Rozdział XXIII

     Baurus szedł kanałami, jak ulicami dobrze znanego sobie miasta. Łatwo znalazł opisane w liście pomieszczenie, jednak nie od razu do niego wszedł.

     - No dobra – szepnął, gdy stanęli przed masywnymi, drewnianymi drzwiami. – Komnata ze stołem jest zaraz za tymi drzwiami. Zawsze mnie ciekawiło, kto to tam ustawił. A teraz niespodzianka! Tak się składa, że gdybyś poszedł tymi schodami na górę, znalazłbyś idealny punkt obserwacyjny na tę komnatę spotkań.

     - Ja mam iść na górę? – spytał Mario.

     - Tak będzie lepiej – odrzekł Baurus. – Dobrze strzelasz i świetnie się skradasz. Będziesz moim asem w rękawie, na wypadek kłopotów. Przypilnujesz nas z góry.

     - Zawsze masz plan zapasowy, co? – Mario wyszczerzył zęby. – Dobrze, będę cię osłaniał.

     - Pamiętaj – Baurus przytrzymał go za ramię. – Nie możemy opuścić tego miejsca bez księgi, To nasza ostatnia szansa, żeby znaleźć amulet.

     - Rozumiem – odrzekł Mario. – Jestem gotów.

     - Słuchaj – szepnął Baurus. – Mogę tego nie przeżyć. Ale jeśli nie przeżyję, ty musisz. Musisz odzyskać księgę i odnaleźć Amulet Królów.

     - Zrobimy to razem – uśmiechnął się Mario. – Razem!

     Uścisnęli sobie ręce.

     - Cieszę się, że mam cię za plecami – rzekł spokojnie Baurus. – Dobrze, zróbmy to.

     Mario włożył elfi hełm, który dotąd trzymał w dłoni i wspiął się na górę. Drzwi nie były zamknięte na klucz. Znalazł się na wąskim tarasie. Pod sobą ujrzał komnatę ze stołem i krzesłem. Pustą. Tylko kaganek rozświetlał mrok. Kto go zapalił? I kiedy? To pozostało tajemnicą. Z tarasu, na dół prowadziły kamienne schody, po których mógł w razie konieczności mógł zbiec na dół, by wspomóc Baurusa. Naprzeciwko znajdowała się krata, zamykająca przejście do dalszej części tarasu. Wcisnął się w zacienioną niszę drzwi i zdjął łuk z ramienia. Nałożył strzałę i czekał. Po chwili ujrzał, że otwierają się drzwi. W purpurowej plamie światła zaklęcia elfiego hełmu, która wpłynęła do komnaty, rozpoznał Baurusa. Redgard usiadł na krześle i zaczęło się czekanie.

     Długo czekali, aż w końcu z dołu dobiegł Maria szept towarzysza.

     - Chyba nic z tego dziś nie będzie.

     Mario cicho zszedł na dół.

     - Musimy przyjść kiedy indziej – oświadczył Baurus. – Zapamiętałeś drogę?

     Mario przytaknął.

     - To wracaj – polecił Baurus. – Ja wyjdę wkrótce po tobie. Pozbądź się tego rynsztunku i spotkajmy się u Luthera.

     Mario dla pewności zlustrował jeszcze korytarze, ale nikogo nie znalazł. Nikogo tam nie było. Elfi, zaklęty hełm bez trudu zdradziłby obecność intruza, choćby ten schował się za grubymi murami. Wrócił więc tą samą drogą, pilnując odpowiedniego znaku na murach. Wychynął z kanałów włazem konserwacyjnym, umiejscowionym na mało uczęszczanym i zarośniętym podwórku, na które nie wychodziło żadne okno. Czym prędzej udał się do swej chatki. Zdjął tam zbroję i przebrał się w zwykłe, mieszczańskie ciuchy, pozostawiając sobie tylko miecz u pasa. Niedługo znów znalazł się w dzielnicy Elfie Ogrody. Baurus już na niego czekał w gospodzie.

     - Jaki mamy plan? – spytał dyskretnie.

     - Nic się nie zmieniło – odrzekł Baurus. – W tym liście nie było wskazówki, kiedy to spotkanie ma się odbyć. Rozumiem, że trzeba będzie próbować do skutku. Wrócimy tam jutro, ale trochę później, przed południem. Musisz być na miejscu, zanim ja się tam zjawię. Lepiej, żeby nikt nie wiedział, że jest nas dwóch.

     - W porządku – odrzekł Mario. – Przy okazji, nie obawiasz się oberżysty? Często widzi nas razem.

     - Nie – roześmiał się Baurus. – Współpracuje z nami od dawna i jest bardzo dyskretny. Jak myślisz, dlaczego właśnie tu mamy miejsce spotkań? Tylko nie trzeba wtajemniczać go w szczegóły. On zresztą nie jest ich ciekawy.

     - Wie kim jesteśmy?

     - Na pewno – Baurus skinął głową. – Nie ode mnie, ale na pewno wie.

     - Czy w mieście jest więcej Ostrzy?

     - Oczywiście – odrzekł Redgard. – Ale do tego zadania jesteśmy tylko my dwaj. Pozostali mogą nam pomóc w razie poważnych kłopotów, nic więcej.

     - Po czym ich poznam?

     - Oni poznają ciebie, to wystarczy. Zapewne już cię znają, tylko o tym nie wiesz.

     Uśmiechnął się.

     - Ja też niewielu z nich znam. Uwierz, tak lepiej. Jeśli mi się coś stanie, po prostu przyjdź tutaj i czekaj, aż się ktoś do ciebie dosiądzie i zagada, tak jak ty do mnie za pierwszym razem.

     - Konspiracja przede wszystkim – prychnął Mario.

     - Tylko dzięki niej wciąż istniejemy – zapewnił go Baurus z poważną miną. – Wstąpiłeś do tajnej organizacji, to się nie dziw.

     Powiodło im się już następnego dnia. Początkowo wszystko odbyło się tak jak poprzednio. Mario z pewnym trudem znalazł drogę, ale w końcu zajął swoje miejsce na górze i przygotował się na dłuższe czekanie. Już niedługo w korytarzach poniżej zauważył przemieszczająca się plamę światła. To zaklęcie w elfim hełmie poinformowało go, że zbliża się Baurus. Redgard wszedł i nie spoglądając na górę, usiadł przy stole, z rękami na kolanach. Wyglądał, jakby pogrążył się w medytacji. Czekał cierpliwie, aż Mario w oddali ujrzał następną plamę światła, znacznie większą. W pewnej chwili plama ta rozdwoiła się, a potem podzieliła na więcej części. Szło kilkoro ludzi, ale nie potrafił ocenić, czy jest ich troje czy czworo. Co go zaniepokoiło, to fakt, że co najmniej dwóch ludzi weszło na górę. Czyżby również wpadli na ten pomysł, co oni? W sumie, nie powinno to dziwić. Ich spotkania odbywały już od jakiegoś czasu. Nie można było wykluczyć, że w przeszłości zdarzył się już jakiś incydent, po którym zaczęli postępować ostrożniej.

     Drzwi na dole uchyliły się i postać w purpurze weszła do komnaty. Mario zerknął tylko w tamtą stronę, upewniając się, że nic się nie dzieje. Całą swoją uwagę skupił na dwu postaciach, idących ku niemu. Jeszcze go nie zauważyli w ciemnościach, ale to kwestia kilku chwil. Co się stanie, gdy go odkryją? Los cesarza nie pozostawiał wątpliwości. Co robić?

     - A zatem, chcesz stać się jednym z wybrańców pana Mehrunesa Dagona – rozległ się aksamitny głos z dołu.

     Dwie postacie na tarasie zbliżyły się do krat. Mario zacisnął dłoń na łęczysku.

     - Ścieżka Brzasku jest trudna – mówił głos, tonem łagodnym i bardzo pewnym siebie. – Ale nagroda jest wielka.

     Szczęknął cicho zamek w kracie. Mario napiął łuk. Nie wiedział, co robić, ale jednego był pewien – zaskoczenie dawało mu przewagę. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się  myśl, że skoro są tacy ostrożni, tajemniczy sponsor z dołu równie musi być wytrawnym wojownikiem. Tam jednak Baurus będzie musiał poradzić sobie sam. On ma przed sobą dwóch innych. Krata uchyliła się.

     - Mam księgę, której poszukujesz – głos na dole stał się przyjacielski, wręcz uwodzicielski. – Przeczytaj ją razem z trzema pozostałymi…

     Mario wypuścił strzałę prosto w czoło pierwszego idącego.

     - Pułapka!

     Drugi idący wykazał się niezwykłą przytomnością umysłu. Choć niewątpliwie strzała zaskoczyła go, od razu zorientował się co się dzieje i natychmiast zaalarmował Sponsora. Błysnęła magia przywołania.

     - A, wiec to tak?

     Głos Sponsora momentalnie stracił swą uwodzicielską moc. Nawet barwą nie przypominał tego, który można było usłyszeć przed chwilą. Stał się skrzekliwy i ostry.

     - Robaku! Myślałeś, że uda ci się oszukać żołnierzy Mitycznego Brzasku!

     Na dole rozległy się odgłosy walki. Mario nie patrzył w tamtą stronę, miał swoje kłopoty. Na niego szarżowała bowiem postać już nie w habicie, ale w ciężkiej, przywołanej zbroi i z długim mieczem w ręku.

     Zdążył wypuścić jeszcze jedną strzałę, ale nie zauważył, by odniosła jakikolwiek skutek. Odrzucił łuk i dobył miecza. W ostatniej chwili. Akurat, aby zablokować morderczy cios, od którego o mało nie odpadła mu dłoń.

     Był w rozpaczliwej sytuacji. Wciśnięty w ciasny kąt, nie miał dość miejsca, aby wziąć rozmach. Zastawy, których nauczył go Steffan, jeszcze powstrzymywały ataki, ale tylko kwestią czasu było, kiedy tamten go dosięgnie. Nie miał czasu sięgnąć po tarczę, bronił się więc samym mieczem, trzymanym oburącz. Napastnik wyprowadził cios z boku, Mario nie zdołał go zablokować, ale uniósł miecz i cofnął się, uderzając plecami o drzwi. Mało brakowało. Ostrze musnęło jego zbroję i skrzesało iskry. Ale w tej chwili właśnie przeciwnik odsłonił się. Ostrze Maria spadło na niego z góry i trzasnęło go w ramię. Cios nie był z był silny, bo zabrakło przestrzeni na porządny rozmach, ale przeciwnik zachwiał się i cofnął o krok, jakby zabrakło mu sił. Otoczyła go czerwona mgiełka. Czyżby przywoływał jakiegoś stwora?

     Ale to nie była magia przywołania. Przeciwnie. To była magia zniszczenia, którą nasycony został jego miecz. Magia wysysania sił witalnych.

     Miecz Wampira!

     Błysk przytomności w jego umyśle dodał mu sił. Jak mógł zapomnieć? Przecież jego miecz jest zaklęty wampirzą magią! Przesunął się pół kroku w przód i zadał drugi cios, tym razem z pełnego rozmachu. I z jeszcze lepszym skutkiem. Przeciwnik zatoczył się jak pijany. Mario uderzył jeszcze raz i jeszcze raz. Ostry jak brzytwa i twardy jak diament sztych daedrycznego Miecza Wampira przeciął przywołaną zbroję jak masło i dotarł do ciała kultysty, pozbawiając go sił. Dalej już poszło szybko. Wystarczyło jeszcze jedno cięcie, aby pozbawić go życia. Zbroja rozwiała się i na kamienne podłoże upadła postać w purpurowym habicie. 

     - Nieźle – mruknął Baurus.

     Dopiero teraz Mario zauważył, że jego towarzysz stał już na schodach, z kataną wzniesioną do ciosu. Musiał szybko uporać się ze swoim przeciwnikiem i biegł mu z odsieczą. Obaj opuścili broń.

     - Trzech następnych składa raport swemu mistrzowi – burknął Baurus, rozglądając się. – Miałem nadzieję, że unikniemy rozlewu krwi.

     - Nie mogłem inaczej – odrzekł Mario. – Oni szli prosto na mnie. Jeszcze chwila, a by mnie odkryli.

     - Wiem – wzruszył ramionami. – Niepotrzebnie się to stało. Ten, jak mu tam, Sponsor, nie poznał mnie. Można było załatwić to normalnie. I nikt nie nabrałby podejrzeń. A tak, ten cały Mityczny Brzask dowie się prędzej czy później, że księga wpadła w niepowołane ręce.

     Westchnął przeciągle.

     - Dobra, bierz tę księgę i zmywaj się stąd. Spotkamy się wieczorem u Luthera.

     Mario zszedł na dół. Postać w purpurowym habicie leżała w kałuży krwi. Nie miała głowy. Głowa sponsora leżała kilka kroków dalej, na szczęście twarzą zwróconą w przeciwną stronę. Wyglądała jak kudłate zwierzątko, które przycupnęło w kącie. Mario poczuł mdłości. Wiedział, jak dobrym szermierzem jest Baurus i spodziewał się takiego rezultatu, ale i tak widok ten sprawił, że śniadanie podeszło mu do gardła. Ze wszystkich sił starając się nie zwymiotować, obmacał purpurową szatę i na piesiach poczuł twarde zgrubienie. Księga ukryta była w wewnętrznej kieszeni poły habitu. Wyciągnął ją ostrożnie i nieco słaniając się na nogach wspiął się na górę.

     - Jesteś ranny? – spytał Baurus zaniepokojonym głosem.

     - Nie – odrzekł Mario słabym głosem. – Tylko na dole… Ten trup bez głowy.

     Baurus wzruszył tylko ramionami.

     - I kto to mówi? – prychnął. – Strzała dokładnie między oczami – wskazał na leżącą na tarasie postać. – Wcale nie byłeś delikatniejszy. Swoją drogą, niezły strzał…

     Mario skinął mu głową.

     - Do wieczora – tyle zdołał z siebie wydusić.

     Drogę powrotną przebył jak we śnie. Oprzytomniał dopiero, gdy dotarł do włazu. Zlustrował uważnie podwórko, po czym wysunął się z ciasnego otworu i ruszył w stronę głównej ulicy. Niedługo był już w swej chatce. Zrzucił zbroję i schował ją do skrzyni. Wciągnął na siebie płócienne ubranie i sięgnął do spiżarni. Nie patrzył jednak na jedzenie. Nie był w stanie niczego przełknąć. Zamiast tego sięgnął po butelkę coloviańskiej brandy i nalał sobie pół szklanki.  Pociągnął długi łyk, aż zaczęło palić go w gardle. Przełknął z wysiłkiem i o mało nie zwrócił wszystkiego na podłogę. Opanował się jednak, ale musiał usiąść. Po chwili poczuł ciepło w żołądku. Poczuł się lepiej. Pociągnął drugi łyk i odstawił szklankę. Odetchnął głęboko. Co się z nim dzieje? Przecież sam zabijał i sam nieraz patrzył śmierci w oczy. On, który dwa razy udał się do Otchłani i zasłał ją trupami, blednie na widok bezgłowych zwłok. I to zaraz po tym, jak sam zabił dwoje ludzi.

     Najrozsądniej byłoby się teraz zdrzemnąć, ale wiedział, że nic z tego nie będzie. Miał nerwy napięte jak postronki. Otworzył więc księgę i spróbował ją czytać. Jej szata graficzna nie różniła się o tych, które miał w dłoniach do tej pory. A treść… No cóż, nadal niezrozumiała i wydająca się nie mieć żadnego związku z charakterem sekty.


     „Władca czwartego klucza niechaj pozna tym samym serce: niegdyś jeno tyrani, królowie dreughów władali Mundex Terrene, każdy w swym własnym dominium i toczyli graniczne wojny między podległymi im oceanami. Podobni byli dawnym totemom czasu, lecz byli źli, pełni pychy i bluźnierczych mocy, Każdy kto żył, czynił to z pozwolenia dreughów.”…


     Na bogów, to kompletne szaleństwo! Dreugh to przecież tylko zwierzę. Mario dobrze je znał, bowiem na południu, w okolicach Leyawiin, występowało bardzo często. Przypominało ogromnego skorupiaka, nieco niezdarnego, chodzącego na czerech odnóżach i trzymającego swój korpus pionowo, głową do góry. Wyposażone było w duże i silne szczypce, zdolne zadać poważne rany i w jeszcze groźniejszą broń – magię błyskawic.

     - To nie magia – uśmiechał się Stary Myśliwy. – To naturalne zjawisko. Niektóre zwierzęta potrafią wytwarzać napięcie, podobne do tego, jakie powstaje przy pocieraniu wełnianego sukna. Dreugh nie ciska błyskawic. Razi tylko wtedy, gdy zdoła cię dotknąć.

     - Zadziwiające – szepnął Mario, wpatrzony w swego mistrza jak w obrazek.

     - Zadziwiające jest coś innego – odparł Stary. – Na przykład to, że dreugh prawie całe życie spędza w wodzie. Wygląda wtedy inaczej, trochę jak ośmiornica, ale z czterema odnóżami. Potem, gdy przyjdzie czas rozrodu, szuka odpowiedniego miejsca, wypełza na ląd i zrzuca skórę jak wąż. Wypełza z niej lądowy skorupiak, który jakiś czas żyje na lądzie, dopóki nie będzie gotowy, by złożyć jaja. A potem wraca do wody i odpływa do morza.

     Stary o zwierzętach wiedział wszystko. Mario nie widział wprawdzie nigdy wodnej formy dreugha, bo ponoć żyły daleko na wschodzie, w Morrowind, u wybrzeży Wielkiej Wyspy Vvanderfell. Ale lądową spotkał nieraz. I niejedną ubił, bowiem polowano na nie dla wosku, jaki wytwarzały.

     Wrócił do lektury. Dalej było jeszcze gorzej. Księga mówiła coś o tajemniczej broni, Brzytwie Mehrunesa Dagona, jego walkach z jakimś Lygiem, coś o Raju, potem pełno patetycznych słów o nadejściu Świtu. W sumie, wciąż ten sam niezrozumiały bełkot. Jak tu znaleźć jakąkolwiek wskazówkę?

     Przyszło mu na myśl, że lepiej będzie, jeśli spędzi ten czas pożytecznie. Chwycił obie księgi, trzeci i czwarty tom i z niejakim trudem wsunął je do sakwy, która zaciążyła mu u boku. Postanowił odwiedzić Tajemny Uniwersytet i spotkać się z Tar-Meeną.

     Argonianka ucieszyła się na widok ksiąg. Chyba. W ich przypadku trudno było to poznać. Niektórzy Argonianie wyglądali, jakby wciąż się uśmiechali, inni jakby wciąż byli rozdrażnieni, ale z ich prawdziwymi uczuciami nie miało to nic wspólnego. W każdym razie, zapewniła go, że bardzo się cieszy.

     - Zaglądałeś do nich? – spytała.

     Mario potwierdził.

     - Ale wstyd przyznać, nic nie zrozumiałem – pokręcił głową. – Nawet treść do mnie nie dociera, a co tu dopiero szukać jakiejś wskazówki. Dla mnie to brzmi jak bełkot pijanego woźnicy. Bez żadnego sensu.  To mnie właśnie niepokoi.

     - Co konkretnie? – Tar-Meena zmrużyła oczy. – Co cię zaniepokoiło.

     - To, że nic nie rozumiem, a skądinąd wiem, że do Mitycznego Brzasku nie wstępują same tuzy intelektu – odparł, wywołując śmiech Argonianki. – Czyli albo ja jestem tak tępy, albo ta księga jest jakaś… Nie wiem… Magiczna i odsłania się tylko przed tym, który naprawdę został wybrany.

     Tar-Meena delikatnie pogładziła trzymane w dłoniach tomy.

     - Kto wie, co skrywają – odparła cichym głosem. – Skoro jest jak mówisz, może po prostu patrzyłeś w niewłaściwą stronę. Może skupiłeś się na tym, co nieistotne.

     - Obrazków tam nie było – mruknął Mario, wywołując kolejne parsknięcie śmiechu.

     - Przyjdź do mnie za dwa, trzy dni – odrzekła, ściskając jego dłoń. – Potrzebuję trochę czasu, żeby przebrnąć przez tę lekturę. Ale za trzy dni, o tej porze, powinnam już coś wiedzieć.

     Mario udał się wiec do Elfich Ogrodów, do umówionej karczmy. Zaczął odczuwać głód. Nic dziwnego, skoro od rana nic nie jadł. Baurusa jeszcze nie było. Zamówił więc sobie coś na gorąco i kubek miętowego naparu. Wolał nie pić wina, ani piwa, nie wiedząc, jakie mają plany na wieczór.

     Ale planów na wieczór nie było. Baurus oznajmił mu to, gdy tylko wszedł i rozejrzał się po sali.

     - Na razie nic nie możemy zrobić – szepnął. – Musimy czekać. Trzy dni, mówisz? No, dobrze, spotkamy się za trzy dni, nie wcześniej. I nie tutaj. Musimy ograniczyć nasze kontakty. Po tym, co stało się w kanałach, raczej jestem spalony. I ty, niewykluczone, też.

     - Więc co robić? – zaniepokoił się Mario. – Przerwać akcji nie możemy.

     - Nie możemy – przytaknął Baurus. – Musimy zaryzykować i przetrwać te trzy dni. Musimy się dowiedzieć, gdzie jest ta ich świątynia. A potem, no cóż, trzeba się będzie tam udać.

     - We dwóch? – Mario pokręcił głową. – To nie przejdzie. Jak to wytłumaczymy? Razem, na spółkę kupiliśmy sobie księgę, żeby zaoszczędzić? Pójdę sam.

     Baurus popatrzył na niego przez chwilę.

     - Nie podoba mi się to – syknął. – Ale chyba masz słuszność, tak będzie lepiej. Oni o mnie wiedzą. Temu typowi sprzed kilku dni, co go załatwiłeś tu w piwnicy, ktoś musiał wydać rozkaz, żeby mnie zabił. Chyba po prostu za długo tu jestem. Musiałem gdzieś popełnić jakiś błąd. Cała nadzieja, że ciebie nie znają. Kogoś innego bym nie puścił, ale o Bohatera z Kvatch chyba mogę się nie bać, co?

     Uśmiechnął się nerwowo.

     - Odwiedziłeś Otchłań, to chyba tam też dasz sobie radę.

     - Dwukrotnie – dodał Mario.

     Baurus uniósł brwi.

     - Drugi raz, gdy jechałem do Cesarskiego Miasta. Napatoczyłem się na kolejne Wrota Otchłani. Nie martw się, udało mi się je zamknąć. Już wiem, jak to robić.

     Baurus milczał przez chwilę.

     - Dasz sobie radę – ścisnął go za ramię. – Tylko nie popadnij w brawurę. To już niejednego zabiło. Dobra, dowiesz się, gdzie ta świątynia i przekażesz mi tę wiadomość. Do zobaczenia za trzy dni. Po zmroku, w Arboretum, niedaleko bramy do Centrum. Ja potem wyruszę do Świątyni Władcy Chmur. Ostrza muszą wiedzieć, dokąd się udałeś. Jeśli… Jeśli ci się nie powiedzie, no cóż, wtedy Jauffre wyśle kogoś następnego.

     - Słuchaj, może zabierzemy te zwłoki z kanałów? – Mario złapał go za ramię, bowiem Redgard już zabierał się do odejścia. – Ukryjemy je gdzieś…

     - To już zrobione – Baurus wyszczerzył zęby.

     - Sprzątnąłeś…

     - Przeciwnie – potrząsnął głową. – Dodałem zwłoki trzech goblinów. Może dadzą się nabrać i wszystko pójdzie na ich konto. Ale to nic pewnego. Lepiej zniknijmy. Zwłaszcza, że jeśli to rozszyfrujemy, nie będziemy mieli tu nic więcej do roboty. Dobrze byłoby, żebyś nie czekał w mieście, tylko powłóczył się gdzieś przez te trzy dni.

     Po chwili już go nie było. Mario został sam, z łyżką kaszy w ręce.