Rozdział XLVII

     Najpierw zdumienie i podziw, a potem nieopisaną radość – takie właśnie uczucia i w tej właśnie kolejności wyczytał ze spojrzenia Martina, gdy z zawiniątkiem pod pachą pojawił się w Wielkiej Sali Świątyni Władcy Chmur.

    Martin siedział w swoim ulubionym miejscu, pod drewnianym filarem, do którego przykręcono potrójny kandelabr. Dwa inne lichtarze stały na stole, pośród ksiąg, stosu zapisanych kart papieru, piór i kałamarza. Gdy Mario wszedł, Martin rzucił okiem w stronę drzwi i początkowo jego zmęczony wzrok nie poznał przybysza. Dopiero gdy ten zbliżył się do światła i w blasku świec błysnęła jego szklana zbroja, Martin zerwał się z miejsca.

     Nie trzeba było słów. Wszystko powiedzieli sobie wzrokiem. Obu im zabłysły w oczach łzy wzruszenia. Mario podszedł do stołu, na którym Martin pospiesznie zrobił trochę miejsca, przesuwając księgi i papiery na jedną stronę. Tam spoczęło zawiniątko. Martin drącą ze wzruszenia ręką począł odwijać przybrudzone płótno, aż kirys pojawił się w całej okazałości.

     - Zbroja pierwszego cesarza – szepnął wzruszony. – Boski artefakt.

     Kirys prezentował się znacznie lepiej niż wtedy, gdy Mario znalazł go w kaplicy. Został bowiem przez niego starannie odkurzony i oczyszczony z brudu. Patyna pozostała na nim wprawdzie, ale misterny grawerunek był doskonale widoczny.

     - Zawołaj arcymistrza – polecił Martin wartownikowi. – Choćby chrapał w najlepsze!

Spojrzał na Maria i nie wytrzymał – uścisnął go serdecznie.

     - Być może w moich żyłach płynie krew Septimów – szepnął mu do ucha. – Ale to ty masz duszę bohatera. Niesamowite, zbroja samego Tibera Septima… Talosa…

     Oderwał się od niego i z szacunkiem położył dłoń na półpancerzu.

     - Nie wibruje – uprzedził go Mario. – Aż mam wątpliwości, czy to właściwa zbroja.

     - Oczywiście, że nie wibruje – roześmiał się Martin. – Jej pochodzenie jest czysto ziemskie. Tu nie chodzi o sam kirys. Tiber Septim wielokrotnie był ranny i na tym pancerzu musi znajdować się jakaś choćby maleńka cząstka jego krwi. O nią mi chodzi, nie o pancerz…

     Wejście Jauffrego przerwało jego wypowiedź. Arcymistrz wszedł pewnym krokiem, nie patrząc na żadnego z nich. Wzrok wbił w leżącą na stole zbroję i nie odrywał go, zanim nie podszedł zupełnie blisko. Z szacunkiem dotknął zimnej blachy i wyszeptał krótką modlitwę do Talosa. Dopiero wtedy podniósł wzrok na Maria.

     - Nieźle – skinął głową. – Naprawdę nieźle.

     - Nieźle? – zaoponował Martin. – Znakomicie! Niesamowicie! Powinien dostać za to Order Septima.

     - Ordery są dla legionistów, nie dla Ostrzy – uśmiechnął się Jauffre i z czułością położył dłoń na ramieniu Maria. – Nie będę piał zachwytów, bo tego czynu słowa nie opiszą. I nie muszę. Nasz młody bohater i bez tego wie, jak cieszymy się z jego dokonań, prawda?

     Mario nie zdążył przytaknąć, gdy Jauffre roześmiał się w głos i poufale klepnął go w plecy.

     - To jest Ostrze! – skwitował. – Dokonuje niemożliwego, jakby to było najłatwiejsza rzecz na świecie. A dlaczego to robi?

     - Bo jestem Ostrzem – Mario wyprężył się z dumą.

     - I to jest odpowiedź!

     Mimo zmęczenia, Mario wcale nie czuł się senny. Naprędce opowiedział żądnym nowin słuchaczom o wydarzeniach w Sancre Tor, zanim dyżurny poinformował go, że kąpiel gotowa. Higiena była czymś, na co pośród Ostrzy kładziono szczególny nacisk, toteż Mario bez słowa ruszył w stronę łaźni. Z kolacji zrezygnował. Postanowił, że do śniadania ma bliżej i zasnął, gdy tylko położył się na macie, nawet się nie przykrywając. Przykryła go troskliwie śniada ręka Baurusa.

     - Śpij, bohaterze – szepnął. – Błogosławiona niech będzie pamięć Uriela Septima, że w podziemiach zatrzymał moją rękę. Inaczej nie byłoby cię między nami.

     Powstał i odszedł ku drzwiom. Otworzywszy je, obejrzał się jeszcze i uśmiechnął się.

     - Ale tego, że mnie nie zabrałeś ze sobą, nigdy ci nie daruję!

     I postanowiwszy obić mu boki przy następnym treningu, udał się do wyjścia. Czekał go patrol okolic Brumy. Spodziewając się ataku, Ostrza pozostawały w nieustannej czujności. 

*          *          *

     - Za dużo myślisz – Steffan pokręcił głową. – Oczyść umysł.

     Mario rozmasował ramię, w które właśnie oberwał i wziął głęboki oddech, powoli wypuszczając powietrze i czując, jak opada z niego napięcie. Steffan zaatakował znów. Tym razem zastawa Maria była prawidłowa i na czas. Drewniane miecze stuknęły o siebie z hukiem, po czym Mario wyprowadził kontrę z dołu. Steffan odbił ją bez trudu i zadał cios w kark. Ale Mario poczuł, jakby wszystkie ruchy kapitana odbywały się w zwolnionym tempie. Gdy miecz Steffana miał uderzyć w jego kark, karku już tam nie było. Ręce same, bez jego wiedzy i zamiaru, wyprowadziły cios w ramię kapitana.

     - Auć! – Steffan odskoczył i chwycił się za bolące miejsce. – No, nieźle! Całkiem nieźle!

     - Gdybyśmy walczyli na ostrą broń, pokonałbym cię?

     - Oczywiście – skinął głową Steffan. – Zabiłbym cię przedtem dwadzieścia parę razy, ale po którymś tam zmartwychwstaniu dokopałbyś mi do tyłka aż miło. Widzisz, ile daje oczyszczenie umysłu ze zbędnych myśli? To z niego bierze się prawdziwa szybkość.

      Mario wyszczerzył zęby.

     - Jeszcze raz?

     - Raz? – Steffan uniósł brwi. – Sto razy będzie za mało! Tylko czekaj, włożę sobie ochraniacze…

     Mario zaśmiał się radośnie i zakręcił młyńca drewnianym mieczem, aż zaświstało powietrze. Oto nareszcie udało mu się choć w jednym pojedynku pokonać prawdziwego mistrza fechtunku.

*          *          *

     Byli jednak dopiero w połowie treningu, gdy Cyrus zawołał ich obu do Wielkiej Sali.

     - Mistrz woła was na naradę – poinformował ich. – Cesarz coś odkrył.

     Nie trzeba było ich popędzać. Zrzucili z siebie ochraniacze i udali się do budynku. Weszli tak energicznym krokiem, że aż wzbudzili śmiech u wszystkich obecnych, którzy w większości właśnie pałaszowali główny posiłek.

     - Drzwi zostały w zawiasach? – burknął Jauffre, gdy już usiedli. – To stare drzwi, postarajcie się ich nie wyrwać.

     Obaj puścili tę uwagę mimo uszu.

     - Podobno coś odkryliście – rzucił Steffan.

     Częste narady przy jednym stole bardzo ich do siebie zbliżyły. Byli bardziej grupką przyjaciół niż wojskową formacją i stosunki między nimi nabrały nieformalnego charakteru. Jauffre, choć początkowo krzywił się na tę poufałość z cesarzem, w końcu machnął na to ręką, twierdząc że przyjaźń to silniejsze więzy niż poczucie obowiązku. Niewinne żarty i wzajemne przytyki były już na porządku dziennym i nikt nie zwracał uwagi na swą pozycję w hierarchii.

     - Kolejne zadanie dla naszego porucznika – odparł Jauffre.

     - O, awansowałeś! – parsknął Martin. – I to wbrew własnej woli.

     - To honorowy tytuł – uśmiechnął się Steffan, poklepując Maria po ramieniu. – Pełni obowiązki porucznika, więc go tak nazywamy.

     - Nominacja jest przygotowana – mruknął Jauffre. – Powiedz słowo, a ją podpiszę.

     - Dajcie spokój – Mario wzruszył ramionami. – Przecież i tak niczego to nie zmieni. Lepiej powiedzcie, czego się doszukaliście w tych papierach.

     - Sukces niemal pełny – Martin rozpromienił się. – Odkryłem kolejny artefakt, jaki jest nam potrzebny. I mało tego, odkryłem też ostatni, ale co do niego muszę się jednak upewnić. Mario, wspominałeś kiedyś, że penetrowałeś ayleidzkie podziemia.

     - Wielokrotnie – odparł Mario. – Można było w nich znaleźć cenne przedmioty, a ja nie zawsze miałem pełną kiesę.

     - Jakie? – spytał Steffan. – Naturalnie, poza pozostawionymi kosztownościami.

     - Magiczne kamienie – odrzekł Mario. – Kamienie Welkynd, służące do oświetlania podziemi. A czasem trafiło się naprawdę niesamowite cacko, jak kamień Varla. Te świeciły jak tysiące świec. I osiągały naprawdę wysokie ceny. Kilka razy zaangażował mnie też pewien szurnięty kolekcjoner z Cesarskiego Miasta, który zbierał ayleidzkie statuetki.

     - Te kamienie były używane przez Ayleidów nie tylko do oświetlania podziemi – odparł Martin. – Magazynowały energię magiczną. Ale nie o tym chciałem mówić. Czy wiesz, jakie niebezpieczeństwa czyhają na śmiałków, którzy się zapuszczą do pradawnych ruin?

     - Głównie nieumarli – odparł Mario. – Szkielety, licze, zjawy, zombi. Czasem zabłąkają się tam jakieś stworzenia. Kilka razy spotkałem wiłę, raz znalazłem ślady dreugha, innym razem napatoczyłem się na wilka. Nic wielkiego, przynajmniej w porównaniu do dremory.

     - Czyli nie miałbyś nic przeciwko temu, żeby udać się w takie miejsce?

     Mario wzruszył ramionami.

     - Powiedzcie tylko, kiedy i dokąd.

     - Znasz Miscarcand?

     Mario pokręcił głową.

     - Nie przypominam sobie – odparł. – Ale gdy łaziłem po podziemiach, nie zawsze wiedziałem, jak się nazywają.

     - To w Colovii – odrzekł Jauffre. – Niedaleko Kvatch. Ruiny sporego pałacu. Jak na ayleidzkie pozostałości, całkiem nieźle zachowane.

     - Chyba kojarzę – Mario potarł czoło. – Pod lasem, na wschód od Kvatch. Na północny wschód, żeby mówić ściślej. Niedaleko traktu.

     - Byłeś tam?

     Mario pokręcił głową.

     - W okolicach często – odrzekł. – Ruiny widziałem, ale nie zapuszczałem się w nie. Tam zawsze było pełno zbójów, a zwierzyny niewiele. Nie miałem potrzeby tam iść.

     - Teraz już masz.

     Mario roześmiał się.

     - Mam – skinął głową. – Co mam stamtąd przynieść?

     - Wielki Kamień Welkynd – odparł Martin z błyskiem w oczach.

     - Welkynd? – Mario powiódł oczami po obecnych. – Jeśli chodzi o kamień Welkynd, mam dwa w      swojej chatce.

Kamień Welkynd (pośrodku)

     - Niezupełnie – Martin pokręcił głową. – Zbierałeś małe kamienie Welkynd. Są dość powszechne. Używano ich do oświetlania podziemi, albo jak podręczne magazynki na manę. Działają do dziś, tylko nie znamy sposobu ich ładowania. Uzupełnią twoją manę, a potem rozsypią się w pył.

     - Naprawdę? – Mario uniósł brwi. – A ja używam ich zamiast lichtarzy!

     - Też można – Martin uśmiechnął się. – Ale tu chodzi o specyficzny artefakt. O Wielki Kamień Welkynd. To prawdziwa rzadkość. Przypadkiem wiem, że jeden z nich znajduje się w Miscarcand. Słyszałeś o meteorytach, prawda?

     - Wielokrotnie widziałem – odrzekł Mario. – Jak spadająca gwiazda. Bothiel z Tajemnego Uniwersytetu wyjaśniła mi, że to kosmiczne kamienie.

     - Zgadza się – skinął głową Martin. – Ale są kamienie i kamienie. Niektóre wyglądają jak żużel, inne jak bryły żelaza, jeszcze inne jak szkło. To właśnie z kosmicznego szkła je wyrabiano. Każde ayleidzkie miasto miało taki kamień, jako źródło, a raczej magazyn magicznej energii. Zostały przez wieki rozkradzione i przepadły bez wieści. Ale wiem, że w Miscarcand został jeden nietknięty. Znajduje się w najgłębszych podziemiach.

     - Byłeś tam?

     - Nie – uśmiechnął się Martin. – Ale pamiętaj, że byłem czcicielem Sanguine. Bywało, że on, albo przywołana daedra zdradzała mi dawne tajemnice. Poza tym, kapłani w Kvatch byli tego pewni. Istniały kiedyś zapiski jakiegoś starego arcykapłana, szczególnie wyczulonego na zakłócenia w przepływie magii, który wskazał to miejsce i odgadł, co jest przyczyną.

     - Czyli najbliższe dni mam zaplanowane – skwitował Mario.

     - Nie weźmiesz nikogo do pomocy? – spytał Jauffre.

     Mario potrząsnął głową.

     - Nie zmieniajmy czegoś co działa – odparł sentencjonalnie. – A czwarty przedmiot? Bo wspomniałeś o czwartym.

     - Tu jeszcze nie mam pewności – odrzekł Martin. – Ale najprawdopodobniej będzie to eteryczne przeciwieństwo kamienia Welkynd, a zatem… No, cóż… Wielki Kamień Pieczęci.

     Westchnienie wydobyło się z ust Maria.

     - Dwa, czy trzy kamienie są tutaj – oświadczył. – W sypialni! A w mojej chatce jest sześć, czy siedem…

     - Nie chodzi o zwykłe Kamienie Pieczęci – przerwał mu Martin. – Chodzi o szczególny kamień. Znowu… 

     Mario milczał przez chwilę, po czym pokręcił głową.

     - A wiesz, gdzie go szukać? – spytał.

     Martin i Jauffre zerknęli najpierw na siebie nawzajem, zanim Martin odpowiedział.

     - Pewności nie mam, ale… Mam pewne podejrzenia.

     - Nie bezpodstawne – dodał Jauffre.

     - Zatem?

     Zamiast odpowiedzi, Jauffre sięgnął za pazuchę i wyjął złożony we czworo arkusz papieru.

     - Poznajesz? – spytał, podając mu go.

     Mario chwycił podany mu papier, rozłożył i zerknął na niego okiem.

     - Poznaję – mruknął. – To list, który znalazłem w domu Jearl.

     - Jest w nim mowa o Wielkiej Bramie Otchłani – odezwał się Martin. – To jakaś szczególna brama, przypuszczalnie znacznie większa od pozostałych. Prawdopodobnie otworzą ją po to, żeby móc jednocześnie rzucić do walki większe siły. Albo przetoczyć przez nią jakąś machinę…

     Mario wpatrywał się w dokument, przygryzając dolną wargę.

     - I sądzisz – powiedział powoli – że do otwarcia wielkiej bramy, potrzebny jest Wielki Kamień Pieczęci, czy tak?

     - To się wiąże – odparł Martin. – Widzisz, magia też w jakimś sensie podlega prawom natury. Promień światła, o którym wspominałeś, ten w wieży, to strumień energii, przepływający normalnie przez Otchłań. Coś jak nasze wulkany. Jeśli zablokujesz go kamieniem pieczęci, ta energia nie ma dokąd ujść i przedostaje się do naszego świata, w postaci Bramy Otchłani. Powstaje coś na kształt szpary pomiędzy światami. Ilość tej energii zależy od ciężaru kamienia. Jeśli położysz tam większy kamień, magiczny promień musi na niego oddziaływać z większą siłą. Magiczne ciśnienie pod nim wzrośnie, a szpara się poszerzy, tworząc Wielką Bramę.

     Przez chwilę wszyscy milczeli. W końcu odezwał się Jauffre.

     - Ale na razie skup się na jednym. Twoim celem na dziś jest Miscarcand. Na pewno nie chcesz, żeby ktoś ci towarzyszył? Skoro Wielki Kamień Welkynd do dziś nie został ukradziony, to znaczy, że albo dostęp do niego jest bardzo trudny, albo strzeżony jest w bardzo szczególny sposób. W pierwszym przypadku możesz sam nie dać rady. Na przykład, jeśli jest gdzieś pod gruzami, które trzeba będzie usunąć.

     Mario pokiwał głową w zamyśleniu.

     - Zróbmy tak – położył ręce na stole. – Wyruszę sam. Tak łatwiej dojdę do miejsca, w którym znajduje się kamień. Zlikwiduję wszystkich przeciwników, jakich napotkam. I jeśli nie będę mógł się do niego dostać, poproszę Savliana Matiusa o kilku ludzi. Tam teraz robota wre, robotników i rzemieślników nie jest trudno znaleźć, w dodatku z odpowiednimi narzędziami.

     Jauffre pokiwał głową.

     - Aprobuję – westchnął. – Ale właściwie, dlaczego nigdy nie chcesz pomocy Ostrzy? Tak byłoby najdyskretniej.

     Mario opuścił głowę.

     - Bo wolę, żeby Ostrza były na miejscu – mruknął. – Na wypadek, gdyby…

     Nie dokończył, ale nie musiał. I tak wszyscy wiedzieli, o co mu chodzi.