwię – odrzekł. – Ty absolutnie nie możesz się narażać. Bez ciebie wszystko przepadnie.</p><p style="text-align: justify;"> - To mamy czekać, aż nas zgniecie? – Martin po raz pierwszy podniósł głos. – Przecież on może czekać w nieskończoność! My nie… Bruma nie da rady utrzymywać długo garnizonów z innych miast, a i żołnierze z czasem zgnuśnieją, stracą czujność, albo z nudów zaczną jakieś rozróby w mieście. Nie, Mario, musimy go sprowokować, aby uderzył teraz, gdy jesteśmy przygotowani.</p><p style="text-align: justify;"> Wstał i zaczął przechadzać się wokół stołu.</p><p style="text-align: justify;"> - Zaproponowałem przegląd wojsk na placu przed Brumą – odezwał się. – Prawie całe wojsko na zewnątrz murów i ja przed nimi. Mehrunes Dagon pomyśli, że lepsza okazja szybko się nie trafi. Poza tym, zasugeruję, że wkrótce opuścimy Góry Jerall i pomaszerujemy na Cesarskie Miasto. Wróg zrozumie, że to ostatnia okazja, żeby dorwać nas w Brumie. Będę w czerwonym płaszczu, jak władca, żeby nie miał wątpliwości, że to ja. Jestem niemal pewien, że wtedy otworzą się bramy Otchłani i wygramoli się jego daedryczne wojsko. My zwiążemy je walką tak długo, aż otworzy się Wielka Brama. I wtedy ty…</p><p style="text-align: justify;"> Podszedł do Maria i położył mu dłoń na ramieniu.</p><p style="text-align: justify;"> - A ty miałbyś za zadanie wedrzeć się do Otchłani i ukraść Wielki Kamień Pieczęci.</p><p style="text-align: justify;"> Ścisnął jego ramię.</p><p style="text-align: justify;"> - Niełatwo mi cię o to prosić – westchnął. – Ale nikogo lepszego nie znajdę. Gdy już ci się uda, wycofamy się do miasta. Musisz się spieszyć, żeby wróg nie zdążył wytoczyć machin. Jeśli ich nie będzie miał, za murami bez trudu damy radę się obronić.</p><p style="text-align: justify;"> Przez chwilę obaj milczeli. Aż Mario podniósł głowę i spytał.</p><p style="text-align: justify;"> - A co na to hrabina?</p><p style="text-align: justify;"> Martin potrząsnął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeszcze nic nie wie – odparł. – Nie rozmawialiśmy z nią. Może się nie zgodzić, ale pokazała już tyle dobrej woli, że chyba zrozumie. Zresztą, mam zamiar osobiście z nią porozmawiać i przekonać ją do naszego planu. Nie znam jej, ale z tego co mówił Jauffre, to rozsądna osoba. Zrozumie, że wróg jest w stanie zniszczyć Brumę, jeśli mu się teraz nie przeciwstawimy. Teraz, właśnie teraz, gdy miasto pęka w szwach od żołnierzy, a nie kiedy już wrócą do siebie.</p><p style="text-align: justify;"> Mario ze smutkiem pokiwał głową. Bał się o Martina. W zasadzie nawet nie o niego samego, co zwyczajnie bał się apokalipsy, która musiałaby nadejść po jego śmierci. Każde wystawienie Martina na jakiekolwiek niebezpieczeństwo wywoływało w nim dreszcz. I co z tego, że Martin był człowiekiem rozsądnym i silnym? Strzała z ukrycia potrafi niespodziewanie zgasić życie o wiele potężniejszych istot. Wiedział coś o tym. Myśl, że cesarz miałby się narażać na śmierć, mroziła go.</p><p style="text-align: justify;"> Gdy później leżał już na swej macie, usiłując zasnąć, myśl o tym nieustannie kołatała mu w głowie. Ale pojawiła się też inna, spokojniejsza, choć i ona nie była pozbawiona emocji.</p><p style="text-align: justify;"> Rozumiał go. Na jego miejscu on też nie zgodziłby się chować za plecami innych. Nie byłby godny żadnego zaszczytu, gdyby postępował jak królik, chowając się do nory przy każdym zagrożeniu. Cesarz to wielkość, a wielkość, to odwaga.</p><p style="text-align: justify;"> - Między innymi – dodał w myślach.</p><p style="text-align: justify;"> Mimo wszystko, czymś innym była odwaga człowieka, narażającego tylko własne życie i tego, który razem z nim narażał żywoty setek tysięcy swoich poddanych. Ale wiedział, że gdyby zależało to od niego, pozwoliłby Martinowi na walkę w pierwszym szeregu. Bo Martin, oprócz tego że był cesarzem i ostatnią nadzieją ludzkości, dla niego był przede wszystkim przyjacielem.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> Rano zdał raport Jauffremu. Arcymistrz uśmiechnął się lekko i ścisnął go za ramię, ale było widać, że cały czas błądzi myślami gdzieś daleko. I w końcu zorientował się, że Mario to widzi.</p><p style="text-align: justify;"> - Byłem pewien, że ci się uda – skwitował. – Dlatego nie rozpływam się w pochwałach. Choć przyznaję, że to spory wyczyn, jednak nic takiego, czego Ostrza nie dokonywałyby w przeszłości. Do takich właśnie zadań nas stworzono. Ale nie obawiaj się, będę o tym pamiętał. Na razie mamy jednak inny kłopot. Wiesz, co wymyślił Martin?</p><p style="text-align: justify;"> - Wiem – odparł Mario. – Opowiedział mi wczoraj wieczorem.</p><p style="text-align: justify;"> - Chyba nie wybiję mu tego z głowy – westchnął Jauffre. – Czuję, że nie tędy droga, ale…</p><p style="text-align: justify;"> Pokręcił głową i wzruszył ramionami.</p><p style="text-align: justify;"> - To w końcu on jest cesarzem, nie ja. Nie mam prawa mu rozkazywać. Mogę doradzić, ale to on musi podjąć decyzję. No i chyba zdecydował.</p><p style="text-align: justify;"> Milczeli przez chwilę, po czym Jauffre spojrzał mu w oczy</p><p style="text-align: justify;"> - A może ty spróbowałbyś mu to wyperswadować? – odezwał się z nadzieją w głosie. – Przyjaźnicie się, ciebie może posłucha.</p><p style="text-align: justify;"> - Nic z tego – mruknął Mario. – Rozmawiałem z nim o tej sprawie. Nie da się przekonać. A poza tym… Wybacz mistrzu, ale wydaje mi się, że on ma rację.</p><p style="text-align: justify;"> - Ma – przyznał Jauffre. – Ale przecież są sposoby na wszystko. Wybierze się jakiegoś odważnego zucha, podobnego trochę do Martina, przebierze się go w czerwony płaszcz i hajda na daedry! A Martin będzie się temu przyglądał z murów twierdzy. Byłby bezpieczny. A co ważniejsze, Cesarstwo również.</p><p style="text-align: justify;"> Mario uniósł brwi.</p><p style="text-align: justify;"> - Zgodziłbyś się na jego miejscu?</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre prychnął tylko niezadowolony.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie, nie zgodziłbym się – burknął. – Ale ode mnie nie zależy los świata. Od niego tak.</p><p style="text-align: justify;"> Mario zamyślił się przez chwilę, po czym podniósł głowę i z wahaniem nią pokręcił.</p><p style="text-align: justify;"> - Martin jeszcze nie został koronowany – odezwał się cicho. – Może się zdarzyć, że wysokie rody nie uznają jego praw do tronu. Jeśli weźmie udział w walce, zdobędzie serca żołnierzy. Będzie miał chociaż armię po swojej stronie. A co jeśli będzie się krył za murami? Żołnierze mogą uznać, że nie chcą takiego cesarza, który ich wysyła na śmierć, a sam chowa się po kątach.</p><p style="text-align: justify;"> - Też o tym myślałem – westchnął Jauffre. – Masz sporo racji. Ale jeśli zdobędziemy amulet i Martin rozpali Smocze Ognie, jego praw do tronu nikt nie będzie kwestionował. Tylko toś z rodu Septimów jest w stanie to zrobić. I żeby to zrobić, musi przeżyć.</p><p style="text-align: justify;"> - I zasiąść na tronie, mając wokół samych przeciwników – mruknął Mario. – Wysokie rody, Wojsko, które nim pogardza… Na kim ma się oprzeć? Pozostaną mu tylko Ostrza, ale czy to wystarczy? Nie wydaje mi się…</p><p style="text-align: justify;"> Pokręcił głową i zamknął oczy.</p><p style="text-align: justify;"> - Co innego gdyby zrobił to w chwale zwycięzcy spod Brumy… - dodał.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre zacisnął wargi.</p><p style="text-align: justify;"> - Więc ty też to dostrzegasz – mruknął. – Miałem nadzieję, że na to nie wpadniesz, bo ten argument naprawdę trudno obalić. Myślałem, że polityka cię nie obchodzi? – dodał tonem pytania.</p><p style="text-align: justify;"> - Po prostu, wiem co on czuje – Mario wzruszył ramionami. – I czego się boi. Obawia się Mehrunesa Dagona, jak my wszyscy, ale jeszcze bardziej boi się, że zawiedzie. Wciąż powtarza, że nie wie co robić, że nie ma pojęcia o zarządzaniu państwem, że nie orientuje się w dworskim życiu, pełnym intryg, spisków i wzajemnego podkopywania pod sobą dołków. Udział w bitwie by mu pomógł. No i żołnierze, gdy go zobaczą pośród siebie… Poczuliby się uskrzydleni.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeśli przeżyje – mruknął Jauffre.</p><p style="text-align: justify;"> - Pozostaje nam o to zadbać – uśmiechnął się Mario.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre powoli pokiwał głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Więc nie ma innego wyjścia – podrapał się po łysinie. – Trzeba pogodzić się z tym, że to nie jest nieopierzony smarkacz, który potrzebuje naszej ciągłej opieki, tylko nasz władca, któremu winniśmy posłuszeństwo. Jedyne, co możemy zrobić, to dobrze spełnić swój obowiązek Ostrzy. Otoczę go kordonem swoich żołnierzy, czy będzie tego chciał, czy nie. Na to musi się zgodzić. Ostrza po to stworzono, aby go chroniły.</p><p style="text-align: justify;"> - Będzie kręcił nosem – uśmiechnął się Mario. – Ale tak, na to musi się zgodzić.</p><p style="text-align: justify;"> - Czy chce, czy nie chce – powtórzył Jauffre i uśmiechnął się sam do siebie…</p><p style="text-align: justify;"> - Zrobię wszystko, żeby go ochronić – zapewnił Mario.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre spojrzał na niego w zamyśleniu, w ogóle go nie dostrzegając. Po czym potrząsnął głową, jakby chciał odegnać senność.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie – zaprzeczył. – Od tego są inni. Ty musisz pójść po Wielki Kamień Pieczęci.</p><p style="text-align: justify;"> - Rozkaz! – Mario skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Prośba – mruknął Jauffre. – Mogę cię prosić, bo wiem, że i tak to zrobisz.</p><p style="text-align: justify;"> Przez chwilę milczał, trąc swą łysinę, po czym podniósł wzrok i nieoczekiwanie zapytał.</p><p style="text-align: justify;"> - Nadal nie chcesz oficerskich szlifów?</p><p style="text-align: justify;"> Mario roześmiał się i potrząsnął głową.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: center;">* * *</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Jauffre skinął głową, gdy Cyrus zameldował mu o swej
gotowości. Stał na baczność, w pełnym rynsztunku. Podobnie Jauffre miał na
sobie segmentatę Ostrzy. Wszystko odbywało się z zachowaniem całego
ceremoniału. A to dlatego, że arcymistrz mógł po raz ostatni oglądać Świątynię
Władcy Chmur. Wszyscy byli wzruszeni, ale też wszyscy starali się tego po sobie
nie pokazać.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Jauffre oficjalnie przekazał Cyrusowi dowództwo nad
twierdzą.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Niewielu ludzi ci zostawiam, przyjacielu – dodał już swoim
zwykłym, ciepłym głosem. – Pamiętaj, twierdza nie może wpaść w ręce wroga. A
jeśli już tak się stanie…</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Nie stanie się, mistrzu – zapewnił Cyrus. – Jeśli wróg nas
pokona, świątynia spłonie, a my wraz z nią. Nic nie wpadnie w łapy Mitycznego
Brzasku.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Jauffre ze smutkiem pokiwał głową.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Poleciłbym ci ewakuować się do Skyrim – westchnął. – Gdyby
było którędy… Jeśli wróg podejdzie pod bramę, odwrót będziesz miał odcięty. Pamiętaj
o bibliotece. Źle byłoby gdyby w łapy wroga wpadły dokumenty od naszych
przyjaciół.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Przysięgam, że żaden dokument nie wpadnie w ręce wroga –
Cyrus uroczyście podniósł rękę, jak do ślubowania. – Talos mi świadkiem. Jeśli
wróg zdoła po naszych trupach wedrzeć się do świątyni, napotka tylko zgliszcza.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Przez chwilę obaj milczeli, patrząc sobie w oczy. A
następnie objęli się i uściskali.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Żegnaj, bracie-rycerzu – szepnął Jauffre.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Do widzenia, mistrzu – uśmiechnął się Cyrus, choć oczy
miał wilgotne. – Tylko do widzenia.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Oby…</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Odwrócił się i wyszedł poza bramę, którą natychmiast
zamknięto i zaryglowano. Po chwili oddział kilkudziesięciu żołnierzy Ostrzy, w
wypolerowanych i błyszczących w słońcu segmentatach, maszerował ścieżką po
zboczu góry. W oddali, poniżej, nieco zamglone, majaczyły mury Brumy.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Mario i Martin jako jedyni nie mieli na sobie segmentat.
Martin prezentował się wspaniale, w długim, sięgającym ziemi, czerwonym
płaszczu z gronostajowym kołnierzem. Mario miał na sobie swoją poobijaną, szklaną
zbroję, starannie wyklepaną i wypolerowaną do połysku.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Jeśli mam zdobyć Kamień Pieczęci – oznajmił Jauffremu – to
muszę mieć na sobie to, w czym mogę się cicho i szybko poruszać. Segmentata
strasznie hałasuje, a w wieży słychać to, jakby ktoś rozrzucał cynowe dzbanki
po kamiennej posadzce.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Rozumiem – uśmiechnął się Jauffre. – Przecież nic nie
mówię…</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Maszerowali równym krokiem, parami, bo wąska ścieżka nie
pozwalała na rozwinięcie szeregu. Na czele kroczył Martin. Obok, po jego prawej
ręce, maszerował Jauffre. Za nimi pozostali, równym krokiem, chrzęszcząc
oksydowanymi segmentatami i wybijając rytm piętami. Mario zamykał pochód,
trzymając rytm kroków pozostałych, ale stąpając miękko i delikatnie, jak miał w
zwyczaju. Inaczej już chodzić nie umiał.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Żołnierze szli z dumnie podniesionymi głowami, a na ich
twarzach nie było widać lęku, ani wahania. Tylko Mario był zasępiony. Przed
wyjściem ze świątyni musiał bowiem pożegnać jeszcze jednego przyjaciela,
którego być może nigdy już nie miał zobaczyć. Ze wzruszeniem podsunął Vulcanowi
kilka soczystych marchewek, które koń łapczywie schrupał, trącając go nosem w
ramię.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Żegnaj, mój piękny – szepnął Mario. – Mam nadzieję, że
wrócę z tej wyprawy, a jeśli nie, bądź dobry dla nowego właściciela. A jeśli
przegramy – głos uwiązł mu w gardle – i jeśli Ostrza zniszczą świątynię, mam
nadzieję, że… że chociaż ty się uratujesz.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Objął masywną szyję wierzchowca, który znieruchomiał, jakby
rozumiał powagę chwili. Łzy spływały mu po twarzy na myśl, że to mądre i piękne
zwierzę mogłoby zginąć w płomieniach, jeśli ktokolwiek, czy to wróg, czy to
same Ostrza podpalą świątynię. Ale gdzieś tam, w tyle głowy tłukła się myśl, że
Vulcan poradziłby sobie i w takiej sytuacji.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Do widzenia – szepnął Mario. – Mam taką nadzieję…</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> A teraz szedł z kamieniem na sercu i czarnymi myślami w
głowie.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Słońce świeciło tego dnia wyjątkowo jasno. Pogoda była
piękna.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Czy to bogowie chcą nam osłodzić nasz koniec? – pomyślał z
goryczą. – Czy w ten właśnie sposób witają nas w swoich krainach?</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Westchnął przeciągle i potrząsnął głową.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - A czy ja okażę się na tyle godny, by przed nimi stanąć?
Czy wybaczą mi morderstwo?...</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> Znów ujrzał przerażone oczy nieznajomego Argonianina,
leżącego na ołtarzu ofiarnym Mitycznego Brzasku. Znów poczuł w ręce dotyk
drewnianej rękojeści sztyletu. Poczuł jak nagłym ruchem wpycha go w pierś
ofiary. Znów poczuł opór, gdy ostrze trafiło na żebro i nagły jego brak, gdy
ześlizgnęło się po nim i trafiło w samo serce. Znów poczuł ciepłą, lepką krew
oblewającą mu dłoń. I wiedział, że od tego wspomnienia nie uwolni się nigdy.
Będzie do niego wracało w snach, za każdym razem coraz bardziej przerażające.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Pozostaje jedynie oddać własne życie – pomyślał. – Może
wtedy się nade mną zlitują.</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Nic jednak nie powiedział. Krok w krok szedł za niewielkim
oddziałem, wąską ścieżką, prowadzącą pod widniejącą w oddali bramę miasta.
Jeśli wróg da się sprowokować, wkrótce czekała ich pierwsza wielka bitwa, o
której kronikarze, o ile przetrwają, zapewne niejedno naskrobią w swoich
opasłych tomiskach. Jakiż tytuł nadadzą temu rozdziałowi? Zapewne najprostszy i
najbardziej trafny – Bitwa o Brumę.</p><p style="text-align: justify;">
</p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> A tak naprawdę o cały świat wokół niej.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-92094091303414774192021-09-05T17:49:00.003+02:002021-09-05T17:50:04.829+02:00Rozdział XLVIII<div style="text-align: justify;"> - Dlaczego jesteś taka smutna?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Falanu podniosła wzrok i uśmiechnęła się, ale jakoś tak z przymusem.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Tęsknię – szepnęła. – Nie ma cię całymi tygodniami, nie wiem, co się z tobą dzieje, nawet nie wiem, czy… Czy jeszcze cię kiedyś zobaczę… Nie potrafię tak.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Zaszkliły jej się oczy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Widziałam jak uchodzi z ciebie życie – szepnęła. – Leżałeś tam niemal martwy, w kałuży krwi. Gdyby nie Sulinus, już by po tobie pozostało mi jedynie wspomnienie. I żal…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Przytulił ją delikatnie, gładząc dłonią jej pachnące włosy, które nie były ani rude, ani kasztanowe, ani jasne, ani ciemne. Wydawały się zmieniać kolor, w zależności od tego, ile świec Falanu zapaliła w swym laboratorium.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Nic na to nie poradzę – szepnął. – Służba.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Rozumiem – przesunęła dłonią po jego twarzy. – Ale wcale nie jest mi od tego lżej.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Jej dłoń zsunęła się z jego policzka i spoczęła na jego piersi. Westchnął z rozkoszy. Uwielbiał, gdy Falanu go tam dotykała. Pieszczotliwie przesunął ręką po jej nagich plecach, kilka razy w górę i w dół.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - A co do tej rany – zająknął się, po czym uśmiechnął się szeroko. – Niczego nie żałuję. Warto było. Po to, żeby być z tobą.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Wcale nie musiałeś umierać – pogładziła go po piersi. – Wystarczyło częściej bywać u mnie. Jeśli to przeznaczenie, kiedyś i tak by nas do siebie zbliżyło. Wiesz co? Teraz też nie żałuję, ale gdy jesteś daleko, wolałabym nie wiedzieć, jak to jest być z tobą. Gdy otwierają się drzwi apteki, wciąż mi się wydaje, że ktoś przyniesie mi wieści… Złe wieści…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Przesunął wargami po jej włosach.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - To nie potrwa długo – szepnął. – Jesteśmy już blisko końca. Przynajmniej bliżej niż kiedyś.</div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"> - Końca czego?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Westchnął cicho.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Mam nadzieję, że końca Kryzysu Otchłani. Albo… Końca świata, jaki znamy. Tyle, że tego ostatniego na pewno nie dożyję, bo póki życia, nie pozwolę na to.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Nie odpowiedziała, ale nie musiała. Po chwili poczuł bowiem, jak na jego pierś kapią jej łzy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Nie płacz – przytulił ją. – Jeszcze jest nadzieja. – Jest nas więcej niż myślisz i wszyscy robimy wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby zwyciężyć. Mamy plan, działamy… Nie jest tak źle. Szanse mamy… Duże. Najtęższe głowy pracują po naszej stronie. Zwyciężymy…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Przy ostatnim słowie trochę się zająknął. Sam w to nie wierzył, ale działał – bo nic innego mu nie pozostało.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Ja nie dlatego płaczę – załkała. – Jeśli mamy zginąć, to razem i ja godzę się ze swoim przeznaczeniem. Ja teraz płaczę nad tobą. Nikniesz w oczach. Nie jesz, nie sypiasz. Żebra niedługo przebiją ci skórę. Czy naprawdę nie ma nikogo innego, kto mógłby cię zastąpić od czasu do czasu? Czy musisz robić wszystko sam? Przecież mówisz, że jest was wielu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - To co robię, muszę robić sam – odrzekł. – Ale nie dlatego, że nie mam przyjaciół. Sam, bo tak jest lepiej. Skuteczniej. Inni robią w tym czasie coś innego.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Co? I kto? Wiem, że Ostrza, ale kto konkretnie?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Westchnął przeciągle.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Przecież wiesz, że nie mogę ci powiedzieć – niemal jęknął. – Bardzo bym chciał, ale mi nie wolno. Ale mogę ci przysiąc, że tak jest. Na wszystko co kocham.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Czyli?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Uśmiechnął się.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Na twoje oczy – złożył delikatne pocałunki na obu jej powiekach, słonych od łez. – Na twoją szyję – kolejny pocałunek. – I ramiona… I te dwa skarby na twojej piersi… I na ten gładki brzuszek…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Łaskoczesz mnie – uśmiechnęła się.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Przesunął się z powrotem i pocałował ją w usta.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - A od kiedy tego nie lubisz?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Po chwili utonęli w gorącym pocałunku.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: center;">* * *</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Rozbójnik, posługujący się magią, to coś, co w zasadzie się nie zdarza. Prawie nie ma szans, by na takiego trafić. A jednak Mario trafił, choć bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że to rozbójnik trafił jego. Błyskawicą.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Pierścień Burz na palcu pod rękawicą sprawił, że Mario poczuł tylko łaskotanie i że mu naelektryzowane włosy przywarły do wyściółki hełmu, natomiast koń wierzgnął gwałtownie i byłby go zrzucił z siodła, gdyby w ostatniej chwili nie chwycił się jego grzywy. Spodziewając się daedr, podgonił jeszcze konia, by dopiero za zakrętem ściągnąć wodze i zeskoczyć na kamienisty trakt.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - W krzaki! – klepnął konia w zad.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Mądre zwierzę nauczyło się już, co oznacza ta komenda. Vulcan niespokojnym truchtem zanurzył się w przydrożnym, gęstym podszycie, podczas gdy Mario błyskawicznie dobył miecza i popędził w stronę, z której liznęła go druga błyskawica. Ku swemu zdumieniu, zamiast spodziewanego atronacha burzy, ujrzał łysawego, chudego starca, w czymś, co przypominało mnisi habit.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - To twój zły dzień! – zaskrzeczał starzec i wzniósł ku niemu dłoń, z której wystrzeliła kolejna błyskawica.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Mario nawet się nie uchylił.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Przestańcie, ojciec, bo mnie łaskocze – zadrwił. – Uspokój się, to może daruję ci życie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Mimo pozorów wesołości, pozostał poważny. Nie mieściło mu się w głowie, że znamienity mag, który potrafił na tak dużą odległość razić piorunami, para się rozbojem. Podejrzewał raczej pomieszanie zmysłów, albo jakąś tragiczną pomyłkę. Czyżby ów mag wziął go za kogoś innego? Może za rozbójnika właśnie?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Stój, wszystko da się wyjaśnić! – zawołał.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Ale starzec spojrzał na niego z nienawiścią.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Jesteś żałosny! – zaskrzeczał i wypuścił z rąk kolejną błyskawicę. – Usmażę cię jak robaka!</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Widząc jednak, że jego błyskawice nie odnoszą skutku, wrzasnął z wściekłości. Na jego twarzy pojawił się obłąkany grymas. Wyszarpnął zza pasa długi sztylet i z okrzykiem rzucił się na Maria, celując w twarz. Mario zasłonił się tarczą, którą odepchnął starca, aż ten rymnął na ziemię.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Uspokój się, człowieku – zawołał! – Nie jestem twoim wrogiem!</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Ale na starcu nie zrobiło to wrażenia. Rzucił się na niego jak górski lew, wieszając się na jego szyi i byłby go przewrócił, gdyby przypadkiem nie nadział się na klingę Miecza Wampira.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Rana, którą sam sobie zadał, była lekka. Draśnięcie. Ale magia miecza zadziałała mimo to. Starzec zatoczył się i padł u jego stóp. Przez chwilę jeszcze próbował oddychać, po czym znieruchomiał. Mario odstąpił ostrożnie, bojąc się podstępu, ale nic takiego nie nastąpiło. Szaleniec wyzionął ducha. Musiał być już bliski śmierci i bez tego. Może ranny, może chory, może u kresu sił – inaczej jedna porcja wampirzej magii nie zabiłaby go.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Co w ciebie wstąpiło, nieszczęśniku? – Mario ze smutkiem pokręcił głową.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Między krzakami z tyłu dostrzegł małe obozowisko. Gwizdnął na konia i podszedł w tamtym kierunku. Stał tam szałas z płótna i gałęzi, w którym umoszczono legowisko z liści paproci, przykrytych starą derą. Obok czerniło się wygasłe ognisko, z rozłożonym, metalowym trójnogiem, na którym wisiał okopcony, pusty garnek. Obok szałasu leżało zawiniątko. Sięgnął ku niemu, by ze zdziwieniem dostrzec kilka srebrnych naczyń i garść septimów. Czyżby ten szalony mag naprawdę parał się rozbojem? Musiał być bardziej szalony niż na to wyglądał.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-8DVpLzg3pKj-C53URvwVsCaz5wriKVPh6y-DZDSyrJhxWR1p025IKmhCiR_3qrcF4DAdlLjdbVmcNUlOd5LPHjosbR9Y8sBI1VSlkQSM_6oZfXGrmjwCWqCyWNIdCnxEZhO8njt4b1LL/s720/20200815221104_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-8DVpLzg3pKj-C53URvwVsCaz5wriKVPh6y-DZDSyrJhxWR1p025IKmhCiR_3qrcF4DAdlLjdbVmcNUlOd5LPHjosbR9Y8sBI1VSlkQSM_6oZfXGrmjwCWqCyWNIdCnxEZhO8njt4b1LL/w400-h320/20200815221104_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ruiny Miscarcand</td></tr></tbody></table><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Jasny kształt, dostrzeżony kątem oka, zupełnie odwrócił bieg jego myśli. Między drzewami dostrzegł bowiem białą kolumnę, ułamaną u góry. Chwycił wodze Vulcana, który przyczłapał w międzyczasie i razem zaczęli zagłębiać się w las, idąc w kierunku białej budowli. Im dalej, tym więcej dostrzegał szczegółów. Resztki murów, wysoki cokół z poobijanym posągiem jakiejś skrzydlatej postaci, obrośnięte mchem kolumny, niegdyś zapewne śnieżnobiałe, w oddali strzelisty portal, zapewne brama do jakiegoś miejsca, które już nie istniało… Choć były to zaledwie ruiny, wciąż potrafiły zachwycić. Mario nie wiedział, jak wyglądała ta budowla w czasach świetności Ayleidów, ale pozostałości mówiły mu, że musiał to być pałac lekki w formie i zapewne bardzo urokliwy. I, co zdziwiło go najbardziej, bardzo rozległy, bowiem pozostałości budowli wystawały z ziemi na całkiem sporym obszarze.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Miscarcand…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Niewiele wiedział o tym miejscu, ale też niewiele informacji przetrwało do dzisiejszych czasów. Podobno każdy ayleidzki zamek rządził się swoimi prawami, jak osobny organizm. Ayleidzi nie stworzyli jednolitego państwa, lecz zespół drobnych, choć zbudowanych z rozmachem osad, takich jak ta, rządzonych przez osobnych władców. Tak przynajmniej napisano w księdze. Ale któż mógł wiedzieć, jak to było naprawdę? Przecież były to dzieje tak stare, że nic nie dało się o nich powiedzieć z całkowitą pewnością.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Zaklęte rękawice nie zdradzały w pobliżu niczyjej obecności. Mario zaczął więc myszkować po ruinach, w poszukiwaniu wejścia do podziemi. Znalazł je w miarę szybko, bowiem nie były to pierwsze, spenetrowane przez niego ayleidzkie ruiny i mniej więcej wiedział, gdzie szukać. I pamiętał, jak otwiera się marmurowe drzwi, zagradzające przejście. Należało położyć dłoń na okrągłym wgłębieniu, aby wrota rozchyliły się na chwilę. To był magiczny zamek, ale wciąż działał, pomimo upływu wieków.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Marmurowe drzwi zamknęły się za nim. Otoczyły go ciemności, rozświetlane jedynie przez blado jarzące się okruchy magicznych kryształów, rozmieszczone gdzieniegdzie na ścianach. Poczekał, aż wzrok przyzwyczai mu się do ciemności. Przed sobą ujrzał schody, prowadzące w dół. Zagłębił się w podziemia, czując jak powietrze wokół się ochładza. Szedł cicho, ze strzałą na cięciwie i Pierścieniem Khajitów na palcu, pod zaklętą rękawicą.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Schody doprowadziły go do chodnika, skręcającego w prawo. Znalazł się w skomplikowanym systemie korytarzy. Początkowo prawie zupełnie pustych. Nos, uszy i zaklęte rękawice poinformowały go jedynie o kilku szczurach, pałętających się po podziemiach. Później jednak w dole zamajaczyło kilka postaci. Ostrożnie posunął się naprzód. Korytarz zamienił się w galerię, biegnącą ponad olbrzymią salą, której dno znajdowało się jakieś trzy wysokości człowieka pod nim. Zrobiło się jaśniej, a to za sprawą kilku ognisk, rozpalonych na dole. I pojawili się wrogowie - na dole grasowały gobliny. I coś jeszcze – słychać było odgłosy walki.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiS0taLaiK0FzidvF6wCmMbcZRJK18Cpqu35vpaAo5jUzSooNYVc7hk_dTf40KJSFigArAqc0e-Cwzp_YoeiVJmAWBwe7nnEkc-QISrk8AUjwYRLwN5JjIRTlNrgpUXhWEC4i8A7gfGP3JK/s720/20200707212219_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiS0taLaiK0FzidvF6wCmMbcZRJK18Cpqu35vpaAo5jUzSooNYVc7hk_dTf40KJSFigArAqc0e-Cwzp_YoeiVJmAWBwe7nnEkc-QISrk8AUjwYRLwN5JjIRTlNrgpUXhWEC4i8A7gfGP3JK/w400-h320/20200707212219_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Podziemia Miscarcand</td></tr></tbody></table><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Cicho jak duch przesunął się do miejsca, z którego mógł obserwować, co dzieje się na dole. Choć wcale nie musiał się skradać, bowiem nikt nie usłyszałby jego kroków w bitewnym zgiełku. Nie omylił się, naprawdę trwała tam walka. Pod sobą ujrzał regularną bitwę między goblinami i szkieletami – nieumarłymi strażnikami ayleidzkich podziemi. Mario pokręcił głową. Coś takiego widział po raz pierwszy w życiu. Początkowo nie wiedział co robić, ale po chwili uśmiechnął się tylko i zaczął przyglądać się bitwie w milczeniu, nie zamierzając brać w niej udziału. Jemu śmierć groziłaby zarówno ze strony żywych, jak i nieumarłych. Po co więc pchać się między młot a kowadło?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Gobliny miały przewagę liczebną, a także były szybsze i zwinniejsze. Mimo to, nie zdołały przekuć tego na sukces. Nieumarli bowiem górowali nad nimi wytrzymałością, a także o wiele lepszą bronią. Ponadto, gobliny atakowały grupowo, wzajemnie sobie przeszkadzając, podczas gdy szkielety – za życia zapewne wytrawni wojownicy – walczyli z podziwu godną taktyką, wymachując zamaszyście długimi, dwuręcznymi brzeszczotami. Rzadko który goblin dał radę zbliżyć się do nieumarłego na długość miecza. To była prawdziwa jatka. Krew goblinów tryskała wokół i mieszała się z kośćmi, na które rozsypywały się pokonane szkielety. Starcie było gwałtowne i krwawe – i równie szybko się skończyło. Na pobojowisku pozostali tylko dwaj nieumarli, szczerząc zęby, jakby w mimowolnym uśmiechu zadowolenia. Mario westchnął i powstał na nogi.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> I wtedy jeden z nich zauważył go.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Nie wiadomo jakim sposobem. Z pewnością go nie widział, bo Mario był przezroczysty i jeszcze stał w cieniu. Ale musiał jakoś zaobserwować jego obecność, bo zasyczał wściekle i ruszył ku wyjściu z sali. Zniknął za grubym murem, ale magiczna poświata zaklętych rękawic sprawiała, że Mario mógł uważnie obserwować jego ruch. Poświata zaczęła się wznosić – widocznie były tam jakieś schody – i nagle ukazała się na końcu korytarza.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Mario podniósł łuk do oka. Było dość daleko, ale trafił bezbłędnie w miejsce, gdzie łączyły się kręgi szyjne. Pokiereszowany w bitwie szkielet nie był zbyt wytrzymałym przeciwnikiem. Ta jedna strzała wystarczyła, by z klekotem rozsypał się po posadzce. Drugiego ustrzelił z galerii – również jedną strzałą. Został sam.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Przez jakiś czas posuwał się samotnie przez system korytarzy, nie napotykając na żadnego wroga. Tak było, aż dotarł do ozdobnych, metalowych drzwi, w których tkwiły resztki kryształów, niegdyś składających się na malowniczy witraż, wyobrażający drzewo. Pchnął je i zaraz znalazł się w głębszej części podziemi.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Tu historia się powtórzyła. Znów był świadkiem bitwy i znów zakończyła się ona zwycięstwem nieumarłych, którzy wyszli z niej jednak mocno pokiereszowani. Mario z łatwością dobił strzałami trzech pozostałych, mając w dodatku świadomość, że wyświadcza im przysługę. Ruszył naprzód.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Szedł, rozglądając się uważnie. Podziemia rozświetlone były blado świecącymi kamieniami Welkynd. Znajdowało się one jednak zbyt wysoko, aby ich dosięgnąć. Gdzieniegdzie u sklepienia wisiały metalowe klatki, z okruchami kamieni Varla, które jednak do niczego innego – poza źródłem światła – już się nie nadawały. Oświetlały misternie wykończone ściany, portyki i kolumny. Miejsce to, za czasów świetności Ayleidów musiało przedstawiać się naprawdę malowniczo. Zresztą, nawet teraz, spatynowane, pokryte kurzem i porośnięte pajęczynami, wciąż było piękne.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif0_eH1gIwbOZuX30DXDH5MbWBC6iEBj9pHs-12VUELRLVaaF6cabmWrAHV9ujvSM-7I4jlwlOhjeBDj-yMXOvc7bN-lMOTITlZtkGPJpeRI_lAGsH7gQ6o-hc2Y5_ArJSoyBeDEAdeQzH/s720/20200707212255_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif0_eH1gIwbOZuX30DXDH5MbWBC6iEBj9pHs-12VUELRLVaaF6cabmWrAHV9ujvSM-7I4jlwlOhjeBDj-yMXOvc7bN-lMOTITlZtkGPJpeRI_lAGsH7gQ6o-hc2Y5_ArJSoyBeDEAdeQzH/w400-h320/20200707212255_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Miscarcand. Widoczna magiczna lampa, z fragmentów kamieni Varla</td></tr></tbody></table><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Po pewnym czasie dotarł do kolejnej sali. Ta była jasno oświetlona, bowiem na galerii, po której szedł, znajdował się marmurowy cokół, na którym ktoś umieścił metalową statuę. Na jej szczycie znajdował się świecący jasno, olbrzymi, misternie szlifowany kryształ. Nie tylko rozświetlał całą salę, ale jeszcze wibrował potężną magią. Mario zbliżył się do niego z ciekawością.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> To musiało być to! To musiał być Wielki Kamień Welkynd. Choć jego białe światło bardziej przypominało kryształ Varla, poinstruowany przez Martina Mario od razu odgadł, co ma przed sobą. Magiczne wibracje dały się wyczuć z daleka.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - No, to jesteśmy u celu – szepnął sam do siebie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Rozejrzał się uważnie. Wprawdzie widział purpurową poświatę jakiegoś nieumarłego – wydawało mu się, że to licz – ale znajdowała się ona za grubą ścianą. Sprawdził uważnie, ale nie znalazł żadnego połączenia galerii z tajemniczym pomieszczeniem. Wyciągnął więc obie ręce i zdjął kamień z metalowego piedestału. Był ciężki i zimny…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCAZdAlLxm6wY87VThSptNvvADTNbGrsJEd6Xz8v7MnOoaNkme70qlYwyYsc2ZUGmZqvFGl1CU19WHG0NK7lBh2V-1A3yD3aODbPV2ukdhIUuiVO024Txhs24vOwqHJQbZ37lg7wygz5lQ/s720/20200707212129_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCAZdAlLxm6wY87VThSptNvvADTNbGrsJEd6Xz8v7MnOoaNkme70qlYwyYsc2ZUGmZqvFGl1CU19WHG0NK7lBh2V-1A3yD3aODbPV2ukdhIUuiVO024Txhs24vOwqHJQbZ37lg7wygz5lQ/w400-h320/20200707212129_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Miscarcand. To tutaj znajdował się Wielki Kamień Welkynd</td></tr></tbody></table><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Podziemia ożyły.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Nagle pod nim zaczęły ze ścian wysuwać się jakieś schody. Gruby mur, który oddzielał go od purpurowej poświaty, nagle zaczął zapadać się pod ziemię, odsłaniając przejście. Na obu końcach galerii pojawiły się światełka. Kryształu widocznie strzegli nieumarli i każda próba jego kradzieży alarmowała snujących się po podziemiach strażników.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Niedobrze…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Szybko wrzucił kamień do plecaka i sięgnął po łuk.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Niestety, jego przewidywania okazały się trafne. Z otwartego pomieszczenia wychynął licz – jeden z najsilniejszych nieumarłych. Jeszcze go nie dostrzegł, ale wiedział przecież, gdzie znajduje się zaklęty kryształ. Zaczął sunąć ku niemu, lewitując nad posadzką galerii.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Mario władował mu trzy strzały, ale nie zrobiły one wrażenia na nieumarłym. Licz uniósł kościste ramiona i roztoczył czerwonawą mgiełkę, przywołując sobie pomocnika. Był nim szkielet, uzbrojony w długi miecz.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Niedobrze…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Światełka, zbliżające się z obu stron galerii, okazały się być szkieletami. I to nie byle jakimi. Każdy z nich miał długi miecz. I każdy znał magię przywołania. I każdy przywołał sobie po pomocniku – szkielecie, uzbrojonym w krótki miecz i tarczę.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Naprawdę niedobrze…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Mario miał sześciu przeciwko sobie. Sześciu bardzo wytrzymałych i bardzo groźnych przeciwników. Co robić? Przecież sześciu naraz nie da rady!</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Wystrzelił jeszcze dwie strzały w stronę licza, znajdującego się najbliżej. Ten w odpowiedzi pochylił swą rosochatą laskę i posłał mu potężną wiązkę błyskawic. Niezbyt szczęśliwie dla siebie, bowiem trafił nimi swego pomocnika, który na chwilę rozpadł się na kawałki. A Mario i tak miał na palcu Pierścień Burz…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Kolejne dwie strzały trafiły. Licz zatoczył się z lekka i uniósł ramiona, by się uzdrowić. Ale temu przeszkodził Mario, który odrzucił łuk i sięgnął po miecz. Licz znajdował się już zaledwie w odległości kilku kroków, więc dopadł go kilkoma susami. I ciął po wyschniętym korpusie. I jeszcze raz. I jeszcze raz.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Licz opadł na posadzkę. Wydał dźwięk, jakby z przedziurawionego worka uszło powietrze. Legł bez ruchu. Jednocześnie rozwiał się przywołany szkielet. Dwóch z głowy. Co dalej?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Mario sięgnął po leżący na ziemi łuk. Krótki rzut oka w obie strony, przed siebie i pod siebie. Szkielety były już blisko. Nie namyślając się wiele, Mario wskoczył na schody i popędził w dół, by z drugiej strony znów wbiec na inny taras. Zyskał przez to nieco na czasie. Szkielety nie były zbyt szybkie. Podniósł łuk do oka i wziął na cel pierwszego.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Wygrał tę walkę. Głównie dzięki temu że zachował przytomność umysłu. Nie strzelał do najbliższego szkieletu, wiedząc że to przywołaniec. Zaczął pruć do tych, które dzierżyły w kościstych dłoniach dwuręczne miecze. Jednego roztrzaskał, zanim jeszcze jego pomocnik wbiegł na schody. Szkielet rozsypał się z głośnym klekotem, a przywołaniec, który już unosił rękę do ciosu, rozwiał się w powietrzu. Z drugim poszło trochę gorzej. Był za blisko na strzał. Mario sięgnął do miecza. Pilnując, by szkielet cały czas odgradzał go od przywołańca. Rozpoczął szermierczy pojedynek. Cios, zastawa, unik, cios, unik, pchnięcie – tak jak uczył Steffan. Trzask miecza o kości i błękitna poświata w oczodołach nieumarłego nieco osłabła. Odbił cios, przesuwając się jednocześnie w lewo, by nie dosięgnął go drugi ze szkieletów. Szkielet odsłonił się na chwilę, czego zwinny i szybki Mario nie omieszkał wykorzystać. Wampirza magia, zaklęta w jego broni, szybko osłabiała przeciwnika. Kolejny cios szkielet zadał nieco niezdarnie, zatem Mario odbił go bez trudu i zadał mordercze cięcie w głowę, samym końcem miecza. Rozległ się trzask kruszonego czerepu. A Mario błyskawicznym ruchem uniknął kolejnego ciosu, zadając przy tym cięcie w sam tułów, a raczej w żebra, bowiem szkielet tułowia nie posiadał. To wystarczyło. Rozległ się klekot rozsypujących się kości i trzask upadającego brzeszczota. Walka skończona.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Mario zdjął na chwilę hełm i otarł pot z czoła. Było blisko… Z wdzięcznością wspomniał Steffana i Baurusa. Gdyby nie ich nauki i morderczy trening, jaki mu nieraz zafundowali, nie wygrałby tej walki. Przez chwilę stał bez ruchu, po czym zrobił kilka kroków w stronę schodów i przysiadł na stopniach. Musiał odpocząć, chociaż trochę. Sięgnął do plecaka po bułkę z serem i ogórkiem, przyrządzoną mu przez Falanu. I po manierkę z wodą, zaprawioną jakąś miksturą, dodającą sił. Też od Falanu. Na wspomnienie ukochanej zrobiło mu się ciepło na sercu. Uśmiechnął się do obrazka, jaki wyobraźnia wymalowała mu przed oczami – słodkiej twarzyczki, z dołeczkami w policzkach. Odetchnął głęboko i zrobiło mu się wesoło. Do wieczora jeszcze trochę czasu. Zamiast zanocować w Kvatch, jak zamierzał, uda się do Skingrad, wprost w ramiona Falanu. Powinien zdążyć krótko po zachodzie słońca. Jeśli się pospieszy. Wstał więc, zebrał swój ekwipunek i nie przestając przeżuwać bułki, ruszył schodami w drogę powrotną. Po drodze zabrał kilka brzeszczotów. Dwa z nich były srebrne, a przynajmniej posrebrzane. To cenna broń, przeciwko zjawom, liczom, czy choćby szkieletom. Normalna stal nie działała na nieumarłych. Bez trudu znajdzie na nich nabywcę. Trzeci miecz był nieco cięższy, wykuty z innego stopu, o barwie lekko spatynowanego mosiądzu. Ozdobiono go geometrycznymi grawerunkami. Dwemerska robota. Była to broń jeszcze cenniejsza niż tamta, zresztą jak wszystkie przedmioty, pochodzące od Dwemerów. Zwłaszcza w Cyrodiil osiągały one wysokie ceny. Może dlatego, że w całej prowincji nie było ani jednej pozostałości po tej wymarłej kulturze. Falanu twierdziła, że w Morrowind często można było się natknąć na prastare dwemerskie ruiny. Podobnie w Skyrim, o czym zapewniał go pochodzący stamtąd kupiec Gunder. Tu ich nie było. Za to tylko tutaj, jak oboje zgodnie twierdzili, można było znaleźć pozostałości po Ayleidach. Podobno nigdzie więcej nie występowały, może jedynie na wyspach Summerset, ojczyźnie Altmerów.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdmrWPS2a84uyduRaDBUAT9z65Yv05Htn_48jQ7bP_4BDP9mcMfc3-VtlRlDIh8HRdX66lY5FYQWgasLxt3vpE3-56Gv1H4gkRqKlHC2iEAH0lCRmw9Hw3HrS1FbjHT8sws_C9w_9hrjAf/s720/20200818193058_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdmrWPS2a84uyduRaDBUAT9z65Yv05Htn_48jQ7bP_4BDP9mcMfc3-VtlRlDIh8HRdX66lY5FYQWgasLxt3vpE3-56Gv1H4gkRqKlHC2iEAH0lCRmw9Hw3HrS1FbjHT8sws_C9w_9hrjAf/w400-h320/20200818193058_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ayleidzkie podziemia często były oświetlane kamieniami Welkynd</td></tr></tbody></table><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> I przez chwilę zapragnął znaleźć się daleko stąd, w jakimś obcym kraju.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Może, gdy to się skończy, zwiedzi Morrowind? Zawsze chciał to zrobić. Może Falanu zechce mu towarzyszyć? Być jego przewodnikiem po tej krainie. Najmilszym przewodnikiem pod słońcem… Albo Skyrim – Gunder opisywał je tak pięknie, że z pewnością musiała to być malownicza kraina. I niedaleko – ze Świątyni Władcy Chmur jeszcze bliżej.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Choć przyznał sam przed sobą, że najbardziej chciałby zobaczyć puszczę w Valen, ojczyznę Bosmerów. Leśne elfy to urodzeni myśliwi. Ileż tam musiało być zwierzyny! Bosmerowie żywili się przecież głównie mięsem, nawet zęby mieli inne, niż pozostałe humanoidy – ostre, zwężające się ku końcowi, przystosowane do szarpania. Zupełnie jak drapieżniki. Zresztą, ci mięsożerni elfowie w zasadzie byli nimi naprawdę.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Słońce jeszcze nie poczerwieniało, gdy wyszedł z podziemi. Aż musiał zmrużyć oczy. Szybko odnalazł swego konia, stojącego cierpliwie w cieniu kilku drzew. Przytroczył zdobycz i dosiadł go jednym susem.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> - Pędź, mój szalony włóczykiju! – dotknął pieszczotliwie szyi konia. – Do Skingrad!</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"> Mądre zwierzę, zupełnie, jakby zrozumiało jego słowa, natychmiast ruszyło na wschód.</div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-75522266749433865612021-08-11T23:46:00.005+02:002021-08-11T23:46:51.568+02:00Rozdział XLVII<p style="text-align: justify;"> Najpierw zdumienie i podziw, a potem nieopisaną radość – takie właśnie uczucia i w tej właśnie kolejności wyczytał ze spojrzenia Martina, gdy z zawiniątkiem pod pachą pojawił się w Wielkiej Sali Świątyni Władcy Chmur.</p><p style="text-align: justify;"> Martin siedział w swoim ulubionym miejscu, pod drewnianym filarem, do którego przykręcono potrójny kandelabr. Dwa inne lichtarze stały na stole, pośród ksiąg, stosu zapisanych kart papieru, piór i kałamarza. Gdy Mario wszedł, Martin rzucił okiem w stronę drzwi i początkowo jego zmęczony wzrok nie poznał przybysza. Dopiero gdy ten zbliżył się do światła i w blasku świec błysnęła jego szklana zbroja, Martin zerwał się z miejsca.</p><p style="text-align: justify;"> Nie trzeba było słów. Wszystko powiedzieli sobie wzrokiem. Obu im zabłysły w oczach łzy wzruszenia. Mario podszedł do stołu, na którym Martin pospiesznie zrobił trochę miejsca, przesuwając księgi i papiery na jedną stronę. Tam spoczęło zawiniątko. Martin drącą ze wzruszenia ręką począł odwijać przybrudzone płótno, aż kirys pojawił się w całej okazałości.</p><p style="text-align: justify;"> - Zbroja pierwszego cesarza – szepnął wzruszony. – Boski artefakt.</p><p style="text-align: justify;"> Kirys prezentował się znacznie lepiej niż wtedy, gdy Mario znalazł go w kaplicy. Został bowiem przez niego starannie odkurzony i oczyszczony z brudu. Patyna pozostała na nim wprawdzie, ale misterny grawerunek był doskonale widoczny.</p><p style="text-align: justify;"> - Zawołaj arcymistrza – polecił Martin wartownikowi. – Choćby chrapał w najlepsze!</p><p style="text-align: justify;">Spojrzał na Maria i nie wytrzymał – uścisnął go serdecznie.</p><p style="text-align: justify;"> - Być może w moich żyłach płynie krew Septimów – szepnął mu do ucha. – Ale to ty masz duszę bohatera. Niesamowite, zbroja samego Tibera Septima… Talosa…</p><p style="text-align: justify;"> Oderwał się od niego i z szacunkiem położył dłoń na półpancerzu.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wibruje – uprzedził go Mario. – Aż mam wątpliwości, czy to właściwa zbroja.</p><p style="text-align: justify;"> - Oczywiście, że nie wibruje – roześmiał się Martin. – Jej pochodzenie jest czysto ziemskie. Tu nie chodzi o sam kirys. Tiber Septim wielokrotnie był ranny i na tym pancerzu musi znajdować się jakaś choćby maleńka cząstka jego krwi. O nią mi chodzi, nie o pancerz…</p><p style="text-align: justify;"> Wejście Jauffrego przerwało jego wypowiedź. Arcymistrz wszedł pewnym krokiem, nie patrząc na żadnego z nich. Wzrok wbił w leżącą na stole zbroję i nie odrywał go, zanim nie podszedł zupełnie blisko. Z szacunkiem dotknął zimnej blachy i wyszeptał krótką modlitwę do Talosa. Dopiero wtedy podniósł wzrok na Maria.</p><p style="text-align: justify;"> - Nieźle – skinął głową. – Naprawdę nieźle.</p><p style="text-align: justify;"> - Nieźle? – zaoponował Martin. – Znakomicie! Niesamowicie! Powinien dostać za to Order Septima.</p><p style="text-align: justify;"> - Ordery są dla legionistów, nie dla Ostrzy – uśmiechnął się Jauffre i z czułością położył dłoń na ramieniu Maria. – Nie będę piał zachwytów, bo tego czynu słowa nie opiszą. I nie muszę. Nasz młody bohater i bez tego wie, jak cieszymy się z jego dokonań, prawda?</p><p style="text-align: justify;"> Mario nie zdążył przytaknąć, gdy Jauffre roześmiał się w głos i poufale klepnął go w plecy.</p><p style="text-align: justify;"> - To jest Ostrze! – skwitował. – Dokonuje niemożliwego, jakby to było najłatwiejsza rzecz na świecie. A dlaczego to robi?</p><p style="text-align: justify;"> - Bo jestem Ostrzem – Mario wyprężył się z dumą.</p><p style="text-align: justify;"> - I to jest odpowiedź!</p><p style="text-align: justify;"> Mimo zmęczenia, Mario wcale nie czuł się senny. Naprędce opowiedział żądnym nowin słuchaczom o wydarzeniach w Sancre Tor, zanim dyżurny poinformował go, że kąpiel gotowa. Higiena była czymś, na co pośród Ostrzy kładziono szczególny nacisk, toteż Mario bez słowa ruszył w stronę łaźni. Z kolacji zrezygnował. Postanowił, że do śniadania ma bliżej i zasnął, gdy tylko położył się na macie, nawet się nie przykrywając. Przykryła go troskliwie śniada ręka Baurusa.</p><p style="text-align: justify;"> - Śpij, bohaterze – szepnął. – Błogosławiona niech będzie pamięć Uriela Septima, że w podziemiach zatrzymał moją rękę. Inaczej nie byłoby cię między nami.</p><p style="text-align: justify;"> Powstał i odszedł ku drzwiom. Otworzywszy je, obejrzał się jeszcze i uśmiechnął się.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale tego, że mnie nie zabrałeś ze sobą, nigdy ci nie daruję!</p><p style="text-align: justify;"> I postanowiwszy obić mu boki przy następnym treningu, udał się do wyjścia. Czekał go patrol okolic Brumy. Spodziewając się ataku, Ostrza pozostawały w nieustannej czujności. </p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> - Za dużo myślisz – Steffan pokręcił głową. – Oczyść umysł.</p><p style="text-align: justify;"> Mario rozmasował ramię, w które właśnie oberwał i wziął głęboki oddech, powoli wypuszczając powietrze i czując, jak opada z niego napięcie. Steffan zaatakował znów. Tym razem zastawa Maria była prawidłowa i na czas. Drewniane miecze stuknęły o siebie z hukiem, po czym Mario wyprowadził kontrę z dołu. Steffan odbił ją bez trudu i zadał cios w kark. Ale Mario poczuł, jakby wszystkie ruchy kapitana odbywały się w zwolnionym tempie. Gdy miecz Steffana miał uderzyć w jego kark, karku już tam nie było. Ręce same, bez jego wiedzy i zamiaru, wyprowadziły cios w ramię kapitana.</p><p style="text-align: justify;"> - Auć! – Steffan odskoczył i chwycił się za bolące miejsce. – No, nieźle! Całkiem nieźle!</p><p style="text-align: justify;"> - Gdybyśmy walczyli na ostrą broń, pokonałbym cię?</p><p style="text-align: justify;"> - Oczywiście – skinął głową Steffan. – Zabiłbym cię przedtem dwadzieścia parę razy, ale po którymś tam zmartwychwstaniu dokopałbyś mi do tyłka aż miło. Widzisz, ile daje oczyszczenie umysłu ze zbędnych myśli? To z niego bierze się prawdziwa szybkość.</p><p style="text-align: justify;"> Mario wyszczerzył zęby.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeszcze raz?</p><p style="text-align: justify;"> - Raz? – Steffan uniósł brwi. – Sto razy będzie za mało! Tylko czekaj, włożę sobie ochraniacze…</p><p style="text-align: justify;"> Mario zaśmiał się radośnie i zakręcił młyńca drewnianym mieczem, aż zaświstało powietrze. Oto nareszcie udało mu się choć w jednym pojedynku pokonać prawdziwego mistrza fechtunku.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> Byli jednak dopiero w połowie treningu, gdy Cyrus zawołał ich obu do Wielkiej Sali.</p><p style="text-align: justify;"> - Mistrz woła was na naradę – poinformował ich. – Cesarz coś odkrył.</p><p style="text-align: justify;"> Nie trzeba było ich popędzać. Zrzucili z siebie ochraniacze i udali się do budynku. Weszli tak energicznym krokiem, że aż wzbudzili śmiech u wszystkich obecnych, którzy w większości właśnie pałaszowali główny posiłek.</p><p style="text-align: justify;"> - Drzwi zostały w zawiasach? – burknął Jauffre, gdy już usiedli. – To stare drzwi, postarajcie się ich nie wyrwać.</p><p style="text-align: justify;"> Obaj puścili tę uwagę mimo uszu.</p><p style="text-align: justify;"> - Podobno coś odkryliście – rzucił Steffan.</p><p style="text-align: justify;"> Częste narady przy jednym stole bardzo ich do siebie zbliżyły. Byli bardziej grupką przyjaciół niż wojskową formacją i stosunki między nimi nabrały nieformalnego charakteru. Jauffre, choć początkowo krzywił się na tę poufałość z cesarzem, w końcu machnął na to ręką, twierdząc że przyjaźń to silniejsze więzy niż poczucie obowiązku. Niewinne żarty i wzajemne przytyki były już na porządku dziennym i nikt nie zwracał uwagi na swą pozycję w hierarchii.</p><p style="text-align: justify;"> - Kolejne zadanie dla naszego porucznika – odparł Jauffre.</p><p style="text-align: justify;"> - O, awansowałeś! – parsknął Martin. – I to wbrew własnej woli.</p><p style="text-align: justify;"> - To honorowy tytuł – uśmiechnął się Steffan, poklepując Maria po ramieniu. – Pełni obowiązki porucznika, więc go tak nazywamy.</p><p style="text-align: justify;"> - Nominacja jest przygotowana – mruknął Jauffre. – Powiedz słowo, a ją podpiszę.</p><p style="text-align: justify;"> - Dajcie spokój – Mario wzruszył ramionami. – Przecież i tak niczego to nie zmieni. Lepiej powiedzcie, czego się doszukaliście w tych papierach.</p><p style="text-align: justify;"> - Sukces niemal pełny – Martin rozpromienił się. – Odkryłem kolejny artefakt, jaki jest nam potrzebny. I mało tego, odkryłem też ostatni, ale co do niego muszę się jednak upewnić. Mario, wspominałeś kiedyś, że penetrowałeś ayleidzkie podziemia.</p><p style="text-align: justify;"> - Wielokrotnie – odparł Mario. – Można było w nich znaleźć cenne przedmioty, a ja nie zawsze miałem pełną kiesę.</p><p style="text-align: justify;"> - Jakie? – spytał Steffan. – Naturalnie, poza pozostawionymi kosztownościami.</p><p style="text-align: justify;"> - Magiczne kamienie – odrzekł Mario. – Kamienie Welkynd, służące do oświetlania podziemi. A czasem trafiło się naprawdę niesamowite cacko, jak kamień Varla. Te świeciły jak tysiące świec. I osiągały naprawdę wysokie ceny. Kilka razy zaangażował mnie też pewien szurnięty kolekcjoner z Cesarskiego Miasta, który zbierał ayleidzkie statuetki.</p><p style="text-align: justify;"> - Te kamienie były używane przez Ayleidów nie tylko do oświetlania podziemi – odparł Martin. – Magazynowały energię magiczną. Ale nie o tym chciałem mówić. Czy wiesz, jakie niebezpieczeństwa czyhają na śmiałków, którzy się zapuszczą do pradawnych ruin?</p><p style="text-align: justify;"> - Głównie nieumarli – odparł Mario. – Szkielety, licze, zjawy, zombi. Czasem zabłąkają się tam jakieś stworzenia. Kilka razy spotkałem wiłę, raz znalazłem ślady dreugha, innym razem napatoczyłem się na wilka. Nic wielkiego, przynajmniej w porównaniu do dremory.</p><p style="text-align: justify;"> - Czyli nie miałbyś nic przeciwko temu, żeby udać się w takie miejsce?</p><p style="text-align: justify;"> Mario wzruszył ramionami.</p><p style="text-align: justify;"> - Powiedzcie tylko, kiedy i dokąd.</p><p style="text-align: justify;"> - Znasz Miscarcand?</p><p style="text-align: justify;"> Mario pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie przypominam sobie – odparł. – Ale gdy łaziłem po podziemiach, nie zawsze wiedziałem, jak się nazywają.</p><p style="text-align: justify;"> - To w Colovii – odrzekł Jauffre. – Niedaleko Kvatch. Ruiny sporego pałacu. Jak na ayleidzkie pozostałości, całkiem nieźle zachowane.</p><p style="text-align: justify;"> - Chyba kojarzę – Mario potarł czoło. – Pod lasem, na wschód od Kvatch. Na północny wschód, żeby mówić ściślej. Niedaleko traktu.</p><p style="text-align: justify;"> - Byłeś tam?</p><p style="text-align: justify;"> Mario pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> - W okolicach często – odrzekł. – Ruiny widziałem, ale nie zapuszczałem się w nie. Tam zawsze było pełno zbójów, a zwierzyny niewiele. Nie miałem potrzeby tam iść.</p><p style="text-align: justify;"> - Teraz już masz.</p><p style="text-align: justify;"> Mario roześmiał się.</p><p style="text-align: justify;"> - Mam – skinął głową. – Co mam stamtąd przynieść?</p><p style="text-align: justify;"> - Wielki Kamień Welkynd – odparł Martin z błyskiem w oczach.</p><p style="text-align: justify;"> - Welkynd? – Mario powiódł oczami po obecnych. – Jeśli chodzi o kamień Welkynd, mam dwa w swojej chatce.</p><p style="text-align: justify;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh4Vx5wWE6afsnQoRYdWQ7GzZKDKrRzlEirsTcTYCAGQs1hRpOaanx7HLGS2WGNPQ2ICcwgfMTYN_Pm3SV2NdlJOI0Jk4lLF9wiXCJ24EVBLUMFTUUbsGMZRYuvrAckojWNd1SbRYq8swMh/s720/20200818190228_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh4Vx5wWE6afsnQoRYdWQ7GzZKDKrRzlEirsTcTYCAGQs1hRpOaanx7HLGS2WGNPQ2ICcwgfMTYN_Pm3SV2NdlJOI0Jk4lLF9wiXCJ24EVBLUMFTUUbsGMZRYuvrAckojWNd1SbRYq8swMh/w400-h320/20200818190228_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kamień Welkynd (pośrodku)</td></tr></tbody></table><br /> - Niezupełnie – Martin pokręcił głową. – Zbierałeś małe kamienie Welkynd. Są dość powszechne. Używano ich do oświetlania podziemi, albo jak podręczne magazynki na manę. Działają do dziś, tylko nie znamy sposobu ich ładowania. Uzupełnią twoją manę, a potem rozsypią się w pył.</p><p style="text-align: justify;"> - Naprawdę? – Mario uniósł brwi. – A ja używam ich zamiast lichtarzy!</p><p style="text-align: justify;"> - Też można – Martin uśmiechnął się. – Ale tu chodzi o specyficzny artefakt. O Wielki Kamień Welkynd. To prawdziwa rzadkość. Przypadkiem wiem, że jeden z nich znajduje się w Miscarcand. Słyszałeś o meteorytach, prawda?</p><p style="text-align: justify;"> - Wielokrotnie widziałem – odrzekł Mario. – Jak spadająca gwiazda. Bothiel z Tajemnego Uniwersytetu wyjaśniła mi, że to kosmiczne kamienie.</p><p style="text-align: justify;"> - Zgadza się – skinął głową Martin. – Ale są kamienie i kamienie. Niektóre wyglądają jak żużel, inne jak bryły żelaza, jeszcze inne jak szkło. To właśnie z kosmicznego szkła je wyrabiano. Każde ayleidzkie miasto miało taki kamień, jako źródło, a raczej magazyn magicznej energii. Zostały przez wieki rozkradzione i przepadły bez wieści. Ale wiem, że w Miscarcand został jeden nietknięty. Znajduje się w najgłębszych podziemiach.</p><p style="text-align: justify;"> - Byłeś tam?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie – uśmiechnął się Martin. – Ale pamiętaj, że byłem czcicielem Sanguine. Bywało, że on, albo przywołana daedra zdradzała mi dawne tajemnice. Poza tym, kapłani w Kvatch byli tego pewni. Istniały kiedyś zapiski jakiegoś starego arcykapłana, szczególnie wyczulonego na zakłócenia w przepływie magii, który wskazał to miejsce i odgadł, co jest przyczyną.</p><p style="text-align: justify;"> - Czyli najbliższe dni mam zaplanowane – skwitował Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie weźmiesz nikogo do pomocy? – spytał Jauffre.</p><p style="text-align: justify;"> Mario potrząsnął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie zmieniajmy czegoś co działa – odparł sentencjonalnie. – A czwarty przedmiot? Bo wspomniałeś o czwartym.</p><p style="text-align: justify;"> - Tu jeszcze nie mam pewności – odrzekł Martin. – Ale najprawdopodobniej będzie to eteryczne przeciwieństwo kamienia Welkynd, a zatem… No, cóż… Wielki Kamień Pieczęci.</p><p style="text-align: justify;"> Westchnienie wydobyło się z ust Maria.</p><p style="text-align: justify;"> - Dwa, czy trzy kamienie są tutaj – oświadczył. – W sypialni! A w mojej chatce jest sześć, czy siedem…</p><p style="text-align: justify;"> - Nie chodzi o zwykłe Kamienie Pieczęci – przerwał mu Martin. – Chodzi o szczególny kamień. Znowu… </p><p style="text-align: justify;"> Mario milczał przez chwilę, po czym pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> - A wiesz, gdzie go szukać? – spytał.</p><p style="text-align: justify;"> Martin i Jauffre zerknęli najpierw na siebie nawzajem, zanim Martin odpowiedział.</p><p style="text-align: justify;"> - Pewności nie mam, ale… Mam pewne podejrzenia.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie bezpodstawne – dodał Jauffre.</p><p style="text-align: justify;"> - Zatem?</p><p style="text-align: justify;"> Zamiast odpowiedzi, Jauffre sięgnął za pazuchę i wyjął złożony we czworo arkusz papieru.</p><p style="text-align: justify;"> - Poznajesz? – spytał, podając mu go.</p><p style="text-align: justify;"> Mario chwycił podany mu papier, rozłożył i zerknął na niego okiem.</p><p style="text-align: justify;"> - Poznaję – mruknął. – To list, który znalazłem w domu Jearl.</p><p style="text-align: justify;"> - Jest w nim mowa o Wielkiej Bramie Otchłani – odezwał się Martin. – To jakaś szczególna brama, przypuszczalnie znacznie większa od pozostałych. Prawdopodobnie otworzą ją po to, żeby móc jednocześnie rzucić do walki większe siły. Albo przetoczyć przez nią jakąś machinę…</p><p style="text-align: justify;"> Mario wpatrywał się w dokument, przygryzając dolną wargę.</p><p style="text-align: justify;"> - I sądzisz – powiedział powoli – że do otwarcia wielkiej bramy, potrzebny jest Wielki Kamień Pieczęci, czy tak?</p><p style="text-align: justify;"> - To się wiąże – odparł Martin. – Widzisz, magia też w jakimś sensie podlega prawom natury. Promień światła, o którym wspominałeś, ten w wieży, to strumień energii, przepływający normalnie przez Otchłań. Coś jak nasze wulkany. Jeśli zablokujesz go kamieniem pieczęci, ta energia nie ma dokąd ujść i przedostaje się do naszego świata, w postaci Bramy Otchłani. Powstaje coś na kształt szpary pomiędzy światami. Ilość tej energii zależy od ciężaru kamienia. Jeśli położysz tam większy kamień, magiczny promień musi na niego oddziaływać z większą siłą. Magiczne ciśnienie pod nim wzrośnie, a szpara się poszerzy, tworząc Wielką Bramę.</p><p style="text-align: justify;"> Przez chwilę wszyscy milczeli. W końcu odezwał się Jauffre.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale na razie skup się na jednym. Twoim celem na dziś jest Miscarcand. Na pewno nie chcesz, żeby ktoś ci towarzyszył? Skoro Wielki Kamień Welkynd do dziś nie został ukradziony, to znaczy, że albo dostęp do niego jest bardzo trudny, albo strzeżony jest w bardzo szczególny sposób. W pierwszym przypadku możesz sam nie dać rady. Na przykład, jeśli jest gdzieś pod gruzami, które trzeba będzie usunąć.</p><p style="text-align: justify;"> Mario pokiwał głową w zamyśleniu.</p><p style="text-align: justify;"> - Zróbmy tak – położył ręce na stole. – Wyruszę sam. Tak łatwiej dojdę do miejsca, w którym znajduje się kamień. Zlikwiduję wszystkich przeciwników, jakich napotkam. I jeśli nie będę mógł się do niego dostać, poproszę Savliana Matiusa o kilku ludzi. Tam teraz robota wre, robotników i rzemieślników nie jest trudno znaleźć, w dodatku z odpowiednimi narzędziami.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre pokiwał głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Aprobuję – westchnął. – Ale właściwie, dlaczego nigdy nie chcesz pomocy Ostrzy? Tak byłoby najdyskretniej.</p><p style="text-align: justify;"> Mario opuścił głowę.</p><p style="text-align: justify;"> - Bo wolę, żeby Ostrza były na miejscu – mruknął. – Na wypadek, gdyby…</p><p style="text-align: justify;"> Nie dokończył, ale nie musiał. I tak wszyscy wiedzieli, o co mu chodzi.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-22821099712509126262021-07-30T21:12:00.000+02:002021-07-30T21:12:46.666+02:00Rozdział XLVI<p style="text-align: justify;"> Górzysty teren nie sprzyjał jeździe konnej. Mario zostawił Vulcana w Chorrol i poczekał aż słońce nieco się obniży. Odpoczywał, zbierając siły. Po zamknięciu Wrót Otchłani mógł liczyć na życzliwość mieszkańców, toteż bez trudu dostał pokój w dobrym wyszynku, płacąc zaledwie połowę normalnej ceny. Na ulicach ludzie oglądali się za nim i komentowali szeptem jego obecność. Jeden ze strażników, patrolujących leniwym krokiem miasto, zatrzymał się na jego widok i zabawnie wybałuszył oczy.</p><p style="text-align: justify;"> - To ty… Nie mylę się, prawda? – wyciągnął ku niemu dłoń. – Bohater z Kvatch!</p><p style="text-align: justify;"> Mario zażenowany nieco, uścisnął podaną mu rękę.</p><p style="text-align: justify;"> - To prawdziwy zaszczyt! – zapewnił go strażnik, tonem głosu, w którym wzruszenie pomieszane było z radością.</p><p style="text-align: justify;"> Chcąc uniknąć zbytniego rozgłosu, zamknął się w swoim pokoju i rzucił się na łóżko. Czuł się dobrze, ale nauczony doświadczeniem, że snu nigdy za wiele, zdrzemnął się kilka godzin, oczekując zachodu słońca. Wolał na miejscu być o zmroku, bowiem wrogowi trudniej było go wtedy wypatrzyć, a zaklęte karwasze dawały mu ogromną przewagę. Wstał, gdy słońce na zachodzie zaczerwieniło się. Przeciągnął się, aż zatrzeszczały mu kości. Pora ruszać, przed nim daleka droga.</p><p style="text-align: justify;"> Piesza wędrówka przez las przywołała wspomnienia. Szedł zamyślony, ale nie na tyle, by nie dostrzegać świata wokół siebie. Przeciwnie, jego podświadomość wciąż rejestrowała otoczenie. Dzięki temu obszedł z daleka dwie wiły i jednego trolla. Chyba trolla – nie widział zbyt dobrze, bo ciemność już zgęstniała, a purpurowa poświata nie pokazywała kształtów zbyt wyraźnie.</p><p style="text-align: justify;"> - Ona chyba pokazuje ciepłotę ciała – pomyślał.</p><p style="text-align: justify;"> Byłoby to logiczne wytłumaczenie, zwłaszcza że jeśli żywa istota poruszała się, poświata lekko ciągnęła się za nią, jakby pozostawiała ona za sobą cieplejsze powietrze. Przez chwilę Mario był dumny ze swego odkrycia, ale zaraz zrzedła mu mina – rękawice pokazywały także nieumarłych, których ciała były zimne, a także postaci bezcielesne, duchy i inne zjawy. Wzruszył ramionami – nie rozwiąże tej zagadki. Przynajmniej dziś.</p><p style="text-align: justify;"> Do północy było jeszcze trochę czasu, gdy stanął pod ruinami zamku. W przeszłości musiała to być potężna twierdza, jednak do dziś zachowały się tylko resztki dwu masywnych wież i trochę pokruszonych murów. Za to złą moc, która otaczała to miejsce, wyczuł od razu.</p><p style="text-align: justify;"> Nie była to duchota, towarzysząca otwarciu Wrót Otchłani. To był raczej wszechogarniający niepokój, nie wiadomo skąd się biorący. Mario przyczaił się w cieniu przy murze, okalającym dziedziniec i zaczął uważnie obserwować i nasłuchiwać.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiRuWA5LGaNCmvzqFsQuifzhfrVnh6-oqpCXCssEwhqj_0P6a1ggHiSlc7zNV2AHYzmcm6R2KP8YALGMj1ZAtft9oy4OtmYbDeUVp1Y56OlGy9NgZQ5N_sCrFJ5L4Uh4LW-2mvc60F1LqwT/s1280/20200526220001_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="720" data-original-width="1280" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiRuWA5LGaNCmvzqFsQuifzhfrVnh6-oqpCXCssEwhqj_0P6a1ggHiSlc7zNV2AHYzmcm6R2KP8YALGMj1ZAtft9oy4OtmYbDeUVp1Y56OlGy9NgZQ5N_sCrFJ5L4Uh4LW-2mvc60F1LqwT/w400-h225/20200526220001_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fragment ruin zamku Sancre Tor</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Pierwsze zaalarmowały go zaklęte rękawice. Poświata pojawiła się po drugiej stronie zawalonej wieży. Po chwili usłyszał charakterystyczne skrzypienie starych kości. Szkielet! Mario cofnął się w jeszcze głębszy cień i nałożył na cięciwę dwemerską strzałę. Poświata poruszała się. Szkielet szedł powoli, zapewne patrolując okolice, jak nakazała mu ciemna siła. Po chwili wynurzył się zza muru. Na ramieniu niósł długi, dwuręczny miecz, chyba elfiej konstrukcji. Szedł wolno, kołysząc się i w charakterystyczny sposób poruszając głową, co przypominało spowolniony chód kury. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy strzała trafiła go w czaszkę.</p><p style="text-align: justify;"> Skulił się jak człowiek, który nagle zda sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Podniósł miecz i chwycił go pewnie w obie kościste dłonie. Rozejrzał się uważnie i zasyczał po swojemu. W tym momencie rozpadł się na poszczególne kostki, gdy druga strzała trafiła go między kręgi szyjne. Poświata w oczach Maria jednak nie zgasła, co znaczyło, że wróg jeszcze nie został pokonany. Leżące na ziemi kości poruszyły się nagle i coraz szybciej zaczęły sunąć ku sobie. Po chwili szkielet znów stanął na nogi, jak zmartwychwstały i uważnie zlustrował pustymi oczodołami kępę krzewów po drugiej stronie dziedzińca. Odwrócił się do łucznika tyłem, czego ten nie omieszkał wykorzystać. Dwie szybkie strzały i szkielet rozsypał się ostatecznie. Purpurowa poświata zgasła.</p><p style="text-align: justify;"> Mario podszedł do kupki rozsypanych kości i podniósł elfi miecz, oglądając go uważnie. Była to staranie wykonana broń, w doskonałym stanie. Stal bez śladów rdzy, sztych ostry, garda z księżycowego kamienia misternie grawerowana, jedynie oplot na rękojeści zmurszały od starości. Cenny łup. Mario zaniósł go cienia w zaułku muru. Gdy będzie po wszystkim zabierze go sobie stamtąd i sprzeda, albo podaruje jakiemuś wojownikowi. Szkoda marnować taką broń.</p><p style="text-align: justify;"> Na dziedzińcu spotkał jeszcze dwa szkielety, których pozbył się w podobny sposób. Ale dwóch następnych przeciwników było o wiele potężniejszych. Były to licze – upiory, powstałe z nieumarłych magów. Bardzo groźni przeciwnicy, zwykle uzbrojeni w magiczne kostury. W dodatku bardzo żywotni i umiejący uzdrawiać się na bieżąco. Całe szczęście, że trzymały straż po przeciwnych stronach kompleksu Sancre Tor. Dwóm naraz nie dałby rady.</p><p style="text-align: justify;"> Jednego udało się ustrzelić z łuku, choć wpakować musiał w niego aż sześć strzał. Z drugim poszło gorzej – dostrzegł go i posłał ku niemu strumień błyskawic. Mario zdołał uskoczyć za mur, po czym szybko zdjął jedną z rękawic i nałożył na palec Pierścień Burzy. Rękawica powędrowała a swoje miejsce. Nie było sensu się ukrywać, bowiem purpurowa poświata pojawiła się znacznie bliżej niż poprzednio – licz zmierzał w jego stronę. Mario odłożył łuk i chwycił miecz, po czym odważnie wysunął się ze swej kryjówki.</p><p style="text-align: justify;"> Pojedynek nie trwał długo, choć zmierzyć musiał się aż z dwoma przeciwnikami na raz. Licz przywołał bowiem niewyraźną zjawę, lewitującą nad ziemią i uzbrojoną w miecz. Miecz Wampira zadawał jednak bardzo groźne rany, nawet gdyby nie miał na sobie śmiercionośnego ładunku. Ale ten ładunek właśnie odbierał liczowi żywotność i robił to bardzo szybko. Mario zasypał go ciosami, pilnując nieustannie, by przywołany pomocnik nie zdołał go dosięgnąć. Licz nie zdążył się nawet raz uzdrowić, a już poświata, generowana przez zaklęte rękawice zgasła. Zjawa rozwiała się. Mario zwyciężył.</p><p style="text-align: justify;"> Cały dotychczasowy łup – dwa miecze i dwie magiczne laski – ukrył w tym samym miejscu. Rozejrzał się jeszcze uważnie, ale jedyna poświata, jaką zauważył, była blada i przeświecała tylko słabo przez mury wieży, w dodatku gdzieś pod ziemią.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgmHsn48m8Ak5fT4q0jjSt6MTYUT2DcIYQ7iHaLu18JGFW12hTwvLHsMXNhqrwnRVF6oz_Mjt1d9JiFjlrQuPclon6kByvjvfdlWH8BYTyPQzT9dalsIkrJYIj4za2BG9rzRYpZBaF_ziBS/s1280/20200526215929_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="720" data-original-width="1280" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgmHsn48m8Ak5fT4q0jjSt6MTYUT2DcIYQ7iHaLu18JGFW12hTwvLHsMXNhqrwnRVF6oz_Mjt1d9JiFjlrQuPclon6kByvjvfdlWH8BYTyPQzT9dalsIkrJYIj4za2BG9rzRYpZBaF_ziBS/w400-h225/20200526215929_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ruiny zamku Sancre Tor</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> - Dziewiątko, miej mnie w opiece – szepnął Mario, podchodząc do okutych, drewnianych drzwi, pokrytych mchem. – Zwłaszcza ty, Talosie, wybacz, że zakłócam twój spokój.</p><p style="text-align: justify;"> Wszedł do podziemi.</p><p style="text-align: justify;"> Przez jakiś czas przekradał się po prostu krętymi korytarzami, likwidując z daleka wałęsające się tam szkielety. W pewnym momencie znalazł się na niewysokiej galeryjce, prowadzącej na schody. Tam ujrzał kolejny szkielet i poczęstował go dwiema strzałami. Ale to nie wystarczyło. W dodatku szkielet, uzbrojony w miecz i tarczę, dostrzegł go i ruszył ku niemu. Mario zdążył strzelić jeszcze raz, po czym sięgnął po miecz. Przeciwnik również uniósł miecz do ciosu. I wtedy Mario ze zdumieniem stwierdził, że szkielet trzyma w dłoni akavirską katanę. Broń Ostrzy! Jak to możliwe?</p><p style="text-align: justify;"> Szkielet zaatakował z furią. Mario przyjął cięcie na skośnie ustawioną tarczę, jak uczył go Steffan. Katana ześlizgnęła się po niej, a szkielet sam nadział się na Miecz Wampira. Na człowieka wystarczyłoby aż nadto, ale to nie był człowiek. To był nieumarły! Zaatakował znów, tym razem cięciem znad głowy. Mario odruchowo odbił cios, wciąż przyglądając mu się ze zdumieniem. To nie może być przypadek. To cięcie, to wyprowadzenie ciosu, tak charakterystyczne dla Ostrzy. Kim jest ten szkielet? A raczej, kim był za życia?</p><p style="text-align: justify;"> Nie było czasu na rozmyślania. Szkielet spróbował ciosu tarczą, ale Mario cofnął się na czas. Ciężka tarcza pociągnęła kościste ramię za sobą. Teraz! Ostry jak brzytwa sztych daedrycznego miecza rozłupał obie kości przedramienia, jakby to były wykałaczki. Tym razem był to szczęśliwy cios. Człowieka na pewno by nie zabił, ale wyeliminowałby go z walki. Nieumarły był bardziej podatny na ciosy jako takie, bez większego znaczenia, w którą część ciała uderzały. Szkielet rozsypał się, ale jego nieobecność trwała zaledwie kilka chwil. Mario nie zdążył otrzeć potu z czoła, gdy miejsce szkieletu zajęła dziwna postać.</p><p style="text-align: justify;"> Wydawało się, że zbudowana jest z błękitnego światła. I w ogóle nie przypominała szkieletu. To był człowiek, w dodatku odziany w zbroję, na widok której Mariusowi zabiło mocniej serce. Duch miał na sobie segmentatę Ostrzy.</p><p style="text-align: justify;"> - Nareszcie – wyszeptał duch. – Uwolniłeś mnie… Teraz mogę wreszcie spełnić ostatnie żądanie mego pana…</p><p style="text-align: justify;"> - Kim jesteś? – spytał Mario, również szeptem, sam nie wiedząc dlaczego.</p><p style="text-align: justify;"> Duch uśmiechnął się. A może tylko mu się zdawało.</p><p style="text-align: justify;"> - Byłem Rielusem – odparł nieco głośniej, ale wciąż jego głos przypominał szept. – Lojalnym Ostrzem cesarza Tibera Septima.</p><p style="text-align: justify;"> - Słyszałem to imię – Mario skinął głową, oddając honory. – Ja jestem Mario Cetegus, rycerz Ostrzy cesarza Martina Septima. To jest – zawahał się – przyszłego cesarza. Jeszcze nie odbyła się koronacja.</p><p style="text-align: justify;"> Duch również skinął głową, a w jego geście widać było szacunek dla brata-rycerza. Przez chwilę przyglądali się sobie z ciekawością, nie pozbawioną respektu.</p><p style="text-align: justify;"> - Tiber Septim to dla mnie historia – odezwał się znów Mario. – To bardzo odległe dzieje.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wiem, jak dawno umarłem – wyznał duch. – Wydaje mi się, że to wieczność…</p><p style="text-align: justify;"> I odetchnął nagle pełna piersią, uśmiechając się radośnie.</p><p style="text-align: justify;"> - Co się z tobą stało?</p><p style="text-align: justify;"> Duch uczynił gest, jakby chciał chwycić go pod ramię. Odruchowy, ludzki gest, wyrażający poufałość, ale zaniechał, w czas przypominając sobie, że to bezcelowe. Był przecież bezcielesną postacią, co uniemożliwiało wszelki wzajemny dotyk z żywą istotą. Rozłożył ręce w przepraszającym geście. Obaj się roześmiali.</p><p style="text-align: justify;"> - Wraz z moim trzema kompanami, zostaliśmy tu przysłani przez cesarza Tibera Septima, żeby dowiedzieć się, jakie zło splugawiło święte katakumby Sancre Tor. Nie wiedzieliśmy, że Król-Cień powstał, by wywrzeć swój pierwszy akt zemsty na swym niegdysiejszym panu.</p><p style="text-align: justify;"> - Król-Cień?</p><p style="text-align: justify;"> - Tak. To Zurin Arteus. Pokonał nas i spętał swym okrutnym czarem, byśmy po wieki strzegli sprofanowanej kapliczki Tibera Septima.</p><p style="text-align: justify;"> - Czy on – Mario zawahał się. – Czy Król-Cień wciąż tam jest?</p><p style="text-align: justify;"> Duch zaprzeczył.</p><p style="text-align: justify;"> - Odszedł dawno temu. Ale jego zła wola wciąż trwa, nie pozwalając nikomu oddać hołdu Tiberowi Septimowi w jego kapliczce.</p><p style="text-align: justify;"> Umilkł i nastała chwila ciszy. Ale potem spojrzał Mariusowi prosto w oczy. Spojrzenie to było zdecydowane i jednocześnie pełne nadziei.</p><p style="text-align: justify;"> - Przez niezliczone lata naszej niewoli rozpaczaliśmy nad naszą klęską – szepnął duch. – Wierzę, że możemy odczynić zły czar Króla-Cienia. Ale sam nie dam rady. Potrzebuję pomocy swych kompanów.</p><p style="text-align: justify;"> - A oni – Mario znów się zawahał, - oni także są… nieumarli?</p><p style="text-align: justify;"> - Ten sam los spotkał całą naszą czwórkę – odparł Rielus. – Przeklęci na wieki… W nieskończoność włóczymy się po tych korytarzach, a zły czar każe nam atakować każdego, w kim nie wyczujemy klątwy Króla-Cienia. Moi towarzysze także przemierzają podziemia, pod postaciami szkieletów. I tak będzie, dopóki ktoś ich nie uwolni.</p><p style="text-align: justify;"> - Uwolni… – powtórzył Mario bezwiednie.</p><p style="text-align: justify;"> - Zrobisz to, prawda? – szepnął duch. – Zrobisz to dla swych braci-rycerzy? Ja nie mogę, jestem bezcielesny. Mój miecz nie uczyni już krzywdy nikomu na tym świecie. Ale ty? Ty możesz. Słyszę bicie twego serca, wyczuwam ciepło twego ciała. Błagam, uwolnij ich.</p><p style="text-align: justify;"> - Zrobię to – zapewnił Mario. – Nie zostawię rycerzy Ostrzy w tym stanie. Ale będę musiał potem zrobić coś, co ci się może nie spodobać – opuścił wzrok.</p><p style="text-align: justify;"> - Co takiego?</p><p style="text-align: justify;"> - Złe moce zapanowały również nad dzisiejszym światem – westchnął Mario. – Cesarz Martin Septim potrafi być może odczynić to zło, ale potrzebuje do tego niezwykłego artefaktu, jedynego w swoim rodzaju. Dlatego się tu znalazłem. Muszę mu go dostarczyć.</p><p style="text-align: justify;"> Duch spojrzał na niego z życzliwością w oczach.</p><p style="text-align: justify;"> - Rozkaz cesarza jest święty – odparł. – Ja służyłem Tiberowi, ty Martinowi. Pancerz pierwszego cesarza jest tutaj, bo rozumiem, że o niego ci chodzi. Jeśli ostatni cesarz potrzebuje pancerza pierwszego cesarza, dostanie go.</p><p style="text-align: justify;"> Mario odetchnął z ulgą.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale aby się do niego dostać, trzeba odczynić czar Króla-Cienia – ciągnął Rielus. – Tym bardziej więc trzeba uwolnić moich towarzyszy. Teraz już nie masz wyboru.</p><p style="text-align: justify;"> - Zrobiłbym to tak, czy inaczej – zapewnił Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - Ani przez chwilę w to nie zwątpiłem – odrzekł wzruszony duch i skłonił głowę. – Udaję się teraz dopełnić mych obowiązków wobec Tibera Septima, mego pana. Uwolnij mych braci, a razem może uda nam się zdjąć klątwę Króla-Cienia.</p><p style="text-align: justify;"> - Naszych braci – poprawił Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak, naszych wspólnych braci – uśmiechnął się duch i uniósł dłoń. – Żegnaj…</p><p style="text-align: justify;"> Nie zniknął. Tylko odszedł wolnym krokiem, przenikając przez drzwi, nie stanowiące już dla niego żadnej przeszkody.</p><p style="text-align: justify;"> Mario postał przez chwilę w miejscu, namyślając się. Wydarzenia, o których opowiedział mu Rielus, miały miejsce tak dawno temu, że nie dziwił się rozbieżnościom z wersją Jauffrego. Arcymistrz znał jak widać historię nieco wykoślawioną przez wieki, choć w zasadzie nie miało to znaczenia. To nie byli Ostrza, przysłani po latach, by strzec grobu. To stało się jeszcze zażycia Tibera Septima, zatem bardzo dawno temu. Przez tak długi czas, zła moc przeniknęła to miejsce na wskroś. A mimo to, poczuł jakby wszechobecny niepokój ledwo zauważalnie zelżał. Czyżby dzięki uwolnieniu Rielusa? Może uda się w ten sposób osłabić tę moc?</p><p style="text-align: justify;"> Zebrał swój ekwipunek i ruszył w stronę drewnianych drzwi. Po namyśle jednak stanął i obejrzał się za siebie. Zardzewiała katana Rielusa wciąż leżała między kośćmi szkieletu, podobnie jak tarcza. Schylił się i podniósł oba przedmioty.</p><p style="text-align: justify;"> Oba były niezmiernie stare. To musiał być prawdziwy miecz Rielusa, którego używał jeszcze za życia. Teraz go nie potrzebował, bowiem miał przy sobie jego duchową emanację. Fizyczny miecz został tutaj. Mario ścisnął go w dłoni. Nie uchodzi, żeby akavirska katana, druga dusza wojownika Ostrzy, walała się tu gdzieś, pomieszana ze szczątkami. Ale brać ze sobą? Nie, potrzebuje swobody ruchów. Z szacunkiem odłożył miecz na posadzkę, ale w inne miejsce, w miarę czyste. Jeśli uda mu się jego misja, zaniesie ten miecz do bardziej szacownego miejsca. Na razie niech na niego tutaj czeka.</p><p style="text-align: justify;"> Odwrócił się i pchnął na wpół spróchniałe skrzydło drzwi. Krótki korytarz zaprowadził go do jasno oświetlonego miejsca. Było to coś w rodzaju podziemnej rotundy, w której ścianach zatknięto dziwne pochodnie. Paliły się jasnozielonym światłem, dziwnym, nieziemskim, a przy tym całkowicie zimnym, czego Mario nie omieszkał sprawdzić.</p><p style="text-align: justify;"> - Widać, nie tylko dla ludzi czas się tu zatrzymał – mruknął sam do siebie. – Dla pochodni również…</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYTSJDDzUC3t-zqc5xX3EyTRdCJCYSx21d-uBhByNH22IJEGB4Tw7QDypv8MK5Nb6vRyNJZCogxQuKiN5Hb1SkJEzAL6vGJOqWDtbpROQFVgxYfHRp-MQ1uRaXJSdGdVKBZHEm5e4ONzUv/s1280/20200526205921_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="720" data-original-width="1280" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYTSJDDzUC3t-zqc5xX3EyTRdCJCYSx21d-uBhByNH22IJEGB4Tw7QDypv8MK5Nb6vRyNJZCogxQuKiN5Hb1SkJEzAL6vGJOqWDtbpROQFVgxYfHRp-MQ1uRaXJSdGdVKBZHEm5e4ONzUv/w400-h225/20200526205921_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Sancre Tor. Podziemna rotunda</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Centrum stanowił okrągły placyk, z którego prowadziły schody w dół. Poniżej znajdowały się zamknięte na głucho drzwi, które nawet nie drgnęły pod naciskiem ramion, jakby zrobiono je z kamienia. Domyślił się, że zamknięte są magicznym sposobem. Dookoła natomiast biegła galeryjka, od których odchodziło kilka korytarzy. Skierował się na chybił-trafił do pierwszego z nich. Znów dotarł do drzwi, ale te na szczęście dały się otworzyć. Korytarz prowadził do podziemi. Mario zrozumiał, że znalazł się w więzieniu, o czym świadczyły zardzewiałe resztki krat.</p><p style="text-align: justify;"> Zjawa, która pojawiła się na końcu korytarza, pod przegradzającą przejście kratą, w pierwszej chwili przypominała licza. Tak jak on, lewitowała nad kamienną posadzką. Odziana była w szarą, długą szatę, wiszącą w strzępach, a w dłoni trzymała miecz. Mario skrył się w cieniu i sięgnął po łuk. Nałożył strzałę ze srebrnym grotem. Poczekał aż zjawa wychyli się zza filaru i posłał ją prosto w środek tułowia. Rozległ się jęk, jakby starca, a postać zaczęła się uważnie rozglądać. Nie miała jednak szans na dostrzeżenie swego zabójcy. Ukryty w cieniu, z Pierścieniem Khajitów na palcu, Mario był zupełnie niewidoczny. Cztery strzały wystarczyły, by ze zjawy wytoczyły się kłęby ektoplazmy, zaś szare łachmany opadły na dół. Rozległ się brzęk upadającego miecza. Mario wyszedł z cienia i podszedł do zmurszałych szczątków szaty. Obok leżał elfi miecz. Ciekawe, widać miejsce to obfitowało w elfią broń! Miecz był całkiem niezły. Mario postąpił z nim jak z kataną Rielusa – zostawił go w widocznym miejscu, by w drodze powrotnej łatwo go znaleźć, po czym skierował wzrok na kratę. Z pewnością dała się jakoś podnieść. Gdzieś tu musi być kołowrót, trzeba tylko poszukać.</p><p style="text-align: justify;"> Kołowrotu nie było, była za to dźwignia. Gdy Mario poruszył nią z niemałym trudem, usłyszał chrobot podnoszącej się kraty. Nie zwlekając, udał się w głąb korytarza. A ten był nie tylko kręty, ale jeszcze podzielony schodami, raz prowadzącymi w dół, innym razem w górę. Potem jednak już tylko w dół, aż doprowadził go do zaciemnionej galerii.</p><p style="text-align: justify;"> Był tam. W kącie stał kolejny szkielet, dzierżący w dłoniach uzbrojenie Ostrzy. Stał nieruchomo, jakby drzemał na stojąco. Mario napiął łuk.</p><p style="text-align: justify;"> Aby go dopaść, szkielet musiał przebiec dość krętą drogę po schodach, w dodatku wciąż odkryty. To sprawiło, że Mario zdołał naszpikować go strzałami jeszcze zanim ten do niego dobiegł. Grzechot rozsypujących się kości i głośny brzęk miecza i tarczy o podłoże zlały się w jedną całość. Po chwili przed nim stał duch, odziany w świetlistą segmentatę i z kataną u boku. Spojrzał na Maria z wdzięcznością.</p><p style="text-align: justify;"> - Znam cię – szepnął. – To tobie udało się mnie uwolnić.</p><p style="text-align: justify;"> - Jestem Marius Cetegus, rycerz Ostrzy Martina Septima – Mario skłonił się lekko. – Kim jesteś?</p><p style="text-align: justify;"> - Jestem Valdemar – odparł duch. – Rycerz Ostrzy cesarza Tibera Septima. Witaj, bracie.</p><p style="text-align: justify;"> - Rielus prosił mnie, żebym cię uwolnił.</p><p style="text-align: justify;"> - Prosił cię? – duch otworzył szeroko oczy. – Czy to znaczy, że jego już uwolniłeś?</p><p style="text-align: justify;"> Mario uśmiechnął się skromnie.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak, jest już wolny – odparł. – Udał się do swoich obowiązków… czymkolwiek one są. Zostało jeszcze dwóch do uwolnienia.</p><p style="text-align: justify;"> - Dwóch – powtórzył duch. – Alain i Casnar. Proszę, uwolnij ich! Razem być może oczyścimy to miejsce z plugawego zła, jakie się tu zalęgło.</p><p style="text-align: justify;"> Mario zapewnił go, że zrobi wszystko, aby uwolnić pozostałych. Duch uśmiechnął się z wdzięcznością i odszedł, podobnie jak Rielus, na pozór, nagle zapominając o swym wybawcy. Ale Mario wiedział, że duch i tak w niczym nie mógłby mu pomóc. Spenetrował jeszcze korytarze, ale nie znalazł niczego ciekawego. Zabrał tylko miecz Valdemara i wrócił do rotundy. Tam ułożył oręż na posadzce i zagłębił się w kolejny chodnik.</p><p style="text-align: justify;"> Tym razem szybko znalazł kolejnego rycerza. Szkielet wprawdzie zdołał go dojść, ale tych kilka strzał, jakie Mario wpakował mu w międzyczasie, tak go osłabiły, że wystarczyło jedno cięcie, by ciemna siła, trzymająca kości w kupie, uleciała. Tym razem, uratowany nie od razu zorientował się w rzeczywistości. Teraźniejszość wciąż jeszcze mieszała mu się z przeszłością.</p><p style="text-align: justify;"> - Co z Alainem? – spytał duch, głosem pełnym bólu. - I z Valdermarem? Rielus padł w dolnej komnacie… Zostaliśmy rozdzieleni. Mgła nas oślepia!...</p><p style="text-align: justify;"> Trwało to jednak krótko. Po chwili duch odetchnął głęboko kilka razy i przytomniejszym wzrokiem rozejrzał się wokół.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie – szepnął. – To był tylko sen. Teraz już nie śpię… Muszę wypełnić przysięgę wobec cesarza, zanim spocznę… Kim jesteś mój wybawicielu? – zwrócił się do Maria – Nosisz zbroję inną niż moja, ale wyczuwam w tobie brata-rycerza.</p><p style="text-align: justify;"> - Jestem Ostrzem cesarza Martina Septima – odparł Mario. – Mam na imię Marius, a ty jesteś Casnar, prawda?</p><p style="text-align: justify;"> - Znasz mnie?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie, ale znam imiona waszej czwórki – uśmiechnął się Mario. – Wymieniłeś pozostałe.</p><p style="text-align: justify;"> - No, tak – duch uśmiechnął się i w ludzkim odruchu dotknął czoła, jak ktoś, kto zorientował się, że palnął głupstwo. – Czy spotkałeś moich towarzyszy?</p><p style="text-align: justify;"> - Rielus i Valdemar są już wolni – odparł Mario. – Został mi jeszcze jeden z was.</p><p style="text-align: justify;"> - Alain zdaje się utknął we wschodniej części – odrzekł Casnar. – Ale nic nie wiem na pewno. W tym rozgardiaszu rozdzielono nas. A potem pojawiła się mgła…</p><p style="text-align: justify;"> Na wiele się ta informacja nie zdała. W podziemiach Mario nie miał pojęcia, z której strony znajduje się wschód. Pożegnał więc ducha i zawrócił do rotundy, nie zapominając o zabraniu leżącej na posadzce katany.</p><p style="text-align: justify;"> Aby uwolnić Alaina, musiał w ostatnim korytarzu skrzyżować miecze ze jego szkieletem. Walka była trudna, ale szkielet nie był tak szybki jak żywy człowiek. Gdyby Alain żył, Mario zapewne musiałby mu ulec już w pierwszym starciu. Udało mu się jednak pokonać nieumarłego, choć łatwo mu to nie przyszło.</p><p style="text-align: justify;"> Duch Alaina zareagował zupełnie inaczej niż pozostałe. Spojrzał na niego groźnie i zdecydowanym tonem zagrzmiał.</p><p style="text-align: justify;"> - Odstąp w imieniu Tibera Septima i Ostrzy! – uniósł świetlistą dłoń, w geście zatrzymującego strażnika. – Sprzeciwiasz mi się na własne ryzyko.</p><p style="text-align: justify;"> Mario schował broń i przedstawił się. Alain jednak mentalnie jeszcze nie do końca się obudził. Wciąż tkwił w przeszłości. Minęła dłuższa chwila, zanim spojrzał przytomniej. Jednak gdy dowiedział się o uwolnieniu swych towarzyszy, jego wzrok nabrał przyjaznego wyrazu.</p><p style="text-align: justify;"> Polecił, by Mario poszedł za nim. Wkrótce znaleźli się w rotundzie. Alain, choć był duchem, pchnął drzwi, które otworzyły się z chrobotem. Zeszli do kaplicy.</p><p style="text-align: justify;"> Sanktuarium było wykonane w prostym, norskim stylu, bez zbędnych ornamentów. Wypełniało je coś, co Mario początkowo wziął za zieloną mgłę, ale gdy próbował przez nią przejść, zatrzymała go, dodatkowo pozbawiając go oddechu. Czym prędzej się wycofał. Trzej pozostali rycerze pojawili się nagle w komnacie. Nastąpiła krótka wymiana pozdrowień, po czym czterej rycerze zajęli miejsca przed piedestałem, ledwo prześwitującym przez zielony dym.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiaaNI5_l5-VUha6nymuqRJIWBdnYdMbQjqUQCe7KVLw_T31O6IaF1kJbhWT38MEQrjUWmAUOOx4pttVD6FNGRIwM4IuurC9YB9AQg5YIncFlcWN4dBPx-p6OqbEbyEXUKI7HM4hOvkrcJs/s1280/20200526215743_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="720" data-original-width="1280" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiaaNI5_l5-VUha6nymuqRJIWBdnYdMbQjqUQCe7KVLw_T31O6IaF1kJbhWT38MEQrjUWmAUOOx4pttVD6FNGRIwM4IuurC9YB9AQg5YIncFlcWN4dBPx-p6OqbEbyEXUKI7HM4hOvkrcJs/w400-h225/20200526215743_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Sancre Tor. Sanktuarium</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Rytuał nie był skomplikowany. Cała czwórka przyklękła na lewe kolano i pochyliła głowy. Valdemar zaintonował pieśń bez słów. Pozostali podjęli spokojną melodię.</p><p style="text-align: justify;"> Mario wsłuchiwał się w dziwne pienie. Rycerze w zasadzie nie śpiewali, tylko nucili przez nos, ale mimo to poczuł, jak ogarnia go wielkie wzruszenie, jakby opuściło go jakieś straszne zmartwienie.</p><p style="text-align: justify;"> Zielona mgła zaczęła rzednieć. Rycerze zanucili nieco głośniej. Nie trwało długo, aż mgła rozwiała się zupełnie. Rycerze umilkli.</p><p style="text-align: justify;"> - Dopełniło się – odezwał się Alain.</p><p style="text-align: justify;"> - Spełniliśmy nasz ostatni obowiązek – uśmiechnął się Valdemar. – Możemy teraz przejść w Eterius bez wstydu.</p><p style="text-align: justify;"> Wszyscy czterej obrócili się w stronę Maria i wyciągnęli miecze. Zasalutowali mu z szacunkiem. Mario również odpowiedział salutem.</p><p style="text-align: justify;"> - Żegnaj – szepnął Valdemar.</p><p style="text-align: justify;"> I nagle rycerze rozwiali się, jakby nigdy ich tu nie było.</p><p style="text-align: justify;"> Mario otarł łzę, cisnącą mu się do oczu. Widok ten mocno go wzruszył, sam nie wiedział dlaczego. Oto spotkał dawnych bohaterów, a oni uznali go za jednego ze swoich. I jakby było tego mało, przed nim, na piedestale, leżał legendarny kirys samego Tibera Septima, twórcy cesarstwa Tamriel, który po śmierci stał się bogiem Talosem i dołączył do pozostałych ośmiu bóstw. Mario przyklęknął na chwilę przed artefaktem, oddając część bogu. Wyciągnął ręce po spatynowany kirys, ale zawahał się i cofnął je. Nie wiedział, co robić. Dzierżył już w dłoniach daedryczny artefakt nie z tego świata, ale to było coś innego. To była własność boga. Nie daedrycznego książątka, ale boga, jednego z dziewięciu najpotężniejszych bytów, jakie istniały. A przy tym bytów przychylnych ludziom i to właśnie przesądziło o tym, że w końcu chwycił zmatowiały półpancerz i uniósł go z piedestału.</p><p style="text-align: justify;"> Nic się nie wydarzyło. Nie uderzył w niego grom, nie zawalił się strop, ani nawet nie poczuł żadnego przepływu boskiej energii. Zupełnie, jakby trzymał w rękach zwykły kawałek blachy. W dodatku mocno zakurzony i pokryty szarozielonym nalotem, przez który ledwo było widać misterny grawerunek, kiedyś zapewne bardzo piękny.</p><p style="text-align: justify;"> - I to ma uratować świat? – pomyślał zawiedziony.</p><p style="text-align: justify;"> Wzruszył ramionami. Nie jego w tym głowa. On musi jedynie dostarczyć artefakt do świątyni. Troskliwie zawinął rozsypujący się kirys w przygotowane wcześniej płótno. Już miał odejść, gdy jego wzrok padł na pusty piedestał. I wtedy przyszedł mu do głowy pewien pomysł.</p><p style="text-align: justify;"> Gdy opuszczał kaplicę, na piedestale leżały cztery akavirskie katany. Cztery ostrza czterech szlachetnych rycerzy, którzy pozostali wierni swemu cesarzowi nawet po swej tragicznej śmierci.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-42002943335222128882021-07-22T20:15:00.002+02:002021-07-22T20:15:24.758+02:00Rozdział XLV<p style="text-align: justify;"> Do Świątyni Władcy Chmur zajechał krótko po północy. Vulcan, jak zwykle, gnał jak oszalały, więc całą drogę pokonał w ciągu jednego dnia. Martina nie było w Wielkiej Sali, był za to Steffan, który powitał go przyjaźnie i czym prędzej polecił dyżurnemu, by przyniósł coś do jedzenia. Mario ciężko zwalił się na ławę, czując, że po długiej jeździe boli go każdy mięsień.</p><p style="text-align: justify;"> - Ten koń mnie wykończy – mruknął, kładąc hełm obok siebie. – Pędzi jak zwariowany. Mistrz śpi?</p><p style="text-align: justify;"> - Śpi – potwierdził Steffan. – Najpierw wygnał cesarza do łóżka, a potem sam się położył – dodał, szczerząc zęby. – Obu im się należało. Pracowali bez wytchnienia. Ale chyba do czegoś doszli, bo humory mieli doskonałe. A twoja misja? Udała się?</p><p style="text-align: justify;"> - I tak, i nie – westchnął ciężko. – Pomoc nadejdzie, ale nie taka, jakiej się spodziewałem. Wszystkie miasta przyślą żołnierzy, nawet Kvatch.</p><p style="text-align: justify;"> - Kvatch?</p><p style="text-align: justify;"> Mario skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Niewielu ich będzie, wiadomo, ale też przybędą. Wszyscy hrabiowie wysyłają tylu żołnierzy, ilu mogą. Tylko jeden władca mi odmówił.</p><p style="text-align: justify;"> - Domyślam się, że kanclerz.</p><p style="text-align: justify;"> - Kanclerz – potwierdził Mario, podnosząc na niego wzrok. – Skąd wiesz?</p><p style="text-align: justify;"> - Jauffre to przewidział – Steffan pokiwał głową. – Jutro sam ci to wytłumaczy. A teraz, cóż, posil się, wykąp i odpocznij. Pogadamy jak się wyśpisz.</p><p style="text-align: justify;"> Kuchnia i łaźnia w świątyni były czynne bez przerwy. Agenci Ostrzy przybywali i wybywali o każdej porze dnia i nocy i nie sposób było przewidzieć, kiedy będą potrzebne. Toteż zawsze któryś z żołnierzy pełnił dyżur. Mario zjadł spóźnioną kolację i z przyjemnością zanurzył się w gorącej wodzie, nalanej do dębowej wanny. Gdy już w sypialni położył się na miękkiej macie, humor nieco mu się poprawił.</p><p style="text-align: justify;"> - Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej – pomyślał. – Tu też jest mój dom.</p><p style="text-align: justify;"> A po chwili spał już snem sprawiedliwego i śmiertelnie zmęczonego.</p><p style="text-align: justify;"> Rankiem czyjaś ciepła dłoń dotknęła jego czoła. Otworzył oczy.</p><p style="text-align: justify;"> - Martin!</p><p style="text-align: justify;"> - Jak dobrze, że już jesteś – Martin ścisnął go za ramię. – Jakby kamień spadł mi z serca.</p><p style="text-align: justify;"> Mario podniósł się na łokciu.</p><p style="text-align: justify;"> - Też się cieszę, że cię widzę – rzekł radośnie. – Ale nie mam dobrych nowin – dodał zaraz żałosnym głosem. – Ocato nie przyśle legionu do Brumy.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie zaskoczyło nas to – Martin uśmiechnął się uspakajająco. – Jauffre był pewien, że tak właśnie zrobi. Ale najlepiej niech sam ci to wytłumaczy. </p><p style="text-align: justify;"> Przez chwilę przyglądał mu się z ulgą, po czym roześmiał się w głos i dał mu solidnego kuksańca.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wyobrażasz sobie, skurczybyku, jak się cieszę, że wróciłeś!</p><p style="text-align: justify;"> Mario też się roześmiał, ale zaraz skrzywił się z bólu. Kuksaniec trafił go prosto w obolały mięsień.</p><p style="text-align: justify;"> Nie minęło wiele czasu, gdy znów usiedli w trójkę w Wielkiej Sali. Po chwili Jauffre przywołał także Steffana i Baurusa, który również orientował się w temacie. Najpierw Mario pokrótce zreferował przebieg i wyniki swojej misji, nie zapominając o pochwałach dla kapitana Savliana Matiusa, ani o swych podejrzeniach w stosunku do kanclerza.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLGWoJ_7qUDn1uwd19yIpwdyU6VQzCyR9CdAeciEwieRvOpTJZVjy_BIohvX9sn3HIckcgXwchrMg6FWXrsEQJ5DS_VQvYPQVUqwr3CAKA_aC4TxOaNfLyhvL2q0TcCIATMn9h7bSUiB-X/s720/20200706215417_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLGWoJ_7qUDn1uwd19yIpwdyU6VQzCyR9CdAeciEwieRvOpTJZVjy_BIohvX9sn3HIckcgXwchrMg6FWXrsEQJ5DS_VQvYPQVUqwr3CAKA_aC4TxOaNfLyhvL2q0TcCIATMn9h7bSUiB-X/w400-h320/20200706215417_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wielka Sala w Świątyni Władcy Chmur. To tu odbywały się wszystkie opisane narady</td></tr></tbody></table><p style="text-align: justify;"><br /> - Myślę, że kapitana możemy wynagrodzić za bohaterską postawę – odezwał się Jauffre. – Co myślisz, Martinie, można mu nadać tytuł hrabiowski i powierzyć Kvatch na stałe?</p><p style="text-align: justify;"> - To nie takie proste – Martin potrząsnął głową. – Wprawdzie hrabia Godwine nie żyje, ale najpierw trzeba sprawdzić, czy nie miał jakichś spadkobierców, którzy mogliby podważyć tę nominację. Tak czy inaczej, na pewno zasłużył na wysoką nagrodę. Nie tylko bohaterstwem, ale przede wszystkim poświęceniem dla miasta i wzięciem na swoje barki trudu jego odbudowy. Nie tak, to w inny sposób, ale na pewno go wynagrodzimy.</p><p style="text-align: justify;"> - A co do Ocato, to zapewniam cię, że się mylisz – odezwał się znów Jauffre. – On wie, że jeśli uda nam się wygrać pod Brumą, Mehrunes Dagon będzie musiał zaatakować stolicę. Jeśli zniszczy świątynię, nie będzie gdzie rozpalić Smoczych Ogni. To tam rozegra się ostateczna bitwa. Słusznie, że nie chce uszczuplić garnizonu miasta.</p><p style="text-align: justify;"> - Policzmy, na ilu żołnierzy możemy liczyć – zaproponował Stefffan. – Wprawdzie nie wiemy, ilu dokładnie przyślą, ale możemy to w przybliżeniu oszacować.</p><p style="text-align: justify;"> Przez jakiś czas karta papieru pokrywała się różnymi liczbami, na zmianę skreślanymi i dopisywanymi. Potem zapadła cisza, którą przerwał dopiero Jauffre.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie jest źle – mruknął. – Nawet jeśli nasze szacunki są przesadzone, powinno wystarczyć do utrzymania daedr przy bramach Otchłani.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wiemy, jakie siły rzuci Dagon – Steffan zmarszczył brwi. – Może wystarczyć, ale może też okazać się o wiele za mało.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale nie chodzi o to, żeby te siły zniszczyć – zaoponował Jauffre. – Tylko o to, żeby je zatrzymać na czas, potrzebny do zamknięcia bramy. Zniszczyć ich nie jesteśmy w stanie. Gdy się otworzą, kilku śmiałków musi się przekraść do Otchłani i zamknąć te bramy. Przynajmniej część z nich, co zredukuje liczbę wrogów pod Brumą. Jeśli otworzą się inne, jest przynajmniej szansa, że zdołamy się uporać z jedną grupą, zanim zaatakuje nas następna.</p><p style="text-align: justify;"> Tak czy owak, mieli plan, a to już wiele. W każdym razie, wystarczająco wiele, aby coś na kształt otuchy wślizgnęło się im do serc. Mario i Baurus wymienili spojrzenia. Redgard mrugnął zawadiacko.</p><p style="text-align: justify;"> - A nasz przyjaciel zna nowiny? – spytał Baurus.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie zna – odrzekł Martin. – I dobrze że mi przypomniałeś, bo właściwie po to się tu zebraliśmy. Musisz wiedzieć, że udało mi się rozszyfrować drugi przedmiot, potrzebny do otwarcia portalu.</p><p style="text-align: justify;"> - Do raju Camorana?</p><p style="text-align: justify;"> Martin skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Drugi przedmiot stanowi przeciwieństwo pierwszego – ciągnął. –To krew bóstwa.</p><p style="text-align: justify;"> - Bóstwa? – Mario otworzył szeroko oczy.</p><p style="text-align: justify;"> - Właśnie – Martin skinął głową. – Tak, wiem, brzmi to niedorzecznie, dlatego długo nie mogłem tego rozszyfrować. W przeciwieństwie do daedrycznych książąt, bogowie nie mają artefaktów i nie pojawiają się osobiście w naszym świecie. Dlatego zdobycie krwi boga wydaje się niemożliwe. I przyznaję, sam nie dałbym rady. To Jauffre wpadł na właściwy pomysł.</p><p style="text-align: justify;"> - Chyba trzeba być członkiem Ostrzy, by pokojarzyć te fakty – uśmiechnął się arcymistrz.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale gdy mnie uświadomiłeś, wydało mi się to oczywiste – odrzekł Martin. – No, pomyśl – zwrócił się do Maria. – O jakiego boga może chodzić?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wiem – bąknął Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - A co stanowi tradycja Ostrzy? – podpowiedział milczący dotąd Baurus. – Po co powstał nasz zakon?</p><p style="text-align: justify;"> - Żeby chronić cesarza… – odrzekł Mario, po czym ukrył twarz w dłoniach. – Oczywiście! Talos! Tiber Septim! Był człowiekiem, zanim został bogiem!</p><p style="text-align: justify;"> - Tę tajemnicę pamiętają tylko Ostrza – potwierdził Martin. – No i niektórzy pasjonaci historii. Dla innych Talos jest po prostu jednym z dziewięciu bóstw. Wśród Ostrzy każdy arcymistrz przekazuje swemu następcy tajemnicę Tibera Septima.</p><p style="text-align: justify;"> - Rozumiesz więc, o co chodzi? – spytał Jauffre. – Musisz zdobyć artefakt, który należał do cesarza Tibera Septima.</p><p style="text-align: justify;"> - A istnieje coś takiego? – zdumiał się Mario. – On przecież żył wieki temu!</p><p style="text-align: justify;"> - Istnieje – odpowiedzieli jednocześnie Jauffre i Baurus.</p><p style="text-align: justify;"> - To jedna z misji Ostrzy – dodał Jauffre. – Niestety, z pewnych względów porzucona dawno temu. Otóż, zachowała się jego zbroja. Ostrza miały jej strzec jako świętości. Ale nie do końca im się to udało.</p><p style="text-align: justify;"> Jauffre dał znak dyżurnemu, by napełnił ich kubki winem.</p><p style="text-align: justify;"> - Są rzeczy, o których łatwiej mówi się przy kielichu – mruknął, a głośniej dodał. – Pancerz Tibera Septima do dziś znajduje się w jego kaplicy, ukrytej pod ruinami zamku Sancre Tor. Przez wieki miejsce to było uważane za święte, a Ostrza strzegły go równie troskliwie co cesarskich komnat. Ale dawno temu wydarzyło się tam coś bardzo złego. Jakaś ciemna siła zawładnęła tym miejscem. Od lat nikt nie powrócił stamtąd żywy. W końcu wszelkich wypraw poniechano.</p><p style="text-align: justify;"> - A co się tam dzieje? – spytał Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wiem na pewno – Jauffre potarł swą łysinę. – Nie znam dokładnie tej historii. Katakumby świątyni Tibera Septima zostały zapieczętowane przez pierwszego Wielkiego Mistrza Ostrzy. Czterech najlepszych żołnierzy Ostrzy zostało tam wysłanych, by wyśledzili zło i zwalczyli je. Wyruszyli wiele lat temu, zanim my pojawiliśmy się na świecie, ale każdy z nas zna i pamięta ich imiona: Alain, Valdemar, Rielus i Casnar. Nigdy nie wrócili. Po nich już żaden z nas tam nie zawędrował. Ostrza uznały, że nie ma sensu tracić ludzi dla czegoś, co prawdopodobnie jest jeszcze bardziej bezpieczne niż przedtem.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie rozumiem – bąknął Mario nieśmiało.</p><p style="text-align: justify;"> - Kiedyś miejsca strzegły Ostrza – uśmiechnął się Jauffre. – Teraz strzeże go ciemna siła, która się tam zadomowiła. Nikt nie ma dostępu do kaplicy. Pancerz jest tam więc bezpieczny. Choć przyznaję, nie jest to sytuacja tak zupełnie po naszej myśli– westchnął przeciągle. – Mimo to, nie zmieniałbym jej, gdybym nie musiał. Teraz nie mamy wyboru. Ktoś musi się tam udać. Temu właśnie ma służyć nasza narada. Musimy ustalić, kto pójdzie i kogo weźmie ze sobą.</p><p style="text-align: justify;"> Spojrzał na Maria i opuścił wzrok, jakby poczuł się zażenowany.</p><p style="text-align: justify;"> - Proponuję ciebie – szepnął – bo dałeś już wiele dowodów swoich talentów.</p><p style="text-align: justify;"> - Pójdę – Mario skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Byłem tego pewien – odparł Jauffre, ale w jego głosie nie było tryumfu. – Ale nie mam zamiaru posyłać cię na pewną śmierć. Musi nas iść więcej. Też mam ochotę się tam wybrać, ale skoro powierzam ci to zadanie, sam dobierzesz sobie towarzyszy. Wybieraj – zatoczył ręką wokół. – Oprócz Martina, oczywiście… Ale wszystkie Ostrza są na twoje rozkazy.</p><p style="text-align: justify;"> - Pójdę z nim – zapewnił Baurus. – Nie pierwszy raz przyjdzie nam działać razem.</p><p style="text-align: justify;"> - Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko…</p><p style="text-align: justify;"> - Pójdę sam – uciął twardo Mario.</p><p style="text-align: justify;"> Powiódł wzrokiem po pozostałych.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie, nie jestem szalony – uśmiechnął się. – Nikt stamtąd nie wrócił, bo zapewne został dostrzeżony. A mnie nikt nie zobaczy. To moja specjalność.</p><p style="text-align: justify;"> - Szaleństwo – bąknął Martin.</p><p style="text-align: justify;"> - Głupota – burknął Baurus. – Ktoś musi pilnować twoich pleców!</p><p style="text-align: justify;"> Mario zdecydowanie pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> - W Otchłani nikt nie patrzy mi na plecy. I dobrze, ktoś mógłby wypatrzyć tego patrzącego i zdradzić moją pozycję. Nie, przyjacielu – uścisnął rękę Baurusa. – Doceniam twoją postawę, ale naprawdę wolę działać sam. Ufam ci całkowicie, ale po prostu wiem, w czym jestem dobry i jak to najlepiej wykorzystać.</p><p style="text-align: justify;"> - Mówiłem? – odezwał się Martin zasępionym tonem. – Mówiłem? Wiedziałem, że tak będzie!</p><p style="text-align: justify;"> - Zawiedziony jestem, ale nie zaskoczony – burknął Baurus. – Cholerny samotnik! Kiedyś przepadniesz bez wieści i nawet nie będzie miał kto zamknąć ci oczu.</p><p style="text-align: justify;"> - Też mi się to nie podoba – odrzekł Jauffre. – Ale nie mogę zapomnieć o jednej z zasad, według której działają Ostrza. Ten, który ma wykonać zadanie, sam decyduje, w jaki sposób je wykona. Zgadzam się, choć przyznaję, że z ciężkim sercem. Baurus, ty jesteś szermierzem, więc patrzysz na to okiem szermierza. Walczysz w starciu i dobrze, gdy ktoś pilnuje ci tyłów. Ale on jest łucznikiem. Myśliwym, niewidocznym zabójcą, atakującym z ukrycia, z zaskoczenia. Może to właśnie on ma rację.</p><p style="text-align: justify;"> - Ta metoda sprawdziła się już tak wiele razy – dodał Mario. – Wybacz, Baurus, kiedy indziej. Będzie to dla mnie zaszczyt. Na przykład, w bitwie pod Brumą, która niechybnie nas czeka.</p><p style="text-align: justify;"> - Zapomnij – mruknął Redgard. – W bitwie będę chronił cesarza, nie ciebie.</p><p style="text-align: justify;"> - Cesarz nie weźmie udziału w bitwie – Mario wykrzywił usta.</p><p style="text-align: justify;"> Martin spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem, po czym uśmiechnął się tajemniczo sam do siebie.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-60400602714000312982021-07-05T20:42:00.005+02:002021-07-05T20:42:54.831+02:00Rozdział XLIV<p style="text-align: justify;"> Czekali do północy. Mniej więcej. Nikt czasu nie liczył. I wszystkich zaskoczyła nagła ciemność, gdy Wrota Otchłani nagle zgasły. Wszyscy zamrugali oczami. Noc była wyjątkowo ciemna, bowiem niebo zasnuło się ciężkimi chmurami. Tylko nieliczni dostrzegli drobną postać w zielonej zbroi, która pojawiła się w miejscu wrót, ale za to w ciszy, która nagle zapadła, wszyscy usłyszeli brzęk żelastwa, jakie uderzyło tam o ziemię. Dźwięk nad wodą rozchodzi się daleko, toteż w nocnej ciszy zabrzmiało to bardzo głośno, jakby oddział pancernych przygotowywał się do walki. Dłonie mocniej zacisnęły się na rękojeściach mieczy i łęczyskach łuków.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie strzelajcie! – rozległ się zmęczony głos. – To tylko ja… Pomóżcie…</p><p style="text-align: justify;"> Strażnicy spojrzeli po sobie.</p><p style="text-align: justify;"> - Człowiek… - bąknął niepewnie jeden z nich.</p><p style="text-align: justify;"> - Naprzód – kapitan skinął głową w stronę grupki, trzymającą straż w pobliżu mostu. – Ale trzymać broń w pogotowiu.</p><p style="text-align: justify;"> Broń jednak nie była potrzebna. W świetle księżyca ujrzeli bowiem postać w zielonej, szklanej zbroi, a wokół niego niewielki stos zdobytej w Otchłani broni.</p><p style="text-align: justify;"> Mario wyglądał strasznie, cały zbryzgany ciemną posoką.</p><p style="text-align: justify;"> - Jesteś ranny?</p><p style="text-align: justify;"> Zaprzeczył. Ale widać było, że ledwo stoi na nogach. Oddychał ciężko, ale płytko, tak jak ktoś potwornie zmęczony, komu brakuje sił nawet na oddech.</p><p style="text-align: justify;"> - Zabierzcie to – wskazał dłonią. – Sam nie udźwignę…</p><p style="text-align: justify;"> Strażnicy skwapliwie zebrali broń. Było tam kilka mieczy, ciężka tarcza i kompletna, daedryczna zbroja, zdarta z dremory Markynaz. Mario miał ponadto dwa magiczne kostury, przewieszone przez ramię. Bowiem każdy z nich miał ozdobny sznur, do tego właśnie służący. Gdy grupka zbliżyła się do bramy, hrabia Caro nie wytrzymał i szybkim krokiem wyszedł im naprzeciw. Wraz z nim ruszyli pozostali.</p><p style="text-align: justify;"> - Zbawco! – zawołał, wyciągając ręce ku słaniającemu się na nogach rycerzowi. – Ocaliłeś miasto! Nie wiem, jak mogę ci wyrazić swoją wdzięczność!</p><p style="text-align: justify;"> Choć Mario cały był ochlapany krwią i zaschniętym błotem, hrabia porwał go w ramiona i uścisnął czule, nie zważając, że brudzi przy tym swą bogatą szatę.</p><p style="text-align: justify;"> - Rycerzu, proś o co tylko chcesz – zapewnił go z wdzięcznością bijącą z twarzy. – Dam ci wszystko, co tylko będzie w mojej mocy.</p><p style="text-align: justify;"> Mario uśmiechnął się lekko i głosem na tyle mocnym, na ile umiał z siebie wydobyć, wysapał.</p><p style="text-align: justify;"> - Wasza Wysokość, proszę o pomoc dla Brumy.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhZJLf2w-D0HnfBi05vtWk5sAL0rLnLweFwt3bNWcfA4NQr4tXzTP978yTZscJViPbRRtJdXvQsnbmmgMCo-4QqRpNL5kq7Cc85dq2VoK7AOWEw0dwcS0VvvnmMPRka-vMEkkLp3Ue_LMT/s1024/20210629100630_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhZJLf2w-D0HnfBi05vtWk5sAL0rLnLweFwt3bNWcfA4NQr4tXzTP978yTZscJViPbRRtJdXvQsnbmmgMCo-4QqRpNL5kq7Cc85dq2VoK7AOWEw0dwcS0VvvnmMPRka-vMEkkLp3Ue_LMT/w400-h300/20210629100630_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zamek w Leyawiin.</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> W przeciwieństwie do Bravil, Leyawiin było bardzo malowniczym miastem. Szerokie, brukowane ulice, ładnie zbudowane i dobrze utrzymane kamienice świadczyły o gospodarskim talencie hrabiego Caro. Pod murem, oddzielającym zamek od miasta, znalazło się też kilka malowniczych stawów, porośniętych nenufarami, których zdaje się jedyną funkcją była ozdoba miasta. Mieszkańcy nie snuli się bez celu jak w Bravil, przeciwnie, każdy z nich wydawał się wiedzieć, dokąd i po co idzie. Wprawdzie żebrak znajdzie się w każdym mieście, zatem i tu nie mogło go zabraknąć, ale pozostali mieszkańcy wydawali się dobrze odżywieni, pełni energii. I było tu czysto. Choć gród leżał nad samym zalewem, nie było tu czuć szlamu, ani odoru psujących się ryb. Nawet na przystani. Wielu było tu przybyszów z innych prowincji, głównie Argonian, ze względu na bliskość do granicy z Czarnymi Mokradłami, ale dało się zauważyć także Khajitów, Orsimerów i oczywiście Bosmerów, których w Cyrodiil zawsze było wielu, bez względu na miejsce.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh37Q-d39p-UYOvzRjyC0vf30VGM2_iZXZr6XKe-DshGHNpD4Qxidu-N_ueealCmRaaGB4YRwGLdBkE2HJDADce2wSyawOv7inpL72U3bgT6mjjHHgo3866fHZXk3HTGxqIcxTEUY8bWeot/s1024/20210629100750_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh37Q-d39p-UYOvzRjyC0vf30VGM2_iZXZr6XKe-DshGHNpD4Qxidu-N_ueealCmRaaGB4YRwGLdBkE2HJDADce2wSyawOv7inpL72U3bgT6mjjHHgo3866fHZXk3HTGxqIcxTEUY8bWeot/w400-h300/20210629100750_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Leyawiin</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> W drodze powrotnej do Bravil, znów napotkał tego dreugha. Pamiętał mniej więcej, gdzie spotkał go poprzednim razem, więc ściągnął wodze i próbował podejść go cichcem. Ale się nie dało. Stwór usłyszał go, albo zauważył w inny sposób. Wychylił się zza kępy krzaków i pogonił za nim, jednak o wiele za wolno. Mario stwierdził, że zdołałby mu umknąć nawet gdyby biegł na piechotę. Tym bardziej mógł konno. Jednak co chwilę powstrzymywał konia, chcąc przyjrzeć się dokładniej. Co stwór zbliżał się na odległość kilkunastu kroków, uderzał Vulcana piętami i koń odskakiwał błyskawicznie o kilkadziesiąt kroków. I tak kilkakrotnie.</p><p style="text-align: justify;"> Stwór, jak już poprzednio zauważył, był nieco wyższy od człowieka. Chodził na czterech odnóżach, przypominających owadzie i czynił to podobnie, jak robią to modliszki – z wyprostowanym tułowiem. Przednie odnóża wyrastały mu z górnej części tułowia, gdzie u człowieka znajdują się barki i również trochę przypominały ludzkie ramiona, tylko pokryte były chityną i kończyły się nie dłońmi, a szczypcami, podobnymi do krabich. Głowę miał proporcjonalną do reszty ciała i nie sposób było odgadnąć, czy jest bardziej owadzia, czy bardziej gadzia. Niby miała żuwaczki po bokach, ale gdy stwór otworzył niewielką paszczę i zasyczał groźnie, w świetle słońca błysnęły w niej zęby. Po bokach sterczały mu ni to uszy, ni to rogi. Jedna para oczu, niewielkich, bardzo jasnych i błyszczących, choć proporcjami przypominała ludzkie, nie miała w sobie nic ludzkiego. Z pleców wystawały mu dwie inne, trudne do nazwania kończyny, coś jak długie, cienkie czułki, tyle że nie znajdowały się na głowie, jak u owada. Przypominały trochę zredukowane i porośnięte chityną skrzydła.</p><p style="text-align: justify;"> Stwór miał kolor przydymionej purpury, jedynie brzuch świecił bielą, a zachodzące na siebie chitynowe płyty przypominały trochę układ mięśni u człowieka. Poza tym jednak dreugh nie miał w sobie nic z humanoida.</p><p style="text-align: justify;"> Mario przez chwilę pomyślał, czy nie byłoby przydatne, by ustrzelić stwora i zbadać go dokładnie, ale poniechał tego zamiaru. Spieszył się, a poza tym, od kiedy Mityczny Brzask zmusił go, by złożyć w ofierze Argonianina, czuł przemożną niechęć do zabijania, o ile nie było ono koniecznością.</p><p style="text-align: justify;"> A tutaj z pewnością nie było.</p><p style="text-align: justify;"> Przyjrzawszy mu się na tyle dokładnie, na ile było to możliwe, Mario odwrócił głowę i popuścił wodze koniowi. Vulcan nie potrzebował innej zachęty. Już po chwili gnał przed siebie, jakby gonił go nie jeden powolny dreugh, ale całe stado szybkonogich i bardzo głodnych wilków.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> Była już noc, gdy stanął przed drzwiami swojej chatki w Cesarskim Mieście. Z uczuciem ulgi wsunął klucz do zamka i otworzył drzwi. Poczuł zapach swojego domu. Wszedł do środka i sięgnął po kaganiec, który zawsze stał na kredensie, po lewej stronie od drzwi. Skrzesał ognia i z zadowoleniem stwierdził, że nic się tu nie zmieniło od czasu jego ostatniej wizyty w stolicy. Trochę więcej kurzu i pajęczyn, poza tym nic. Z ulgą zaczął rozpinać paski, mocujące jego zbroję i pozwolił jej z hukiem upaść na podłogę. Gdy uwolnił się od broni i skorup, po krótkie walce z sobą samym, pokonał pokusę, by rzucić się na łóżko i zasnąć. Mimo późnej pory, zmusił się do kąpieli w jeziorze. Musiał, bowiem cuchnął potem, nie tylko swoim, ale przede wszystkim końskim. A po kąpieli odeszła go senność, za to poczuł głód. Otworzył kredens ale poza resztką zaschniętego chleba, nie znalazł w nim nic. Nie ma rady, musi z jedzeniem poczekać do rana. Położył się więc i spróbował zasnąć. Udało mu się szybciej niż przypuszczał.</p><p style="text-align: justify;"> Rankiem, głodny jak wilki, udał się do gospody w Elfich Ogrodach. Dopiero po śniadaniu nieco niepewnym krokiem skierował się do centralnej dzielnicy, gdzie mieścił się cesarski zamek. Ale nic nie wskórał. Strażnicy oznajmili mu, że kanclerz jest zajęty i nie przyjmuje nikogo.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_Syb814CtPcTDipiyiQ-U3oTqjhF0X7hxFgqkP0qTLPl4J35u4Tu6VMMUnpEHbWeRwMDIrE97dFYaJXdvpe5FIizh0yYoZd7g9w-QJkzUvlk8bJCA3V6um_niYYtPSSgPR0PB7O1nyuq5/s1024/20210705203247_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_Syb814CtPcTDipiyiQ-U3oTqjhF0X7hxFgqkP0qTLPl4J35u4Tu6VMMUnpEHbWeRwMDIrE97dFYaJXdvpe5FIizh0yYoZd7g9w-QJkzUvlk8bJCA3V6um_niYYtPSSgPR0PB7O1nyuq5/w400-h300/20210705203247_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Cesarskie Miasto - pałac cesarza</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> - Mam dla niego wiadomość – oznajmił Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - Możesz ją przekazać dowódcy straży.</p><p style="text-align: justify;"> Mario pokręcił głową. Wiedział, że prośba o pomoc dla Brumy wyda się wszystkim do tego stopnia absurdalna, że najprawdopodobniej w ogóle nie dotrze do uszu kanclerza. Musiał ją przekazać osobiście. W dodatku Jauffre zdradził mu, w jaki sposób ma go do siebie przekonać, przynajmniej na tyle, by kanclerz uwierzył w prawdziwość jego słów.</p><p style="text-align: justify;"> Myślał przez chwilę, po czym poprosił, by go zaprowadzono do dowódcy straży. Powiedziono go kilkoma przyciemnionymi korytarzami, w których panował przyjemny chłód. Wreszcie stanął przed oficerem w bogato zdobionym kirysie, z cesarskim smokiem, wygrawerowanym misternie na napierśniku.</p><p style="text-align: justify;"> - Mam wiadomość do kanclerza – oświadczył.</p><p style="text-align: justify;"> Oficer skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Od kogo?</p><p style="text-align: justify;"> Mario westchnął.</p><p style="text-align: justify;"> - Tego nie wolno mi powiedzieć nikomu, poza nim samym.</p><p style="text-align: justify;"> Strażnik spojrzał na niego drwiąco.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale gdy ją przekażę, kanclerz domyśli się od kogo ona jest – dodał pospiesznie. – Ta osoba kazała mi spytać kanclerza, ile septimów był dłużny cesarzowi po walce Maximusa Sarato z Erikiem-Mroźne Oko.</p><p style="text-align: justify;"> - Co takiego? – strażnik spojrzał groźniej. – Co to za bzdury?</p><p style="text-align: justify;"> - Po prostu mu to powtórz.</p><p style="text-align: justify;"> - Ani myślę! – oburzył się strażnik. – Mam zawracać kanclerzowi głowę jakimiś głupstwami?</p><p style="text-align: justify;"> Mario zacisnął zęby.</p><p style="text-align: justify;"> - A nie przyszło ci do głowy, że to jest hasło? – wycedził, czując, że wzbiera w nim złość. – Po prostu mu to powtórz. I tylko jemu!</p><p style="text-align: justify;"> Strażnik spojrzał na niego spode brwi.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeśli to jakiś głupi żart – pogroził mu palcem – moi ludzie znajdą cię wszędzie.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie będą musieli – odparł Mario. – Zjawię się tu jutro o tej samej porze.</p><p style="text-align: justify;"> Obrócił się na pięcie i skierował do wyjścia, pozostawiając oficera z otwartą gębą.</p><p style="text-align: justify;"> Przez cały dzień odpoczywał i zbierał siły. Najpierw pospacerował po Arboretum, wyciszając się wewnętrznie. Potem odwiedził Arenę, gdzie kilku gladiatorów trenowało walkę na miecze. Przyglądał im się jakiś czas i stwierdził z żalem, że pomimo treningu, jakiego udzielili mu Steffan z Baurusem, w walce na arenie uległby każdemu z nich. Byli szybcy i niesamowicie zręczni.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUULB3g_A71dIXFYWgy8IQF_5p6QkbYTacggs9AL6sKJZattcwquJIKqmYtFzNrx8siPk4fROlPjAv8FQjMnjWUyJ1yPFa2GKjD-TwsrYU43B3fcKNCjVJchwLoFJOTVihKNTWz7IUaldP/s1024/20210705203743_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUULB3g_A71dIXFYWgy8IQF_5p6QkbYTacggs9AL6sKJZattcwquJIKqmYtFzNrx8siPk4fROlPjAv8FQjMnjWUyJ1yPFa2GKjD-TwsrYU43B3fcKNCjVJchwLoFJOTVihKNTWz7IUaldP/w400-h300/20210705203743_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Cesarskie Miasto. Arboretum</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Posiedział tak do południa, aż zaczął męczyć go upał. Udał się więc do gospody na lekką przekąskę, a potem powłóczył się trochę po sklepach. Kupił sobie srebrny lichtarz i kilka świec, co sprawiło, że jego chatka od razu nabrała szlachetniejszego wyglądu. Nie zapomniał o czymś do jedzenia na kolację, a także o nowej koszuli. Wieczorem znów powłóczył się po Arboretum, wsłuchując się w kwilenie ptaków, śmiech bawiących się dzieci i rozmowy mieszczan, których problemy krążyły bardzo daleko od Kryzysu Otchłani. Poszedł spać wcześnie, by rankiem obudzić się na czas.</p><p style="text-align: justify;"> Następnego dnia, jeszcze przed śniadaniem, udał się do cesarskiego zamku. Tym razem nie musiał o nic prosić. Strażnik, gdy tylko go dostrzegł, przywołał go ruchem ręki.</p><p style="text-align: justify;"> - Mam rozkaz zaprowadzić cię do dowódcy – oznajmił. – I to bez zwłoki. Racz panie podążać za mną.</p><p style="text-align: justify;"> I po niedługim czasie znaleźli się w tym samym korytarzu co wczoraj. Mario szedł za strażnikiem, niepewnie kręcąc głową. Sposób, jaki podpowiedział mu Jauffre, wydał mu się nagle naiwny i naciągany. Czyżby dowódca straży wściekł się na niego?</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUZKMekPM7GdiFQjIlxlcJugUSoQ4nimUzPWelodW02qVv2W6-N8crGz1Z91Bh5AkV5rXPMXeodrL_zI5Tzz9o7GE6luL_MwIyDEykDmxA1A-dFP5E9XuXwjerVGxK5HDx6wnzs16zxLsQ/s1024/20210705203313_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUZKMekPM7GdiFQjIlxlcJugUSoQ4nimUzPWelodW02qVv2W6-N8crGz1Z91Bh5AkV5rXPMXeodrL_zI5Tzz9o7GE6luL_MwIyDEykDmxA1A-dFP5E9XuXwjerVGxK5HDx6wnzs16zxLsQ/w400-h300/20210705203313_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pałac cesarza - wnętrze</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Jego obawy były jednak płonne. Oficer nie zostałby dowódcą straży, gdyby nie miał dość oleju w głowie, by powtórzyć kanclerzowi pytanie, choć wydawało mu się ono bez sensu. Czekał na niego w komnacie i gdy Mario wszedł, natychmiast wstał z ławy, na znak szacunku.</p><p style="text-align: justify;"> - Wybacz panie, że nie domyśliłem się, z jak ważną sprawą przychodzisz – odezwał się na powitanie. – Kanclerz oczekuje cię.</p><p style="text-align: justify;"> Mario odetchnął z ulgą. Posłusznie podążył za strażnikiem do urzędowych komnat. W pewnym momencie strażnik otworzył mu bogato zdobione drzwi gestem zaprosił go do środka. Mario wszedł, rozglądając się uważnie.</p><p style="text-align: justify;"> Fantazyjnie rzeźbione i ozdobione błyszczącymi okuciami drzwi sugerowały, że w komnacie ujrzy równie wspaniały przepych. Tymczasem wydała mu się ona urządzona bardzo skromnie, wręcz surowo, jeśli porównać ją choćby do pałacowych korytarzy. Układem pomieszczenia i umeblowaniem przypominała skryptorium opactwa Weynon, choć wyposażenie miała nieco bogatsze, jak przystało na cesarski pałac. Regałów było tu trochę więcej, były też solidniej wykonane i wykończone, aczkolwiek bez zbędnych dodatków. Tylko biurko pod oknem robiło wrażenie, jakby wykonujący je rzemieślnik miał świadomość, iż będzie ono częścią wyposażenia cesarskiego pałacu. Było ogromne, ciężkie, wykonane z ciemnego gatunku drewna, a gruby, masywny blat miał na obrzeżu fantazyjną plecionkę i inkrustację z masy perłowej. Przy drzwiach straż pełnił ciężkozbrojny legionista, a w głębi stał ktoś, kto mógł być kamerdynerem, bądź gońcem.</p><p style="text-align: justify;"> Za biurkiem siedział niemłody już Altmer, w długiej, bogato haftowanej szacie, o barwie złamanej czerwieni. Miał krótkie, zaczesane do tyłu jasne włosy, odsłaniające wysokie czoło. Jego duże, elfie, skośne oczy patrzyły rozumnie i przenikliwie. Gładkie, jakby kobiece dłonie o długich palcach spoczywały nieruchomo na biurku, w geście oczekiwania.</p><p style="text-align: justify;"> Mario nie miał wielkiego pojęcia o dworskiej etykiecie. Wiedział jednak, że kanclerz jest drugą osobą w państwie, zaraz po cesarzu. Czym prędzej zdjął więc hełm i trzymając go w dłoni, skłonił się z szacunkiem.</p><p style="text-align: justify;"> Ocato lekko skłonił głowę i spojrzał na strażnika, a potem na kamerdynera.</p><p style="text-align: justify;"> - Zostawcie nas samych!</p><p style="text-align: justify;"> Musieli być przyzwyczajeni do takich poleceń, bowiem bez szemrania obaj zniknęli za drzwiami. Kanclerz tymczasem lustrował Maria wzrokiem i wydawało się, że przenika go na wylot.</p><p style="text-align: justify;"> - Zatem, przyniosłeś mi zagadkę – odezwał się po chwili. – Zagadkę, na którą odpowiedź znały tylko trzy osoby.</p><p style="text-align: justify;"> Wstał zza biurka i podszedł bliżej, wciąż wpatrując się w jego oczy.</p><p style="text-align: justify;"> - Jedna z tych osób nie żyje – rzekł cicho. – Drugą jestem ja. A zatem rozwiązanie powierzyła ci trzecia. I ta właśnie osoba przysyła cię do mnie – pokiwał głową. – Naturalnie, jeśli sam znasz odpowiedź…</p><p style="text-align: justify;"> Zamiast odpowiedzi, Mario wysunął zza pasa mały mieszek, brzęczący złotymi monetami i wyciągnął dłoń w kierunku kanclerza. Ten chwycił go powolnym ruchem i zważył w dłoni.</p><p style="text-align: justify;"> - Znam odpowiedź, Ekscelencjo – odparł Mario. – To nie ty, ale cesarz tobie winien był dwadzieścia septimów. I nie zdążył ci ich wręczyć. Więc proszę, przyjmij te.</p><p style="text-align: justify;"> Ocato zmarszczył brwi i wyciągnął ku niemu dłoń z sakiewką.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie ty byłeś mi je winien, lecz cesarz.</p><p style="text-align: justify;"> Mario nie wykonał żadnego ruchu. Przez chwilę trwała niezręczna cisza.</p><p style="text-align: justify;"> - A więc to prawda – szepnął kanclerz. – Te pieniądze pochodzą od… cesarza…</p><p style="text-align: justify;"> Opuścił głowę i w zamyśleniu zrobił kilka kroków po wzorzystym dywanie.</p><p style="text-align: justify;"> - Czyli żyje jeszcze ktoś, kto może włożyć na głowę cesarską koronę – zakrył usta wskazującym palcem. – A przynajmniej mojemu przyjacielowi z opactwa Weynon tak się wydaje.</p><p style="text-align: justify;"> - Panie – odezwał się Mario – nie zostałem upoważniony do udzielania jakichkolwiek informacji.</p><p style="text-align: justify;"> Ocato uśmiechnął się w zadumie.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie musisz – odparł. – Widzę więcej niż się domyślasz i domyślam się więcej niż ty widzisz. I rozumiem, że nie przybyłeś tu po to, by przekazać mi tę wiadomość.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie, panie. Przybywam z poselstwem od arcymistrza Ostrzy. Jest zmuszony prosić cię o pomoc.</p><p style="text-align: justify;"> - Słucham – zachęcił go kanclerz. – Jakąż to prośbę ma do mnie Jauffre?</p><p style="text-align: justify;"> - Chodzi o pomoc dla Brumy.</p><p style="text-align: justify;"> - Pomoc?</p><p style="text-align: justify;"> - Pomoc wojskową. Mamy wszelkie powody, by przypuszczać, że wróg chce zniszczyć Brumę, tak jak zniszczył Kvatch. I prawdopodobnie uderzy wkrótce.</p><p style="text-align: justify;"> Ocato pokiwał głową w zamyśleniu.</p><p style="text-align: justify;"> - Skoro Jauffre tak twierdzi – mruknął – to może być prawda. On rzadko myli się w swych przewidywaniach.</p><p style="text-align: justify;"> Milczał przez chwilę ze wzrokiem wbitym we wzorzysty dywan, po czym skierował jasne, elfie oczy na swego rozmówcę.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak duży jest garnizon w Brumie? – spytał.</p><p style="text-align: justify;"> - Niewielki – Mario potrząsnął głową. – Wprawdzie inne miasta zaoferowały pomoc i ściąga ona do Brumy, ale to wciąż może nie wystarczyć.</p><p style="text-align: justify;"> Ocato westchnął przeciągle.</p><p style="text-align: justify;"> - Będzie musiało – szepnął.</p><p style="text-align: justify;"> Zamknął oczy i potrząsnął głową, jakby właśnie usłyszał o wielkim nieszczęściu. Po chwili powoli podniósł wzrok na Maria.</p><p style="text-align: justify;"> - Będzie musiało wystarczyć – powtórzył.</p><p style="text-align: justify;"> Mario z niedowierzaniem otworzył szeroko oczy.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak to, Ekscelencjo – wybąkał. – Odmawiasz?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie mam wyjścia – odparł Ocato. – Nie mogę zostawić stolicy bez obrony. A obawiam się, że nawet tutejsze siły okażą się zbyt szczupłe.</p><p style="text-align: justify;"> Mario poczuł, jakby grunt usuwał mu się spod stóp.</p><p style="text-align: justify;"> - Panie – zawołał z rozpaczą. – To konieczność! Jeśli Bruma padnie, przepadnie wszelka nadzieja! Tu nie chodzi tylko o miasto…</p><p style="text-align: justify;"> Ocato przerwał mu ruchem ręki.</p><p style="text-align: justify;"> - Zamilcz! – uciął twardo, by po chwili dodać łagodniejszym tonem. – Zamilknij, zanim powiesz za dużo. Wróg nie śpi i szpiegów ma wszędzie.</p><p style="text-align: justify;"> Podszedł do niego i zniżył głos.</p><p style="text-align: justify;"> - Domyślam się, dlaczego to takie ważne. Powiedziałeś mi o wiele więcej niż zamierzałeś. Ale nie bój się, ja nie jestem twoim wrogiem, ani wrogiem tego, kto cię przysyła. I zdaję sobie sprawę, że jeśli Bruma padnie, trzeba będzie porzucić wszelką nadzieję. Bruma paść nie może i obaj o tym wiemy.</p><p style="text-align: justify;"> - Więc? – Mario z trudem przełknął ślinę. – Więc dlaczego?...</p><p style="text-align: justify;"> - Bitwa o Brumę to tylko jeden z etapów tej wojny – westchnął kanclerz. – Jeśli ją przegramy, to koniec. Bardzo zły koniec… Ale jeśli ją wygramy, to niczego nie zakończy. To będzie zaledwie początek ostatecznego starcia. Decydująca bitwa wcale nie rozegra się w górach. Ona odbędzie się tu – wskazał na kamienną posadzkę komnaty. – I to tylko wtedy, gdy zdołacie obronić Brumę. Więc nie macie wyjścia, musicie wygrać tę bitwę.</p><p style="text-align: justify;"> - Skąd wiesz? – wyszeptał Mario oszołomiony? – Skąd wiesz, co zrobi wróg? Przecież tego nie jest w stanie przewidzieć nikt.</p><p style="text-align: justify;"> Kanclerz uśmiechnął się lekko.</p><p style="text-align: justify;"> - Wysłannikiem Jauffrego może być tylko ktoś myślący – odparł. – Zgaduję, że emocje i zmęczenie zaciemniają teraz twój umysł. Ale gdy tylko odzyskasz spokój, sam to odgadniesz. I przyznasz mi rację, że nie mogę postąpić inaczej. Ani jeden żołnierz nie opuści Cesarskiego Miasta.</p><p style="text-align: justify;"> - Czy to twoja ostateczna odpowiedź? – Mario wyprostował się i wbił wzrok w regał, stojący na wprost jego oczu.</p><p style="text-align: justify;"> Kanclerz znów westchnął. Zrozumiał że w ten sposób ów rycerz, przysłany przez arcymistrza okazuje posłuszeństwo rozkazom, ale najchętniej skręciłby mu kark. Nić porozumienia między nimi, o ile w ogóle istniała, została zerwana i stosunki między nimi stały się zimne i czysto służbowe. Dalsza rozmowa nie miała sensu.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak, to moja ostateczna odpowiedź – odparł bez gniewu. – Zanieś ją swemu arcymistrzowi. I dodaj, że pomimo braku pomocy ze stolicy, nie wolno mu dopuścić do upadku Brumy. To jest rozkaz.</p><p style="text-align: justify;"> - Rozkaz – powtórzył Mario z goryczą. – Nie wiem, czy zdołamy go wypełnić, ale zapewniam cię, że zginiemy próbując. Przed obliczem bogów staniemy z czystym sumieniem.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wątpię – odparł kanclerz szeptem. – Dziękuję ci, możesz odejść.</p><p style="text-align: justify;"> Mario wyszedł z pałacu oszołomiony.</p><p style="text-align: justify;"> A więc jednak to prawda! Kanclerz nie pomoże Martinowi. Nie obroni go przed Mehrunesem Dagonem! Poczuł, że serce zaczyna mu łomotać w piersi. Oto spełniły się jego najgorsze obawy. Kanclerz chce zagarnąć cesarską koronę dla siebie. To oczywiste – bo jakiż mógłby mieć powód? Mario szedł zataczając się jak pijany, w głowie szumiało mu, jakby wypił co najmniej kwartę wina. Prawie nie widząc na oczy, przeszedł przez bramę, nawet nie wiedząc do której dzielnicy ona prowadzi. Dopiero po chwili, gdy przekroczył kilka ulic, zorientował się, że jest w Elfich Ogrodach i stoi na wprost drzwi do karczmy Luthera Broada. Nie namyślając się, wszedł do środka i zajął wysoki stołek przy kontuarze.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhUZkX7SCgP7MkBff-DPU8Us1ocnidaQbng7ls5a2iIbx3ozQ8HggsV8ChzV-erVF2IuVfCjxTKuuEj7ldcXGqdcPlWVsBgXTr7O-6s4V5wQSKHrjQ_fTAxh7zbPuvUbBcP8lQY5Ar-Km55/s1024/20210705203708_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhUZkX7SCgP7MkBff-DPU8Us1ocnidaQbng7ls5a2iIbx3ozQ8HggsV8ChzV-erVF2IuVfCjxTKuuEj7ldcXGqdcPlWVsBgXTr7O-6s4V5wQSKHrjQ_fTAxh7zbPuvUbBcP8lQY5Ar-Km55/w400-h300/20210705203708_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Cesarskie Miasto - dzielnica mieszkalna Elfie Ogrody</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> - Co podać?</p><p style="text-align: justify;"> - Coś mocnego – wysapał, nie patrząc na szynkarza. – Obojętnie co.</p><p style="text-align: justify;"> Rzucił na stół kilka złotych monet. Natychmiast pojawiła się przed nim szklaneczka wypełniona złocistą, coloviańską brandy. Wypił duszkiem. I jakby na przekór swemu przeznaczeniu, napitek otrzeźwił go.</p><p style="text-align: justify;"> - Muszę tę wiadomość przekazać Jauffremu – pomyślał. – Jak najszybciej!</p><p style="text-align: justify;"> I zerwał się ze stołka.</p><p style="text-align: justify;"> Ale zapach, dochodzący z kuchni nieznośnie drażnił podniebienie. Poczuł nagle głód. Nic dziwnego, nic jeszcze dziś nie jadł. Z wahaniem wrócił na swój stołek.</p><p style="text-align: justify;"> - I podaj, proszę, co tam masz ciepłego – odezwał się do szynkarza nieco spokojniejszym tonem. – Cokolwiek to jest, byle szybko.</p><p style="text-align: justify;"> Smakowitym kąskiem była miska ryżu, pomieszanego z gotowanymi ziarnami kukurydzy i posiekanym, podsmażanym kurczakiem. Smakowało to wybornie i musiał się zmusić, by nie poprosić o repetę. Zamiast tego kupił dwie bułki z serem, zapakowane do papierowej torby. Nie minęło pół godziny, a podkowy Vulcana zastukały na kamiennym moście.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-82434793497248140932021-06-29T10:23:00.003+02:002021-06-29T10:23:53.216+02:00Rozdział XLIII<p style="text-align: justify;"> Tak jak przypuszczał, wszystko poszło utartym torem. Hrabina Carvain miała świetny pomysł, z poselstwem wysyłając właśnie jego, a Mehrunes Dagon nieświadomie pomagał mu tylko w tym zadaniu, otwierając swoje portale właśnie w tych miastach, które odwiedzał. Więcej niż pewne, że chciał na niego zastawić pułapkę, ale nie poznał jeszcze sposobu, w jaki udawało mu się dotąd wygrywać. Mario z wdzięcznością pomyślał o Meridii. To jej dar sprawiał, że był nie do wykrycia. A żaden z wrogów, którym udało się go odkryć, nie przeżył, aby zdać relację swemu panu. Otucha wstąpiła mu do serca na myśl, że nie wszystkie daedryczne książęta są złe. Uśmiechnął się też na wspomnienie obietnicy hrabiego Terentiusa, który przysiągł pomoc dla Brumy.</p><p style="text-align: justify;"> Jednakże zadowolenie nie było pełne. Po rozmowie z hrabią znów nabrał wątpliwości. Regulus Terentius był niemal pewien, że w Kryzysie Otchłani maczał palce kanclerz Ocato. Posądzał go też o zamach na cesarza.</p><p style="text-align: justify;"> - Komu innemu przyniosło to korzyść? – prychnął. – Zawsze najbardziej podejrzany jest ten, któremu dane wydarzenie pomogło. A kanclerz ma teraz władzę niemal cesarską. Tyle że nie nosi korony.</p><p style="text-align: justify;"> Pochylił się ku niemu i zniżył głos.</p><p style="text-align: justify;"> - Chcesz znać moje zdanie? To także tylko kwestia czasu. Już niedługo kanclerz, w obliczu upadku dynastii Septimów, koronuje się na cesarza. Szczerze mówiąc, sam nie wiem, dlaczego z tym zwleka. Prawdopodobnie pragnie oswoić z tą myślą przedstawicieli innych wysokich rodów. I ma spore szanse, by ich przekonać.</p><p style="text-align: justify;"> Było to dokuczliwe uczucie. Jak uwierający w bucie kamyk, jak pyłek w oku, którego nie daje się wyciągnąć. Ale dopóki Mario mógł działać, dopóty skupiał się na swoim zadaniu. A to było jasne: zdobyć jak największą pomoc dla Brumy. Pozostały mu jeszcze tylko dwa miasta: Leyaviin, daleko na południu i stolica w samym centrum. W Cesarskim Mieście będzie musiał poprosić Ocato o osobistą audiencję. Wtedy być może przekona się, jakie są jego prawdziwe zamiary.</p><p style="text-align: justify;"> Łup spieniężył w mieście bez trudu, choć musiał trochę opuścić cenę, bowiem kupcy nie mieli aż tyle gotówki. Brzeszczoty sprzedał u niemłodego już Bosmera, prowadzącego sklep z bronią, głównie łukami i strzałami, reszta powędrowała do Nilaven, miłej Altmerki, której sklep znajdował się zaraz przy gospodzie. Brzęcząc pełną kiesą, opuścił Bravil i skierował się w lewo, na Zieloną Drogę, prowadzącą na południe. Do Leyaviin było daleko, ale on przecież dosiadał Vulcana. Ten koń był w stanie zanieść go tam w ciągu zaledwie jednego dnia.</p><p style="text-align: justify;"> - Powinieneś nazywać się Szaleniec – mruknął, gdy koń, swoim zwyczajem, puścił się w cwał, gdy tylko ujrzał płaską drogę.</p><p style="text-align: justify;"> Taka jazda była szybka, choć męcząca. Ale miała i zalety, bowiem rzadko który drapieżnik, a tych po drodze nie brakowało, mógł go dopędzić. Dlatego też większość nawet nie próbowała. A było przed czym się bronić. Południową część Cyrodiil, porośniętą gęstą puszczą, upodobały sobie przeróżne stwory, nieraz groźne. Można było tam spotkać dreugha. To przedziwne stworzenie. Olbrzymi skorupiak, normalnie żyjący w morzu, ale przez pewien okres swego żywota wychodzący na ląd. Przeobrażał się w tedy i przypominał nieco ogromną modliszkę. Na lądzie żył przez mniej więcej rok. Tutaj się parzył i składał jaja, po czym przeobrażał się na powrót i wracał do morza. Dreugh był groźnym stworem, bo nie dość że miał silne szczypce, zdolne zgruchotać ludzką rękę, to jeszcze umiał razić prądem. Nie na odległość, jak atronach burzy, a jedynie poprzez dotknięcie. W dodatku magowie twierdzili, że robił to bez użycia jakiejkolwiek magii.</p><p style="text-align: justify;"> - To naturalne zjawisko – twierdzili. – Występuje na przykład, gdy pocieramy kawałkiem chityny o wełniane sukno. Gdy dotykamy nim później ciała, przeskakują iskry.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcSGPCYezJSkHyeh1gUgdQqcp6Fqt3QNHtUH3BpEqxct1SvAa2JfIjSvUzUKVDqsnGLI61cocZi5rt5iKt5Ii0CWD3UcRTRdGniejRx1I4lfCVGiLj8OELi9rzFXKEf7szFTLcTnJ1FH62/s1024/20210629095714_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcSGPCYezJSkHyeh1gUgdQqcp6Fqt3QNHtUH3BpEqxct1SvAa2JfIjSvUzUKVDqsnGLI61cocZi5rt5iKt5Ii0CWD3UcRTRdGniejRx1I4lfCVGiLj8OELi9rzFXKEf7szFTLcTnJ1FH62/w400-h300/20210629095714_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Dreugh, forma lądowa. Osobnik zaobserwowany w okolicach Bravil</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Mario wiedział, że to prawda, bo sam z ciekawości przeprowadził taki eksperyment. Na szczęście dreugh w swej dorosłej, lądowej postaci, nie był zbyt szybki, przez co nie stanowił dla niego wielkiego niebezpieczeństwa nawet wtedy, gdy Mario poruszał się pieszo. Ale były i inne stwory. Na południu dość licznie występowały leśne trolle, choć rzadko pokazywały się na trakcie. Te były szybkie i zwinne. Wieczorami można było spotkać świetlika. To przedziwne, magiczne i bezcielesne stworzenie. Wyglądało jak lewitująca kulka łagodnego światła, jednak w Cyrodiil każde dziecko wiedziało, że nie należy się do niego zbliżać. Żywiło się bowiem siłą witalną innych stworzeń i potrafiło ją wysysać, niby wampir. Można było je zabić, ale potrzebna była do tego broń, zawierająca srebro, malachit, bądź księżycowy kamień. Stali nie bało się zupełnie.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHngV0eJysYUZj0hVZJN9oWAms0rydKsfvsHziZ0TCsb-hiDL-5rax7gd-6BSRmYgICoqtEqeEaCmz5bxvseOZI81yqvvwoT37HnPJqb7HaFUN7FNzEzZCUt3xEqWJrvSLIwsczyDUINSR/s1024/20210629100036_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHngV0eJysYUZj0hVZJN9oWAms0rydKsfvsHziZ0TCsb-hiDL-5rax7gd-6BSRmYgICoqtEqeEaCmz5bxvseOZI81yqvvwoT37HnPJqb7HaFUN7FNzEzZCUt3xEqWJrvSLIwsczyDUINSR/w400-h300/20210629100036_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Świetlik, zwany też "błędnym ognikiem". W dzień trudno go zauważyć. Ten został zaobserwowany w okolicach Leyawiin, kilka lat przed opisywanymi wydarzeniami</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> No i niedźwiedzie. Tych też nie brakowało w gęstej puszczy. Silne i groźne, ale nie dość szybkie, by dopędzić Vulcana, gdy ten puścił się w galop. Widywał je w oddali, obserwujące go uważnie, ale nie zdradzające wrogich zamiarów. Zapewne same zdawały sobie sprawę, że nie są w stanie upolować czegoś tak szybkiego. Raz na polanie mignęła mu też wiła. I chyba nawet przywołała jakiegoś czarnego niedźwiedzia, ale i ten nie rzucił się za nim w pogoń. Nic dziwnego – po odpowiednim terenie Vulcan potrafił gnać naprawdę szybko. A Zielona Droga była w miarę płaska, bo wiodła doliną wokół zalewu Dolny Niben, przypominającego w tym miejscu szeroką, usianą ostrowami rzekę, o bardzo wolnym nurcie.</p><p style="text-align: justify;"> <table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjSKPXvNbCJRZkHbQYFLWQOuFtZhkkpMN613HPuPcRX6PBvPJyfWSS-0kuXuo0MAF2hEMyQbjWpieBmsm-j49GE_27FCSlqyDyG3I9Aumays8MV4AQjTZfVU8JBPeUWSIK9Suq7ExHJWRX5/s1024/20210629095816_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjSKPXvNbCJRZkHbQYFLWQOuFtZhkkpMN613HPuPcRX6PBvPJyfWSS-0kuXuo0MAF2hEMyQbjWpieBmsm-j49GE_27FCSlqyDyG3I9Aumays8MV4AQjTZfVU8JBPeUWSIK9Suq7ExHJWRX5/w400-h300/20210629095816_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jedno z licznych odgałęzień zalewu Dolny Niben</td></tr></tbody></table><br />Wszystkie te stwory jeszcze liczniej występowały po drugiej stronie zalewu, na jego wschodnim, lewym brzegu, gdzie próżno było szukać ludzkich osad. Nawet przedostanie się na drugą stronę bez łodzi było problemem. W kilku miejscach systemy brodów i wiszących mostów, łączących poszczególne wysepki, ułatwiały przeprawę na drugą stronę, ale nie można było tego zrobić bez zamoczenia się po szyję i przepłynięcia przynajmniej kilkudziesięciu sążni. Zalew musiał bowiem pozostać żeglowny. To tędy do stolicy docierały statki z morza Topal, na południu kraju. I to nie rzeczne barki, lecz pełnomorskie galeony. Główny nurt pozostawał więc głęboki, ciemny i zimny, bo w większości woda płynęła w cieniu rozłożystych drzew. I nad tym głównym nurtem żadnego mostu nie można było rozpiąć. Jedyny most, zwany Wysokim, znajdował się w okolicach Cesarskiego Miasta. I istotnie zasługiwał na swą nazwę. Wsparty był bowiem na filarach tak wysokich, że nawet galeony mogły pod nim przepłynąć. Tutaj jednak niczego podobnego nie wybudowano. Pozostawały łodzie, stanowiące własność mieszkańców wiosek po tej stronie zalewu. Właściciel zwykle zgadzał się za niewielką opłatą przewieźć podróżnika na drugą stronę. Problem w tym, że niemożliwym było przewiezienie również konia. Jedyną możliwością przedostania się na drugą stronę w tej okolicy, było skorzystanie z promu w Leyawiin.</p><p style="text-align: justify;"> Po zachodniej, zamieszkanej stronie zalewu, stwory mocno przetrzebiono, a wzdłuż Zielonej Drogi można było napotkać kilka wiosek, najczęściej rybackich, lub pasterskich. Upraw było tu niewiele, pomimo żyznej, bagiennej gleby. Zatrzęsienie zwierzyny sprawiało, że rzadko która uprawa zdołała dotrwać do zbiorów w nienaruszonym stanie. Za to ogrodzone, przydomowe grządki rodziły wspaniałe plony. Wielu wieśniaków żyło też z myślistwa i zbieractwa, które to wobec obfitości przyrody też dawało niemało mięsa, ziół, miodu, grzybów, jagód i innych naturalnych zasobów. </p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-QCFpJieSjuKcyDVh02_VRIIMvN2BnmTPkf923yb5wpLsk9obqeXIIXuTe9GinBLQh9FxECKwavgfP_6QKaWvWiUUS5tLKhi5h1LjzmJOfHOi_436AHk7IpAmSC2ttqIGgMDvwjCXBZ8Z/s1024/20210629100215_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-QCFpJieSjuKcyDVh02_VRIIMvN2BnmTPkf923yb5wpLsk9obqeXIIXuTe9GinBLQh9FxECKwavgfP_6QKaWvWiUUS5tLKhi5h1LjzmJOfHOi_436AHk7IpAmSC2ttqIGgMDvwjCXBZ8Z/w400-h300/20210629100215_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zalew Dolny Niben</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Mario znał tutejszą ludność. Niejednego trolla tu ubił na prośbę wieśniaków, a jego celne oko zdążyło obrosnąć legendą. Przejeżdżając przez wioski, pozdrawiał mieszkańców, oni również unosili swe kapelusze w uprzejmym geście, ale żaden z nich go nie poznawał. Trudno się dziwić. Rycerz w kosztownej, szklanej zbroi, na rosłym, karym ogierze szlachetnej krwi, w niczym nie przypominał skromnego, pogodnego i nieco nieśmiałego chłopaka z łukiem, jakiego dobrze znali. W dodatku ciągła walka i ćwiczenia zmieniły go fizycznie. Schudł nieco na twarzy, za to rozrósł się w barach i ramionach. Meszek na policzkach zamienił się w ciemny, sztywny, choć jeszcze rzadki zarost, który coraz częściej musiał golić. I jego spojrzenie stało się inne. Już nie beztroskie i wesołe. Przeciwnie, stało się poważne i nieco przygaszone, jak u kogoś, kto widział w życiu zbyt wiele.</p><p style="text-align: justify;"> Zadziwiające. Minęło zaledwie niewiele więcej niż pół roku od chwili, kiedy po raz pierwszy ujrzał cesarza Uriela Septima. Przez te pół roku z nieopierzonego chłopca stał się dorosłym i odpowiedzialnym mężczyzną. Z myśliwego stał się wojownikiem. Z wolnego i beztroskiego człowieka, stał się żołnierzem elitarnej jednostki. Ze zwykłego, bezimiennego myśliwego stał się rycerzem. Z nic nie znaczącego włóczęgi stał się tym, do którego nawet hrabiowie zwracali się z szacunkiem, traktując go jak równego sobie. Tyle zmian w tak krótkim czasie. Może zakręcić się od nich w głowie.</p><p style="text-align: justify;"> Nie zakręciło mu się tylko z jednego powodu. Ilekroć zaczynał odczuwać dumę, zawsze pojawiała mu się przed oczami przerażona twarz Argonianina, którego zabił w świątyni Mitycznego Brzasku. I wiedział, że ten czyn będzie wlókł się za nim do końca jego dni. Każde zamknięcie Bramy Otchłani poświęcał właśnie jemu, choć nie znał nawet jego imienia.</p><p style="text-align: justify;"> - Wybacz mi, jeśli zdołasz – szeptał nieraz, a oczy zachodziły mu łzami.</p><p style="text-align: justify;"> Może właśnie dlatego, pomimo płynących na niego zaszczytów, pozostał taki jak kiedyś. Nadal chronił ludzi przed potworami i czynił to bezinteresownie, tak jak wbił mu do głowy Stary Myśliwy. Zmieniły się tylko potwory.</p><p style="text-align: justify;"> Nagłe parsknięcie konia przywróciło go do rzeczywistości i obudziło jego czujność. Ruch między zaroślami nie wyglądał na poruszanie gałązkami przez wiatr. Coś się tam czaiło. Nie miał czasu do namysłu. Uderzył konia piętami, zmuszając go do jeszcze szybszego biegu. Jeśli było tam coś w miarę powolnego, jak człowiek, czy niedźwiedź, Vulcan bez trudu zdoła umknąć niebezpieczeństwu. Ale jeśli to górski lew, mogło być niebezpiecznie. Wprawdzie na południu nie było ich wiele, ale jakiś mógł się i tutaj zabłąkać. Pędem minął kępę krzewów, w której zauważył ruch. Między zaroślami dostrzegł coś błyszczącego, w kolorze przybrudzonego różu. Popędził jeszcze kawałek, po czym ściągnął wodze. Vulcan niechętnie zwolnił. Mario obejrzał się za siebie.</p><p style="text-align: justify;"> Z kępy krzaków, na trakt wygramolił się dreugh.</p><p style="text-align: justify;"> <table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg2Y4FE5eEIoZH8g7jF2GrtHTESuTcQk3syZjCxGtpc2imnrWH_vrIQSF1QNsiYyVRkIGzR5ZpKSK5tPwcRIIAKlAZmule1922KtrMfU6dMvFOCNXnesfHkQ2RA1aL0ja12BZQQiG6NIVEs/s1024/20210629095939_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg2Y4FE5eEIoZH8g7jF2GrtHTESuTcQk3syZjCxGtpc2imnrWH_vrIQSF1QNsiYyVRkIGzR5ZpKSK5tPwcRIIAKlAZmule1922KtrMfU6dMvFOCNXnesfHkQ2RA1aL0ja12BZQQiG6NIVEs/w400-h300/20210629095939_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, iż to właśnie tego osobnika napotkał Bohater z Kvatch - zaobserwowano go bowiem w okolicach Leyawiin zaledwie kilka dni po opisanych wydarzeniach</td></tr></tbody></table><br />Mario patrzył na niego pod słońce, więc nie dostrzegał zbyt wielu szczegółów, ale wyraźnie widział zarysy jego dziwacznej postaci. Nigdy nie polował na te stwory i nie widział żadnego z bliska. Dlatego przyglądał mu się z ciekawością, choć pędzący Vulcan nie był odpowiednią platformą widokową. Dreugh był nieco wyższy od człowieka. Owadzia głowa nie wyrażała oczywiście żadnych emocji, ale groźne potrząsanie przednimi odnóżami, wyposażonymi w potężne szczypce, nie wzbudzały wątpliwości co do zamiarów stwora. Zapewne świeżo złożył jaja i zawzięcie bronił terytorium, w którym je ukrył. Gdyby było inaczej, Mario zapewne w ogóle by go nie zauważył, bo ten ukryłby się przed nim. Agresywne zachowanie świadczyło o tym, że dreugh ma kogo bronić, albo dla kogo polować. Po złożeniu jaj zwykle pełnił straż jeszcze przez kilka tygodni, aż z jaj wyklują się larwy. Wtedy dreugh dostarczał im żywności, w postaci jakiegoś dużego zwierzęcia, albo nawet nieostrożnego człowieka. Larwy będą żywiły się ową padliną przez jakiś czas, aż nieco podrosną i odpłyną do morza. Wiele z nich padnie ofiarami innych drapieżników, ale nieliczne dotrą na miejsce, na przykład do wybrzeży Wielkiej Wyspy Vvardenfell i tam, na płyciznach, pomiędzy niewielkimi wysepkami, będą dorastać przez wiele lat, aż osiągną wielkość dorosłego człowieka. Będą pływać w morzu i polować. Najpierw na małe rybki i skorupiaki, potem na duże ryby, kraby błotne, wodne ptaki i nawet na lądowe stworzenia, które nieostrożnie zagłębią się w wodę, by przepłynąć na sąsiednią wysepkę. Zdarzały się nawet ataki na ludzi, jeśli jakiś pływak nieostrożnie zbliżył się do wyrośniętego dreugha. I nie będą przypominać swoich rodziców. Zamiast dolnych odnóży, będą miały elastyczne macki, niczym ośmiornice, a zamiast dwóch ramion ze szczypcami, będą posiadały aż cztery. I twarze ich nie będą owadzie, lecz podobne do elfich, choć pokryte chityną. Stąd właśnie brały się legendy o ich elfim pochodzeniu.</p><p style="text-align: justify;"> Te, które osiągną wiek dorosły, któregoś dnia poczują zew, by opuścić brzegi Morrowind i popłynąć na południe, skąd wpłyną w rzeki Argonii, Cyrodiil i Elsweyr. Tu przekształcą się i znów wyjdą na ląd. I tak od wiek wieków.</p><p style="text-align: justify;"> Mario uśmiechnął się sam do siebie. Może w drodze powrotnej będzie miał więcej szczęścia i przyjrzy mu się dokładniej. Na razie najważniejszym było, aby dotrzeć do Leyawiin o jakimś przyzwoitym czasie.</p><p style="text-align: justify;"> <table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbfwQ8fcp__TJWPkwKVLELHUfQWwz-QZDe14ZyYOHllfkpxFOpn7Ej-j1iauJNgpbBc-U0OqyZUzy6uAsvOiyIb-3b05uzjKUV95fv11dgUd64s6hXAeCn0_9Vw5XWp4Wktgx7PJfpJAYg/s1024/20210629100312_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbfwQ8fcp__TJWPkwKVLELHUfQWwz-QZDe14ZyYOHllfkpxFOpn7Ej-j1iauJNgpbBc-U0OqyZUzy6uAsvOiyIb-3b05uzjKUV95fv11dgUd64s6hXAeCn0_9Vw5XWp4Wktgx7PJfpJAYg/w400-h300/20210629100312_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Konny strażnik imperialny, patrolujący drogę w pobliżu Leyawiin </td></tr></tbody></table><br />Więcej stworów na swej drodze nie spotkał. Niedługo zza ściany lasu wyłoniły mu się mury miasta. Położone nad zatoką Leyawiin, miało mury, dochodzące do samej wody. Proste, zadbane mury, wyposażone w kilka baszt. Stajnia pod bramą była rozległa i królowały w niej konie srokatej maści z tutejszej hodowli. Zostawił tam Vulcana pod opieką stajennego Khajita. Tutaj było wielu Khajitów i Argonian. Bliskość granic robiła swoje. A że Cyrodiil było prowincją otwartą dla obcych, wielu z nich wyemigrowało ze swoich ojczyzn i osiadło w cyrodiilijskich miastach. Gdy minął bramę i strażnika, z tarczą, na której wymalowano godło Leyawiin – białego konia – skierował się do oberży, prowadzonej przez parę Argonian. Choć niska i raczej ciemna, bo małe okienka niewiele wpuszczały światła, była czysta i miała znakomitą kuchnię. Argonianie doskonale potrafili przyrządzać ryby, doprawiając je aromatycznymi wodorostami, więc wiedział już, co zamówi sobie na kolację. Pokoik był niewielki, jego skromne wyposażenie nieco poszarzałe od starości, ale wszystko było utrzymane w porządku.</p><p style="text-align: justify;"> Jeszcze zanim się przebrał, zamówił sobie kolację: zębacza, pieczonego na parze. I znów nie zdążył jej zjeść, bowiem gdy tylko skierował się w stronę swego pokoiku, do oberży wpadł z przeraźliwym krzykiem jakiś Bosmer.</p><p style="text-align: justify;"> - Ognista brama! To chyba te Wrota Otchłani! – zawołał od progu. – Wylazł z nich jakiś potwór!</p><p style="text-align: justify;"> - Gdzie? – rzucił Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - Na wysepce, po wschodniej stronie!</p><p style="text-align: justify;"> Mario otworzył drzwi pokoju i nie patrząc, rzucił w kąt swój podróżny tobół, po czym w pełnym uzbrojeniu wypadł z oberży. Niebo nad nim było czerwone, ale to o niczym jeszcze nie świadczyło, bowiem słońce już zachodziło i zdawało się to całkiem naturalne. Nienaturalna była natomiast duchota, którą dobrze znał. Nie zwlekając, popędził w kierunku wschodniej bramy. Była zamknięta, za to bramę północno-wschodnią, prowadzącą na rybacką przystań, otwarto na oścież. Strażnicy już się tam gromadzili. Kilku śmiałków chwyciło łuki i zaczęło zajmować pozycje. Na skrzydle bramy odbijała się czerwona łuna. Mario wybiegł przed gród.</p><p style="text-align: justify;"> Na małej, pustej wyspie, niedaleko przystani, świeciły purpurą Wrota Otchłani. Ale tym razem słudzy Mehrunesa Dagona musieli przygotować atak dokładnie, bowiem nie tylko wrota pojawiły się na wyspie. Z brzegiem łączył ją długi, wąski most, którego na pewno przedtem nie było. Zresztą, wyglądał jakby ułożono go z zespolonych ze sobą wielkich kości i ogromnych pazurów, a to już oczywista wizytówka architektów Otchłani. W chwili, gdy Mario przebiegł przez bramę, samotny daedrot powolnym, niepewnym krokiem wstępował właśnie na ów most, który mimo wszystko wydawał się solidną konstrukcją, nie uginającą się pod jego ciężarem. Mario uniósł łuk. Ale nie on strzelił pierwszy. Jeszcze zanim zdążył go napiąć, potwór dostał trzy strzały od strażników. Zachwiał się.</p><p style="text-align: justify;"> <table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyoKqyzc5bCe05FhY2heEcQgg6jh1j6dij4zhp225X5L4M2zCMrxaPK8xUphbqIQeTa29EAH3q8-Nx-8n5ofK66bF4E7dVGC0cs6cpUkvX_g3bGU_GrHIDHFibwnHIO7MjVBRTBUstWXy_/s1024/20210629100536_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyoKqyzc5bCe05FhY2heEcQgg6jh1j6dij4zhp225X5L4M2zCMrxaPK8xUphbqIQeTa29EAH3q8-Nx-8n5ofK66bF4E7dVGC0cs6cpUkvX_g3bGU_GrHIDHFibwnHIO7MjVBRTBUstWXy_/w400-h300/20210629100536_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wygasła brama Otchłani pod murami Leyawiin. Widoczny most, łączący wysepkę z brzegiem. W oddali baszta miasta i wieża świątyni Zenithara.</td></tr></tbody></table><br /> - Napinaj! – dobiegł go głos oficera straży.</p><p style="text-align: justify;"> Choć nie do niego skierowano tę komendę, napiął łuk razem ze strażnikami.</p><p style="text-align: justify;"> - Strzał!</p><p style="text-align: justify;"> Salwa z sześciu łuków zasyczała złowrogo w powietrzu. Choć strzał był trudny, do poruszającego się w bok celu, wszystkie groty dosięgły celu. Potwór potknął się i przyklęknął na jedno kolano. Uniósł ramię w górę.</p><p style="text-align: justify;"> Był za daleko, by skutecznie razić ognistą kulą, jak to miał w zwyczaju. Dla Maria było więc jasne, że daedrot zamierza zaleczyć swoje rany. Błyskawicznie uniósł łuk do oka i wypuścił strzałę prosto w skroń daedry. Szeroki, szklany grot zadawał poważne obrażenia. Potwór przewrócił się od tego uderzenia i z głośnym pluskiem wpadł do wody. Przez chwilę widać było tylko wydobywające się z niego bąble powietrza. Jeśli po strzale Maria jeszcze żył, to teraz na pewno się utopił.</p><p style="text-align: justify;"> Strażnicy wydali okrzyk radości.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeszcze za wcześnie! – ostrzegł ich Mario. – Dagon wysyła na tę stronę zwykle trzech lub czterech strażników. Zajmijcie pozycje do strzału. Zaraz wylezie stamtąd coś jeszcze.</p><p style="text-align: justify;"> Choć nikt go tu nie znał, strażnicy wykonali jego polecenie co do joty. Wzięli go zapewne za doświadczonego rycerza wysokiego rodu. Oficer nie protestował, a nawet skinął głową, zgadzając się z jego propozycją.</p><p style="text-align: justify;"> Tak jak przypuszczał, z portalu wychynęły jeszcze dwa potwory, na szczęście nie jednocześnie. Najpierw pajęcza daedra, która zdążyła jedynie poparzyć jednego ze strażników błyskawicą, zanim sama umarła, a potem Xivilai. Ten był groźniejszym przeciwnikiem. Już na wstępie przywołał swojego sługę – szybkonogiego, ptasiokształtnego gada, zwanego Postrachem Klanów.</p><p style="text-align: justify;"> - Zostawcie gada! – wrzasnął Mario. – Szyjcie w olbrzyma!</p><p style="text-align: justify;"> - Strzelać bez rozkazu! – dodał oficer.</p><p style="text-align: justify;"> Gad szybko wbiegł na most. Oficer posłał tam trzech strażników z mieczami, by go zatrzymali, ale reszta posłusznie wzięła na cel dremorę. Ten, wymachując ciężkim toporem, wszedł na most energicznym krokiem, ale nie zdołał dotrzeć nawet do jego połowy, gdy naszpikowany strzałami, niby poduszka do igieł, zwalił się z mostu w mętną wodę, znikając z pola widzenia strzelców. Już stamtąd nie wypłynął. Gdy gad. Który zbliżył się już do strażników, nagle rozwiał się w dym, było jasne, że Xivilai zginął.</p><p style="text-align: justify;"> - Świetnie – uśmiechnął się Mario i szybkim krokiem udał się w kierunku oficera.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak trzymać – skinął głową. – Nie ma czasu na opowieści. Wiem jak zamknąć te wrota. Zaraz się tam udam, a wy musicie czekać tu, gotowi na to, że znowu coś się stamtąd wynurzy.</p><p style="text-align: justify;"> Oficer spojrzał na niego zdumiony.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie pierwszy raz to robisz, co?</p><p style="text-align: justify;"> - Zgadza się – Mario skinął głową. – Zaufaj mi, wiem co robię. To jednak trochę potrwa, dlatego radzę ci trzymać swoich ludzi w pogotowiu.</p><p style="text-align: justify;"> - Widzę wyraźnie, że wiesz co robisz – odparł oficer. – Tak zrobię. Ale obiecaj mi, że jak wrócisz, wszystko mi wytłumaczysz.</p><p style="text-align: justify;"> - Słowo!</p><p style="text-align: justify;"> Mario nałożył strzałę na cięciwę, błysnął zębami w stronę oficera i ruszył w kierunku mostu. Po chwili był już na wyspie. Ostatni, pożegnalny gest w stronę straży i zniknął w ognistej bramie.</p><p style="text-align: justify;"> Strażnicy patrzeli w jego stronę ze zdumieniem.</p><p style="text-align: justify;"> - Szaleniec, czy aż tak odważny? – rzucił jeden z nich.</p><p style="text-align: justify;"> - Ani jedno, ani drugie – odparł drugi. – On po prostu wie, co trzeba zrobić.</p><p style="text-align: justify;"> - A odważny swoją drogą – dodał trzeci. – Mnie nic nie zmusiłoby do wejścia w ten ogień.</p><p style="text-align: justify;"> Zaczęło się czekanie. Nieznośne czekanie. Czekanie pełne napięcia, przeplatane chwilami zwątpienia.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak myślicie, wróci? – spytał jeden ze strażników. – Wyglądał na kogoś, kto ma jakieś doświadczenie z tym… Z tym czymś.</p><p style="text-align: justify;"> - Chyba tak – odparł drugi. – Wiedział przecież, że trzeba najpierw zabić olbrzyma. Ten drugi wtedy zniknął. O, na pewno już nieraz spotkał te potwory.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale kto to był? – mruknął inny. – Ktoś z Gildii Magów?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wyglądał na maga – pokręcił głową poprzedni. – Bardziej na kogoś z Gildii Wojowników.</p><p style="text-align: justify;"> - Albo Ostrzy – dodał kolejny. – Ostrza znają wszystkie tajemnice…</p><p style="text-align: justify;"> - Ostrza mają inne zbroje – zaoponował inny. – Akavirskie!</p><p style="text-align: justify;"> Strażników wciąż przybywało. Co chwilę jakaś postać w jasnej opończy wyłaniała się z półprzymkniętej dla bezpieczeństwa bramy miasta. Kapitan, dowiedziawszy się o Wrotach Otchłani, postawił na nogi całą straż miejską, włącznie z tymi, którzy właśnie skończyli służbę i udali się na spoczynek.</p><p style="text-align: justify;"> - Panie, nalegam! – rozległ się głos od strony bramy. – Tu jest niebezpiecznie!</p><p style="text-align: justify;"> - Nie będę się chował za niczyimi plecami – odpowiedział mu delikatny głos.</p><p style="text-align: justify;"> Z bramy wyłoniła się szczupła postać, w aksamitnej, ciemnej szacie, ze złotymi haftami i podeszła do dowodzącego akcja oficera. Ten wyprostował się na jego widok.</p><p style="text-align: justify;"> - Panie?</p><p style="text-align: justify;"> Hrabia Marius Caro był niewysokim mężczyzną, po pięćdziesiątce. Szczupłe ramiona i delikatna sylwetka nie znamionowały wojownika. Był raczej typem administratora. Zrozumiała była więc reakcja strażnika, zwłaszcza że hrabia przyszedł na miejsce nieuzbrojony.</p><p style="text-align: justify;"> Ale Marius Caro wiedział, że nie tylko uzbrojeniem wygrywa się walkę. Jego obecność, spokój i opanowanie były równie ważne. I miał rację. Otucha wstąpiła w serca strażników.</p><p style="text-align: justify;"> - Raport? – spytał hrabia.</p><p style="text-align: justify;"> Oficer w krótkich słowach opisał mu sytuację. Wspomniał o potworach, wyłaniających się z portalu i o rycerzu, który w niego wszedł, a im polecił trzymać tutaj straż.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wiem, czy słusznie, ale wyczułem, że on ma rację – dodał na koniec, tonem usprawiedliwienia. – Mówił takim pewnym tonem. Bez wątpienia, wiedział co należy robić.</p><p style="text-align: justify;"> Hrabia pokiwał głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Niech zgadnę – odezwał się. – Ten rycerz miał na sobie zieloną zbroję? A u pasa daedryczny miecz?</p><p style="text-align: justify;"> - Tak, panie.</p><p style="text-align: justify;"> Hrabia uśmiechnął się.</p><p style="text-align: justify;"> - Gdybyś zamiast przegrywania swojego żołdu w kości, wziął kiedyś do rąk „Kurier”, wiedziałbyś, z kim masz do czynienia! – powiedział tonem żartobliwej przygany.</p><p style="text-align: justify;"> Strażnik zaczerwienił się, ale nic nie powiedział.</p><p style="text-align: justify;"> - A kto to był? – odważył się spytać inny strażnik.</p><p style="text-align: justify;"> - Sądząc z opisu, był to ten, którego zowią Bohaterem z Kvatch – odparł hrabia. – I jeśli to był on, najlepiej będzie, jeśli postąpimy według jego słów. On naprawdę wie, co robi.</p><p style="text-align: justify;"> Chwila ciszy.</p><p style="text-align: justify;"> - A jeśli mu się nie uda?</p><p style="text-align: justify;"> Hrabia wzruszył ramionami.</p><p style="text-align: justify;"> - To wtedy będziemy musieli zająć się tym sami.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-12381404008934618652021-06-14T21:18:00.000+02:002021-06-14T21:18:08.764+02:00Rozdział XLII<p style="text-align: justify;"> Hrabina Millon Umbranox była młodą kobietą. Bardzo młodą, jeśli wziąć pod uwagę odpowiedzialny urząd, jaki sprawowała. Z pewnością nie miała jeszcze trzydziestu lat. W dodatku, po zaginięciu jej męża, w bardzo tajemniczych okolicznościach, zmuszona była sprawować go samotnie. Nikt nie wiedział, co stało się z hrabią Corvusem. Któregoś dnia wyjechał z miasta konno, aby objechać okolice, jak na dobrego gospodarza przystało i przepadł bez wieści. Poszukiwania hrabiego, albo chociaż jego zwłok, nie dały rezultatu. To odcisnęło na hrabinie swoiste piętno. Rzadko się uśmiechała. Pozornie wyciszona i wycofana, potrafiła jednak działać zdecydowanie. Na jego widok, wstała z tronu i w miły sposób podziękowała mu za to, co zrobił dla miasta, po czym zaproponowała mu gościnę w zamkowych komnatach. Mario wprawdzie wolałby odpocząć w gospodzie, gdzie nie krępowałyby go etykieta i zamkowy rytm dnia, ale zaproszenie było wypowiedziane tak miłymi słowami i tak aksamitnym głosem, że przyjął je z wdzięcznością. Zaraz też zaprowadzono go do łaźni, potem do niedużej, ale gustownie urządzonej komnaty, gdzie czekał już na niego smaczny posiłek. I to nie byle jaki. Tak przyrządzonego bażanta nie jadł jeszcze nigdy. Delikatne białe wino znakomicie wzmacniało jego smak, a chleb był świeży, pachnący i skrzypiący między zębami. Posiłku dopełniała taca z najróżniejszymi owocami.</p><p style="text-align: justify;"> A potem kamerdyner poinformował go, że jeśli czegokolwiek by potrzebował, ma użyć stojącego na stoliku dzwonka, by go przywołać. Po czym dyskretnie wycofał się, zamykając za sobą drzwi, trafnie odgadując, że gość hrabiny jest zmęczony i przede wszystkim potrzeba mu snu.</p><p style="text-align: justify;"> Dlatego swoją prośbę o pomoc dla Brumy przedstawił hrabinie dopiero wieczorem, gdy przyjęła go ponownie, tym razem na prywatnej audiencji. Hrabina nie okazała zdziwienia. Zupełnie jakby się tego spodziewała.</p><p style="text-align: justify;"> - Bohaterze z Kvatch, ty możesz prosić o wszystko – uśmiechnęła się w zadumie. –Ja nie odmawiam ci pomocy, zwłaszcza że ktoś, kto po tym wszystkim prosi o coś nie dla siebie, ale dla innych, godzien jest wszelkiej pomocy. Jest tylko jedno, co mnie niepokoi. W okolicy Anvil otworzyły się już dwie Bramy Otchłani. Co będzie, gdy otworzy się następna? Nie chciałabym zostawiać miasta zupełnie bez garnizonu.</p><p style="text-align: justify;"> Mario powoli pokiwał głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Pani, muszę przyznać, że to może się zdarzyć – westchnął. – Może otworzyć się jeszcze jakaś brama, to prawda. Ale jeśli mamy przeciwdziałać dwom niebezpieczeństwom, z których jedno jest niemal zupełnie pewne, a drugie tylko prawdopodobne, to już nie mamy wyboru. Wiemy na pewno, że Mehrunes Dagon uderzy wszystkimi siłami w Brumę. Ma ku temu ważny powód. Czy zaatakuje Anvil? Nie wiem, ale w razie czego, Alawen wie, jak zamknąć portal do Otchłani, gdyby się tu pojawił.</p><p style="text-align: justify;"> Milczeli przez chwilę, po czym Mario odezwał się znów.</p><p style="text-align: justify;"> - Pani, nie proszę przecież, żebyś wysłała cały garnizon. Wyślij tylu żołnierzy, ilu możesz. Każda para rąk, umiejąca władać bronią, może się przydać.</p><p style="text-align: justify;"> Spojrzała na niego zadumana. Przez chwilę spoglądali sobie w oczy. Mario musiał przyznać, że jest bardzo atrakcyjna kobietą, zwłaszcza w tej chwili, gdy płomienie świec urządziły sobie iluminację na jej policzku.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak zrobię – uśmiechnęła się lekko. – Wyznaczę szkieletową załogę miasta, a resztę poślę do Brumy. W razie czego, jest tu zawsze kilka statków. Marynarze też potrafią niezgorzej walczyć. W razie czego, przyłączą się do nas.</p><p style="text-align: justify;"> No tak, Anvil było portem i to niemałym. O tym nie pomyślał.</p><p style="text-align: justify;"> Powstał i skłonił się w podzięce. Ucałował podaną mu, wypielęgnowaną i uperfumowaną dłoń. Dłoń ta chwyciła go pod brodę i pieszczotliwym ruchem podniosła jego głowę.</p><p style="text-align: justify;"> - Dziękuję ci, Bohaterze z Kvatch – odezwała się. – Nie sądziłam, że może istnieć człowiek tak odważny i szlachetny jak ty. Ale domyślam się, co tobą kieruje. Należysz do tych, którzy zawsze lojalnie służą Cesarstwu i cesarzowi. Jesteś Ostrzem. Ciiii – położyła mu palec na ustach. – Nic nie mów. Wiem, że ci nie wolno. Ale w niczym to nie umniejsza wielkości twych czynów.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> Noc spędził w zamku. Był wyspany, więc miał trudności z zaśnięciem. Udało mu się to dopiero nad ranem. Przed wyjazdem pokręcił się trochę po mieście. Przede wszystkim, zaszedł do kuźni Varena Morvayna, by sprzedać u niego łupy. Ten zdumiał się, gdy go zobaczył. Jego dunmerskie, czerwone oczy rozszerzyły się tak, że wyraźnie widział czerwone białko wokół czarnych tęczówek. Trudno mu było uwierzyć, że Mario, którego przecież dobrze znał, to nikt inny, jak tylko osławiony Bohater z Kvatch. Bez wahania wypłacił mu tyle gotówki ile mógł, resztę broni przyjmując w komis.</p><p style="text-align: justify;"> - Bez marży – zapewnił.</p><p style="text-align: justify;"> Potem Mario pospacerował trochę po mieście. Lubił je. Powszechnym budulcem był tu ten sam biały kamień, którego używali Ayleidzi do swych budowli. Miasto miało więc niemal śnieżnobiałą zabudowę, wliczając w to uliczny bruk. Było zadbane i czyste, w dodatku leżało na malowniczym Złotym Wybrzeżu. Pooddychał z przyjemnością czystym, morskim powietrzem. Najbardziej podobało mu się to, że mimo ciepłego klimatu, nigdy się tu nie pocił. W każdym innym mieście, w tej temperaturze miałby już mokrą koszulę. A tutaj nie i nie miał pojęcia dlaczego.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh7M4AW1SZL1Qc_d7n1BsQnw2FykY80-WdvTosAxMroflFet_YGdcFvPxf2SX75vl-mamRYHmd1DvuEZ_Nx44VqPHlG2l35d29N3WY3k8fE7RziUZqkLgfEOf-2szAirQRHNgnjygvZ3aDs/s720/20200715200055_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh7M4AW1SZL1Qc_d7n1BsQnw2FykY80-WdvTosAxMroflFet_YGdcFvPxf2SX75vl-mamRYHmd1DvuEZ_Nx44VqPHlG2l35d29N3WY3k8fE7RziUZqkLgfEOf-2szAirQRHNgnjygvZ3aDs/w400-h320/20200715200055_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Anvil</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Mimo sympatii do miejsca, późnym rankiem dosiadł Vulcana i ruszył w drogę powrotną, by wieczorem znaleźć się pod murami Skingrad. Nie minęło wiele czasu, a znalazł się w czułych objęciach Falanu.</p><p style="text-align: justify;"> - Rana nie boli? – smukła dłoń dotknęła jego boku.</p><p style="text-align: justify;"> - Ani trochę – zapewnił, kładąc ręce na jej biodrach. – A kiedy patrzę na ciebie, przechodzi mi nawet zmęczenie. I głód.</p><p style="text-align: justify;"> - Jesteś głodny?</p><p style="text-align: justify;"> - Jak lew!</p><p style="text-align: justify;"> Falanu pocałowała go czule w usta.</p><p style="text-align: justify;"> - Chodź na górę. Zaraz coś przyrządzę.</p><p style="text-align: justify;"> Ruszyła schodami na górę. Szedł za nią, z zachwytem przyglądając się jej wdzięcznym ruchom. W pewnym momencie nie wytrzymał i objął ją w talii.</p><p style="text-align: justify;"> - Kiedy patrzę na ciebie, miałbym ochotę zjeść ciebie…</p><p style="text-align: justify;"> Śmiała się, gdy się odwracała i gdy czule przytulała jego głowę to swojej piersi. Ale kącikach jej oczu pojawiły się łzy.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> Mehrunes Dagon musiał o nim wiedzieć. Niemożliwe, żeby było inaczej! To nie mógł być przypadek, że Wrota Otchłani pod Bravil otworzyły się właśnie wtedy, kiedy przebywał w mieście. Wróg chciał go dopaść, bez dwóch zdań. I jakimś magicznym sposobem odgadywał jego obecność. Niedaleko miasta stały ruiny dawnej wieży, z których został jedynie fundament. Tam właśnie wychynęła z podziemi brama do Otchłani.</p><p style="text-align: justify;"> Zaniepokoiło Maria to odkrycie. Znaczyło to, że szpiedzy są w każdym mieście, a on już został rozpoznany. Ale zdołał też ujrzeć w tym uśmiech losu. Z Bramą Otchłani da sobie radę, a bez niej trudno byłoby dostać się na audiencję do hrabiego Terentiusa.</p><p style="text-align: justify;"> Początkowo nic nie wskazywało na to, by tutaj miała się powtórzyć historia z Chorrol, czy Cheydinhal. Okolica wyglądała spokojnie, nawet sennie. Mury majaczyły w mgle, ścielącej się nad rozlewiskiem. I choć wyglądało to bardzo malowniczo, Mario westchnął rzewnie. Nie lubił tego miasta. Bravil było podupadającym portem, zbudowanym na rzece Larsius i znajdowało się na zachodnim brzegu zatoki Niben. Okolica była bagnista i wszędzie panowała permanentna wilgoć, brzęcząca chmarami komarów. Samo miasto było natomiast zaniedbane, brudne i cuchnęło szlamem, zalegającym w zakamarkach kanału portowego, płynącego przez sam środek miasta i dzielącego je na dwie części. Obie części połączono kilkoma mostami, ale były to dość prymitywne budowle, konstrukcji wiszącej. Sprawiały wrażenie, jakby sklecono je byle jak, z drewnianych desek i konopnych lin. Chybotały się pod stopami, a gdy zawiał mocniejszy wiatr, falowały jak powierzchnia wody. Zabudowa miasta była drewniana, przeważnie z dębowych bali, ale Mario zawsze odnosił wrażenie, że cieśle musieli coś zdrowo wciągać lub popijać, by postawić ją tak krzywo i niechlujnie. Mogło to być zresztą prawdą, ponieważ cesarskiego dekretu, zakazującego handlu skoomą, niespecjalnie tu przestrzegano. Mario dostał dwie oferty kupna tego narkotyku, zanim na dobre wszedł do miasta. Odniósł wrażenie, że bez skoomy nie da się tu żyć. Trzeba być naprawdę permanentnie odurzonym, żeby człowiek sam wybrał sobie to miejsce.</p><p style="text-align: justify;"> Do miasta przybył późnym popołudniem. Pierwsze kroki skierował do wyszynku, by wynająć sobie pokój. „Srebrny Dom na Wodzie” – głosił szyld, ale Mario znał już tę gospodę i wiedział dobrze, że nazwa została nadana mocno na wyrost. Prowadził ją Altmer, imieniem Gilgondorin, uczciwy gość, choć trochę niechluj. Z miotłą ani ścierką raczej nie przesadzał, za to kuchnię prowadził całkiem przyzwoitą. Mario szczególnie lubił tam pewną potrawkę z kawałków mięsa, kaszy, podsmażanych warzyw, grzybów i orzechów, podawaną na gorąco. Gdy wszedł, wszystkie głowy nielicznych bywalców odwróciły się ku niemu. Nie było ich wielu, a wszyscy sprawiali wrażenie ludzi twardych, ale zmęczonych codziennym życiem. Zapewne niejeden z nich miał co nieco na sumieniu. Dość, że zaufania raczej nie wzbudzali. Gospoda była piętrowa i miała wysoko osadzony sufit. Było w niej jasno i to pomimo przybrudzonych okien. Na parterze znajdowała się skromna portiernia, kuchnia i sala jadalna, w której stało kilka prostych stołów i drewnianych ław. Pokoje znajdowały się na piętrze. Te z kolei były ciasne i mroczne, w dodatku dawno nie omiatane z pajęczyn. Pościel też nie była pierwszej świeżości, ale Mario nie narzekał. Bywało, że spał w gorszych miejscach. Zdjął z siebie zbroję i wskoczył w lżejsze, podróżne rzeczy. Odłożył tarczę, łuk i kołczan, zostawiając sobie tylko miecz u pasa. Pokój dobrze zaryglował, wychodząc do sali jadalnej. Zamówił sobie spóźniony obiad i kufel piwa, po czym usiadł przy małym stoliku w rogu, czekając aż szynkarka poda mu jego gorącą potrawkę.</p><p style="text-align: justify;"> Wbrew jego obawom, nic się nie działo. Nikt go nie zaczepiał, nikt nie posłał mu nawet pogardliwego spojrzenia. Przeciwnie, spoglądano na niego wprawdzie z niechęcią, jak na wszystkich obcych, ale też z pewnym respektem. Widziano, że pojawił się w szklanej zbroi, z długim, daedrycznym mieczem u pasa, w dodatku nosił go jak ktoś, kto umie się nim posługiwać. Widać, ktoś znaczny – musieli pomyśleć bywalcy. I z pewnością dobrze wiedzieli, że ktoś taki nie będzie łatwym kąskiem dla miejscowych awanturników. A gdyby nawet był, to hrabia z pewnością nie przejdzie do porządku nad faktem, że w jego mieście obito gębę rycerzowi, niewątpliwie wysokiego rodu, sądząc po uzbrojeniu. Czekałyby ich potem nieprzyjemności, niewygodne pytania, a życie w Bravil było wystarczająco trudne i bez dodatkowych kłopotów. Jeśli już trzeba obrobić lub załatwić kogoś po cichu, to kogoś, kogo nikt nie będzie szukał.</p><p style="text-align: justify;"> Po posiłku obmył się nieco i postanowił złożyć wizytę hrabiemu. Po krótkim namyśle włożył na powrót swą zbroję. Wyglądał w niej dostojnie i istniała szansa, że straże, widząc kogoś, kogo bez trudu można było wziąć za rycerza wysokiego rodu, dopuszczą go do władcy. Na szyję włożył też medalion Loży Rycerzy Ciernia, podarowanego mu przez Farwila. Uśmiechnął się sam do siebie, choć z pewnym zażenowaniem. Jakoś wciąż do niego nie docierało, że podniesiono go do rycerskiego stanu. A to właśnie można było teraz wykorzystać, jako że bramy zamków przed pasowanymi rycerzami zwykle stały otworem.</p><p style="text-align: justify;"> Nie zdążył jednak dotrzeć nawet do kanału i mostu, prowadzącego do zamku, gdy czerwieniejące się już niebo poczerwieniało jeszcze bardziej, a powietrze stało się jeszcze bardziej duszne. Przystanął i pokręcił głową zrezygnowany. Znowu! Pod miastem otworzyła się Brama Otchłani, co do tego nie miał wątpliwości. Ale gdzie konkretnie?</p><p style="text-align: justify;"> To wyjaśniło się bardzo szybko. Strażnik, biegnący co tchu w stronę zamku, krzyczał na całe gardło, informując wszystkich wokół.</p><p style="text-align: justify;"> - Alarm! Wszyscy do broni! Portal do Otchłani pojawił się pod miastem! Zaraz wylezą z niego daedry!...</p><p style="text-align: justify;"> Umilkł, gdy Mario złapał go za ramię.</p><p style="text-align: justify;"> - Gdzie konkretnie?</p><p style="text-align: justify;"> Strażnik najpierw spojrzał na niego z mieszaniną zaskoczenia i oburzenia, po czym wyrwał się z uścisku.</p><p style="text-align: justify;"> - Ruiny starej wieży – burknął.</p><p style="text-align: justify;"> - Powiedz hrabiemu, że zamknę tę bramę – oświadczył Mario. – Ale potem będę go prosił o posłuchanie.</p><p style="text-align: justify;"> Zdumienie odbiło się w spojrzeniu strażnika.</p><p style="text-align: justify;"> - To nie wszystko – oświadczył Mario. – Potrzeba ludzi, którzy zajmą się daedrami tu, na miejscu…</p><p style="text-align: justify;"> Widząc, że strażnik nic nie rozumie, Mario machnął ręką.</p><p style="text-align: justify;"> - Po prostu, zabierz mnie do hrabiego. Sam mu o tym powiem.</p><p style="text-align: justify;"> Strażnik nie powiedział ani tak, ani nie, więc Mario podążył za nim, w nadziei, że zdoła zobaczyć się z grododzierżcą. Udało się. Strażnik bez trudu przeszedł przez kilka wartowni, a towarzyszącego mu tajemniczego gościa w zielonej zbroi również przepuszczono bez słowa. Obaj stanęli przed tronem i skłonili się jednocześnie.</p><p style="text-align: justify;"> - Wasza Wysokość, brama Otchłani otworzyła się w ruinach starej wieży – oznajmił strażnik bez wstępów.</p><p style="text-align: justify;"> Hrabia Regulus Terentius chyba nie od razu zrozumiał, o czym mowa. Zażądał wyjaśnień. Strażnik więc opowiedział w kilku słowach, co wydarzyło się pod miastem, a Mario znając to na pamięć, począł przyglądać się grododzierżcy.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBlmA9j_f9FzT8uiYjLL10V2pFB4EpbrhKZnOprenYyqCQe1uBUe9Fxj7oxnM6OLSQp8mi46DXP11z0iRHwGGtC-clTp1bMa5jh0KqxZjlchh1QJBhVEWbPVvA6mnljbHnvUE6smG9NCNg/s720/20200703182849_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBlmA9j_f9FzT8uiYjLL10V2pFB4EpbrhKZnOprenYyqCQe1uBUe9Fxj7oxnM6OLSQp8mi46DXP11z0iRHwGGtC-clTp1bMa5jh0KqxZjlchh1QJBhVEWbPVvA6mnljbHnvUE6smG9NCNg/w400-h320/20200703182849_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Hrabia Regulus Terentius w sali tronowej zamku Bravil</td></tr></tbody></table><p style="text-align: justify;"> Hrabia był wysokim, ciemnowłosym Cyrodiilijczykiem, a jego wiek trudno było odgadnąć. Twarz wydawał się młoda, jakby nie miał więcej niż trzydzieści lat, ale Mario wiedział, że to złudzenie, bowiem władca przekroczył już pięćdziesiątkę. Sylwetka nie była już tak młodzieńcza. Ciemnoniebieska, aksamitna szata ze złotymi haftami z trudem ukrywała wypukły brzuch. Oczy wydawały się nieobecne, a w każdym razie bardzo zmęczone. Pierwsze wrażenie raczej nie było pochlebne. A Mario jeszcze w czasie posiłku nasłuchał się opowieści o jego zamiłowaniu do skoomy, więc uznał, że ma przed sobą bardzo trudne zadanie.</p><p style="text-align: justify;"> - I ten rycerz ofiarował się ją zamknąć – strażnik wskazał na Maria, kończąc swój raport.</p><p style="text-align: justify;"> Hrabia przeniósł wzrok na osobnika w zielonej zbroi. Przez chwilę taksował go wzrokiem, aż ten poczuł się nieswojo.</p><p style="text-align: justify;"> - Kim jesteś, rycerzu? – spytał w końcu. – Jakoś nie dosłyszałem twego imienia.</p><p style="text-align: justify;"> - Moje prawdziwe imię nikomu nic nie powie – Mario uśmiechnął się. – Już prędzej przydomek. Ludzie zowią mnie Bohaterem z Kvatch.</p><p style="text-align: justify;"> Chwila milczenia.</p><p style="text-align: justify;"> - Więc to ty… - hrabia pokiwał głową. – No cóż, w pierwszej chwili pomyślałem, że chorujesz na przerost odwagi nad rozumem. No, ale skoro jesteś tym, kim mówisz że jesteś, to chyba wiesz, na co się rzucasz. Przyjmuję twoje poświęcenie i wyrażam wdzięczność, w imieniu hrabstwa Bravil i swoim własnym. Czy możemy ci jakoś pomóc?</p><p style="text-align: justify;"> Poszło łatwiej, niż przypuszczał. Mario uśmiechnął się z ulgą.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak, panie. Potrzeba kilku, albo lepiej kilkunastu strażników, którzy pomogą mi zająć się daedrami po tej stronie portalu. Zwykle wyłażą z nich trzy lub cztery potwory, ale początkowo są nieco ogłupiałe, więc łatwo je zatłuc, gdy się ma przewagę liczebną. Dobrze byłoby postawić tam straż, wśród której znalazłoby się kilku łuczników. Niech po prostu szyją do wszystkiego, co stamtąd wylezie, a gdy potwór nie padnie od razu, trzeba dobić go mieczami. Ja w tym czasie zrobię swoje po tamtej stronie. Trochę to potrwa, ale dam radę. Robiłem to już wcześniej.</p><p style="text-align: justify;"> Hrabia przeniósł wzrok na stojącego z boku kapitana straży. Nie potrzeba było słów. Ten skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie zwlekajmy więc – odezwał się oficer silnym głosem. – Za chwilę spotkajmy się wszyscy pod Bramą Otchłani.</p><p style="text-align: justify;"> Mario skłonił się i odwróciwszy się na pięcie, szybkim krokiem wyszedł z pałacu i skierował się do oberży, gdzie zostawił kołczan i łuk, a także zaklęte rękawice. Gdy wyszedł poza mury miasta, ujrzał iskrzącą się w zapadającym zmroku Bramę Otchłani i kilkunastu strażników, otaczających świecący obiekt.</p><p style="text-align: justify;"> Brama wychynęła w samym środku fundamentów starej wieży strażniczej, jeszcze zapewne pochodzącej z Drugiej Ery. Został z niej jedynie pokruszony mur, z jednej strony sięgający człowiekowi do pasa, z drugiej nieco wyższy, mniej więcej na dwie wysokości człowieka. Brama wychyliła się w taki sposób, że po stronie niskiego murku można było przejść do Otchłani i z powrotem, ale po drugiej stronie wysoki mur i filary portalu po bokach uniemożliwiały przejście. I na szczęście dla mieszkańców miasta, pierwszy potwór wychylił się w bramy po niewłaściwej dla siebie stronie.</p><p style="text-align: justify;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8BqqDbgBP2RquxV8lGHfuPavC_w8FDQwV1iYswcn_TVZUZWVWmAnmgmD6frLvqHIzu81zoTDytXS2BvvN6492h3GLZBQQ8n_ElMlH44gff5PSPas1h5x6he5fae3qaJEyAhzj7d7KVXGE/s720/20200715202826_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8BqqDbgBP2RquxV8lGHfuPavC_w8FDQwV1iYswcn_TVZUZWVWmAnmgmD6frLvqHIzu81zoTDytXS2BvvN6492h3GLZBQQ8n_ElMlH44gff5PSPas1h5x6he5fae3qaJEyAhzj7d7KVXGE/w400-h320/20200715202826_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wygasła brama Otchłani pod Bravil</td></tr></tbody></table><br /> Xivilai rozejrzał się, zapewne zdumiony ścianą, jaką napotkał zaraz po przejściu przez portal. Nie miał nawet dość miejsca, by zamachnąć się toporem. Za to strażnicy mieli go dość, by momentalnie naszpikować potwora strzałami. Daedryczny, zaklęty łuk Maria dokończył dzieła. Strażnicy wydali okrzyk radości. Fala uniesienia sprawiła, że pajęczyca, tym razem po właściwej stronie Bramy, nie zdążyła nawet przywołać swojego małego sługi, a już leżała martwa. Oprócz Maria, łuki miało jeszcze siedmiu strażników. Takiej salwie nie oprze się nawet daedra. Po raz pierwszy ludzie przyjęli przypadkiem najlepsząmożliwą taktykę. Potwierdziła się ona, gdy z Bramy wygramolił się daedrot. Dwie salwy wystarczyły, by położyć go na ziemi.</p><p style="text-align: justify;"> Mario roześmiał się w głos.</p><p style="text-align: justify;"> - Świetnie! – zawołał. – Tak właśnie należy z nimi postępować! A teraz wchodzę. I do zobaczenia, mam nadzieję!</p><p style="text-align: justify;"> Nie czekając na odpowiedź, zanurzył się w Otchłań.</p><p style="text-align: justify;"> Nie znał tej części Otchłani. Miała kształt okrągłego atolu na morzu lawy. Jedyna droga prowadziła naokoło. Włożył więc zaklęty pierścień i ruszył przed siebie, rozglądając się uważnie.</p><p style="text-align: justify;"> Tutaj daedr było więcej niż poprzednio. Były też silniejsze. Częściej spotykał odzianych w zbroje Markynaz, kręciło się tam też kilku Xivilai i pajęczyc. Ale wyposażony w magiczne przedmioty i zaklętą broń, Mario był niezwykle trudnym przeciwnikiem. Gdyby daedry zgromadziły się w jednym miejscu, może musiałby im ulec. Ale porozrzucanym po całym obszarze, pojedynczym strażnikom, dał radę bez trudu. Do samej wieży dotarł niezauważony. Na rozległym placu przed wejściem kręciło się kilku Markynaz, ale w półmroku nie zdołali dostrzec przezroczystej, bezszelestnie skradającej się postaci. Mario poczekał na dogodny moment i wślizgnął się do wnętrza budowli.</p><p style="text-align: justify;"> Tutaj też nie było większych trudności. Rozkład korytarzy i pomieszczeń w wieży był nieco inny niż ten, do którego przywykł, ale połapał się w nim stosunkowo szybko. Kilka daedr ustrzelił podczas wędrówki na górę, większość jednak udało mu się ominąć. Na samej górze zlikwidował z daleka dwóch Markynaz, po czym ukrył się w cieniu i poczekał, aż rozglądający się z podniesioną bronią trzeci strażnik odwróci się bokiem. To był dremora Valkynaz – z osobistej gwardii Mehrunesa Dagona. I jako jedyny zachował się tak, jak Mario zrobiłby to na jego miejscu – szybkim ruchem schował się w cieniu, wciąż uważnie się rozglądając.</p><p style="text-align: justify;"> Ale przewaga wciąż była po stronie myśliwego. Mario, z darem Meridii na palcu, był dla niego niewidoczny. Za to zaklęte rękawice sprawiały, że nie było takiego cienia, w którym dremora zdołałby się ukryć. Mario wybrał strzały ze szklanymi grotami. Zadawały największe obrażenia. Strzelił dwukrotnie i za każdym razem usłyszał uderzenie grotu o zbroję i zduszony jęk dremory. Trzeci strzał zdradził jego pozycję. Dremora ruszył na niego z podniesionym orężem, ale to był już tylko przedśmiertny zryw. Czwarta strzała w sam środek czoła, wytłoczyła z niego życie. Padł na wznak, wypuszczając oręż z rąk i znieruchomiał na zawsze.</p><p style="text-align: justify;"> Kilka naładowanych kamieni duszy, dwa daedryczne brzeszczoty, jeden jednoręczny miecz i zaklęty naszyjnik to całkiem niezły łup. Mario z trudem dźwignął to wszystko na ramię i sięgnął po Kamień Pieczęci. Dygotanie wieży przywitał uśmiechem ulgi, a gdy wszystko wokół zaczęły ogarniać płomienie, zaśmiał się sam do siebie. Po chwili już był pod Bravil, pomiędzy filarami wygasłej Bramy Otchłani.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-90678884037789680232021-05-14T21:50:00.007+02:002021-05-14T21:50:45.625+02:00Rozdział XLI<p style="text-align: justify;"> Jeszcze nie doszedł w pełni do siebie. Jeszcze kręciło mu się w głowie, ale nie mógł czekać dłużej. Gorącym pocałunkiem pożegnał Falanu, która ze wszystkich sił usiłowała się nie rozpłakać i odszedł w kierunku głównej ulicy. Cicho i bezszelestnie, jak miał w zwyczaju. I nie obejrzał się za siebie ani razu. Wiedział, że jeśli to zrobi, może mu nie starczyć sił, żeby opuścić swoje najszczęśliwsze miejsce na świecie.</p><p style="text-align: justify;"> Vulcan z daleka usłyszał jego kroki. Poznał je wśród tysięcy innych kroków sobie tylko znanym sposobem. I wpadł w szał radości, niemal wybijając kopytami dziury w ziemi. Trwało trochę, zanim dał się osiodłać. Kilkakrotnie omal nie wywrócił swojego pana, wciskając mu łeb pod pachę.</p><p style="text-align: justify;"> - Pójdziesz ty! – warknął zniecierpliwiony Mario. – Bo cię tu zostawię i wezmę innego konia! A ty będziesz tu sobie gnił na wybiegu.</p><p style="text-align: justify;"> Słowa te nie odnosiły żadnego skutku, toteż gdy zaciskał popręgi, był już mokry od potu. I tak, jak przewidywał, gdy tylko usłużny Khajit uchylił bramę, Vulcan wypadł z ogrodzenia galopem i pognał przed siebie kamienistym traktem.</p><p style="text-align: justify;"> - Idiota! – zawołał Mario. – Przecież nie wiesz, dokąd biec!</p><p style="text-align: justify;"> Ale przypadkiem Vulcan skręcił na zachodni trakt, prowadzący do Kvatch. Nie było sensu go powstrzymywać. Niedługo zresztą skończy się płaski teren i zaczną się wzgórza. Sam będzie musiał zwolnić. Niech się wybiega po tak długich dniach bezczynności.</p><p style="text-align: justify;"> Mario czuł się już znacznie lepiej, ale wciąż był osłabiony i łatwo się męczył. Mając pod sobą konia tak szybkiego jak Vulcan, byłby w stanie dojechać do Anvil w ciągu jednego dnia, a już na pewno dotarłby tam przed północą. Ale wiedział też, że on sam nie wytrzyma tak długiej podróży.</p><p style="text-align: justify;"> - Oby tylko nie napotkać żadnych Wrót Otchłani – szepnął sam do siebie. – Bo sam nie wiem, co miałbym wtedy zrobić.</p><p style="text-align: justify;"> Postanowił zanocować w Kvatch. Oczywiście nie w samym mieście, które leżało w gruzach, tylko w obozie pod murami. Ludzie w Skingrad byli dobrze zorientowani, co dzieje się w Kvatch. Stąd wiedział, że obóz rozrósł się nieco i zaczął przypominać małe miasteczko, a odbudowa miasta dopiero się zaczęła i niestety, przebiegała w żółwim tempie. Pojawiały się głosy, że nie ma sensu go odbudowywać, lepiej zbudować nowe. Zniszczone bowiem było niemal wszystko, a gruzy wcale nie pomagały mieszkańcom. Trzeba było je najpierw uprzątnąć, co samo w sobie było robotą ponad szczupłe, ludzkie siły.</p><p style="text-align: justify;"> Mniej więcej w połowie drogi, na zakręcie ujrzał Khajita w mithrilowej kolczudze. Stał oparty o drzewo i ze znudzoną miną czyścił sobie pazury. Zza ramienia wystawała mu rękojeść dwuręcznego miecza. Rozbójnik, jak nic! W dodatku czyhał na podróżnych dokładnie w tym samym miejscu, w którym kiedyś, wędrując razem z Martinem, usiekł innego. Widać, była to odpowiednia lokalizacja na zasadzkę. Mario powściągnął konia, chwycił łuk i nałożył strzałę. Kahjit jednak nie przestał dłubać w pazurach, choć niewątpliwie zauważył ten ruch. Mario zwolnił nieco cięciwę, ale nie zdjął z niej strzały. Wolnym kłusem podjechał do nieznajomego. Ten wyszedł w końcu na drogę i uniósł dłoń. Pustą! Mario zatrzymał się.</p><p style="text-align: justify;"> - Witaj, wędrowcze – zagadnął Khajit. – Dokąd to bogowie prowadzą?</p><p style="text-align: justify;"> - Do Kvatch – odparł Mario, przyglądając mu się podejrzliwie. – A ty kto?</p><p style="text-align: justify;"> - A ja – Khajit przeciągnął się leniwie – nikt ważny. Pilnuję traktu.</p><p style="text-align: justify;"> Mario zacisnął palce na cięciwie.</p><p style="text-align: justify;"> - Taaa – odparł kpiącym tonem. – Czyżby konnych strażników zabrakło? Pilnujesz traktu. A może raczej podróżnych? Konkretnie, ich sakiewek!</p><p style="text-align: justify;"> - Skąd te podejrzenia? – Khajit uśmiechnął się szyderczo. – Gdyby tak było, gadalibyśmy inaczej. Wyskoczyłbym zza drzewa, spłoszył konia, a ciebie przeciąłbym w poprzek.</p><p style="text-align: justify;"> Mario roześmiał się.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiesz dobrze, że nie dałbyś mi rady.</p><p style="text-align: justify;"> Khajit zmrużył ślepia.</p><p style="text-align: justify;"> - Dałbym, dałbym, niech cię o to głowa nie boli. Dawałem radę lepszym od ciebie. Ale po co miałbym na ciebie napadać? Tak robią tylko zbóje.</p><p style="text-align: justify;"> - Zbóje – Mario wykrzywił usta. – No pewno, a ty oczywiście brzydzisz się rozbojem, jak każdy praworządny obywatel.</p><p style="text-align: justify;"> - Oczywiście – Khajit wyszczerzył kły. – Zbóje to prawdziwa plaga.</p><p style="text-align: justify;"> - A pytasz, po co miałbyś na mnie napadać – Mario przekrzywił głowę. – Fakt, nie masz po co. Mam tylko drogą, szklaną zbroję, jeszcze droższy, daedryczny miecz, takiż łuk, a to wszystko jedzie na koniu wartym kilka tysięcy septimów. Dla ułatwienia podjęcia decyzji – zabrzęczał kiesą – parę setek zaskórniaków też by się znalazło.</p><p style="text-align: justify;"> - Ech, bolą mnie te podejrzenia – Khajit znów zmrużył swe kocie ślepia. – Są jak ciosy sztyletem, raniącym moją niewinną osobowość. Odnoszę wrażenie, że chcesz mnie sprowokować.</p><p style="text-align: justify;"> - Ach, to podejrzenie rani moją duszę – Mario wykrzywił usta. – Po cóż miałbym cię prowokować? Ciebie, szlachetnego i łagodnego podpieracza drzew.</p><p style="text-align: justify;"> - Ta rozmowa wiedzie donikąd – Khajit pokręcił głową. – Wyczuwam w twym głosie niezasłużoną drwinę. Lepiej jedź już swoją drogą, zanim obrazisz mnie na tyle, aby mój honor nakazał mi wyzwanie cię na pojedynek.</p><p style="text-align: justify;"> - Jakoś nie obawiam się pojedynku z tobą.</p><p style="text-align: justify;"> Khajit popatrzył na niego spod brwi.</p><p style="text-align: justify;"> - Ani ja z tobą – odparł, wzruszając ramionami. – Ale po cóż dwaj praworządni obywatele mieliby krzyżować miecze? Pojawił się inny wróg, wspólny. Jednoczmy się, zamiast walczyć ze sobą.</p><p style="text-align: justify;"> - Święte słowa – roześmiał się Mario. – No cóż, bywaj. A na wypadek, gdybyś kiedyś zapomniał o swej praworządności, a uwierz, dowiem się tego, ostrzegam, że potrafię wytropić nawet komara, który użarł mnie w szyję w zeszłym tygodniu. Nie umkniesz mi. Wszędzie cię znajdę.</p><p style="text-align: justify;"> - Ech, czymże zasłużyłem sobie na te podejrzenia – Khajit wykrzywił pysk. – Jedź już swoją drogą, a mnie pozwól wspomóc to biedne drzewo moim silnym ramieniem. Gdybym go nie podparł, ani chybi zawaliłoby się przy takim wietrze.</p><p style="text-align: justify;"> Powiew wiatru był ledwo wyczuwalny, więc Mario parsknął tylko śmiechem, uderzając konia piętami. Vulcan natychmiast ruszył galopem i po chwili postać zbója znikła za zakrętem.</p><p style="text-align: justify;"> - Właśnie puściłem zbója wolno – rozmyślał Mario, nie mogąc jednak pozbyć się wesołego nastroju. – Dlaczego to zrobiłem? Przecież jeśli nie na mnie, to rzuci się na kogoś innego!</p><p style="text-align: justify;"> Westchnął przeciągle. Szkoda, że zbój go nie zaatakował. Wtedy mógłby bez ceregieli posłać go do piachu. Ale niezręcznie tak jakoś to wyszło. Khajit przecież nawet nie podniósł głosu. Nie, nie mógł postąpić inaczej. Nie tym razem.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeszcze cię dopadnę – mruknął pod nosem.</p><p style="text-align: justify;"> Ale wcale nie czuł nienawiści. Raczej rozbawienie. Właśnie uzmysłowił sobie, że rozbójnicy nie byli jakimiś obcymi bytami – wywodzili się z tego samego ludu co on. To nie były jakieś potwory z innego świata, tylko tacy sami mieszkańcy Cyrodiil, jak on. Ten w dodatku był sympatyczny. W dodatku nie jakiś prymityw. Na pewno umiał czytać i pewnie nawet to lubił, bo jego język był całkiem wyszukany. Taki domorosły, wiejski filozof. Tylko widoczne za młodu go skrzywiono i tak mu zostało do dziś.</p><p style="text-align: justify;"> Vulcan nie żałował kopyt. Do Kvatch dotarli późnym popołudniem, bez żadnych przygód po drodze, jeśli nie liczyć zmęczenia. Istotnie, obóz rozrósł się. Szałasy w większości ustąpiły miejsca płóciennym namiotom i prymitywnym, drewnianym chatom. Mieszkało tu też więcej ludzi. Zapewne przybyli do niego ochotnicy ze Skingrad i z Anvil, aby wspomóc mieszkańców miasta w odbudowie. Mario przejechał przez sam środek obozu, pozdrawiając po drodze kilku znajomych. Ale oni chyba go nie poznali. Wkrótce podkowy Vulcana zadzwoniły na kamienistej serpentynie, wiodącej pod mury. Tam zostawił konia pod bramą i wszedł do miasta.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4IAwMBbCLyUTcc5iOoJYQFG-rHQWy2q7wzBOkulgvu_9tcUfEkLGKVIWCcZW-T8DYiJ7Ml5QeS8Ja3RhmTrapsdRtejRW8vpkecD0jGkv3-_ohf5Do8i0S7LkLwrpeAMLEURP69YM7g_P/s640/20200510160714_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4IAwMBbCLyUTcc5iOoJYQFG-rHQWy2q7wzBOkulgvu_9tcUfEkLGKVIWCcZW-T8DYiJ7Ml5QeS8Ja3RhmTrapsdRtejRW8vpkecD0jGkv3-_ohf5Do8i0S7LkLwrpeAMLEURP69YM7g_P/w400-h300/20200510160714_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kvatch po ataku daedr</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Niewiele się tu zmieniło. W dalszym ciągu z budynków sterczały tylko nadpalone kikuty. Część gruzów uprzątnięto, usypując z nich niewielką górę. Przydadzą się przy odbudowie. Tu i ówdzie krzątali się jacyś ludzie z młotami i łomami, rozbierając szczątki zabudowy, ale ponieważ dzień zbliżał się ku końcowi, było ich niewielu. Najważniejsze, że odblokowano drogę do zamku. Mario skręcił w tamtą stronę, mając nadzieję, że spotka tam strażników.</p><p style="text-align: justify;"> I nie omylił się. Na dziedzińcu zamku rozbito kilka namiotów, i sklecono kilka szopek na narzędzia. Robotnicy urządzili sobie bazę w zamku, w którym chwilowo urządzono także koszary dla straży. Ponieważ nie było cesarza, nie było też komu mianować nowego grododzierżcy. Tymczasową władzę sprawował kapitan straży, który na widok Maria najpierw zdumiał się niezmiernie, a potem roześmiał serdecznie.</p><p style="text-align: justify;"> - Bohater z Kvatch! – zawołał, wyciągając ku niemu ramiona. – Powitać zaszczytnego gościa!</p><p style="text-align: justify;"> Mario serdecznie uścisnął kapitana i zrobiło mu się nieco lżej na duszy. Savlian zaprosił go do niewielkiej komnaty, w której urządził swój gabinet. Panował tu względny porządek, stała nawet naprawiona szafa, wypełniona dokumentami i przyborami do pisania. Kapitan postawił przed nim i przed sobą po glinianym kubku i sięgnął do szafy, skąd wyjął butelkę pośledniego czwartaka. Skromny to poczęstunek, ale też skromne były warunki, w jakich przyszło mu żyć. Na pytanie, jak się tu żyje, uśmiechnął się smutno.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak widzisz – zatoczył ręką dookoła. – Ciężko jest, ale musimy to przeżyć. Pomagają nam, nie mogę narzekać. Ludzie ze Skingrad, z Anvil, z Chorrol, nawet ze stolicy. Kanclerz Ocato przeznaczył trochę pieniędzy na odbudowę miasta, więc mamy czym opłacić robotników. Ale idzie to jak krew z nosa.</p><p style="text-align: justify;"> - Dlaczego?</p><p style="text-align: justify;"> - Ludzie się boją – kapitan zniżył głos. – Kvatch przed wiekami było małą wioską. Rozrastało się przez wieki. Miasto budowano setki lat, a wystarczyła jedna noc, by zrównać je z ziemią. Boją się, że to może się powtórzyć i cały wysiłek pójdzie na marne. A co ważniejsze, zmarnują się fundusze, których przecież drugi raz już nie dostaniemy, bo skąd.</p><p style="text-align: justify;"> Odchylił się na krześle i spojrzał w sufit.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeszcze możemy liczyć na współczucie i solidarność, ale nie daj bogowie, żeby jeszcze jakieś inne miasto padło! Wtedy zamiast jednego miasta w gruzach, będą dwa. Od razu pomoc zmniejszy się o połowę. Wtedy nie podniesiemy się tak szybko. Większość zwleka z odbudową. Mówią, że trzeba zaczekać, aż się sprawy ułożą. A słyszałem, że nie jesteśmy jedyni, którzy mają kłopoty. Jest tu pewien stolarz z Chorrol. Opowiadał, że u nich też się to pojawiło. Pojawiło się u nich, to może i gdzie indziej…</p><p style="text-align: justify;"> - Bruma – westchnął Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - Co? – Savlian spłoszył się. – Nic nie wiem. Co się stało w Brumie?</p><p style="text-align: justify;"> - Jeszcze nic – Mario potrząsnął głową. – Ale wkrótce się stanie. W nasze ręce wpadła część planów wroga. Wiemy, że planuje zburzenie Brumy i to planuje bardzo starannie.</p><p style="text-align: justify;"> Poziome zmarszczki pojawiły się na czole kapitana. Mario nie mógł oprzeć się wrażeniu, że bardzo postarzał się od ich ostatniego spotkania.</p><p style="text-align: justify;"> - To pewne?</p><p style="text-align: justify;"> Mario wzruszył ramionami.</p><p style="text-align: justify;"> - Nic tu nie jest pewne – odparł. – Ale sam widziałem te plany. Prawdopodobne. Bardzo prawdopodobne.</p><p style="text-align: justify;"> - A Bruma… - zaczął Savlian niepewnym tonem. – Ma się jak bronić?</p><p style="text-align: justify;"> Mario nie odpowiedział od razu.</p><p style="text-align: justify;"> - Nikt tego nie wie – wyznał po chwili. – Nie wiemy, jakimi siłami wróg uderzy. Wiemy, że planuje coś wielkiego, ale nie wiemy co. Gdyby skończyło się na otwarciu jednej bramy, jak tutaj, daliby radę. Zresztą, to się już stało.</p><p style="text-align: justify;"> - Żartujesz…</p><p style="text-align: justify;"> - I nie tylko tam – ciągnął Mario. – Wrota Otchłani otwierają się już coraz bliżej innych miast. Otwarły się pod Brumą, Skingrad, Cheydinhal i pod Chorrol, jak wspomniałeś. Nie wiem, jak na południu, bo jeszcze tam nie dotarłem. Objeżdżam całe Cyrodiil. Jadę z miasta do miasta i wszędzie, gdzie tylko się da, próbuję wybłagać pomoc dla Brumy.</p><p style="text-align: justify;"> - Pomoc?</p><p style="text-align: justify;"> - Żołnierzy – odrzekł Mario. – Kilka razy już mi się udało. Ale najbardziej liczę na kanclerza i chociaż część legionu.</p><p style="text-align: justify;"> - Rozczaruję cię – Savlian pokręcił głową. – Legiony rozmieszczone są daleko stąd, w innych prowincjach. W Cyrodiil zdaje się jest tylko jeden, bo i po co więcej. A i ten rozproszony. Cała nadzieja w miejskich garnizonach. A ja na miejscu Ocato raczej nie zgodziłbym się na uszczuplenie garnizonu stolicy.</p><p style="text-align: justify;"> Mario pokiwał smętnie głową.</p><p style="text-align: justify;"> - I co teraz zamierzasz? – spytał Savlian.</p><p style="text-align: justify;"> - Przenocuję w obozie – odparł Mario. – A potem ruszę do Anvil. Może tam coś uda mi się załatwić.</p><p style="text-align: justify;"> Savlian podrapał się po brodzie.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiesz, tu teraz każde ręce się przydają – zaczął zamyślony. – Ale nam potrzeba rąk do roboty, bo bronić to tu nie ma czego. </p><p style="text-align: justify;"> - Ludzi – uśmiechnął się Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - Bez dobrych murów nie damy rady – Savlian pokręcił głową. – Muszą się ratować sami. Strażnicy przydają się, pewnie. Mają wpojoną dyscyplinę, więc to cenna pomoc, ale… Myślę, że bardziej przydadzą się w Brumie.</p><p style="text-align: justify;"> - Co, proszę? – Mario podniósł na niego zdumione oczy. – Została ci garstka ludzi i mimo to chcesz ich posłać do Brumy?</p><p style="text-align: justify;"> Savlian uśmiechnął się i opuścił głowę.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiesz, niechętnie się ich pozbywam. Może, gdyby przyjechał tu ktoś inny, nie byłbym taki skory do pomocy. Ale ty? Ech, chłopie, po tym co zrobiłeś dla Kvatch, po prostu muszę ci pomóc. A poza tym… Nie chcę, żeby Bruma znalazła się w takim stanie jak Kvatch. Sam wiem, co to oznacza.</p><p style="text-align: justify;"> Mario ugryzł się w język. Nie mógł mu powiedzieć, że sytuacja w Brumie jest daleko poważniejsza. Tam nie chodziło tylko o miasto, tylko przede wszystkim o Martina. Ale i tak pełna poświęcenia postawa kapitana wzruszyła go do głębi. Poczuł, że obraz mu się rozmazuje, a po chwili gorąca struga wypłynęła mu z oka i zaczęła płynąć po policzku.</p><p style="text-align: justify;"> - Wybacz, że tylko kilku ludzi mogę ci dać – Savlian nie patrzył na niego, toteż nie zauważył zmiany, jaka zaszła w jego rozmówcy. – Ale sam rozumiesz, niewielu ich mam…</p><p style="text-align: justify;"> - Dajesz najwięcej – szepnął Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - Hę?</p><p style="text-align: justify;"> - Dajesz najwięcej ze wszystkich – Mario otarł łzy. – Nie przyjechałem tu prosić o pomoc. Nie do Kvatch, które samo potrzebuje pomocy. A ty… Po prostu, nie wiem, co powiedzieć…</p><p style="text-align: justify;"> - Przesadzasz – Savlian uśmiechnął się nieco zażenowany. – Kvatch potrzebuje pomocy innego rodzaju. Rzemieślników, tragarzy, robotników, pieniędzy, żywności, drewna, wapna. Tego potrzebujemy! Żołnierzy mogę wysłać. I jutro z rana zajmę się tym. Masz moje słowo. Zresztą, czy ty jako wódz, zaatakowałbyś przeciwnika, który leży i nie może się podnieść? Kvatch zostało wyeliminowane z tej gry. Nie stanowi już zagrożenia dla wroga. Po co miałby nas atakować po raz drugi?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wiem – Mario wzruszył ramionami. – Ale jego logika jest dość pokrętna. Ostatnio kilka razy pokrzyżowaliśmy mu szyki. Może uderzyć na kogoś łatwego do pokonania, żeby podreperować morale swoich ludzi.</p><p style="text-align: justify;"> - Mało prawdopodobne.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak, wiem – uśmiechnął się Mario. – Zwłaszcza że to fanatycy. Ich morale raczej nie potrzebuje wsparcia.</p><p style="text-align: justify;"> - A więc załatwione – Savlian klepnął go po ramieniu. – Nie odmawiaj mi przyjęcia tego drobnego gestu. I tak mam u ciebie dług, którego nie jestem w stanie spłacić.</p><p style="text-align: justify;"> Mario, nie potrafiący wydobyć z siebie słów, serdecznie uściskał kapitana.</p><p style="text-align: justify;"> Tego wieczoru, leżąc w szałasie z gałęzi, na posłaniu z mchu i paproci, zasypiał z nadzieją w sercu. Jeszcze Mehrunes Dagon nie pokonał ich, skoro są z nimi tacy ludzie, jak Savlian Matius, który jako pierwszy przeciwstawił się panu ciemności i dotąd nie zamierzał składać broni.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> - Na pewno to przemyślałaś?</p><p style="text-align: justify;"> Tubalny zwykle głos Gundera brzmiał teraz łagodnie, jakby jego właściciel obawiał się, że może nim wyrządzić krzywdę.</p><p style="text-align: justify;"> Falanu nie odpowiedziała od razu. Przez chwilę mocowała się z płóciennym woreczkiem, wypełnionym jakimiś nasionami, aż w końcu w złości rozerwała go i brunatne ziarna posypały się po stole.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie, nie przemyślałam – odparła przez zaciśnięte zęby. – Tego nie da się przemyśleć, ani zaplanować. To przychodzi nagle.</p><p style="text-align: justify;"> Gunder westchnął i wewnętrzne końce jego brwi powędrowały w stronę czoła.</p><p style="text-align: justify;"> - Przyszedłeś tu prawić mi morały? – spytała zaczepnie, ale bez złości.</p><p style="text-align: justify;"> - Skąd – mruknął Nord. – Po prostu widzę pewne rzeczy. Znamy się od tak dawna…</p><p style="text-align: justify;"> - I to cię upoważnia do wtrącania się w moje sprawy?</p><p style="text-align: justify;"> Gunder pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Skoro tak to traktujesz, to zupełnie mnie nie znasz. Martwię się o ciebie. I nie rozumiem, dlaczego cię to dziwi. Tyle lat byliśmy przyjaciółmi. Ty przecież na moim miejscu postąpiłabyś tak samo. No i nie tylko o ciebie tu chodzi.</p><p style="text-align: justify;"> Ręka alchemiczki, energicznie zmiatająca nasiona ze stołu do porcelanowej miseczki, znieruchomiała.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak się dowiedziałeś? – spytała w końcu.</p><p style="text-align: justify;"> - No – zająknął się – widziałem jak Mario wychodzi z twojego domu. Wychyliłem się zza rogu, żeby z nim pogadać. Ale on nie patrzył w moją stronę, tylko w twoją. Widziałem jak wrócił, jak złapał cię za ręce. Widziałem wasze pożegnanie. Falanu, to nie jest tak jak myślisz. Mnie nie chodzi o to, że macie się ku sobie. To normalne. Tak szczerze, to ja byłbym szczęśliwy widząc was razem. Gdyby to tylko miało jakieś szanse przetrwać. Ale przecież wiesz, że nie ma. My, ludzie nie żyjemy nawet w połowie tak długo jak elfy. A ty w dodatku pochodzisz z rodu Hlaalu, rodu długowiecznego nawet według waszej rachuby czasu. To się po prostu pewnego dnia musi skończyć i to pośród wielu, wielu łez. Twoich i jego…</p><p style="text-align: justify;"> Gunder przerwał i potarł czoło.</p><p style="text-align: justify;"> - Widzisz… Ty jesteś silna, poradzisz sobie. Zresztą, czy masz inne wyjście? Będziesz musiała. Ale on…</p><p style="text-align: justify;"> - Jest silniejszy niż myślisz – syknęła. – Przecież wiesz, czego dokonał.</p><p style="text-align: justify;"> - Ja nie przeczę, że jest odważny i silny, tylko w innym sensie. W sprawach miłosnych nie może taki być. Przecież, o ile znam się na ludziach, ty jesteś jego pierwszą prawdziwą miłością. Jest tobą zauroczony. Dla niego jesteś jak bogini. Rana zadana z twojej strony będzie go bolała bardzo mocno. Może na tyle mocno, że będzie go to kosztować życie. Nie spędza go przecież przy kominku, siedząc w fotelu. Wystarczy że raz, raz jeden ogarnie go rozpacz w nieodpowiednim momencie.</p><p style="text-align: justify;"> Falanu podeszła do niego i spojrzała mu w oczy. Błysnęła ich czerwienią,</p><p style="text-align: justify;"> - A dlaczego miałabym go zranić? – spytała z naciskiem. – Myślisz, że się nim tylko bawię? Tak myślisz? Że jest moją zabawką? Tak trudno ci zrozumieć, że ja też go kocham?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie tak jak on ciebie – szepnął Gunder. – Przecież sama wiesz, że to niemożliwe. Ty jesteś dojrzałą kobietą, on nieopierzonym młodzieńcem. Ty po prostu kochasz inaczej. Ja wiem, że jesteś szczera i kochasz go naprawdę. Nie zranisz go celowo, o, tego jestem pewien. Nie zrobiłabyś tego nawet gdyby był ci obojętny, bo jesteś dobrą i szlachetną istotą. Ale życie was zrani. I to zrani bardzo mocno. </p><p style="text-align: justify;"> Odwróciła się w stronę swego alembiku, by nie dojrzał żałości, jaka rozlała się po jej twarzy.</p><p style="text-align: justify;"> - Myślisz, że o tym nie wiem? – spytała w końcu. – Masz mnie za tępą dziewkę, która nie potrafi myśleć?</p><p style="text-align: justify;"> Nie zdążył zaprzeczyć. Odwróciła się, podeszła i położyła swą małą dłoń na jego wielkiej ręce.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiem o tym równie dobrze jak ty – szepnęła. – I co z tego? Nic na to nie poradzę. Zakochałam się w dzielnym i dobrym człowieku. Mogę temu zaprzeczać, ale nic to nie zmieni. Kocham go i pragnę. Od dawna, jeśli chcesz wiedzieć. A jeśli pisane nam łzy, to będą to łzy szczere. Bez fałszu, bez udawania, bez wzajemnych oskarżeń. I tak, wiem. Pojechał i może już nigdy nie wrócić. Może zginąć, walcząc w daedrami i to jeszcze dzisiaj. Myślisz, że tego nie przeżywam? Myślisz, że się o niego nie boję?</p><p style="text-align: justify;"> Gunder opuścił głowę.</p><p style="text-align: justify;"> - Czuję się winny, że w ogóle rozpocząłem ten temat – westchnął. – Tak, pewnie, rozumiem to. Przyszedłem, bo martwię się o was oboje. Przecież mnie też serce o mało nie stanęło, gdy ujrzałem go umierającego. Ech – ze złością otarł oczy, wstydząc się swej słabości. – Oboje was uważam za przyjaciół. I obchodzi mnie wasz los. Ale masz rację, nie powinienem. Wybacz…</p><p style="text-align: justify;"> Lekko ścisnęła jego niedźwiedzią łapę.</p><p style="text-align: justify;"> - A może nie będzie tak źle… - szepnęła. – Dlaczego muszę cały czas myśleć o śmierci? Przecież żyję i kocham. Powinnam być szczęśliwa.</p><p style="text-align: justify;"> - Powinnaś – uśmiechnął się Nord. – Oboje powinniście. Zasługujecie na to jak nikt. Tylko dlaczego wszystkim nam cisną się łzy do oczu. Gdy o tym rozmawiamy?</p><p style="text-align: justify;"> Nie odpowiedziała.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> Sytuacja pod Anvil była jeszcze poważniejsza niż pozostałych miastach. Pod samymi murami lśniły złowrogim blaskiem Wrota Otchłani, ale na wzgórzu ponad miastem otworzyły się drugie. To nie tylko podwajało niebezpieczeństwo, ale świadczyło też o tym, że wróg wcale nie osłabł. Choć jedne wrota buzowały ogniem niedaleko murów, w oddali inne światło przypominało o potędze daedrycznego księcia. Trochę zbyt daleko, by nie oswojone jeszcze ze światem daedry zdołały zaszkodzić miastu, ale kwestią czasu było, gdy się od niej oddalą. Dlatego Mario, nie zwlekając ani chwili, rzucił wodze stajennemu i czym prędzej pobiegł w kierunku ognistych wrót, znajdujących się pod miastem.</p><p style="text-align: justify;"> Ujrzeli go wszyscy, którzy się tam zgromadzili. Nie tylko strażnicy, ale też spora część cywilów, z bronią na ramieniu. I rozpoznali go. Jego legenda dotarła już i tu, na Złote Wybrzeże. Ten i ów podniósł ramie w geście pozdrowienia. Wiedzieli, kim jest ta postać w zielonej zbroi, choć tożsamości Bohatera z Kvatch nie rozpoznał nikt z tych, którzy dobrze znali myśliwego Mariusa Cetegusa. I od razu ich twarze pokraśniały.</p><p style="text-align: justify;"> Strażnicy nie próżnowali – wokół ognistych wrót leżało kilka ciał ubitych daedr. Ale chyba żadnego człowieka, o ile zdołał się zorientować. Nic dziwnego – portalu do Otchłani strzegł niemały tłum uzbrojonych ludzi.</p><p style="text-align: justify;"> - Ktoś tam wszedł? – Mario krzyknął, by przekrzyczeć tłum i wskazał na wrota.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeszcze nie – odparł młody Redgard, stojący obok, z mieczem w ręku.</p><p style="text-align: justify;"> - Magowie zebrali się u hrabiny – ktoś inny. – Pewnie radzą, jak to zamknąć.</p><p style="text-align: justify;"> Mario wywrócił oczami.</p><p style="text-align: justify;"> - Przecież tłumaczyłem tyle razy, jak to się zamyka – jęknął, zapominając wszakże, że w Anvil nie był już od bardzo dawna i zapewne wszędzie o tym mówił, tylko nie tutaj.</p><p style="text-align: justify;"> Zdjął z ramienia łuk.</p><p style="text-align: justify;"> - Niech nikt tam nie wchodzi! – rzucił w stronę tłumu. – Ja to zamknę. No, chyba że nie wyjdę do rana. Wtedy to oznacza, że już nie żyję.</p><p style="text-align: justify;"> I nie czekając na odpowiedź, zagłębił się w płomienne wrota.</p><p style="text-align: justify;"> Ale wcale nie potrzebował tyle czasu. Okazało się, że Wrota przeniosły go do dobrze znanej mu części Otchłani, w której bywał nieraz. Tylko jedna wieża, na szczycie góry, a do niej prowadził labirynt korytarzy. I było tu bardzo mało daedr. Zanim dotarł do wieży, napotkał ich jedynie kilka. Wszystkie zlikwidował.</p><p style="text-align: justify;"> W wieży też pustki. Albo Mehrunes Dagon gonił resztką sił, albo przegrupował swoje siły w inne miejsce. Mario uporał się z zadaniem w miarę szybko. I to pomimo szczególnej ostrożności, jaka obudziła się w nim po ostatniej przygodzie. Jeszcze daleko było do północy, a Wrota Otchłani zostały zamknięte. Jedyny minus – niewiele tym razem łupów udało mu się zdobyć. Tylko jeden dwuręczny miecz i jeden magiczny kostur.</p><p style="text-align: justify;"> Za to gdy znalazł się z powrotem między filarami wygasłej Bramy Otchłani, czekała tam na niego spora delegacja, składająca się z oficerów straży i kilku magów.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiemy kim jesteś – oświadczył radośnie jeden ze strażników. – Ty jesteś Bohater z Kvatch!</p><p style="text-align: justify;"> - Tak mnie nazywają – Mario skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Hrabina chciałby się z tobą zobaczyć – oznajmił najwyższy rangą oficer. – Zaprasza cię do zamku. </p><p style="text-align: justify;"> - To miłe z jej strony – odparł Mario. – Ale sami widzicie, jeszcze nie koniec na dziś.</p><p style="text-align: justify;"> I wskazał na wzgórze.</p><p style="text-align: justify;"> - My tu właśnie w tej sprawie – odezwał się jeden z magów. – Chcielibyśmy pomóc i przy okazji, no cóż, dowiedzieć się jak to robisz… Chcielibyśmy prosić cię, żebyś zabrał kogoś z nas.</p><p style="text-align: justify;"> - Żeby na przyszłość radzić sobie samemu – dodał strażnik. – Nie możesz przecież być wszędzie. Tu wszyscy są chętni. Wybieraj. Każdy z nas pójdzie za tobą bez wahania.</p><p style="text-align: justify;"> - Bardzo dobrze – Mario pokiwał głową. – Ale uprzedzam, że tam siła niewiele daje. Tam trzeba przemykać się niepostrzeżenie, jak myszka. Dlatego wezmę tylko jedną osobę. Zrobi to najprędzej ktoś, kto umie się skradać i celnie strzelać z łuku.</p><p style="text-align: justify;"> - Ja potrafię!</p><p style="text-align: justify;"> Filigranowa postać wystąpiła z tłumu. Była to drobna Bosmerka, ubrana w myśliwskie, obcisłe szaro-zielone szaty. Miała miłą powierzchowność i jakąś dziecięcą niewinność, choć jako elfka, z pewnością liczyła sobie znacznie więcej lat, niż na to wyglądała. Mario od razu poczuł do niej sympatię. Z ramienia zwisał jej elfi łuk, z księżycowego kamienia – niesamowicie skuteczna broń w rękach dobrego strzelca. A wiadomo, nie ma strzelców nad Bosmerów. Stary Myśliwy zwykł mawiać: „strzelec, dobry strzelec, znakomity strzelec, Bosmer”.</p><p style="text-align: justify;"> Mario skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Przyda się też ktoś do oczyszczenia przedpola – dodał. – Pod tą bramą na pewno wałęsają się daedry.</p><p style="text-align: justify;"> - To już zostaw nam – odrzekł oficer. – Chociaż, jak znam swoich chłopców, daedr już tam nie ma. Posłałem tam nieduży oddział do pilnowania, jak tylko to ujrzałem.</p><p style="text-align: justify;"> Mario znów poczuł nadzieję, pomieszaną z jakąś dziwną radością. Oto kolejni ludzie, w kolejnym mieście zachowali się tak jak należało! Mimo niewątpliwego strachu, nie było paniki, nie było lekkomyślnych działań, a za to zrobili coś, co bardzo ułatwi mu zadanie. I choć przed chwilą ledwo stał na nogach, poczuł nagły przypływ sił.</p><p style="text-align: justify;"> - Przydałoby się też coś, z zaklęciem kameleona – zwrócił się do magów. – Jakiś zaklęty przedmiot. Wierzę, że… Jak ty właściwie masz na imię?</p><p style="text-align: justify;"> - Alawen – Bosmerka skinęła głową. – Jestem łowczynią.</p><p style="text-align: justify;"> - Ja jestem Mario – uśmiechnął się. – O czym to ja mówiłem? Aha, wierzę, że Alawen, jak każda łowczyni, potrafi się skradać i w razie potrzeby zlewać z otoczeniem, ale w Otchłani mamy do czynienia z dremorami i z magią. To może nie wystarczyć. Dlatego przydałby się jakiś magiczny przedmiot…</p><p style="text-align: justify;"> Nie zdążył dokończyć. Jeden z magów sięgnął do sakiewki i wyciągnął z niego srebrny naszyjnik, ozdobiony jakimś ciemnobrązowym kamieniem.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale do zwrotu – zaznaczył. – Jest mi potrzebny. A tu masz na wzmocnienie.</p><p style="text-align: justify;"> Mario z wdzięcznością wychylił podaną mu miksturę przywracania sił, po czym zerknął na Bosmerkę, która zdążyła już włożyć na siebie amulet. Na naszyjnik rzeczywiście nałożono zaklęcie kameleona. Nie tak silne jak na Pierścień Khajitów, ale też drobna figurka Alawen nie rzucała się tak w oczy jak jego postać, w błyszczącej, szklanej zbroi. Wydawała się być cieniem i gdy stała nieruchomo, trudno było ją zauważyć. Z zadowoleniem skinął na swoją nową towarzyszkę i oboje szybkim krokiem udali się ku Bramie Otchłani. Kilku strażników postanowiło również towarzyszyć im do samej bramy.</p><p style="text-align: justify;"> Gdy patrzył na nią spod murów miasta, wydawała się blisko. Jednak było to złudzenie, jakie często występuje w pagórkowatym i górzystym terenie. Złowrogie wrota znajdowały się o wiele dalej, niż sądził. Zmitrężyli trochę czasu, zanim pod nimi stanęli. Znajdował się tu niewielki oddział pod bronią, a w kręgu, oświetlonym przez Wrota Otchłani można było dostrzec truchło daedrota i zwłoki dremory Xivilai. Strażnicy spisali się na medal.</p><p style="text-align: justify;"> - Gdyby wszędzie odbywało się to tak jak tu – westchnął. – Mehrunes Dagon nie miałby z nami szans…</p><p style="text-align: justify;"> I oboje, wraz z Alawen, przekroczyli Wrota Otchłani.</p><p style="text-align: justify;"> Ze wszystkich osób, kiedykolwiek towarzyszących mu w Otchłani, Alawen była zdecydowanie tą, którą wspominał najmilej. Nie dość, że jej obecność nie stanowiła dla niego żadnego utrudnienia, to jeszcze doświadczona i zwinna łowczyni służyła mu znakomitą i niezmiernie skuteczną pomocą. Uważnie słuchała instrukcji, nie kwestionując jego doświadczenia i natychmiast się do nich stosowała. Skradać potrafiła się znakomicie, a po włożeniu naszyjnika potrafiła tak zlać się z tłem, że chwilami sam tracił ją z oczu, choć przecież stał zaledwie o parę kroków od niej. No i strzelectwo na najwyższym poziomie! Ta kobieta chyba nigdy nie chybiała. Dość, że posuwali się naprzód w niespotykanie szybkim tempie, likwidując wrogów z odległości, z jakiej tamci nie byli w stanie ich zauważyć. Jedyną niedogodność stanowił fakt, że Alawen nie miała zaklętych karwaszy i musiał ją szeptem informować o położeniu daedr, które on dostrzegał z daleka. Miecza nie musiał dobywać ani razu. Nawet na samym szczycie wieży, gdzie straż trzymali strażnicy Markynaz, dwa łuki w rękach znakomitych strzelców szybko zebrały krwawe żniwo.</p><p style="text-align: justify;"> Mario otarł pot z czoła. Było już prawie po wszystkim. Teraz czekała ich przyjemniejsza część wyprawy – zbieranie łupów. Podczas tej czynności bezustannie jej coś opowiadał. Wytłumaczył swej nowej towarzyszce, jak należy zamykać Wrota Otchłani. Wyjaśnił jej też, którędy należy iść, gdy portal przeniesie do innej części Otchłani. Opowiedział o daedrach, magicznych latarniach, a także zademonstrował kilka worków-skarbców. W jednym z ich znajdował się szklany łuk, z nałożonym nań zaklęciem błyskawic.</p><p style="text-align: justify;"> - Przyda ci się – uśmiechnął się do elfki. – Twoja broń jest znakomita do polowania, ale tu trzeba nieraz przebijać pancerze. Szklany radzi sobie z tym lepiej.</p><p style="text-align: justify;"> Alawen z nabożną czcią chwyciła łuk w swoje drobne dłonie. Każdego Bosmera ucieszy taki dar.</p><p style="text-align: justify;"> - To nie dar – Mario wzruszył ramionami. – Uczciwie na niego zapracowałaś. A teraz najważniejsze. Gdy zdejmiesz kamień pieczęci, wieża zacznie się rozpadać. Otoczy cię ogień i wszystko zacznie dygotać. Wygląda to makabrycznie, ale absolutnie nie ma czego się bać. To tylko iluzja. Zanim cokolwiek ci się stanie, będziesz już w Mundus.</p><p style="text-align: justify;"> - Wystarczy zdjąć ten kamień? – upewniła się elfka.</p><p style="text-align: justify;"> Zamiast odpowiedzi, wskazał jej gestem środek wieży, gdzie kulisty artefakt tkwił na promieniu światła. Z wahaniem podeszła do niego. Przez chwilę przypatrywała mu się uważnie, po czym wyciągnęła dłoń i złapała go, zdecydowanym ruchem zdejmując ze świetlistego piedestału. Spodziewała się wprawdzie tego co nastąpi, ale i tak przestraszona przywarła do niego w panicznym odruchu.</p><p style="text-align: justify;"> - Spokojnie – ścisnął jej ramię w uspakajającym geście. – To nic takiego. A kamień zachowaj. Jest na niego nałożone zaklęcie, które może okazać się przydatne.</p><p style="text-align: justify;"> Chwilę później powitał ich okrzyk radości, gdy pojawili się między kamiennymi filarami, obładowani zdobytą bronią, zmęczeni, ale szczęśliwi. Choć wokół było już jasno, a Mario nie spał od doby, znów poczuł przypływ sił. Pożegnał się wylewnie ze swą towarzyszką, jak się okazało, dobrze znaną okolicznej ludności z powodu jej łowieckich umiejętności i otoczony grupką strażników, ruszył w stronę miasta. Ci powiedli go wprost do zamku.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-58277688500720352912021-05-01T20:48:00.005+02:002021-05-01T20:48:41.529+02:00Rozdział XL<p style="text-align: justify;"> Cisza…</p><p style="text-align: justify;"> Czy śmierć tak wygląda? Dookoła głucha cisza i ciemność. I ledwo wyczuwalny zapach. Co to za zapach? Jakiś znajomy. Mario nie pamiętał, skąd go zna, ale skojarzył mu się z czymś przyjemnym. A to co za dźwięk? Ledwo słyszalny. Ach tak, to kroki. Ktoś idzie w podkutych butach po bruku. Dremora? A to co za światło? Mdłe światełko, ledwo widoczne… Porusza się. Kilka drgających rombów, ułożonych w szereg, jak żołnierze w czasie musztry. Nie, nie żołnierze… Jak baletnice, lekko, zwiewnie, tańczące równo, w rytm muzyki. Romby wyginały się i prostowały. I zmieniały położenie – nadal równo, jakby ktoś nimi dyrygował. Najpierw przechylały się w jedną stronę. Potem wolno przechyliły się w drugą. Aż Mario odgadł, że to wyświetlone na suficie światło pochodni, wpadające przez okno. Przecież nieraz widział takie coś. Jest w jakimś mieście. Ktoś przechodził pod oknem, przyświecając sobie latarnią, albo pochodnią.</p><p style="text-align: justify;"> Poczuł, że leży w świeżej pościeli. Było mu ciepło, a wokół unosił się ledwo wyczuwalny, przyjemny zapach mieszaniny ziół i mikstur. Zupełnie jak w aptece… W jego ulubionej aptece.</p><p style="text-align: justify;"> - Falanu… - szepnął półprzytomny.</p><p style="text-align: justify;"> Usłyszał, że obok coś się poruszyło, ale nie miał siły, by odwrócić głowę. Czyjaś miękka i chłodna dłoń dotknęła jego czoła.</p><p style="text-align: justify;"> - Jestem tu – odpowiedział znajomy głos.</p><p style="text-align: justify;"> Znowu jakiś szelest. Usłużna dłoń otarła mu czoło kawałkiem miękkiego płótna. A potem zwilżyła mu usta końcem chusteczki, namoczonej w wodzie. Wpił się w nią, jak wampir. Kilkakrotnie powtórzyła tę czynność. Za ostatnim razem to nie była woda, lecz jakaś mikstura. Słodko-gorzka, jak wino, zaprawione ziołami.</p><p style="text-align: justify;"> - Czy ja umarłem?</p><p style="text-align: justify;"> Nie zadał tego pytania. Nie miał dość siły. Ale zajarzyła mu się w głowie niewyraźna myśl, że jeśli tak wyglądają zaświaty, to warto było zginąć w tej walce. I zrobiło mu się błogo, a po chwili już spał. Ale tym razem był to zdrowy, odżywczy sen.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> - Dlaczego nic nie powiedziałeś?</p><p style="text-align: justify;"> Mario westchnął cicho.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wolno mi – szepnął.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak to, nie wolno ci? – Falanu uniosła brwi. – Kto ci zabronił?</p><p style="text-align: justify;"> - Tego też nie mogę powiedzieć – opuścił oczy. – I ty też nikomu nie mów – podniósł na nią spojrzenie. – Proszę. To ważne.</p><p style="text-align: justify;"> Alchemiczka przez chwilę przyglądała mu się spod brwi.</p><p style="text-align: justify;"> - Za późno – wzruszyła ramionami. – Zbyt wielu ludzi to widziało. Wprawdzie Dion prosił wszystkich o dyskrecję, ale czy ludzie go posłuchają? Boję się że plotka już krąży po mieście. I to wyolbrzymiona.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie… - Mario pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> Słabo. Wciąż jeszcze nie odzyskał sił.</p><p style="text-align: justify;"> - Muszę… Muszę stąd odejść…</p><p style="text-align: justify;"> Falanu otarła mu czoło.</p><p style="text-align: justify;"> - Nic nie musisz – odparła, podając mu wody do picia. – I nic nie możesz. Jesteś za słaby. Teraz musisz leżeć.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie rozumiesz – jęknął. – Mam zadanie do wykonania. Jeśli tego nie zrobię, czeka nas śmierć.</p><p style="text-align: justify;"> - Kogo?</p><p style="text-align: justify;"> - Nas wszystkich! – zdołał się unieść na poduszce, ale zaraz opadł z powrotem. – Wszystkich – dodał słabszym głosem. – A grozi zwłaszcza tobie. Znajdą mnie tu i zabiją nas oboje.</p><p style="text-align: justify;"> - Kto?</p><p style="text-align: justify;"> - Mityczny Brzask…</p><p style="text-align: justify;"> Chwila ciszy.</p><p style="text-align: justify;"> - Mówisz o tej organizacji, która zamordowała cesarza? – spytała ostrożnie. – Ludzie gadają – dodała tonem usprawiedliwienia.</p><p style="text-align: justify;"> Mario chciał skinąć głową, ale jedynie mrugnął powiekami.</p><p style="text-align: justify;"> - To oni – potwierdził. – Ale wierz mi, szykują coś znacznie gorszego. I polują na mnie.</p><p style="text-align: justify;"> - Dlatego, że zamykałeś Wrota Otchłani?</p><p style="text-align: justify;"> - Też – szepnął. – Ale nie tylko. Zalazłem im za skórę bardzo mocno. Nie sam – dodał po chwili. – Jest nas wielu.</p><p style="text-align: justify;"> - Ostrza…</p><p style="text-align: justify;"> Falanu nie pytała. Stwierdziła fakt. A potem usiadła przy nim, na posłaniu i zdezorientowana pokręciła głową.</p><p style="text-align: justify;"> - No tak, teraz rozumiem – szepnęła zamyślona. – Ta historia z daedrycznym artefaktem… To był rozkaz arcymistrza, prawda?</p><p style="text-align: justify;"> - Prawda – odrzekł nieśmiało. – Ale naprawdę nie wolno mi o tym mówić.</p><p style="text-align: justify;"> Wyciągnęła dłoń ku jego czołu, jakby chciała zbadać, czy nie gorączkuje. Dotyk jej dłoni działał jak kojący balsam.</p><p style="text-align: justify;"> - Mnie możesz powiedzieć wszystko – oznajmiła. – Nie będę cię wypytywać, ale wiedz, że prędzej umrę, niż zdradzę twoją tajemnicę. A teraz muszę cię na jakiś czas zostawić. Też potrzebuję snu.</p><p style="text-align: justify;"> - A gdzie moja broń? – spytał nagle, unosząc się na posłaniu. – Zapomniałem o niej. Gdzie Pierścień Khajitów? Gdzie Miecz Wampira? Gdzie rękawice Wykrycia Życia?</p><p style="text-align: justify;"> Roześmiała się serdecznie.</p><p style="text-align: justify;"> - Wszystko jest pod tobą. To znaczy, pod łóżkiem. Wszystko, niczego nie brakuje. Tylko kirys oddałam do kuźni, żeby Agnete go naprawiła. Ten kamień też tam jest. Tylko – podniosła palec. – Obiecaj mi, że nie zrobisz żadnego głupstwa i nie będziesz próbował stąd uciekać.</p><p style="text-align: justify;"> Uśmiechnął się tylko i skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Nigdy nie chciałbym stąd uciekać – szepnął, sam dziwiąc się swojej śmiałości. – Nie od ciebie…</p><p style="text-align: justify;"> A potem zamknął oczy, bowiem znużenie znów wzięło nad nim górę.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> Następnego dnia poczuł się lepiej. Samodzielnie usiadł na posłaniu, wywołując tym uśmiech Falanu, przynoszącej mu jakąś odżywczą papkę na śniadanie.</p><p style="text-align: justify;"> - Będę w aptece piętro niżej – oznajmiła. – Jak będziesz czegoś potrzebował, zastukaj w podłogę.</p><p style="text-align: justify;"> - Jesteś boginią – szepnął, oblewając się pąsem. – Jak ja ci się odwdzięczę za tyle dobroci?</p><p style="text-align: justify;"> Podeszła do niego i serdecznie spojrzała mu w oczy.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak my wszyscy ci się odwdzięczymy?</p><p style="text-align: justify;"> Pocałowała go w policzek.</p><p style="text-align: justify;"> - Jesteś naszym bohaterem – szepnęła mu do ucha. – To my mamy dług u ciebie.</p><p style="text-align: justify;"> Chciał, żeby ta chwila trwała wiecznie. Jeszcze długo po tym, jak odeszła, starał się oddychać delikatnie, bojąc się, że zbyt gwałtowny oddech rozgoni delikatny zapach jej perfum. Gdy jednak znikł, jego nozdrza wypełnił inny zapach, równie kojący i przyjemny, tak dobrze mu znany – zapach jej apteki.</p><p style="text-align: justify;"> - Jestem w raju – pomyślał.</p><p style="text-align: justify;"> I od razu poczuł zgrzyt. Słowo „raj” przypomniało mu bowiem krainę Mankara Camorana, do której ten uciekł mu z Amuletem Królów na szyi. A to przywołało mu przed oczy ciążące na nim obowiązki. Miejsce błogostanu zajęła melancholia. Trzeba opuścić ten prywatny raj u Falanu i ruszyć w dalszą podróż.</p><p style="text-align: justify;"> Podniósł się na łóżku, ale nagła ciemność przed oczami sprawiła, że znów opadł na poduszkę. Nie da rady. Jeszcze nie dziś.</p><p style="text-align: justify;"> Na szczęście, jeszcze nie dziś…</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> - Jak się czujesz? - Sulinus Vassinus – wprawnie zbadał mu puls i wyciągnął z kieszeni oprawione w srebro, okrągłe, wypukłe szkiełko.</p><p style="text-align: justify;"> - Dobrze – odparł Mario. – Jeszcze trochę kręci mi się w głowie, ale mogę już ruszyć w dalszą drogę. Dam radę.</p><p style="text-align: justify;"> Mag uśmiechnął się i zbadał przez szkiełko jego oczy. Przez chwilę Mario widział jedynie dziwnie powiększone oko maga, jakby oko jakiegoś boga, przyglądającego mu się z innego wymiaru.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie dasz rady – skwitował Sulinus. – Wraz z krwią wyciekło z ciebie sporo życiowej energii. Nie tak łatwo ją uzupełnić. Wątpię, czy zdołasz dosiąść konia. A nawet jeśli uda ci się ta sztuka, nie utrzymasz się w siodle. Zwłaszcza w siodle takiego konia.</p><p style="text-align: justify;"> Zaśmiał się serdecznie. Był w dobrym humorze, jak zawsze, gdy udało mu się wyrwać kogoś ze szponów śmierci.</p><p style="text-align: justify;"> - Wyglądał na szybkiego wierzchowca – dodał po chwili. – W każdym razie na takiego, co lubi sobie pobiegać.</p><p style="text-align: justify;"> - Vulcan – szepnął Mario. – Jak mogłem o nim zapomnieć? Gdzie on jest?</p><p style="text-align: justify;"> - Nic się nie martw – uspokoiła go Falanu. – Jeden z ludzi Diona zaprowadził go do stajni. Czeka na ciebie cierpliwie i spokojnie.</p><p style="text-align: justify;"> - To chyba mówisz o jakimś innym koniu – roześmiał się Sulinus. – Bo ten dziś rano wyglądał, jakby chciał wyskoczyć z korralu i popędzić przed siebie. Narowisty jest, co? Przyznaj się.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie – uśmiechnął się Mario. – Ognisty, to prawda, ale posłuszny.</p><p style="text-align: justify;"> - Jaki by nie był, na pewno dziś nigdzie cię nie poniesie. Musisz tu zostać jeszcze kilka dni.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale zrozumcie – jęknął Mario. – Mam zadanie do wypełnienia. Ważne zadanie! Muszę…</p><p style="text-align: justify;"> - Musisz skręcić sobie kark na pierwszym zakręcie? – wpadł mu w słowo Sulinus. – Jeśli takie masz zadanie, to nic łatwiejszego. Ale jeśli jest jakieś inne, to nawet nie próbuj. Teraz wydaje ci się, że czujesz się dobrze. Teraz, dopóki leżysz w pościeli. Ale uwierz mi, jak tylko wstaniesz, zacznie ci się kręcić w głowie i robić ciemno przed oczami. Po chwili stracisz przytomność i zwalisz się na ziemię, bezwładnie jak kłoda, zanim w ogóle dojdziesz do bramy. Zadanie musi zostać wypełnione, rozumiem. I właśnie dlatego jeszcze nie możesz go wykonać. Jeszcze – podkreślił. – Za kilka dni możesz spróbować.</p><p style="text-align: justify;"> Wyszedł, pozostawiając swego pacjenta w kwaśnym humorze.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiem, że chciałbyś już ruszyć – Falanu delikatnie usiadła obok niego i pieszczotliwym ruchem odsunęła mu kosmyk włosów, opadający na czoło. – Ale lepiej go posłuchaj. On wie co mówi.</p><p style="text-align: justify;"> Mario milczał przez chwilę.</p><p style="text-align: justify;"> - Sam nie wiem, co robić – wyznał. – Wiem, że muszę ruszyć natychmiast, ale…</p><p style="text-align: justify;"> - Ale? – przybliżyła twarz.</p><p style="text-align: justify;"> Jej duże oczy, o czarnych tęczówkach, otoczonych czerwienią, spojrzały na niego tak serdecznie, że nie miał już wątpliwości. Ona też cieszy się z jego obecności tutaj. Czy też tylko mu się wydaje?</p><p style="text-align: justify;"> - Ale tak dobrze mi tutaj – szepnął. – Właśnie tutaj. Z tobą…</p><p style="text-align: justify;"> Przez chwilę przyglądał się jej twarzy, jakby zobaczył ją po raz pierwszy. Uważnie studiował wysokie czoło, mały nos i usta bardzo pełne jak na Dunmerkę. Podziwiał dołeczki w policzkach i wąski, elfi podbródek. I falujące włosy o odcieniu ciemnego piwa, gdzieniegdzie błyszczące lekko jaśniejszymi pasemkami. Czuł zapach jej ciała i czuł jego ciepło. I czuł coś jeszcze – że ona czuje dokładnie to samo.</p><p style="text-align: justify;"> Żadne z nich nie pamiętało, jak to się stało. Przed chwilą spoglądali sobie w oczy, a po chwili tonęli w gorącym, namiętnym pocałunku. Objęci ciasno i mocno, jakby bali się, że coś ich rozdzieli. On poczuł nagle jej aksamitną dłoń, przesuwającą się po jego ciele. Ona poczuła, jak delikatna, choć silna ręka, pieszczotliwie obejmuje jej prawą pierś. Chwyciła tę rękę, przyciskając ją mocniej do swego ciała. Tylko na chwilę. Potem sięgnęła do karku, by rozpiąć srebrną sprzączkę. Suknia opadła z niej, odsłaniając jędrne piersi. Z rozkoszą pozwoliła na ich pieszczotę, czując zalewającą ją falę gorąca. A potem, z westchnieniem ulgi, opadła na niego i rozpoczęła ekscytującą, miłosną grę.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> - Ja chyba oszalałam…</p><p style="text-align: justify;"> Falanu leżała w ramionach Maria, przytulona do jego ramienia. Jedną ręką obejmowała go za szyję, drugą gładziła go po piersi. On obejmował ją ramieniem, a jego dłoń spoczywała na jej boku. Drugą rękę założył pod głowę. Spoglądał na jej smukłą nogę, wysuniętą spod derki i ze zdziwieniem stwierdził, że widzi ją pierwszy raz. Falanu zawsze nosiła długie suknie. Długa, zgrabna noga, jak u bajadery. I ta stopa, taka mała…</p><p style="text-align: justify;"> - To było jak szaleństwo – uśmiechnął się. – Ale nigdy w życiu nie było mi jeszcze tak dobrze.</p><p style="text-align: justify;"> - Ja nie o tym mówię – szepnęła takim tonem, że spojrzał jej w oczy.</p><p style="text-align: justify;"> Czy dobrze widzi? W jej oczach błyszczą łzy…</p><p style="text-align: justify;"> - Mnie też było dobrze – szepnęła. – Tak dobrze, jak jeszcze nigdy. Pewnie myślisz, że to dlatego, że jesteś bohaterem? Nie, to nie tak. Marzyłam o tym od dawna.</p><p style="text-align: justify;"> - Ja też – musnął ustami jej włosy. – Zawsze mi się podobałaś, jak tylko pamiętam. I zawsze byłaś taka miła. Lubiłem tu przychodzić. Do ciebie. Zawsze miałaś dla mnie miłe słowo. A pamiętasz, jak opowiadałaś mi bajki?</p><p style="text-align: justify;"> - Pamiętam cię jako chłopca – uśmiechnęła się. – Przychodziłeś tu czasem ze Starym Myśliwym. Byłeś taki poważny, zupełnie nie jak dziecko. A przy tym taki zagubiony i spragniony ciepła. Czułam, że do mnie lgniesz. Próbowałam cię rozweselić. A potem…</p><p style="text-align: justify;"> - Co potem?</p><p style="text-align: justify;"> - Wyrosłeś. Powoli stawałeś się mężczyzną. Patrzyłam, jak mężniejesz. I tęskniłam do tego dziecka, które tak wpatrywało się we mnie, gdy opowiadałam mu bajki. Straciłeś tę rozkoszną niewinność, a stałeś się urodziwym młodzieńcem. Uważałam cię za przyjaciela. I któregoś dnia… To było wtedy, gdy pierwszy raz przyniosłeś mi zęby ogra. Wtedy dotarło do mnie, że patrzę na ciebie już nie jak na przyjaciela, tylko jak na kogoś, komu chciałabym rzucić się na szyję.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiesz, ile czasu straciliśmy? – roześmiał się cicho. – Jak myślisz, dlaczego te zęby przyniosłem do ciebie? Już wtedy byłem w tobie zakochany jak sztubak.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale nie powinnam była na to pozwolić – znów pogładziła go po piersi. – Powinnam była zachować rozsądek. Ale nie umiałam. Moja wina…</p><p style="text-align: justify;"> Wysunął drugie ramię spod głowy i próbował ją objąć, ale ramię okazało się za krótkie. W dodatku zakłuła go rana w boku. Więc tylko położył dłoń na jej boku.</p><p style="text-align: justify;"> - Mówisz, jakby miało nas spotkać coś złego – szepnął. – Czyżbyś widziała przyszłość?</p><p style="text-align: justify;"> Pokręciła lekko głową, łaskocząc go włosami w ucho.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie trzeba być wieszczką, by ją widzieć – westchnęła. – Czy wiesz, ile mam lat?</p><p style="text-align: justify;"> Potrząsnął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Prawie sześćdziesiąt – mruknęła.</p><p style="text-align: justify;"> - Przecież jesteś Dunmerką – przesunął pieszczotliwie dłoń po jej boku, aż zadrżała. – Dla ciebie to wciąż młodość.</p><p style="text-align: justify;"> - Nic nie rozumiesz – odparła. – Za następne sześćdziesiąt niewiele się zmienię…</p><p style="text-align: justify;"> - Ach…</p><p style="text-align: justify;"> Dotarło do niego wreszcie. On nie wiedział, czy w ogóle będzie jeszcze wtedy żył, czy też opuści już ten świat i to nie z powodu daedr, ale zwyczajnie, ze starości. Nawet jeśli dożyje, będzie niedołężnym starcem, podczas gdy Falanu dopiero zacznie się starzeć.</p><p style="text-align: justify;"> Ale przecież zanim to nastąpi, minie tyle czasu! Czy warto wybiegać w przyszłość tak daleko? Kto wie, czy dożyją jutra!</p><p style="text-align: justify;"> - Tym bardziej chce mi się płakać – wtuliła twarz w jego pierś, aż spod włosów wysunął jej się czubek szpiczastego, elfiego ucha. – Bo wiem, że przed rozstaniem nie uciekniemy. W taki czy inny sposób, nadejdzie dzień, gdy cię stracę.</p><p style="text-align: justify;"> Chwycił ją za ten czubek ucha i zaczął delikatnie masować. Dziwne… U kogoś innego czułby może nie wstręt, ale na pewno coś w rodzaju obrzydzenia, jakby dotykał zdeformowanej części ludzkiego ciała. A u Falanu nie. Przeciwnie. To spiczaste, elfie ucho wydało mu się miłe i dotykał go z prawdziwą przyjemnością.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale zanim to nastąpi, możemy przeżyć coś cudownego – szepnął jej do ucha. – Wszyscy kiedyś umrzemy. Taki nasz los. Los śmiertelników. Cieszmy się tym, co mamy.</p><p style="text-align: justify;"> Odpowiedziała mu długim pocałunkiem.</p><p style="text-align: justify;"> - Kiedy cię słucham, wydaje mi się, że jesteś starszy ode mnie.</p><p style="text-align: justify;"> A potem objęła go obiema rękami i wtuliła się w jego ciało. Poczuł na sobie jej rozkoszny ciężar. Również ją objął, kładąc dłonie na nagich biodrach.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiesz – szepnął jej do ucha. – Ty jesteś moją największą nagrodą.</p><p style="text-align: justify;"> Poczuł, że Falanu się śmieje.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak to się stało? – zaszeptała. – Jak to możliwe, że podobam ci się akurat ja. Z moją szarą skórą, czerwonymi oczami i szpiczastymi uszami? Tyle pięknych, ludzkich kobiet kręci się wokół ciebie, każda zerka na ciebie jak na smakowity kąsek. Dlaczego ja?</p><p style="text-align: justify;"> - Wiele dziewcząt mi się podoba – uśmiechnął się. – Ale przy żadnej nie czułem tego co przy tobie. Ja po prostu… Ja cię kocham i tyle. Od dawna.</p><p style="text-align: justify;"> - Już dawno nikt nie nazwał mnie dziewczęciem – zamruczała, pocierając policzkiem o jego szyję. – Ja kochałam cię zawsze. Tylko najpierw tak, jak dobra ciotka, jak kocha się rozkosznego szkraba. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że chcę się do ciebie przytulić z zupełnie innego powodu.</p><p style="text-align: justify;"> - A ja zawsze cię podziwiałem – uśmiechnął się. – Byłaś taka… Nie wiem jak to nazwać. Jak dama, jak księżniczka. Roztaczałaś wokół siebie taką aurę, jak dobra bogini. Czułem od ciebie takie ciepło, taką dobroć. Jakby żaden zły duch do ciebie nie miał dostępu. Kochałem Starego, ale przy nim tego nie czułem.</p><p style="text-align: justify;"> - A kiedy mnie zapragnąłeś?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wiem. Chyba zawsze czułem do ciebie coś, czego nie potrafiłem zrozumieć jako dziecko. Uwielbiałem, gdy pochylałaś się nade mną i mogłem gapić się w twój dekolt. Jak tylko pamiętam, sprawiało mi to przyjemność, a ja sam nie wiedziałem, dlaczego.</p><p style="text-align: justify;"> - Mały zbereźnik był z ciebie – zaśmiała się.</p><p style="text-align: justify;"> - Dlaczego? – pogładził ją po plecach. – Przecież sam nie rozumiałem, co się ze mną dzieje. Byłem dzieckiem. Coś mnie do ciebie ciągnęło, a ja tego nie rozumiałem. </p><p style="text-align: justify;"> - A teraz rozumiesz?</p><p style="text-align: justify;"> - Chyba tak. To był twój wdzięk. Żadna kobieta nie miała w sobie tyle uroku co ty. W ruchach, w spojrzeniu, w uśmiechu… I wiesz co? Jako dziecko uwielbiałem brzmienie twojego głosu. Takie kojące, ciepłe.</p><p style="text-align: justify;"> - A teraz?</p><p style="text-align: justify;"> - A teraz kocham je jeszcze bardziej.</p><p style="text-align: justify;"> Wpiła się w jego usta.</p><p style="text-align: justify;"> - Jestem po prostu szalona – szepnęła mu do ucha. – Kiedyś za to zapłacę. Ale warto. Tak dobrze mi z tym. Tak dobrze… Tak cudownie…</p><p style="text-align: justify;"> Zrzuciła derkę na podłogę i usiadła na nim. Choć nie nawykła do nagości, z rozkoszą wyprostowała się i odchyliła głowę do tyłu. Świadomość, że on patrzy na nią sprawiła jej niespodziewaną przyjemność. Czuła resztki skrępowania, ale jednocześnie jakąś dziką radość, gdy prezentowała mu swą nagość w sposób pozornie bezwstydny i uwodzicielski. To było dla niej nowe doświadczenie. Rozkoszne i oszałamiające.</p><p style="text-align: justify;"> - Jestem w raju – usłyszała jego szept i poczuła dotyk jego dłoni na swych piersiach. – Po prostu zginąłem w Otchłani i teraz jestem w raju.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale za jakie zasługi ja też w nim jestem? – zamruczała.</p><p style="text-align: justify;"> I opadła na niego, obsypując go gorącymi pocałunkami.</p><p style="text-align: justify;"> </p>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-32877132056914575092021-04-16T22:06:00.007+02:002021-04-16T22:06:56.272+02:00Rozdział XXXIX<p style="text-align: justify;"> - Pomoc dla Brumy?</p><p style="text-align: justify;"> Mercator Hosidius podszedł bliżej. W świetle kandelabrów błysnęły bogate, srebrne i złote hafty jego zielonego kaftana. Był to niewysoki mężczyzna o jasnych włosach, o twarzy pucołowatej, zupełnie nie pasującej do jego sylwetki – może nie przesadnie szczupłej, ale też na pewno nie grubej. Poruszał się z gracją, odzywał głosem przyciszonym, a w gestykulacji był tylko nieco mniej oszczędny od marmurowego posągu. Twarz miał nieruchomą jak maska i rozmawiając z nim odnosiło się wrażenie, że gdyby mógł, w ogóle nie otwierałby ust. Jedynie brwi zdawały się żyć w tej twarzy, ale za to one żyły pełnią życia. Ich ruchy mówiły więcej niż słowa.</p><p style="text-align: justify;"> Tym razem wyrażały zdumienie. Zdumienie dla faktu, iż ktokolwiek był na tyle zuchwały by poprosić o coś takiego. Zdumienie, oczywiście, nie było szczere. Miało jedynie przekazać rozmówcy, że prośba jest zbyt wygórowana i nie należy nalegać, gdy spotka się z odmową.</p><p style="text-align: justify;"> Z całej postawy emanowała pewność siebie i swojej pozycji na dworze. A ta, Mario musiał przyznać, była wysoka. Ten człowiek był bowiem najbardziej zaufaną osobą hrabiego Janusa Hasildora, władającego dzielnicą Skingrad. Stojąc na schodach, znajdował się nieco wyżej od Maria i spoglądał na niego z góry, co dodawało mu jeszcze większej pewności siebie.</p><p style="text-align: justify;"> Hrabiego rzadko widywano w pałacu. Prowadził samotniczy tryb życia i dokładnie izolował się od reszty ludności, wszystkie swoje polecenia przekazując ustami swego zaufanego kamerdynera, Mercatora. Toteż trudno było się dziwić wyniosłości tego ostatniego, który doskonale zdawał sobie sprawę że tylko od niego zależy, czy prośba zostanie przekazana dalej, czy też zapomniana. Wymizerowana postać w zakurzonej zbroi, zapewne niegdyś błyszczącej zielonym połyskiem, teraz pokrytej pyłem i błotem, nie wzbudziła w nim ciepłych uczuć. Poza tym, nieznajomy jakoś nie kwapił się do okazania mu należytego szacunku. Ukłon złożył płytki, wojskowy, nie garbił się, nie raczył nawet opuścić wzroku. Chyba nie sądzi, że rozmawia z równym sobie? Szkoda, że w sali nie było żadnego strażnika. W nocy nie było potrzeby, aby strzegli pustej komnaty. W korytarzach może znalazłby się jakiś wartownik, ale trzeba krzyknąć naprawdę głośno, aby usłyszał. A krzyk mu nie przystoi. Krzyczy człowiek, który się boi, a tego w żaden sposób nie może mu okazać. </p><p style="text-align: justify;"> - Mam wszelkie pełnomocnictwa – odezwał się i zawiesił na chwilę głos dla lepszego efektu. – Ale o czymś takim hrabia musiałby zadecydować osobiście. Nie sądzę jednak, żeby życzył sobie, aby zawracano mu głowę podobnym absurdem.</p><p style="text-align: justify;"> Słowa te, choć wypowiedziane tonem spokojnym i łagodnym, podziałały na Maria jak smagnięcie biczem.</p><p style="text-align: justify;"> - Posłuchaj, przyjacielu – syknął przez zaciśnięte zęby. – Przybywam z poselstwem od hrabiny Nariny Carvain do hrabiego Janusa Hasildora. Do hrabiego, rozumiesz? Nie do ciebie. Dlatego zupełnie nie interesuje mnie, co ty o tym sądzisz. Odmowę przyjmę tylko z ust hrabiego, nikogo więcej.</p><p style="text-align: justify;"> - Hrabia nie przyjmuje nikogo!</p><p style="text-align: justify;"> Zadziwiające. Nawet w tej chwili twarz Mercatora pozostała nieruchoma. Nie skrzywiła się ani na jotę. Ba, nawet brwi się nie zmarszczyły.</p><p style="text-align: justify;"> - Mnie przyjmie – odrzekł Mario. – A ty lepiej sam go o to spytaj, bo jak się dowie, że mnie spławiłeś, zostaniesz odprawiony i to z hukiem. Przebyłem zbyt daleką drogę, żeby teraz po prostu odejść. I to przez większe niebezpieczeństwa niż jakiś napuszony kamerdyner.</p><p style="text-align: justify;"> Mario nie zauważył, czy na twarzy Mercatora pojawił się pąs. Było zbyt mało światła. Ale kamerdyner wciąż stał nieruchomo.</p><p style="text-align: justify;"> - Idź, albo się odsuń i pozwól mnie iść do niego! – warknął Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - A jeśli nie?</p><p style="text-align: justify;"> - Spróbuj mnie zatrzymać!</p><p style="text-align: justify;"> I uczynił ruch, jakby chciał go odsunąć. Ale nie zdążył nawet wejść na schody, gdy Mercator uniósł dłoń w obronnym geście.</p><p style="text-align: justify;"> - W porządku, spytam go.</p><p style="text-align: justify;"> Opuścił dłoń.</p><p style="text-align: justify;"> - Poczekaj tutaj.</p><p style="text-align: justify;"> I odwróciwszy się na schody, począł na nie wchodzić wolnym krokiem. Irytująco wolnym. Ale choć Mario poczuł nagłą chęć, aby przyspieszyć jego marsz, kłując go końcem miecza w pośladek, zwyczajnie nie miał sił, by go gonić. Nie po schodach. Przez głowę przemknęła mu myśl, że kamerdyner zamiast hrabiego, przyprowadzi straż, która go stąd wyrzuci, ale na to nic już nie mógł poradzić. Zdjął z ramienia łuk i opadł na stojącą opodal ławę, kładąc sobie broń na kolanach. Nie dlatego, że miał zamiar jej użyć, ale po to, by móc choć na chwilę oprzeć plecy o zimną ścianę. Zamknął oczy. Na krótko. Na moment, by trochę im ulżyć. Tak bardzo go piekły…</p><p style="text-align: justify;"> Zasnął. Musiał zasnąć, bo nie zauważył, gdy kamerdyner wrócił. Otrzeźwiło go lekkie szturchnięcie w ramię. Mercator stał przed nim z półprzymkniętymi powiekami, co zapewne miało stanowić potępienie dla zachowania tak dalece odbiegającego od dworskiej etykiety.</p><p style="text-align: justify;"> - Jego Miłość, hrabia Hasildor – odezwał się tylko i odsunął się na bok.</p><p style="text-align: justify;"> Mario zamrugał oczami. Na schodach stała druga postać, wysoka i szczupła. Mario z wysiłkiem powstał na nogi i skłonił się lekko, po wojskowemu.</p><p style="text-align: justify;"> - Podejdź, proszę – głos hrabiego był głęboki i dźwięczny, ale brzmiał, jakby dobywano go z wysiłkiem.</p><p style="text-align: justify;"> Mario posłusznie zbliżył się do schodów, na odległość dwóch kroków i spojrzał hrabiemu w oczy.</p><p style="text-align: justify;"> Był to mężczyzna może pięćdziesięcioletni, o wciąż czarnych włosach, gdzieniegdzie tylko poprzetykanych siwizną. Twarz miał poważną i pełną dostojeństwa, a czarny, skromnie haftowany surdut podkreślał tylko to wrażenie. Jednak z całej postaci biło znużenie, jakby władca zmagał się z jakąś poważną chorobą. Twarz, choć dumna i o szlachetnych rysach, była blada i wychudzona, a oczy podkrążone, zaczerwienione i nienaturalnie błyszczące. Dopiero teraz Mario zrozumiał, dlaczego hrabia nie przyjmował gości. Był chory i to, sadząc po objawach, poważnie chory. I zawstydził się swej nachalności. Nieco cieplej spojrzał na kamerdynera. Pod czaszką jednak niewyraźnie uwierała go myśl, że tam, gdzie na szali tkwią losy całego cesarstwa, nie należy się kierować czyimś samopoczuciem.</p><p style="text-align: justify;"> - Mój kamerdyner powiedział mi, z czym przychodzisz – odezwał się hrabia z lekkim uśmiechem.</p><p style="text-align: justify;"> - Wybacz panie, że zawracam głowę – odezwał się Mario – ale jestem żołnierzem. Dostałem taki rozkaz i muszę go wykonać.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie przepraszaj – hrabia pokręcił głową. – Doskonale to rozumiem. Co więcej, w przeciwieństwie do Mercatora, zdaję sobie sprawę, kim jesteś i jak wiele miasto ci zawdzięcza.</p><p style="text-align: justify;"> Mario nie zrozumiał i chyba było to po nim widać, po hrabia skinął tylko łaskawie głową.</p><p style="text-align: justify;"> - To ty zamknąłeś Wrota Otchłani, które pojawiły się na cmentarzu – odezwał się ciszej. – Mieszkańcom jakoś to umknęło, ale nie mnie. Widziałem to.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIQOOfImBfLrodoLkyBWo8Z3TxB9pHIQ3xpqTxCv1nbdKC-HyhdAU4SjYJrX8W6igmYHppaRVlXTOJJ58pRVx0LUByImDWTMU7iKzvRfqFjtANPnXe5lFIlw2bohJFrGTMdYHCvxlVEBOV/s640/20200510160514_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIQOOfImBfLrodoLkyBWo8Z3TxB9pHIQ3xpqTxCv1nbdKC-HyhdAU4SjYJrX8W6igmYHppaRVlXTOJJ58pRVx0LUByImDWTMU7iKzvRfqFjtANPnXe5lFIlw2bohJFrGTMdYHCvxlVEBOV/w400-h300/20200510160514_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wygasłe wrota Otchłani na cmentarzu pod Skingrad</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Mario uśmiechnął się skromnie, ale nic mądrego nie przyszło mu do głowy, więc milczał. Hrabia tymczasem spoważniał nieco i dodał głośniej.</p><p style="text-align: justify;"> - Skoro wysłannik hrabiny Carvain ocalił moje miasto, musiałbym być kimś zupełnie pozbawionym resztek honoru, aby odmówić jej z kolei swojej pomocy. Skoro Bruma wzywa pomocy, Skingrad udzieli jej. W ciągu dwóch dni zorganizuję i wyślę korpus ekspedycyjny na północ.</p><p style="text-align: justify;"> Mario poczuł, że zalewa go fala gorąca.</p><p style="text-align: justify;"> - Dziękuję, panie.</p><p style="text-align: justify;"> - To ja ci dziękuję – hrabia pokiwał głową. – I wybacz, że nie podaję ci ręki, choć zapewniam, że zaszczytem byłoby dla mnie uścisnąć dłoń Bohatera z Kvatch. Ale jak już zapewne zauważyłeś, toczy mnie choroba. Nie chcę cię zarazić. Cyrodiil cię potrzebuje. Zdrowego.</p><p style="text-align: justify;"> Audiencja dobiegła końca.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> Kiedyś musiało się to stać. Zawsze tak się dzieje, gdy jakieś zadanie zaczyna być zbyt powtarzalne. Człowiek zaczyna je wtedy traktować jak element układanki, w której wszystkie klocki do siebie pasują. A jeśli znajdzie się jeden niepasujący, o nieszczęście nietrudno. Niby o tym wiedział, ale dotąd zawsze dopisywało mu szczęście. Choć Jauffre zawsze ostrzegał przed popadaniem w rutynę.</p><p style="text-align: justify;"> - Niejednego już to zgubiło! – grzmiał, podnosząc w górę palec.</p><p style="text-align: justify;"> I w końcu stało się. Jego niesamowite szczęście teraz go opuściło.</p><p style="text-align: justify;"> Ta brama otworzyła się niedługo przed świtem, w okolicach Skingrad. Nie przy samym mieście, ale za wzgórzami na zachodzie. Widać ją było jedynie z zamkowej wieży, a i to niewyraźnie – jako światełko, skrzące się gdzieś tam w oddali. I na szczęście, strażnik był wystarczająco spostrzegawczy, by ją zauważyć, wystarczająco bystrooki, by nie wziąć jej za rozpalone ognisko i wystarczająco przytomny, by zaalarmować pozostałych.</p><p style="text-align: justify;"> A Mario, zmierzający właśnie do Anvil, znalazł się o dwa strzały z łuku od niej.</p><p style="text-align: justify;"> Wyruszył przed świtem, chcąc zdążyć za dnia. I tylko dzięki temu ją zauważył. Rozbłysła jak latarnia morska w Anvil. Westchnął tylko, nie tyle z powodu czekającej go walki, co straty czasu. Już wtedy powinien się zastanowić. Ale nie zrobił tego. Po prostu wstrzymał pęd Vulcana i skierował go w stronę złowieszczego światła. To miała być rutynowa wyprawa w Otchłań, jakich odbył już wiele. I była taka, ale tylko do pewnego momentu. Na samym szczycie wieży, gdy czuł już smak zwycięstwa, pokonał go dremora Markynaz.</p><p style="text-align: justify;"> Nie pamiętał dokładnie, jak to się stało. Po prostu, nagle poczuł ból w boku i zrozumiał, że oberwał. Ciężka, daedryczna strzała przebiła szklaną płytę w chwili, gdy wbiegał na czerwoną platformę, w kształcie skrzydeł nietoperza. Od kamienia pieczęci dzieliło go kilkanaście kroków. I wtedy przeszył go paraliżujący ból, od którego ugięły się pod nim kolana, a oddech ustał.</p><p style="text-align: justify;"> Do kamienia pieczęci dobiegł jedynie siłą rozpędu. Przed oczami robiło mu się ciemno. Resztką świadomości i sił wyciągnął rękę i złapał pulsujący kamień, wyrywając go z piedestału. Zacisnął na nim pięść, ale zamiast odbiec z nim na bezpieczną odległość, pozostał w miejscu. Nogi nie chciały go nieść. Ugięły się pod nim i padł bezwładnie, wciąż zaciskając dłoń na magicznym kamieniu. Z trudem oddychał, czując w boku przejmujący ból. Jeszcze kątem oka zauważył cień dremory, zbliżający się do niego z napiętym łukiem, a potem jego oczy przesłoniła ciemność.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> Zbliżająca się do bramy Otchłani grupka uzbrojonych ludzi znieruchomiała, gdy płonący wewnątrz ogień znikł, jak zdmuchnięty. Wszyscy zdziwieni spojrzeli po sobie. Większość stanowili miejscy strażnicy, ale było i kilku uzbrojonych cywilów i jeden strażnik imperialny, patrolujący właśnie trakt w pobliżu. Dion, oficer straży miejskiej, potrząsnął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Bohater z Kvatch nas ubiegł, czy ktoś inny? – mruknął na tyle głośno, by pozostali go usłyszeli.</p><p style="text-align: justify;"> - Sprawdźmy – zaproponował strażnik imperialny, niskim, basowym głosem. – Walczyłem w Kvatch u jego boku i chętnie uścisnę mu dłoń.</p><p style="text-align: justify;"> Ruszyli w kierunku wygasłej bramy.</p><p style="text-align: justify;"> - Ktoś tam jest – odezwał się nagle górujący wzrostem nad pozostałymi kupiec Gunder, rosły i zwalisty Nord, przysłaniając sobie dłonią oczy od słońca i opuszczając ciężki, dwuręczny miecz tak, że końcem wbił się w ziemię. – Jakiś człowiek w zielonej zbroi.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie rusza się – odparł Dion. – Może potrzebować pomocy!</p><p style="text-align: justify;"> Gunder podniósł miecz na ramię i przyspieszył kroku. I jak na komendę wszyscy ruszyli biegiem.</p><p style="text-align: justify;"> Mario leżał bez ruchu, tak jak padł w wieży, twarzą do ziemi. Z wyciągniętej w bok lewej ręki wysunął się okrągły kamień, pulsujący magiczną poświatą. Nie wszyscy go zauważyli, ale wszyscy ujrzeli grubą strzałę, tkwiącą w jego boku i ciemną krew, która tworzyła już niewielką kałużę. Oficer straży przyklęknął przy nim i wsunął mu dłoń pod hełm, dotykając szyi.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeszcze żyje – westchnął z ulgą. – Ale ciężko ranny – dodał, zerkając na pozostałych. – Ty – wyciągnął dłoń do młodego Bosmera – masz najszybsze nogi. Pędź do Gildii Magów i przyprowadź jakiegoś uzdrowiciela. Migiem!</p><p style="text-align: justify;"> Po czym zerwał z siebie płaszcz i rozłożył go na ziemi.</p><p style="text-align: justify;"> - Pomóżcie mi go przenieść. Musi szybko trafić do miasta.</p><p style="text-align: justify;"> Na chętnych nie trzeba było czekać. Ktoś, kto zamknął Wrota Otchłani, kimkolwiek byłby przedtem, teraz urósł do rangi bohatera. Wszystkie ręce wyciągnęły się do pomocy. Któreś nawet były na tyle życzliwe, że odpięły mu i zdjęły z głowy hełm.</p><p style="text-align: justify;"> - Mario! – Gunder omal nie puścił poły płaszcza, na którym wspólnie dźwigali nieprzytomnego bohatera w stronę miasta. – Ja go znam! To myśliwy, Mario Cetegus!</p><p style="text-align: justify;"> I z troską spojrzał na bladą i wychudłą twarz.</p><p style="text-align: justify;"> - Biedak… Ten chłopiec zawsze miał zadatki na bohatera – dodał. – Zrobił to, co Bohater z Kvatch. Dzielny chłopiec.</p><p style="text-align: justify;"> I wyraźnie przyspieszył kroku.</p><p style="text-align: justify;"> - Musimy go uratować! – westchnął z wysiłkiem, narzucając tempo marszu.</p><p style="text-align: justify;"> Szli szybko, pilnując jednak, by za bardzo nie wstrząsać płaszczem, na którym go nieśli, a który zaczynał już czerwienić się krwią.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie zdążymy – jęknął któryś ze strażników. – Zemrze nam w drodze.</p><p style="text-align: justify;"> Przyspieszyli tylko po to, by za chwilę przystanąć. Zza wzgórza wyłoniła się bowiem rosła sylwetka czarnego konia, który wolnym krokiem podszedł do nich jak do starych znajomych. Parsknął po swojemu i przybliżył chrapy to twarzy Maria, jakby chciał sprawdzić, kogo tu niosą.</p><p style="text-align: justify;"> - Ki diabeł? – mruknął jeden ze strażników. – A ten skąd się tu wziął.</p><p style="text-align: justify;"> - Z Cheydinhal – odparł Gunder. – Kary czempion ze słynnej stajni. Piękne zwierzę. Warte z pięć tysięcy, jak nie więcej.</p><p style="text-align: justify;"> Znał się na cenach, toteż nikt nie kwestionował jego słów.</p><p style="text-align: justify;"> - Pójdziesz ty! – Dion odpędził konia. – To pewnie twój pan, co? Jeśli chcesz, żeby przeżył, to nie przeszkadzaj.</p><p style="text-align: justify;"> Koń jakby zrozumiał. Oddalił się o kilka kroków, ale gdy tylko ruszyli dalej, on również zaczął kroczyć za nimi, jakby nie chciał opuścić swego pana. Ta nagła deklaracja wierności spodobała się oficerowi.</p><p style="text-align: justify;"> - No, no, dobry koń, dobry – odrzekł łagodniejszym głosem. – Możesz nam towarzyszyć aż do stajni.</p><p style="text-align: justify;"> Przez dłuższą chwilę słychać było tylko zasapane oddechy, aż koń niespokojnie poruszył głową. Przystanął nagle i podniósłszy głowę, zarżał cicho.</p><p style="text-align: justify;"> - Co się dzieje? – spytał Gunder.</p><p style="text-align: justify;"> Ale już za chwilę wszystko się wyjaśniło, bowiem usłyszeli zbliżający się tętent i nagle zza kolejnego wzgórza wyłoniła się postać jeźdźca w ciemnozielonej todze, z emblematem Gildii Magów. W dłoni trzymał podłużną, skórzaną torbę.</p><p style="text-align: justify;"> - Połóżcie go! – zawołał łysawy Cyrodiilijczyk, zeskakując z konia. – Delikatnie!</p><p style="text-align: justify;"> Przypadł do Maria i przyłożył dłoń do jego czoła. Westchnął cicho i natychmiast przywołał jakieś zaklęcie, które omiotło postać Maria złocistą mgiełką.</p><p style="text-align: justify;"> - W ostatniej chwili – mruknął. – Już odchodził…</p><p style="text-align: justify;"> Pospiesznym ruchem otworzył swój kuferek i wyciągnął z niego jakieś narzędzie, wyglądające jak masywne nożyce o krótkich ostrzach. Krótki trzask i wystająca z boku brzechwa opadła na trawę. Uzdrowiciel zaczął pospiesznie rozcinać rzemienie, utrzymujące kirys. Gdy go zdjął, zaczął grzebać przy ranie.</p><p style="text-align: justify;"> - Daedryczna strzała – mruknął, kręcąc głową. – Niedobrze…</p><p style="text-align: justify;"> Nikt dokładnie nie widział, co tam robił, bowiem pochylony nad rannym, zasłaniał innym widok. Trwało to jakiś czas, w którym musiał kilkakrotnie użyć czaru uzdrawiającego, by zachować pacjenta przy życiu.</p><p style="text-align: justify;"> - Sulinusie, mogę jakoś pomóc? – rozległ się kobiecy, nieco zdyszany głos.</p><p style="text-align: justify;"> - Falanu! – zawołał Gunder. – Nie uwierzysz, co się stało!</p><p style="text-align: justify;"> - Później – uciął mag, zwany Sulinusem. – Tak, możesz pomóc, jeśli masz przy sobie…</p><p style="text-align: justify;"> I tu wymienił nazwę leku, którego nikomu z obecnych nie udało się zapamiętać, tak była skomplikowana. Ale Falanu zrozumiała doskonale i sięgnęła do swojej torby, wyciągając z niej różową fiolkę. Otworzyła ją zręcznie i podała uzdrowicielowi, który wylał połowę na ranę i znów począł w niej grzebać.</p><p style="text-align: justify;"> Tymczasem alchemiczka zerknęła na twarz rannego i zbladła.</p><p style="text-align: justify;"> - Mario?</p><p style="text-align: justify;"> I zachwiała się, jakby opadła z sił.</p><p style="text-align: justify;"> Gunder usłużnie ją przytrzymał i podał jej ramię, na którym mogła się oprzeć.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie uwierzysz – zasapał. – Mario zamknął wrota Otchłani! Na własne oczy widziałem!</p><p style="text-align: justify;"> Ale Falanu zdawały się nic nie obchodzić wrota Otchłani. Z przerażeniem wpatrywała się w jego twarz.</p><p style="text-align: justify;"> - Czy on – zająknęła się, jakby słowa nie chciały przejść jej przez gardło. – Czy on przeżyje?</p><p style="text-align: justify;"> Sulinus Vassinus był zbyt zajęty swoją robotą, by miał zwracać uwagę na to, co dzieje się wokół niego. Nie odpowiedział. Zamknąwszy oczy, jedną dłonią wciąż grzebał w ranie, jakby w niej czegoś szukał. W pewnej chwili jego twarz rozpromieniła się.</p><p style="text-align: justify;"> - Mam go!</p><p style="text-align: justify;"> Z tryumfem zademonstrował zakrwawiony grot, po czym odrzucił go precz i sięgnął po fiolkę, po raz drugi polewając nim ranę.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeśli masz miksturę magii, to poproszę – zwrócił się do Falanu. – Nareszcie mogę użyć magii… - raz i drugi owionął Maria złocistą mgiełką. – Ale tu nawet moja mana nie wystarczy. Muszę się wspomóc.</p><p style="text-align: justify;"> Dunmerka drżącymi rękami zaczęła grzebać w torbie. Była jednak tak roztrzęsiona, że dopiero po chwili udało jej się odnaleźć niebieską buteleczkę z magiczną miksturą. Niemal upuściła ją na trawę, gdy podawała ja magowi. Ten pociągnął z niej spory łyk, po czym znów kilkakrotnie przywołał uzdrawiające zaklęcie. Na koniec westchnął, jakby opadł z sił.</p><p style="text-align: justify;"> - Przeżyje – wysapał. – Ale potrzebuje odpoczynku. Ja zresztą też.</p><p style="text-align: justify;"> Wstał i zatoczył się jak pijany. Magia, którą władował w swego pacjenta, jemu samemu odebrała większość sił. Niestety, nic nie ma za darmo. Przelewając magiczną energię w pacjenta, sam musiał się jej pozbawić. Strażnik usłużnie podtrzymał go pod ramię.</p><p style="text-align: justify;"> - Czy wyzdrowieje? – spytała drżącym głosem Falanu.</p><p style="text-align: justify;"> - Potrzebuje opieki – odparł mag. – Ale tak, wyzdrowieje. Udało mi się wyciągnąć grot i zasklepić ranę, ale stracił dużo krwi. Jest bardzo słaby. Proponuję zanieść go do świątyni.</p><p style="text-align: justify;"> - Do apteki – Falanu potrząsnęła głową. – Skoro potrzebuje opieki, ja się nim zajmę.</p><p style="text-align: justify;"> - To się dobrze składa – Sulinus skinął głową. – Gdy odzyska przytomność, można mu podać leki na wzmocnienie. Ale słabe, nie od razu eliksir wigoru, bo go to zabije. Delikatne mikstury, a potem lekkostrawne jedzenie.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak zrobię.</p><p style="text-align: justify;"> - To jak, można go już podnieść? – spytał Dion.</p><p style="text-align: justify;"> - Można..</p><p style="text-align: justify;"> Kilkoro silnych rąk chwyciło poły płaszcza. Ruszyli w stronę miasta.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak to możliwe? – spytała Falanu ze smutkiem w oczach, w których łzy podtrzymywała jedynie siłą woli. – Jak to się stało, że nasz Mario rzucił się na wrota Otchłani? Chciał pokonać dremory? Przecież musiał wiedzieć, że to niemożliwe!</p><p style="text-align: justify;"> - Chciał być jak Bohater z Kvatch – Gunder wzruszył muskularnymi ramionami. – To zawsze był dobry chłopak. Chciał pomóc, jak nic. A że Bohatera z Kvatch nie było w pobliżu, to sam spróbował.</p><p style="text-align: justify;"> - Lekkomyślny – jęknęła Falanu. – Rzucać się w pojedynkę na coś takiego…</p><p style="text-align: justify;"> Milczący dotąd imperialny strażnik, z niedowierzaniem pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Moi drodzy, o czym wy mówicie? – spytał basem. – Nic z tego nie rozumiem. Czyżbyście nie wiedzieli, kogo tu targamy?</p><p style="text-align: justify;"> - Ależ wiemy – odparł Gunder. – To nasz znajomy, Mario Cetegus. Myśliwy.</p><p style="text-align: justify;"> - To Bohater z Kvatch!</p><p style="text-align: justify;"> Gunder pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie, mylisz się. To jest nasz Mario. Bohater z Kvatch, to ten, co zamyka te portale od dawna. Mario pewnie chciał być jak on.</p><p style="text-align: justify;"> Strażnik prychnął niezadowolony.</p><p style="text-align: justify;"> - Z całym szacunkiem, ale miałem okazję walczyć u boku tego, którego kapitan Matius nazwał Bohaterem z Kvatch – oznajmił pewnym głosem. – Byłem w mieście, gdy szalały po nim daedry i pomagałem mu, jak umiałem. I choć nieco zmienił się od tamtego czasu, wszędzie rozpoznam tę twarz. To jest właśnie Bohater z Kvatch, za co ręczę słowem.</p><p style="text-align: justify;"> Jedną ręką trzymał poły płaszcza, toteż podtrzymał ją drugim ramieniem. Inaczej zapewne Falanu upadłaby tam gdzie stała.</p><p style="text-align: justify;"> - Mario?... – wyszeptała tylko.</p><p style="text-align: justify;"> - Zaraz, zaraz, panie oficerze – Gunder pokręcił głową. – Chcesz powiedzieć, że nasz Mario, którego znamy od lat, to nie kto inny, tylko Bohater z Kvatch? Ten sam, który zamknął już chyba ze dwadzieścia bram, jak nie więcej?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie wiem, ile ich zamknął – odparł strażnik. – Ale wiem, że ten tutaj, którego niesiemy na płaszczu i ten, który zamknął bramę w Kvatch, to ta sama osoba. Jego nie da się zapomnieć. Wszędzie go poznam.</p><p style="text-align: justify;"> - A to ci historia - bąknął kupiec, z oczami jak spodki. – A on nic nikomu nie powiedział…</p><p style="text-align: justify;"> Spojrzał na niego czule, jak zatroskany ojciec spogląda na syna.</p><p style="text-align: justify;"> - Ech, żebym ja wiedział – mruknął sam do siebie. – Bohaterowie z Sovngardu patrzą na niego z dumą.</p><p style="text-align: justify;"> Nikt z obecnych nie wiedział, co to Sovngard. Ale każdy się w tej chwili domyślił, że tak właśnie Nordowie nazywają zaświaty.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeśli nie powiedział, musiał mieć powód – odparł Dion. – Domyślam się nawet, jaki.</p><p style="text-align: justify;"> Przystanął gwałtownie.</p><p style="text-align: justify;"> - Moi drodzy, musicie mi obiecać, że nikomu o tym nie powiecie.</p><p style="text-align: justify;"> - Dlaczego? – zaoponował Gunder. – Bohaterów trzeba sławić. Pisać o nich pieśni. Cały świat powinien o tym wiedzieć!</p><p style="text-align: justify;"> - Dla jego bezpieczeństwa – wycedził Dion. – Wszystkich tu zobowiązuję do zachowania tajemnicy. A jak tajemnica, to tajemnica. Całkowita, rozumiemy się? Nie „tylko siostrze”, nie „tylko żonie”, nie „tylko ukochanej”. Nikomu! Ani słowa!</p><p style="text-align: justify;"> Ruszył przed siebie, targając płaszcz z leżącym na nim rannym.</p><p style="text-align: justify;"> - Najlepiej, sami o tym zapomnijcie – dodał po chwili.</p><p style="text-align: justify;"> - Rozkaz – westchnął Gunder. – Chyba wszyscy to rozumiemy. Ale coś musimy ludziom powiedzieć, bo czego nie powiemy, dopowiedzą sobie sami.</p><p style="text-align: justify;"> - Słusznie – mruknął Dion. – Coś musimy powiedzieć. Najlepiej to, co mówiłeś na początku.</p><p style="text-align: justify;"> - To znaczy?</p><p style="text-align: justify;"> - Że chciał być jak Bohater z Kvatch i próbował zamknąć Bramę Otchłani.</p><p style="text-align: justify;"> Gunder skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak powiem.</p><p style="text-align: justify;"> Przez chwilę słychać było tylko oddechy, świadczące o wysiłku, bowiem choć Mario nie był ciężki, swoje przecież ważył.</p><p style="text-align: justify;"> - Wiecie co? – zasapał jeden ze strażników. – Nie mówcie też o tej zielonej zbroi… Wielu już wie, że Bohater z Kvatch właśnie taką nosi.</p><p style="text-align: justify;"> Nikt nie odpowiedział, ale też nikt nie musiał. Resztę drogi przebyli w milczeniu.</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-42780301470121240832021-04-09T20:43:00.005+02:002021-04-09T20:43:40.817+02:00Rozdział XXXVIII<p style="text-align: justify;"> - Widzę, że przyjął cię już w poczet Rycerzy Ciernia!</p><p style="text-align: justify;"> Hrabia Indarys zaśmiał się serdecznie, gdy Mario stanął przed nim, z ofiarowanym mu przez Farwila medalionem na szyi. Zaśmiał się jak ktoś, komu spadł nagle z serca olbrzymi ciężar. Wstał z tronu i uścisnął zdezorientowanego bohatera, aż zachrzęściły blachy szklanej zbroi.</p><p style="text-align: justify;"> - Po prostu nie wiem, jak mam ci dziękować – szepnął wzruszony Dunmer. – Ocaliłeś życie mojego jedynego syna. Dla żadnego ojca ten czyn nie ma ceny. Będziesz miał własne dzieci, to zrozumiesz.</p><p style="text-align: justify;"> - Panie, ja nie…</p><p style="text-align: justify;"> - Ciii – hrabia żartobliwie położył mu palec na ustach. – Pozwól, że dokończę. Po czymś takim nie mogę odmówić twojej prośbie, to chyba jasne. Bruma wkrótce otrzyma pomoc z Cheydinhal, to mogę ci przysiąc. Ale chciałbym też podziękować ci nie jako hrabia, ale jako ojciec. Znam dobrze swego syna i wiem, jak bardzo potrafi być kłopotliwy i irytujący. Zapewne nieraz podniósł ci ciśnienie podczas tej ekspedycji. Choć te chwile chciałbym ci wynagrodzić – żartobliwy kuksaniec, zupełnie nie pasujący do powagi tronu, nadał tym słowom ironiczne brzmienie. – Co mogę ci ofiarować?</p><p style="text-align: justify;"> - Panie, niczego mi nie trzeba – uśmiechnął się Mario. – Mam gdzie spać i co jeść. Mam wszystko, co potrzeba, nawet własny dom, a skarbów nie pragnę. A Farwila oceniasz niesprawiedliwie. Wykazał się ogromną odwagą.</p><p style="text-align: justify;"> - Odwaga to nie wszystko, zwłaszcza gdy brak rozumu – Andel Indarys uniósł brwi. – Ale wciąż mam nadzieję, że rozumu nabędzie z wiekiem. Wciąż jest bardzo młody, nawet według ludzkiej rachuby lat. Ale teraz pozwól, że porozmawiamy o tobie. Myślę, że jest coś, co mogę ci dać – hrabia pociągnął go w stronę ściany, na której wisiała ozdobna broń. – Jest coś, co wojownik ceni ponad życie. A tym czymś jest oręż. Zwłaszcza, jeśli z tym orężem wiąże się legenda, bądź zaszczyt. Powiedz mi, czy w walce wolisz miecz, czy magiczny kostur?</p><p style="text-align: justify;"> - Najbardziej lubię łuk – zaśmiał się Mario. – Ale jeśli mam wybierać między mieczem a kosturem, wolę miecz.</p><p style="text-align: justify;"> - A zatem, przyjmij ten oręż – hrabia sięgnął do ściany i zdjął z niej długi, prosty, błyszczący miecz, w bogato zdobionej pochwie. – Skoro zostałeś już przez tego narwanego szczeniaka mianowany Rycerzem Ciernia, przyjmij też Miecz Ciernia. To zaklęte żelazo i w walce sprawdza się równie dobrze, jak przy paradach. Jesteś teraz jednym z nas. Choć nie dorównuje pewnie akavirskiej katanie. Tak, tak, nietrudno zgadnąć, kim jesteś – położył mu dłoń na ramieniu w przyjacielskim geście. – Wiem, że rozkazy dostajesz od samego arcymistrza Jauffrego. To nie ja tobie, ale ty mnie uczynisz zaszczyt, jeśli przyjmiesz ten skromny podarek.</p><p style="text-align: justify;"> Mario wzruszony chwycił ozdobny miecz. Wiedział, że spotkało go ogromne wyróżnienie. Choć Rycerze Ciernia nie byli jakimś znaczącym zakonem, zwłaszcza w porównaniu do Ostrzy, cieszyli się, zwłaszcza we wschodnich częściach kraju, wielkim szacunkiem. Zarówno stary jak i młody Indarys obdarzyli go niezwykłym honorem. Podziękował ze ściśniętym ze wzruszenia gardłem.</p><p style="text-align: justify;"><br /><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPQME7X6jzSxaD4lqdo8LCzen9YSjm0LuxxYi4z5-tU_ldE19A-x9wMk7D_NFF0fYKo4UMKI80k2PZYyVBGrglN7G9bT8df2Q7AfsPU7fbvd7VOCzBgyYM6HXcFGTenxpdPwCq5I-RBmSb/s640/20200510161846_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPQME7X6jzSxaD4lqdo8LCzen9YSjm0LuxxYi4z5-tU_ldE19A-x9wMk7D_NFF0fYKo4UMKI80k2PZYyVBGrglN7G9bT8df2Q7AfsPU7fbvd7VOCzBgyYM6HXcFGTenxpdPwCq5I-RBmSb/w400-h300/20200510161846_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Cheydinhal. Loża Rycerzy Ciernia</td></tr></tbody></table><br /></p><p style="text-align: justify;"> A potem hrabia zaprosił go do stołu i pogawędzili przy kubku miodu, jak dwaj starzy przyjaciele. Mario coraz bardziej przekonywał się do grododzierżcy. Im dłużej z nim rozmawiał, tym większą sympatią do niego pałał. Przy czym, co szczególnie ucieszyło Maria, stał on twardo na stanowisku, że jeśli istotnie Martin jest potomkiem cesarza, powinien jak najszybciej objąć tron.</p><p style="text-align: justify;"> - Tylko że to nie zależy od nas – prychnął na koniec. – Uznać muszą go senat i kanclerz Ocato. A boję się, że on tego nie zrobi.</p><p style="text-align: justify;"> - Dlaczego? – Mario spojrzał zdziwiony na hrabiego.</p><p style="text-align: justify;"> - Bo to zagraża jego pozycji – Indarys wzruszył ramionami. – W tej chwili dzierży całość władzy. Nie pozwoli jej sobie odebrać. Musimy liczyć tylko na siebie. Kto wie, czy nie maczał palców w całej tej awanturze. Może sam jest członkiem Mitycznego Brzasku? A nawet jeśli nie, to z pewnością im sprzyja. Przynajmniej do momentu zniszczenia dynastii Septimów.</p><p style="text-align: justify;"> Żegnając się z hrabią, Mario czuł nieprzyjemnie kłucie w piersi. Słowa Indarysa zasiały w nim ziarno niepokoju. Poczuł też smutek z powodu własnej nieznajomości tematu. Gubił się w wielkiej polityce i bał się jej. Sam kiedyś brał pod uwagę, że kanclerz może nie mieć czystego sumienia. Podejrzenia te ustąpiły dopiero po zapewnieniu Jauffrego. Ale teraz obudziły się znów. Czyżby Jauffre mylił się co do Ocato? Bo że świadomie kłamał, nawet przez myśl mu nie przeszło. Jeśli komukolwiek w życiu ufał bezgranicznie, to tym kimś, oprócz Starego Myśliwego, był właśnie Jauffre.</p><p style="text-align: justify;"> Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że arcymistrz może się mylić. I poczuł się jak niczego nieświadomy pionek, rozgrywany przez wielkich graczy.</p><p style="text-align: justify;"> W nocy długo nie mógł zasnąć. Niepokojące myśli kłębiły mu się pod czaszką i splatały jak młode w gnieździe węży. Dlatego też, gdy wstawał przed świtem, czuł się niewyspany i zmęczony. Co jakiś czas wzdychał żałośnie, siodłając konia i nie zważał na jego żartobliwe zaczepki. Czekała go daleka droga na południe, do Leyaviin. Nie było mowy, by zdążył dojechać w ciągu jednego dnia, a w tym stanie obawiał się nieco nocowania w terenie. O ile sobie przypominał, w zasięgu jednego dnia drogi na tej trasie nie było żadnej gospody. Trakt, biegnący przez wschodnią część zalewu Niben, wił się przez na pół dzikie i niezamieszkałe tereny. Dopiero niedaleko miasta stała niewielka wioska, ale był pewien, że nawet Vulcan będzie potrzebował dwóch dni, aby do niej dotrzeć. Zwłaszcza, jeśli po drodze napotka jakąś bramę do Otchłani.</p><p style="text-align: justify;"> Zmienił zamiar. Nie ma sensu tłuc się do Leyaviin. Dziś pojedzie tylko do Cesarskiego Miasta. Tam przenocuje, a rano pojedzie nie wschodnim, ale zachodnim traktem, przez Bravil. Do Bravil da się dojechać w jeden dzień. Stamtąd do Leyawiin było już w miarę blisko.</p><p style="text-align: justify;"> A właściwie, dlaczego do Leyawiin? Przecież równie dobrze może udać się najpierw na zachód, do Skingrad, potem do Anvil! Po drodze zerknąłby do Kvatch, sprawdzić jak ma się Savlian Matius i czy miasto zaczęło się choć trochę dźwigać z upadku.</p><p style="text-align: justify;"> Ta myśl spodobała mu się. Postanowił, że tak właśnie zrobi.</p><p style="text-align: justify;"> Droga do stolicy zajęła mu prawie cały dzień. Do obwodnicy dotarł w miarę szybko, ale jechał przecież z Cheydinhal, ze wschodu. Tymczasem, most wiodący do miasta, znajdował się po zachodniej stronie wyspy. Nie było rady, trzeba było objechać całe ogromne jezioro dookoła. Ruszył trasą północną, która wydawała mu się krótsza, aczkolwiek nigdy tego nie sprawdził. Jechał, mając po swej lewej ręce bielące się w oddali mury miasta. Ech, być tak blisko i tak daleko jednocześnie! Gdyby nie koń, po prostu włożyłby naszyjnik, który umożliwiał mu chodzenie po wodzie i przeszedłby na wyspę, a potem wspiął się pod mur i wszedł bramą, prowadzącą do Tajemnego Uniwersytetu. Byłby w domu po czasie o połowę krótszym, niż ten, który musiał stracić na objechanie jeziora obwodnicą. Ale nie mógł przecież zostawić konia na drodze. Przez chwilę pomyślał, czy nie zostawić go w jakiejś gospodzie, ale odrzucił tę myśl. Cóż z tego, że dziś będzie w domu wcześniej, skoro następnego dnia będzie musiał udać się w podróż po konia? Lepiej mieć go w stajni pod murami stolicy.</p><p style="text-align: justify;"> Vulcan galopował przed siebie, parskając wesoło od czasu do czasu. Ten koń uwielbiał biegać, a ubita droga to chyba jedyne, co mu było potrzebne do szczęścia. No, może jeszcze smakowita marchewka, którą indywiduum w zielonej zbroi, znajdujące się akurat na jego grzbiecie, trzymało w swojej torbie. A udawało, że nie ma! Kogo ono chce nabrać? Konia, który ma węch o wiele lepszy niż człowiek? A marchewka pachnie tak intensywnie, że może ją sobie zawijać w papier, a i tak ją wyczuje. Wiedział, że gdy będą już na miejscu, jego pan wyciągnie z sakwy kilka tych pysznych korzonków i jeszcze pieszczotliwie podrapie go po szyi. A potem stajenny rozkulbaczy go, wytrze i wyszczotkuje. I nasypie mu do żłobu pysznego owsa. I da świeżej wody i pachnącego siana. I spędzi całą noc w towarzystwie swych ziomków. Tylko trzeba dobiec do stajni. Biec przed siebie, szybciej i szybciej! Jak wspaniale jest biegać!</p><p style="text-align: justify;"> Po wschodniej stronie obwodnica była w miarę płaska. Później, od północy, pojawiały się wzgórza, dość łagodne, ale między nimi znajdowało się też kilka bardziej stromych. Przez te prowadziły kręte serpentyny, na których Mario musiał powstrzymywać konia, obawiając się o całość swojego karku.</p><p style="text-align: justify;"> - Twojego też – mruknął do konia. – Żebyś sobie nie myślał, że jestem egoistą…</p><p style="text-align: justify;"> Vulcan wbiegł na wzgórze. Teren znów zrobił się płaski, bo droga prowadziła szczytem wydłużonego płaskowyżu, otaczającego jezioro od północy, niby ogromny wał obronny. Tu jednak znów musiał zwolnić, bo drogę zagrodziło mu stado owiec. Pasterz, stary Argonianin, z przestrachem spojrzał na rycerza w zielonej zbroi i czym prędzej zaczął przepędzać owce na bok, ale zwierzęta niespecjalnie kwapiły się do zejścia z drogi. Widząc jego bezskuteczne wysiłki, Mario roześmiał się serdecznie.</p><p style="text-align: justify;"> - Spokojnie, przyjacielu – zawołał w jego stronę. – Nigdzie się nie spieszę. Wyjątkowo – dodał ciszej, sam do siebie.</p><p style="text-align: justify;"> Stary pasterz w przepraszającym geście rozłożył ręce, na co Mario uspokoił go uśmiechem i skinieniem głowy. Lekko trącił konia piętami. Vulcan spokojnie, jakby rozumiał sytuację, wkroczył między białe kłębiące się owce. Szedł wolno i delikatnie, nie trącając kopytami plączących mu się pod nogami zwierząt. Mario uśmiechnął się. Z wysokości końskiego grzbietu patrzył na stado, niby na kłębiące się pod nim obłoki. Ech, jak wspaniale byłoby umieć latać! Wzbić się ponad chmury i przelecieć ponad wszelkimi przeszkodami. Nie zważać na niebezpieczeństwa, pozostawione w dole. Lecieć, niby ptak, prosto przed siebie, ponad lasami, rzekami, jeziorami, nie szukając dróg, mostów, ani brodów…</p><p style="text-align: justify;"> Rozmarzony przedarł się przez stado, pozdrowiwszy pasterza i wkrótce, już bez żadnych przygód, dotarł do Cesarskiego Mostu. Zadzwoniły kopyta po kamiennym bruku. Nie minął czas, potrzebny do zjedzenia skromnej wieczerzy, a Mario kroczył już ulicami miasta, w kierunku najbliższej gospody w świątynnej dzielnicy, by kupić sobie coś do jedzenia. Słońce jeszcze wisiało wysoko, gdy wykąpał się w jeziorze i wróciwszy do domku, zabrał się za przygotowywanie kolacji. Wszystkie troski chwilowo od niego odpłynęły. Czuł się szczęśliwy i radosny, sam nie wiedział dlaczego. Po wieczerzy przyszła mu ochota na spacer po mieście. Dotarł do Arboretum i usiadł na pierwszej wolnej ławce. Zamknął oczy i wsłuchał się w odgłosy parku. Przechodniów, rozmawiających o interesach i polityce, dzieci, biegające wokół i nawołujące się wzajemnie, matki, usiłujące je uspokoić i zakochane parki, szepczące sobie miłosne słówka, zawsze popadające w milczenie, gdy mijał je ktoś inny. Wydawało się, że tutaj, w stolicy, Kryzys Otchłani nie istnieje. Ogniste wrota do wulkanicznego piekła zdawały się być daleko stąd. Mieszkańcy, choć świadomi zagrożenia, zdawali się go w ogóle nie zauważać. Miasto trwało w błogim letargu, wciąż żyjąc swoimi sprawami i nie interesując się daedrami, zupełnie jakby wciąż panował cesarz Uriel Septim, a dramatyczne wydarzenia ostatnich miesięcy w ogóle nie miały miejsca.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNc96NtONt_fqP9CQBJy6DfzSEdef3PcnnRkS8AE8dbOfQcbTFqF-XCDshd_wplAn_3J42-PmLDKulGMdPB4pAkTLE67Wl_IpN8LGRc6nMe0Z7FqLW5emVD8lqLOZAF0OV65SmMMSAWbpS/s720/20200815195446_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNc96NtONt_fqP9CQBJy6DfzSEdef3PcnnRkS8AE8dbOfQcbTFqF-XCDshd_wplAn_3J42-PmLDKulGMdPB4pAkTLE67Wl_IpN8LGRc6nMe0Z7FqLW5emVD8lqLOZAF0OV65SmMMSAWbpS/w400-h320/20200815195446_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Cesarskie Miasto. Dzielnica świątynna późną nocą.</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> I takie właśnie Cesarstwo mu się podobało. Nie pragnął innego. Takie właśnie chciał ocalić.</p><p style="text-align: justify;"> I poczuł w sobie tę siłę, która miała mu to umożliwić.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak, Wasza Wysokość – pomyślał o starym cesarzu. – Miałeś słuszność. To było przeznaczenie. Tak po prostu być musiało…</p><p style="text-align: justify;"> A po chwili roześmiał się cicho sam do siebie. Przypomniał mu się bowiem paskudny Dunmer, dokuczający mu w więzieniu. Zupełnie o nim zapomniał. I przyszło mu na myśl, że gdy tylko Martin obejmie tron, jeśli Dunmer jeszcze żyje, poprosi o łaskę dla niego. Sam nie wiedział, skąd mu ta myśl przyszła do głowy. Wtedy w więzieniu, miał ochotę skręcić mu kark. Teraz czuł jednak, że wzniósł się ponad to. Zemsta na zabiedzonym więźniu nie tylko nie dałaby mu satysfakcji, ale wręcz zasmuciłaby go. Nawet, gdyby znów miał usłyszeć jego złorzeczenia. Pewnie po prostu roześmiałby mu się w nos, a potem, gdyby to zdarzyło się w tej właśnie chwili, pewnie by go uściskał. Wyobraził sobie minę Dunmera i parsknął śmiechem, przepłaszając tym samym małego, kolorowego ptaszka, skaczącego wdzięcznie obok ławki. A co potem? Wiadomo, kąpiel, bo Dunmer na pewno strasznie cuchnął.</p><p style="text-align: justify;"> Tego wieczoru zasypiał spokojnie, przepełniony nadzieją.</p><p style="text-align: center;">* * *</p><p style="text-align: justify;"> - Może tam?</p><p style="text-align: justify;"> Wędrowiec w podróżnym stroju wyciągnął dłoń, wskazując sterczące pazury wygasłych Wrót Otchłani. Towarzyszący mu starszy człowiek uśmiechnął się.</p><p style="text-align: justify;"> - Niech będzie – skinął głową. – Tam chociaż kamienie są i jest na czym usiąść.</p><p style="text-align: justify;"> Zeszli z traktu i rzucili swoje tobołki pod filarami bramy, która niegdyś, jakieś dwa miesiące temu, iskrzyła się ognistą poświatą. Jeszcze dziś można było w jej pobliżu znaleźć porozrzucane kości daedr, obgryzione przez wilki i górskie lwy, a potem zapewne przez mrówki.</p><p style="text-align: justify;"> - Kto by myślał, że te stwory mają kości – mruknął młodszy z podróżnych, podnosząc leżący w trawie gnat. – Prawie jak my. Ale gnat, widziałeś? To musiał być prawdziwy olbrzym.</p><p style="text-align: justify;"> Umilkł i porzuciwszy kość w trawie, zabrał się za zbieranie chrustu i co mniejszych kawałków drewna na ognisko. Starszy tymczasem rozłożył na kamieniach podróżne derki i zaczął stawiać trójnóg, z podwieszonym, metalowym garnkiem.</p><p style="text-align: justify;"> - Pełno tego – skwitował młodszy, rzucając obok wiązkę chrustu. – Bitwa tu była, że hej. Ale ludzkich nie ma, tylko te od potworów.</p><p style="text-align: justify;"> - Ludzkie szczątki zapewne zabrano – westchnął stary. – I pochowano jak należy.</p><p style="text-align: justify;"> Po tych słowach młodszy wrócił do zbierania opału, podczas gdy starszy zaczął budować niewielki stosik. Poukładał równo drobne gałązki, na nie trochę większe, na sam spód rzucił garść wysuszonego próchna. A potem zabrał się za szperanie w tobołkach, prychając co chwilę niezadowolony.</p><p style="text-align: justify;"> - Masz krzesiwo? – spytał, gdy młodszy wróci z nowym naręczem drewna. – Myślałem, że mam je w tobołku.</p><p style="text-align: justify;"> Młodszy sięgnął do pasa i rzucił mu mały, płócienny woreczek, zawierający kawałek pirytu i stalowy pręcik, osadzony w drewnianej rękojeści. Sam wrócił do zbierania. Stary w tym czasie skrzesał ognia, rozdmuchał delikatnie zarzewie i po chwili płomień ogarnął suche gałązki i strzelił wesoło w górę.</p><p style="text-align: justify;"> Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy obaj nadziali na patyki po kilka kawałków mięsa i zaczęli opiekać je nad ogniem.</p><p style="text-align: justify;"> - Chociaż jeden pożytek z tej całej Otchłani – odezwał się starszy, opierając się wygodnie o gigantyczny pazur, będący niegdyś filarem złowieszczych wrót. – Jest o co oprzeć stare kości.</p><p style="text-align: justify;"> Młodszy milczał przez chwilę, zanim odważył się spytać.</p><p style="text-align: justify;"> - Wuju, a ty widziałeś te Wrota Otchłani, jak jeszcze się paliły?</p><p style="text-align: justify;"> - Widziałem – stary skinął głową, uśmiechając się lekko. – Z daleka, ale widziałem. Wieczorem tak świeciły, że nie dało się nie widzieć. Ale zgasły w nocy.</p><p style="text-align: justify;"> - Same zgasły?</p><p style="text-align: justify;"> - Głupiś! – huknął w odpowiedzi. – Jak, same? One same nie gasną. Bohater z Kvatch je zamknął. Akurat był w pobliżu.</p><p style="text-align: justify;"> - Widziałeś go?</p><p style="text-align: justify;"> - Widziałem – skinął głową. – Rankiem ściągnął do miasta, obładowany bronią, co to ją zdobył na daedrach.</p><p style="text-align: justify;"> - I co? – zainteresował się młodszy.</p><p style="text-align: justify;"> - Co „i co”? – burknął stary.</p><p style="text-align: justify;"> - Jak wyglądał?</p><p style="text-align: justify;"> Stary wzruszył ramionami.</p><p style="text-align: justify;"> - Zwyczajnie. Wojownik w zielonej zbroi, z łukiem i mieczem… Konia miał. Czarnego, jak kurierzy.</p><p style="text-align: justify;"> - Prawda, co gadają, że kawał chłopa?</p><p style="text-align: justify;"> - No właśnie, nie – stary przygryzł wargę. – Zwyczajny, młody, młodszy od ciebie. Taki mniej więcej wysoki jak ty. Ale musi, znaczny ktoś. Taka zbroja… I taki koń! Pewnie więcej warte niż nasza wieś. Jakiś hrabia, albo i książę. Ale na tarczy żadnego znaku nie miał. Herbu, znaczy.</p><p style="text-align: justify;"> Rozejrzał się wokół i spojrzał w niebo, na którym błyszczało już kilka gwiazd.</p><p style="text-align: justify;"> - Będzie to padać dzisiaj? – mruknął ni to do siostrzeńca, ni to do samego siebie. – Niby gwiazdy są. Masser pewnie też się zaraz pokaże.</p><p style="text-align: justify;"> - Chyba nie – mruknął młodszy, przeczuwając, co jego wuj ma na myśli. – Nie trza stawiać szałasu. Derkę się rozwiesi, jakby co. Starczy.</p><p style="text-align: justify;"> - Może i nie trzeba – zgodził się stary. – Zobaczym, jak pierwszy księżyc wzejdzie. Jak będzie wyraźny, znaczy deszczu nie będzie.</p><p style="text-align: justify;"> Umilkli obaj. Tylko trzask palonych gałązek zakłócał nocną ciszę. Ptaki stopniowo zamilkły. Gdzieś w oddali rozległo się wycie wilka. Zbyt daleko, by się nim przejmować. Zresztą, wilki bały się ognia i dopóki płonął, wiadomo było, że żaden z nich nie zbliży się do ich obozowiska. Na wszelki wypadek, młodszy dorzucił chrustu. Zapłonęło jeszcze jaśniej. Co jakiś czas unosili głowy, by spojrzeć na wschodnie niebo, gdzie lada chwila miał się pojawić Masser, większy z księżyców. Jednak zanim jego rąbek wychylił się zza wzgórza, usłyszeli na drodze tętent. Dobiegał ze wschodu. Zrazu cichy, ledwo słyszalny, wyraźnie się jednak zbliżał.</p><p style="text-align: justify;"> - Strażnik pewnie – odezwał się młodszy z wędrowników, ostrożnie próbując mięsa, nadzianego na koniec patyka.</p><p style="text-align: justify;"> Potrząsnął głową i wsadził go z powrotem do ogniska.</p><p style="text-align: justify;"> - Kurier raczej – odparł starszy. – Strażnik by tak nie pędził. Oni jeżdżą powoli. Ciężkie zbroje mają. Koń nie dałby rady.</p><p style="text-align: justify;"> Odgłos kopyt zbliżał się. Już dudnił na podjeździe na wzgórze, na którym siedzieli i wtedy stracił rytm, jakby jeździec niespodziewanie ściągnął wodze.</p><p style="text-align: justify;"> - Ha, zauważył ognisko! – roześmiał się stary. – Zaraz się przekonamy.</p><p style="text-align: justify;"> I choć nie obawiał się w tej okolicy zbójów, przesunął wiszący u pasa długi nóż nieco do przodu, by łatwiej było mu go w razie czego dobyć.</p><p style="text-align: justify;"> Odgłos kopyt ucichł. Rozległo się za to ciche parskanie. Przez dłuższą chwilę nie działo się zupełnie nic, aż w końcu ni stąd ni zowąd rozległ się zasapany głos.</p><p style="text-align: justify;"> - Czynne?</p><p style="text-align: justify;"> Obaj podróżni zerwali się z miejsc. Głos dobiegał od strony drogi, ale nikogo nie widzieli. Brzmiał jakby pytał ktoś silny, ale wyraźnie zmęczony.</p><p style="text-align: justify;"> - Co? – spytał starszy, rozglądając się ze zdumieniem.</p><p style="text-align: justify;"> - Wrota… - odezwał się głos. – Czynne?</p><p style="text-align: justify;"> - Wrota Otchłani? – spytał stary. – Nie, nieczynne… Już od dawna…</p><p style="text-align: justify;"> - Tylko my ognisko rozpalilim – dodał młodszy, próbując wzrokiem przebić mrok.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEht1mVpDBYc4haasnHn8fTlKsjnBhRPv3bwbsbkruKqheYp4IfKSkJ4flHZcKX2UaqYm8lm0KgWVCGrnU48kn2a4GvxUly2RgzUGOXgkuhfRfWE2zXZXhKsbNDGqFZ0nxouG3UioaWythoG/s720/20200715202826_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEht1mVpDBYc4haasnHn8fTlKsjnBhRPv3bwbsbkruKqheYp4IfKSkJ4flHZcKX2UaqYm8lm0KgWVCGrnU48kn2a4GvxUly2RgzUGOXgkuhfRfWE2zXZXhKsbNDGqFZ0nxouG3UioaWythoG/w400-h320/20200715202826_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jedne z licznych wygasłych wrót Otchłani na terenie Cyrodiil</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Postać w zielonej zbroi zmaterializowała się przed nimi, jakby wyrosła spod ziemi. Nie było – jest! Wojownik średniego wzrostu, zakuty w płytową, przykurzoną nieco zbroję, dzierżył w dłoni masywny łuk, o dziwnym, nieziemskim kształcie. Strzała leżała na cięciwie, ale ta nie była napięta.</p><p style="text-align: justify;"> Obaj wędrowcy poczuli lęk.</p><p style="text-align: justify;"> Tymczasem tajemnicza postać pokręciła głową i opuściła broń. Łuk powędrował na ramię, strzała wróciła do kołczana. Wojownik odpiął hełm i zdjął go, przecierając spocone czoło. Czarne, falujące włosy rozsypały się, okalając twarz młodą i urodziwą. Była to jednak twarz wychudzona i wymizerowana, a ciemne oczy patrzyły z wyrazem rezygnacji, jak u kogoś zmęczonego do granic wytrzymałości.</p><p style="text-align: justify;"> Nieznajomy zamrugał kilkakrotnie, jakby chciał rozgonić mroczki, pojawiające mu się przed oczami.</p><p style="text-align: justify;"> - Wszystko mi się już miesza – westchnął tonem skargi. – Widzę ogień w bramie Otchłani… Myślałem, że czynne. Wybaczcie. Nie chciałem nikogo przestraszyć.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie, my tylko – młodszy urwał, wykonując nieokreślony gest ręką. – Znaczy, przy ogniu bezpieczniej. I jest jak strawę podgrzać.</p><p style="text-align: justify;"> - Może miodu łykniecie, panie rycerzu? – odezwał się starszy, sięgając po pękatą flaszkę. – Boście zdrożeni, jak widzę.</p><p style="text-align: justify;"> Wojownik zawahał się, ale podszedł i przyjął poczęstunek. Pociągnął długi łyk i otarłszy usta, zwrócił butelkę, z podziękowaniem skinąwszy głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Dzięki, już mi lepiej – szepnął.</p><p style="text-align: justify;"> - Czyście chorzy, panie? – spytał starszy z wędrowców. – Mamy tu zioła, możemy zaparzyć. A i czosnek się znajdzie…</p><p style="text-align: justify;"> - Bogowie niech wam odpłacą za życzliwość – uśmiechnął się nieznajomy. – Ale nic mi nie jest. Jestem tylko zmęczony. Potwornie zmęczony.</p><p style="text-align: justify;"> - Siednijcie, panie, przy ognisku – zaproponował stary. – Odpocznijcie.</p><p style="text-align: justify;"> - Dziękuję, ale dziś jeszcze muszę być w Skingrad. Bywajcie.</p><p style="text-align: justify;"> - Bywaj, panie – odezwały się dwa głosy jednocześnie.</p><p style="text-align: justify;"> Wojownik zniknął między zaroślami, po czym rozległo się ciche parskanie i po chwili podkowy znów zadudniły na drodze. Kilka nieregularnych stuków, po czym ułożyły się w regularny rytm. Koń ruszył galopem. Odgłos kopyt oddalał się i wkrótce ucichł zupełnie. Znów nastała cisza.</p><p style="text-align: justify;"> - Wuju – odezwał się młodszy nieśmiałym tonem. – Czy to możliwe, żeby to był Bohater z Kvatch?</p><p style="text-align: justify;"> Stary nie odpowiedział od razu. Potarł najpierw kilkakrotnie brodę, zanim niepewnie wzruszył ramionami.</p><p style="text-align: justify;"> - Czy ja wiem? Ciemno było. Ale wyglądał jak on. Zbroję miał taką samą.</p><p style="text-align: justify;"> Po czym spojrzał w niebo i pokręcił głową.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie – pokręcił głową. – Na pewno nie będzie padać…</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-9158203635554262288.post-60978006935826829952021-04-02T19:22:00.000+02:002021-04-02T19:22:10.741+02:00Rozdział XXXVII<p style="text-align: justify;"> Właścicielka gospody nie wzięła grosza za nocleg, ani kolację. Mario, zmęczony po wyprawie, najedzony i wykąpany, z zadowoleniem zasypiał w świeżej pościeli. W uszach brzmiały mu jeszcze okrzyki na jego cześć, ale jeszcze większą otuchą napawały go słowa hrabiny Valgi. Nie tylko serdecznie mu podziękowała. Obiecała mu, że po tym, co zrobił dla jej miasta, pomoc dla Brumy jest jej obowiązkiem i wyśle ją niezwłocznie. Zadanie, które nałożyli na niego Jauffre i hrabina Carvain, zostało wykonane. Na razie tylko jedno, ale dobre i to. </p><p style="text-align: justify;"> Spał smacznie, ale obudził się wcześnie. Było jeszcze ciemno, ale on czuł się już wypoczęty, więc uznał, że nie ma co dłużej wylegiwać się w łóżku. Nie był jeszcze głodny, toteż zamiast śniadania, poprosił o suchy prowiant na drogę. Ledwo niebo pojaśniało na wschodzie, a Vulcan już dzwonił podkowami po ubitej drodze. Na razie kierowali się ku Cesarskiemu Miastu, ale Mario nie miał zamiaru odwiedzać stolicy. Chciał tylko dojechać do obwodnicy, okrążającej całe jezioro Rumare, wraz z wyspą, na której leżało Cesarskie Miasto. Tam skręciłby w lewo, na wschód, przejechałby północną częścią obwodnicy i odbił do Cheydinhal, najbardziej na wschód wysuniętego miasta w całym Cyrodiil. Wyjechawszy tak wcześnie, miał dużą szansę być na miejscu jeszcze dziś wieczorem. Z innym koniem nie dałby rady, ale Vulcan znowu wpadł w szał i pędził jak zwariowany.</p><p style="text-align: justify;"> Oczywiście, z planów nic nie wyszło, a wszystko przez to, że znów ujrzał w głuszy kolejny portal do dziedziny Mehrunesa Dagona. Poradził sobie, jak zwykle, ale o dotarciu do Cheydinhal za dnia nie miał nawet co marzyć. Przenocował w przydrożnym szynku, pamiętającym zapewne lepsze czasy. Mimo to, podobał mu się. Przypomniały mu się włóczęgi ze Starym Myśliwym, podczas których nocowali najczęściej w takich właśnie miejscach, o ile w ogóle mieli szczęście nocować pod dachem. Zasypiając, westchnął ciężko. Zatęsknił przez chwilę za tamtym spokojem i beztroską. To było życie! Choć często nie miał co na siebie włożyć, a jadł zwykle to, co udało mu się upolować. Ale był wolny. Szedł, dokąd chciał i kiedy chciał. Sam dysponował swoim czasem. I, co najważniejsze, nie dźwigał na barkach tej troski o los Cesarstwa.</p><p style="text-align: justify;"> I ze zdziwieniem stwierdził, że gdyby znów stał się wolny, nie wiedziałby, co ma ze sobą zrobić. Polować już właściwie nie musiał. Daedryczne trofea dały mu spory majątek. W jego małym i niepozornym domku stała ciężka, okuta skrzynia, pełna wszelakiego dobra. Nikt nie wpadłby na to, że za odrapanymi drzwiami domu, mieściły się prawdziwe bogactwa: daedryczna broń, zaklęte kamienie pieczęci, mieszki ze złotem i papierowe teczki z cesarskimi asygnatami. A same drzwi, choć wyglądały jakby wyrwać je mógł nawet silniejszy przeciąg, w rzeczywistości były mocne i pewnie osadzone w futrynie. Pieniędzy i zaszczytów wciąż mu przybywało. Co zrobi, gdy to wszystko się skończy? Może zacznie penetrować ayleidzkie ruiny? Nie dla zarobku, ale tak zwyczajnie, dla zaspokojenia własnej ciekawości. A może wyruszy w daleką podróż, do Morrowind, albo Skyrim i zwiedzi dwemerskie podziemia? Od chwili, gdy ujrzał uniwersyteckie planetarium, zapragnął ujrzeć na własne oczy pozostałości po dawno wymarłym plemieniu Dwemerów. Podobno do dziś można w nich znaleźć działające mechanizmy.</p><p style="text-align: justify;"> Jednego był pewien – pragnął z całego serca, by ten Kryzys Otchłani już się skończył. Żeby Martin zasiadł na tronie, żeby rozpalił Smocze Ognie, żeby wszystko było tak jak dawniej.</p><p style="text-align: justify;"> Zasnął na pryczy, pokrytej słomą, rozmyślając o spokojnych czasach, jakich miał nadzieję dożyć. A rankiem, nie czekając na stajennego, sam osiodłał konia i wyruszył do Cheydinhal. I w miarę, jak zbliżał się do miasta, czuł że znowu Mehrunes Dagon pokrzyżował mu plany. Niebo znów zaciągnęło się chmurami i zabarwiło na czerwono. Ponaglił konia, choć właściwie było to niepotrzebne. Vulcan i bez tego wiedział, co ma robić.</p><p style="text-align: justify;"> Pod zachodnia bramą, od strony stajni, było prawie pusto. Kilkoro stajennych próbowało opanować niespokojne stado koni, a pod samą bramą stało dwóch strażników. Nerwowych, jak się okazało, gdy tylko podjechał bliżej.</p><p style="text-align: justify;"> - Stój! Miasto zamknięte! – odezwał się pierwszy z nich, groźnym gestem dotykając rękojeści miecza.</p><p style="text-align: justify;"> - Oszalałeś? – Mario zeskoczył z siodła i zarzucił wodze na kark Vulcana. – Jak to, zamknięte? Co się dzieje?</p><p style="text-align: justify;"> - Rozkaz hrabiego! – odrzekł drugi. – Pod murami otworzyły się Wrota Otchłani. Mamy rozkaz bronić zachodniej bramy.</p><p style="text-align: justify;"> - Przed ludźmi? – huknął Mario. – Macie bronić przed daedrami! A ludziom chyba macie umożliwić schronienie się w mieście, czy nie tak?</p><p style="text-align: justify;"> - Ja tam nie wiem – odrzekł nerwowo strażnik. – Rozkaz to rozkaz.</p><p style="text-align: justify;"> - Zejdź mi z drogi! – syknął Mario. – Nie zrozumiałeś rozkazu. Muszę widzieć się z hrabią, a ty mi w tym nie przeszkodzisz.</p><p style="text-align: justify;"> Strażnik pobladł, ale nie miał zamiaru ustąpić.</p><p style="text-align: justify;"> - Panie, nie każcie mi dobywać miecza – odezwał się w panice. – Nie chcę wam zrobić krzywdy!</p><p style="text-align: justify;"> - Nie zdołasz – Mario odepchnął go i spróbował pchnąć skrzydło bramy.</p><p style="text-align: justify;"> Była zamknięta.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie ma przejścia, panie – strażnik nieco zhardział, ale nie na tyle, by przestał drżeć mu głos. – Mówiłem, rozkaz.</p><p style="text-align: justify;"> Mario westchnął przeciągle.</p><p style="text-align: justify;"> - Słuchaj no – przybrał najbardziej ponury wyraz twarzy, jaki potrafił. – Przybywam z ważnymi wieściami do hrabiego i uwierz mi, będzie na ciebie wściekły, jeśli ich nie dostanie na czas. Bo to wieści o tym, jak pokonać daedry. Więc rusz się i otwórz tę cholerną bramę, zanim sam ci odbiorę klucze! Wyglądam na daedrę?</p><p style="text-align: justify;"> - On ma rację – poparł go nieśmiało drugi strażnik. – Otwórz bramę. Przecież po to są te mury, żeby ludzie mogli się w nich schronić.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale rozkaz…</p><p style="text-align: justify;"> - Biorę to na siebie – warknął Mario.</p><p style="text-align: justify;"> Strażnik wciąż nie wydawał się przekonany, ale chwycił żelazny klucz i z wahaniem wsunął go do dziurki. Szczęknął zamek i brama uchyliła się lekko. Mario, nie czekając aż gamoń się rozmyśli, wsunął się w szparę i czym prędzej pobiegł w stronę zamku.</p><p style="text-align: justify;"> Hrabia Andel Indarys był Dunmerem. Ot, mimowolny dowód na równość ras w stołecznej prowincji. Pochodził z zaprzyjaźnionego z mieszkańcami Cyrodiil rodu Hlaalu, o czym niedawno poinformował go Martin, z tajemniczym uśmieszkiem na ustach.</p><p style="text-align: justify;"> - To krewny twojej Falanu…</p><p style="text-align: justify;"> Mario parsknął wtedy tylko rozdrażniony. Jakiej „jego” Falanu? Przecież nic ich nie łączyło. Przeciwnie, właśnie dotarło do niego, z jak wysokiego rodu pochodzi alchemiczka ze Skingrad. I musiał przyznać, że serce lekko go wtedy zakłuło, gdy o tym pomyślał. Tym cieplej jednak spoglądał na surową twarz hrabiego Indarysa, który na wstępie otaksował go swymi czerwono-czarnymi oczami, zdawałoby się, przenikając go wzrokiem na wskroś. Sprawiał wrażenie władcy silnego i zdecydowanego.</p><p style="text-align: justify;"> Jednak gdy Mario wyłuszczył mu prośbę hrabiny Carvain, parsknął tylko zniecierpliwiony.</p><p style="text-align: justify;"> - Czy wiesz, co się dzieje pod murami miasta? – spytał ostrym tonem.</p><p style="text-align: justify;"> - To samo, co pod Brumą, a ostatnio również pod Chorrol – odparł Mario. – Otworzyła się Brama Otchłani i wyłażą z niej daedry. Starzy znajomi…</p><p style="text-align: justify;"> - Właśnie! – wpadł mu w słowo hrabia. – Atakują nas potwory. I w takiej sytuacji mam osłabić garnizon i wysłać pomoc do Brumy? Chyba żartujesz!</p><p style="text-align: justify;"> - Bramą Otchłani sam się zajmę – oświadczył. – Zamknąłem ich już wiele. – Nie mówię tego, by się chwalić, ale abyś miał, panie, jasność sytuacji. Teraz nie ma czasu na dłuższe wyjaśnienia. Ale gdy wrócę, muszę cię prosić o posłuchanie.</p><p style="text-align: justify;"> Andel Indarys przez chwilę wpatrywał się w niego uważnie.</p><p style="text-align: justify;"> - Chyba wiem, kim jesteś – odezwał się ostrożnie. – Słyszałem opowieści o wojowniku w zielonej zbroi, który zamyka Bramy Otchłani. Bohater z Kvatch…</p><p style="text-align: justify;"> - Tak mnie zwą – odrzekł Mario. – Gdzie ta brama? Lepiej będzie, jeśli sam pokażę ci, kim jestem. I dobrze byłoby, żeby ktoś poszedł za mną. Pokazałbym mu, jak ją zamknąć, na wypadek, gdyby to się powtórzyło.</p><p style="text-align: justify;"> - Już poszedł – westchnął hrabia. – Mój syn Farwil, z grupką Rycerzy Ciernia, udał się tam wczoraj i dotąd nie wrócił.</p><p style="text-align: justify;"> Podniósł na niego wzrok. Tym razem jednak nie patrzył na niego dumny władca, ale stroskany ojciec. Przemiana zaszła w nim w jednej chwili, gdy tylko wymówił imię swego syna.</p><p style="text-align: justify;"> - Postąpił lekkomyślnie – Mario pokręcił głową. – Jeśli nie wie, jak zamknąć wrota, tylko niepotrzebnie się naraża.</p><p style="text-align: justify;"> - Postąpił, jak postąpić należało – odparł hrabia. – Miał schować się za plecami swych poddanych? Ty byś tak zrobił?</p><p style="text-align: justify;"> - Nie – odrzekł Mario. – Ale ja wiem, co trzeba robić, a on nie.</p><p style="text-align: justify;"> - Zawsze wiedziałeś?</p><p style="text-align: justify;"> Mario przygryzł wargę. Hrabia miał rację. Przecież wtedy, w Kvatch, nie miał pojęcia, co należy zrobić. A jednak wszedł w ogniste wrota. Po prostu, bo tak należało. Poczuł nagle wielki szacunek dla młodego rycerza.</p><p style="text-align: justify;"> - Może potrzebować pomocy – stwierdził krótko. – Wybacz, panie, czas nagli.</p><p style="text-align: justify;"> - Wybaczyć? – westchnął hrabia. – Jeśli jeszcze żyje sprowadź go tu, a nie odmówię ci niczego. Proszę. Pomóż mu, bo sam nie da rady. Jest młody i zapalczywy, często arogancki i nieznośny, ale odważny, jak na potomka rodu Hlaalu przystało.</p><p style="text-align: justify;"> Mario skłonił się tylko, po czym szybkim krokiem skierował się do wyjścia. Już na zewnątrz popytał strażników i dowiedział się, że Brama Otchłani otworzyła się na północ od zachodniej bramy. Niewiele czasu minęło, aż znalazł się przy ognistych wrotach, otoczonych przez grupę strażników.</p><p style="text-align: justify;"> - Młody hrabia tam wszedł – poinformował go jeden z nich. – I czterech innych Rycerzy Ciernia.</p><p style="text-align: justify;"> - Rycerzy Ciernia?</p><p style="text-align: justify;"> - Tak się nazywają – odrzekł strażnik. – To najdzielniejsi ludzie w Cheydinhal. Jeśli oni nie dadzą rady, nikt nie da.</p><p style="text-align: justify;"> - Ale pewnie już nie żyją – dodał drżącym głosem drugi. – Gdyby żyli, to już by wyszli.</p><p style="text-align: justify;"> - A coś innego wyszło z tej bramy? – spytał Mario.</p><p style="text-align: justify;"> - Najpierw tak – strażnik wskazał na truchło daedrota, leżące pod drzewem. – Wylazły z niego jakieś potwory. Rycerze ubili. A potem weszli do środka. Od tamtego czasu nic nie wylazło. Oni też.</p><p style="text-align: justify;"> - Czyli wciąż jest nadzieja, że żyją – mruknął Mario. – Odsuń się.</p><p style="text-align: justify;"> I przy tych słowach, jak gdyby nigdy nic, zniknął w Otchłani.</p><p style="text-align: justify;"> - Szaleniec… - szepnął strażnik.</p><p style="text-align: justify;"> - Albo równie odważny, jak Farwil – dodał drugi.</p><p style="text-align: justify;"> Mario nie słyszał tej rozmowy, bowiem był już po drugiej stronie. Czym prędzej nałożył Pierścień Khajitów i sięgnął po łuk, po czym rozejrzał się uważnie. Tego obszaru Otchłani nie znał, aczkolwiek i bez tego wiedział, w którą stronę się kierować. W oddali ujrzał wielką wieżę i obok mniejszą, połączoną z nią szerokim mostem. Ruszył w tamtą stronę.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfvIZWPx-jAyv9Vx6bnN4EfZelfxXCj0CCDvJiKmwgZkrzKlrg7RMYSkEzhqb7qsP7UVTxmmqKt1QbxIv_-zj2vsj5r0IQustUYYDTxTFypFRCHkXsyheBisVWDXUt9pZnnLesmsPFhyphenhyphenxe/s720/20200813203153_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfvIZWPx-jAyv9Vx6bnN4EfZelfxXCj0CCDvJiKmwgZkrzKlrg7RMYSkEzhqb7qsP7UVTxmmqKt1QbxIv_-zj2vsj5r0IQustUYYDTxTFypFRCHkXsyheBisVWDXUt9pZnnLesmsPFhyphenhyphenxe/w400-h320/20200813203153_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Otchłań. Zwalony most. Na pierwszym planie widać kępkę krwistej trawy, która jest cennym składnikiem alchemicznym</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> Po drodze napotkał kilka trucheł ubitych daedr i, niestety, również zwłoki dwóch rycerzy, w stalowych zbrojach. Żaden z nich nie był jednak Dunmerem, więc wciąż istniała niewielka szansa, że młody wicehrabia wciąż żyje.</p><p style="text-align: justify;"> Wokół było pusto. Rycerze Ciernia dobrze się sprawili, oczyszczając okolice wrót. Zostawili też wyraźne ślady stóp. Nie pozostało mu nic innego, jak iść tymi śladami, wciąż rozglądając się dookoła. Jednakże zaklęte rękawice nie pokazały mu niczyjej obecności.</p><p style="text-align: justify;"> Ślady doprowadziły go do zawalonego mostu i tu stały się chaotyczne. Dla tak doświadczonego tropiciela jak on zagadka była dziecinnie łatwa: nie wiedzieli dokąd mają pójść. Pokręcili się po okolicy, a potem poszli w stronę góry, z której wyrastała wieża. Słusznie, on postąpiłby tak samo! U podnóża gór znów ślady zdradzały niepewność rycerzy. Poszedł wzdłuż nich i trafił na bramę, prowadzącą do jaskini. Ostrożnie zagłębił się w kamienny labirynt.</p><p style="text-align: justify;"> Tu już nie było tak pusto. W jednej z jaskiń ujrzał poświatę, składającą się w sylwetkę daedrota. Prowadził do niej dość długi, prosty korytarz. Wystarczyło, by posłać mu trzy strzały, które zgasiły magiczną poświatę, zanim potwór dotarł do połowy chodnika. Mario z niejakim trudem przecisnął się obok truchła, zalegającego w przejściu i ze strzałą na cięciwie, ostrożnie poszedł dalej. Tam napotkał jeszcze jedną poświatę, ale w bocznej komnacie, do której nie było potrzeby się zagłębiać. Po kształcie poznał, że to pajęczyca. A przed sobą ujrzał drzwi do innej części jaskiń.</p><p style="text-align: justify;"> Tu było nieco chłodniej, co przyjął z ulgą, bowiem duchota panująca w tutejszych jaskiniach strasznie go męczyła. Po pewnym czasie natknął się na zwłoki. Bliżej niego, na plecach, z rozłożonymi ramionami leżał martwy Xivilai, z poharataną piersią. Nieco dalej, również na plecach, spoczywały zwłoki rycerza w stalowej zbroi, pod którą zasechł strumień krwi. Jego kirys był przedziurawiony na wylot. Potężny cios musiał dosięgnąć serca. Rycerz nie miał hełmu, a jego oczy były zamknięte, zaś ręce złożone na piersi i zaplątane srebrnym łańcuchem od medalionu. Między splecione dłonie ktoś wsunął mu rękojeść miecza. Kto, nietrudno zgadnąć. Przynajmniej ktoś, kto był w stanie to zrobić. A zatem ten ktoś przeżył. Twarz rycerza spoczywała w cieniu, więc Mario nie widział jej dokładnie. Z wahaniem ściągnął rękawicę i wymacał jego ucho. Małe, ludzkie, nie elfie. Zatem znów nie był to Farwil.</p><p style="text-align: justify;"> - Jeśli w takim tempie traci ludzi, nie dojdzie ani do połowy drogi – pomyślał.</p><p style="text-align: justify;"> Z pięciu rycerzy zostało tylko dwóch. Mario ruszył zdecydowanym krokiem przed siebie. Napotkał jeszcze truchło pajęczycy, a w oddali zamajaczył mu atronach burzy. Tego jednak zdołał ominąć bocznym korytarzem. Wkrótce znalazł drzwi, prowadzące na zewnątrz i odetchnął powietrzem, które po duchocie jaskiń wydało mu się świeże i odżywcze, choć wcale takie nie było. Znalazł się na serpentynie, wiodącej wzdłuż zbocza góry. Ostrożnie ruszył dalej, uważnie wypatrując przeciwników.</p><p style="text-align: justify;"> Ale tych prawie nie było. Ślady na ziemi pokazywały kilkakrotnie miejsca, w których odbyła się walka, ale zamiast trucheł daedr, widać było tam jedynie rozsypane sole pustki – szczątki atronacha burzy. W międzyczasie znów znalazł się w jaskiniach, a potem znowu na serpentynie. Zaszedł dość daleko, zanim wreszcie ujrzał purpurową poświatę Wykrycia Życia.</p><p style="text-align: justify;"> Dwie żywe istoty znajdowały się za niewielkim wzgórzem, na kamiennej ścieżce. Zbliżył się do niech z łukiem, gotowym do strzału, ale natychmiast go opuścił, ujrzawszy dwie postacie w stalowych zbrojach. Nareszcie ich znalazł!</p><p style="text-align: justify;"> Zdjął z palca pierścień i pewnym krokiem podszedł do rycerzy. Ci nie od razu go dostrzegli, ale gdy tylko go zauważyli, zerwali się na równe nogi.</p><p style="text-align: justify;"> - Człowiek! – zawołał jeden z nich, o jasnej czuprynie. </p><p style="text-align: justify;"> - Na wasze szczęście – odpowiedział Mario, podchodząc bliżej.</p><p style="text-align: justify;"> Zmierzyli się wzajemnie wzrokiem. Obaj rycerze byli wysocy i smukli. Obaj młodzi, choć trudno było porównać ich wiek, bowiem jeden był człowiekiem, drugi elfem. Obaj też mieli w sobie coś królewskiego, co do tej pory zauważył tylko u Martina. I to pomimo, że wygląd prezentowali raczej mizerny. Brudni, spoceni, a ich zbroje już dawno straciły pierwotny blask. Były poobijane i pełne rys, gdzieniegdzie oblepione krwistym błotem. Jeden z nich wyglądał na Norda. Drugi, długowłosy, był Dunmerem. Mimo rozpaczliwej sytuacji, spojrzenie jego pozostało dumne i pewne siebie. Drugi wydał mu się zrezygnowany i pełen wątpliwości.</p><p style="text-align: justify;"> Przedstawili się sobie, aczkolwiek Mario nie dosłyszał imienia Norda. Głupio mu było mu pytać po raz drugi.</p><p style="text-align: justify;"> - Czy przysyła cię mój ojciec – spytał Farwil. – Jako przewodnika?</p><p style="text-align: justify;"> - Niezupełnie – Mario pokręcił głową. – Znalazłbym się tutaj niezależnie od ciebie. Dostałem rozkaz, by zamykać każdą napotkaną Bramę Otchłani. Rozkaz od, wybacz zuchwałość, kogoś znacznie wyżej postawionego niż hrabia Indarys.</p><p style="text-align: justify;"> - Któż to taki? – Farwil wydął dolną wargę.</p><p style="text-align: justify;"> - Tobie mogę powiedzieć – odrzekł Mario. – Od arcymistrza Ostrzy. A także spełniam tym samym prośbę prawowitego następcy tronu. I nie, nie postradałem zmysłów. Jest jeszcze jeden Septim, ale nie pytaj mnie gdzie, bo nie powiem ci nawet na torturach.</p><p style="text-align: justify;"> Rycerze spojrzeli po sobie.</p><p style="text-align: justify;"> - Dotarły do nas plotki o nikomu nieznanym potomku cesarza Uriela Septima – mruknął Farwil. – Wątpliwości mamy jedynie co do jego rzeczywistego pochodzenia. Ale mam nadzieję, że wkrótce się to wyjaśni i nie do mnie to należy. O tobie też słyszeliśmy.</p><p style="text-align: justify;"> - Jesteś Bohaterem z Kvatch, prawda? – spytał Nord.</p><p style="text-align: justify;"> - Tak mnie nazywają – Mario skinął głową.</p><p style="text-align: justify;"> Farwil zmarszczył nos.</p><p style="text-align: justify;"> - Kimkolwiek jesteś – odezwał się – widzę, że stoimy po tej samej stronie. Witaj zatem w drużynie. Mam nadzieję, że pomożesz nam zamknąć tę bramę.</p><p style="text-align: justify;"> - I tak, i nie – uśmiechnął się Mario. – Oczywiście, przybyłem tu, by ją zamknąć i w tym sensie wam pomogę. Ale nie oddaję się pod twoją komendę, wicehrabio. Mam nadzieję, że to zrozumiesz. To ja jestem tym, który wie co robić, a co ważniejsze, wie jak. Zmuszony jestem prosić, abyście obaj postępowali według moich… wskazówek.</p><p style="text-align: justify;"> Farwil zacisnął zęby. Niewyraźny grymas na chwilę zniekształcił jego regularne oblicze. Mario, przyglądając mu się ciekawie, musiał przyznać, że istotnie podobny jest do Falanu. Kształt policzków i zarys oczu mieli niemal identyczny. Oboje też nosili długie włosy, przez co ich elfie uszy nie były widoczne, co nadawało im znacznie bardziej ludzki wygląd.</p><p style="text-align: justify;"> W tym momencie jednak twarz Farwila nie przypominała łagodnej buzi Falanu. Była wykrzywiona w nieprzyjemnym grymasie.</p><p style="text-align: justify;"> - Gdyby ktoś inny odezwał się do mnie tymi słowy, byłyby to ostatnie jego słowa – syknął, z trudem ukrywając wściekłość. – Nie prosiłem o twoją pomoc i jeśli nie chcesz pójść razem z nami, obejdziemy się bez niej.</p><p style="text-align: justify;"> - Niepotrzebne nerwy – Mario wzruszył ramionami. – Jak sam zauważyłeś, jesteśmy po tej samej stronie. Nie warto unosić się dumą. Tak się po prostu złożyło, że mam spore doświadczenie w tych sprawach i lekkomyślnością z waszej strony byłoby z tego nie skorzystać. Tu nie chodzi o wyścigi po chwałę, tylko o wykonanie zadania. A naszym zadaniem jest zamknięcie bramy Otchłani. Wiem jak to zrobić i zrobię to. A wy, no cóż, możecie iść ze mną i pomóc mi w potrzebie, albo obrazić się na mnie i zostać tu, gdzie jesteście. Tylko w takim przypadku prawdopodobnie zostaniecie tu już na zawsze, bo gdy brama zostanie zamknięta, nie będzie którędy wrócić do Mundus.</p><p style="text-align: justify;"> - Nie sądzisz chyba, że boimy się śmierci – prychnął Farwil, wydymając wargę.</p><p style="text-align: justify;"> - Sam fakt, że weszliście tutaj świadczy o tym, że się nie boicie – przyznał Mario polubownym tonem. – Tym bardziej nalegam, żebyście poszli ze mną. Tak będzie lepiej i to z kilku powodów.</p><p style="text-align: justify;"> - Wymień choć jeden…</p><p style="text-align: justify;"> Mario westchnął przeciągle.</p><p style="text-align: justify;"> - Po pierwsze – zaczął – dwóch wartościowych wojowników zostanie przy życiu, a w tej wojnie każdy miecz się liczy. Zwłaszcza taki miecz – dodał po chwili, licząc że dumny wicehrabia łatwiej przełknie jego słowa. – Po drugie, obiecałem hrabiemu Indarysowi, że cię odnajdę i sprowadzę z powrotem. Nie mogę uzależniać zamknięcia bramy Otchłani od tej obietnicy i zrobię to tak czy tak, ale przyznam, że byłoby mi miło jej dotrzymać. Po trzecie, macie okazję nauczyć się, jak należy zamykać Wrota Otchłani. Nie wiadomo, ile jeszcze się ich otworzy. Ta umiejętność, zwłaszcza u ludzi tak odważnych, jest nie do przecenienia. Dzięki temu następną bramę Otchłani będziecie mogli zamknąć sami, już bez niczyjej pomocy. Po czwarte wreszcie, wciąż jesteśmy daleko od celu, a przed nami jeszcze wielu przeciwników. Wasze miecze bardzo się wtedy przydadzą. No i najważniejsze. Jestem w posiadaniu kilku magicznych przedmiotów, które ułatwiają mi zadanie. Mam karwasze, pokazujące mi żywe istoty i pierścień, który sprawia, że sam staję się niewidoczny. Jak widzisz, jestem do tej misji doskonale przygotowany. Ze mną macie większą szansę. Ginąc w tym miejscu, nie uratujecie miasta.</p><p style="text-align: justify;"> W miarę jego przemowy, grymas na obliczu Farwila zmieniał charakter. Nie był już wściekły, raczej zamyślony i nieco zdezorientowany. Zapewne w duchu przyznawał rację wojownikowi w zielonej zbroi, choć duma wciąż nie pozwalała mu tego okazać.</p><p style="text-align: justify;"> - Wspomniałeś o arcymistrzu Ostrzy – odezwał się jeszcze, znacznie jednak łagodniejszym tonem – Przypadkiem go znam. Powiedz, jak się nazywa.</p><p style="text-align: justify;"> - Jauffre, oczywiście – uśmiechnął się Mario. – Jest chudy, wysoki, łysy i bywa gderliwy. Co jeszcze chcesz wiedzieć?</p><p style="text-align: justify;"> Farwil uśmiechnął się pod wąsem.</p><p style="text-align: justify;"> - Znasz go… Jesteś członkiem Ostrzy?</p><p style="text-align: justify;"> - Bratem rycerzem – odparł Mario. – Tak się to u nas nazywa.</p><p style="text-align: justify;"> Rycerze porozumieli się wzrokiem.</p><p style="text-align: justify;"> - To zmienia postać rzeczy – odezwał się Farwil. – Jesteś zatem doborowym żołnierzem, a zarazem, jakiekolwiek jest twoje pochodzenie, podniesiono cię do rycerskiego stanu. Oddanie ci dowództwa nie będzie dla żadnego z nas ujmą.</p><p style="text-align: justify;"> - Też tak sądzę – Mario skinął głową. – Choć dowództwo to za wiele powiedziane. Wystarczy, jeśli posłuchacie moich rad. Zresztą, skończy się ono, gdy tylko zamkniemy Wrota Otchłani.</p><p style="text-align: justify;"> - A zatem? – spytał Nord. – Co robimy?</p><p style="text-align: justify;"> Mario uśmiechnął się i przyciszonym głosem zaczął wydawać instrukcje. Po chwili zgodnie ruszyli w kierunku majaczącego w oddali mostu. Mario z przodu, prawie niewidoczny, dwaj rycerze za nim.</p><p style="text-align: justify;"> Początkowo taktyka przynosiła znakomite efekty. Mario położył z daleka dwóch daedrycznych strażników, i tylko jeden Markynaz zdołał wyjść cało. Chwilowo. Nie zauważył Maria i uderzył na rycerzy, którzy dosłownie roznieśli go na mieczach, gdy tylko za bardzo się zbliżył. Tak zdarzyło się kilkakrotnie. Niestety, Nord poległ u samego podnóża wieży, przeszyty strzałą innego dremory. Mario zastrzelił go sekundę później, ale nie pomogło to ich towarzyszowi. Więcej przeciwników w pobliżu nie było.</p><p style="text-align: justify;"> Z troską pochylili się obaj nad ciałem towarzysza. Farwil przez chwilę był zdruzgotany śmiercią przyjaciela. Ale nie pozwolił, by rozpacz wzięła górę. Szybko jego twarz przybrała wyraz zaciętości. Pożegnał go szeptem, w kilku żołnierskich słowach i przysiągł pomstę. Zamknął mu oczy, po czym zdjął mu z szyi medalion na grubym, srebrnym łańcuchu. Musiał to być jakiś znak Rycerzy Ciernia, bowiem na jego szyi widniał taki sam naszyjnik. Położył miecz na piersiach towarzysza, ostrzem ku nogom, po czym jego prawą dłoń umieścił na rękojeści, oplatając srebrnym łańcuchem, aby się nie zsunęła.</p><p style="text-align: justify;"> - Zostaliśmy tylko my dwaj – westchnął.</p><p style="text-align: justify;"> Wstał i zerknął ku wieży.</p><p style="text-align: justify;"> - Biada wam daedry – syknął. – Zapłacicie za to.</p><p style="text-align: justify;"> Przez to wszystko o mało obaj nie zginęli. Farwil bowiem, wściekły na daedry, zaniechał skradania i wszedł do wieży wyprostowany i dumny, z mieczem w dłoni. I natychmiast rzucił się na najbliższego dremorę. Mario, nie mógł użyć łuku. Dobył więc miecza i dołączył do walki. Strażników na parterze było dwóch. Zabili obu, ale obaj wyszli z tego mocno pokiereszowani. Minęła dłuższa chwila, zanim zaleczyli sobie rany na tyle, by móc iść dalej. Przy czym Farwil znów ani myślał się skradać. Mario zaczął żałować, że wziął go ze sobą. Młody wicehrabia najwyraźniej uparł się zginąć w Otchłani, a przy okazji zgubić również jego. Musiał użyć całego swego daru przekonywania, żeby Farwil jako tako się opanował.</p><p style="text-align: justify;"> <table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLqUto0lveMjiMSabWsm5-dQ3Hr2IxYABdlmimNC-TaXGfKkjNIZEIY-ZaR0alGQYAQoiNJWbsPVHfhzwpxCRLUyPGbXbLg8OOs0pJDWPgUppAly5_57vGQieh_3spkC2ZoKBHUUsQESJS/s720/20200813204738_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLqUto0lveMjiMSabWsm5-dQ3Hr2IxYABdlmimNC-TaXGfKkjNIZEIY-ZaR0alGQYAQoiNJWbsPVHfhzwpxCRLUyPGbXbLg8OOs0pJDWPgUppAly5_57vGQieh_3spkC2ZoKBHUUsQESJS/w400-h320/20200813204738_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jedna z komnat w Wieży Pieczęci</td></tr></tbody></table><br /> - To się wciąż może udać – szeptał potrząsając elfem. – Tylko zróbmy to jak należy. Tak jak niedawno pod Brumą. Tam też było nas więcej i się udało. Ale kapitan Burd posłuchał moich rad! Ty też mnie posłuchaj! Chcesz żeby ich śmierć poszła na marne?</p><p style="text-align: justify;"> - Burd, dlaczego to nie ty mi dzisiaj towarzyszysz? – pomyślał z bólem. – Tylko jakiś narwany szczeniak z przerostem ambicji…</p><p style="text-align: justify;"> Ruszyli pod górę. W kolejnej komnacie przyszło mu znów zatęsknić za rozsądnym oficerem z Brumy. Po tym starciu jednak Farwil chyba nieco ochłonął, bo dalej zaczął zachowywać się zupełnie poprawnie. Próbował się skradać, ale niezbyt dobrze mu to wychodziło. W dodatku jego stalowa zbroja chrzęściła przy każdym ruchu. Mario musiał wyprzedzić go o kilkanaście kroków, żeby zachować bezpieczny dystans.</p><p style="text-align: justify;"> Na szczyt dotarli bez przygód, jeśli nie liczyć kilku ustrzelonych z daleka strażników Otchłani. Dopiero tam musieli dobyć mieczy, ale poradzili sobie na tyle, że żaden z nich nie odniósł nowych ran. Mimo powagi sytuacji i rozpaczy Farwila po stracie przyjaciół, posłali sobie nawzajem uśmiech zadowolenia i uścisnęli ręce.</p><p style="text-align: justify;"> - Teraz najważniejsze – wysapał Mario. – Zaraz pokażę ci, jak zamknąć Wrota Otchłani. Ale najpierw poszukamy łupów.</p><p style="text-align: justify;"> - Czego? – zdumiał się Farwil.</p><p style="text-align: justify;"> - Dremory mają świetną broń – odparł Mario. – I zbroje. Przyda się ludziom w ostatecznej rozgrywce, no nie?</p><p style="text-align: justify;"> Farwil w pierwszym odruchu skrzywił się, ale przyznał mu rację. Broń i zbroja pokonanego przeciwnika, zgodnie z prawem rycerskim należały do tego, kto go pokonał. Farwil nie widział w tym żadnego sprzeniewierzenia się rycerskiemu kodeksowi, uważał jedynie, że gromadzenie łupów nie przystoi synowi hrabiego. Argumentacja Maria jednak trafiła mu do przekonania. Może i był lekkomyślny, ale na pewno nie głupi. Zgromadzili na szczycie kilka sztuk broni i całą, kompletną zbroję dremory. Po czym Mario sięgnął po Kamień Pieczęci.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEghQZFp_aGbkCieMvgm-zXUrykTCCGjxZAbTY8vJqg6HxYBph3DJWjhsOOSwA7cq87q7z9L2FDMOB7MKi8mHAi-3fWC5bCNMQDt6mZ11x7VRfHs3bz5ajZ7jfl0eTP_GmzOpESXP3HRR0xa/s720/20200813211137_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEghQZFp_aGbkCieMvgm-zXUrykTCCGjxZAbTY8vJqg6HxYBph3DJWjhsOOSwA7cq87q7z9L2FDMOB7MKi8mHAi-3fWC5bCNMQDt6mZ11x7VRfHs3bz5ajZ7jfl0eTP_GmzOpESXP3HRR0xa/w400-h320/20200813211137_1.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kamień pieczęci, lewitujący na promieniu światła</td></tr></tbody></table><br /><p style="text-align: justify;"> - Co się dzieje? – zapytał zaniepokojony Farwil, gdy wieża zaczęła chwiać się w posadach.</p><p style="text-align: justify;"> - Zobaczysz – Mario błysnął zębami. – Nie ma się czego bać.</p><p style="text-align: justify;"> - Skoro tak mówisz – Farwil był zadziwiająco opanowany. – Pożyjemy, zobaczymy…</p><div style="text-align: justify;"><br /></div>Nitagerhttp://www.blogger.com/profile/15294911776833386876noreply@blogger.com4