Rozdział XXII

     Po południu zaszedł do Luthera Broada. Baurus już tam był. Zagadał jak poprzednio i znów uzyskał odpowiedź twierdzącą. W kilku słowach zrelacjonował wynik spotkań z Tar-Meeną i Phintiasem. Redgard zmarszczył brwi.


Karczma Luthera Broada

     - To zbyt ważne sprawy, żeby przejmować się jakimś elfem – wydął wargę. – Zwłaszcza, że zależy mu na tej księdze, zatem prawdopodobnie chce wstąpić do tej sekty.

     Spojrzał mu w oczy.

     - A to znaczy, że jest naszym wrogiem.

     - Mówisz, żeby mu tę księgę odebrać siłą? – Mario zadrżał. – To przestępstwo i to poważne.

     - Przestępstwo – Baurus skinął głową. – Ale czym jest to przestępstwo, w porównaniu do zniszczenia świata przez Dagona? Nie mamy wyboru. A raczej mamy tylko między złem i gorszym złem. Wybór jest prosty. Zdobądź tę księgę za wszelką cenę.

     - Rozkaz – szepnął Mario. – Ale pozwól, że najpierw spróbuję perswazji. Może posłucha. Jeśli nie, zaczaję się na niego na szlaku, w pobliżu mostu. Będę go śledził i w odpowiednim momencie uderzę.

     - Tak trzeba – westchnął Baurus. – Przywykniesz. Mnie też się to z początku nie podobało. Ale taka to już nasza służba. Tylko pamiętaj – zniżył głos. – Jeśli trzeba będzie go zabić, nie wahaj się. Wiem, to okrutne, ale mamy do wyboru tylko jedno życie, albo żywoty ich wszystkich – zatoczył ręką wokół.

     Mario zamknął oczy. Miał rację Jauffre, gdy przestrzegał go, że to ciężka służba. Oto jeden z jej ciężarów. Nie wiadomo, czy nie największy: nieczyste sumienie.

     - To wróg – Baurus szturchnął go w ramię. – Pamiętaj o tym.

     - Niekoniecznie wróg – odrzekł Mario. – Phintias mówił o nim jak o jakimś uczonym. Może on tylko bada te księgi?

     - Nieistotne – uciął Baurus. – Księga bezwzględnie musi znaleźć się w naszych rękach. Jak to zrobisz, twoja sprawa. Pamiętaj jednak, że Ostrza mają dość wpływów, żeby cię wyciągnąć z więzienia, w razie wpadki. A nawet żebyś w ogóle tam nie trafił.

     - Rozkaz – powtórzył Mario, zrezygnowanym tonem. – Zrobię co będzie trzeba. A przy okazji wyduszę z niego informacje. Może będzie wiedział, gdzie szukać czwartego tomu?

     - Zrób tak – Baurus skinął głową. – Ale jeśli coś pójdzie nie tak, powiadom mnie natychmiast. Łatwiej wtedy będzie znaleźć sposób, żeby to naprawić.

     Spojrzał na niego i pokiwał głową.

     - Oczywiście, najlepiej zrobić to dobrze od początku – mruknął. – Mnie nie udało się ocalić cesarza i sam widzisz, co się dzieje.

     Tego dnia odwiedził jeszcze księgarnię dwukrotnie. Raz w południe i raz pod wieczór, ale przybysz z Valen nie pokazał się. Zrelacjonował to Baurusowi i zrezygnowany udał się do swej chatki. Tam znów próbował poczytać „Komentarze”, ale po krótkim czasie uznał, że to stek bzdur, w dodatku napisany niepoprawnie i niegramatycznie, przez jakiegoś nienormalnego człowieka, Wierzyć mu się nie chciało, że kogokolwiek mogła ona zachęcić do wstąpienia w szeregi sekty. Chyba tylko tych, co nie potrafili czytać. W jaki sposób ktoś taki zdołał odkryć zawartą w nich wskazówkę, pozostawało zagadką.

     W nocy źle spał. Zdawał sobie sprawę z upływu czasu i że działa to na ich niekorzyść, tymczasem z konieczności obaj pozostawali bezczynni. To wszystko sprawiło, że czuł niepokój, który nie pozwalał mu spać spokojnie. Budził się co chwilę, przewracał z boku na bok, na przemian otwierał i zamykał okna. Dopiero nad ranem zmorzył go głębszy sen.

     I rankiem, gdy się obudził, wpadł na pomysł, jego zdaniem, doskonały. Jeśli okaże się, że ów Gwinas znów dziś nie przyjechał, poprosi Phintiasa, aby pokazał mu tę księgę. Usiądzie sobie w księgarni i poczyta ją, porobi jakieś notatki. Ważne, żeby zrobić to w taki sposób, by księgarz ani na chwilę nie spuścił jej z oczu. Trzeba zdobyć jego zaufanie i przekonać go, że nie zamierza go oszukać. Nie będzie niczego kombinował i uczciwie odda mu księgę, demonstracyjnie pokazując swoje czyste intencje, przy czym zaobserwuje, gdzie Phintias ją schowa. W nocy zwyczajnie włamie się do sklepu i ją ukradnie. Nie chciał tego robić, ale myśl, że inaczej być może będzie musiał zamordować Gwinasa, wydała mu się wstrętna. Mario jest cichy i potrafi się skradać – nikt nie powinien go zauważyć. I natychmiast przekaże ją Baurusowi. A następnego dnia, jak gdyby nigdy nic, znów zajdzie do księgarni i spyta o Gwinasa. Jeśli w dalszym ciągu go nie będzie, znów z niewinną miną poprosi o wypożyczenie księgi i możliwość porobienia notatek. Phintias odkryje wtedy zniknięcie księgi. Ale mało prawdopodobne, by go o to podejrzewał. A nawet jeśli, nie udowodni tego. Straż może sobie zarządzić rewizję w jego chatce – niczego nie znajdzie. Ważne, by w przekonujący sposób udać rozczarowanie po zniknięciu księgi.

     Podbudowany, w samo południe zaszedł do księgarni. I cały misterny plan okazał się nic niewart, bowiem Gwinas właśnie tego ranka odebrał swoją księgę.

Phintias w księgarni "Pierwsze wydanie"

     - Zgodził się z tobą spotkać – pocieszył go Phintias. – Zatrzymał się w hotelu Tibera Septima. Oczekuje cię wieczorem.

     Mario aż gwizdnął przez zęby.

     - Musi mieć pełną kiesę, skoro zatrzymuje się w takim hotelu – stwierdził. – Pewnie nie zgodzi się jej odsprzedać. Ale może chociaż pozwoli przejrzeć i porobić parę notatek.

     - Robił wrażenie kogoś zamożnego – zgodził się Phintias. – Miał na sobie długą, bogatą szatę, choć postury był raczej mizernej, jak to Bosmer.

     Zawiedziony Mario wyszedł z księgarni i skierował swe kroki ku dzielnicy Elfie Ogrody. Tam spotkał się z Baurusem i opowiedział mu o wszystkim.

     - Pójdę z tobą – rzekł Baurus. – To jest, nie z tobą, ale przed tobą. Usiądę sobie na dole, w restauracji. W razie jakiejś awantury, będę mógł ci pomóc. Potem ty się zjawisz. Jeśli spotka się z tobą na dole, przyjrzę mu się i to ja będę tym, który później zaczai się na niego.

     - Dlaczego? – zaoponował Mario. – Wziąłem to już przecież na siebie.

     - Ale będziesz z nim widziany, a więc również podejrzany. W takim miejscu jest za dużo świadków. Na mnie może nikt nie zwróci uwagi, a ja postaram się wtopić w otoczenie. Ty sam udawaj, że mnie nie znasz, nawet nie spoglądaj w moją stronę.

     - A jeśli przyjmie mnie w swoim pokoju?

     - To gorzej – Baurus pokręcił głową. – W takim razie… Słuchaj, zrobimy inaczej. Idę teraz wynająć tam sobie pokój. Jak zwykły gość hotelowy. Wtedy nikt nie będzie mnie podejrzewał, jeśli wkrótce po tobie pójdę na górę. Będę w pobliżu. Muszę jednak znać numer pokoju, w którym on mieszka, a nie mogę o to spytać, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Ty musisz to zrobić. Zrób to tak, żebym usłyszał.

     - Usiądź blisko recepcji – odrzekł Mario. – Powtórzę go, w razie czego, na tyle głośno, żebyś usłyszał. Zamów sobie jakieś piwo, czy coś. Długi łyk i mlaśnięcie będą oznaczały, że zrozumiałeś.

     - Szybko się uczysz – uśmiechnął się Baurus. – Jakby coś poszło nie tak, natychmiast uciekaj z miasta. Spotkamy się o północy, u wylotu kanałów. A co potem, no cóż, zobaczymy.

     Po tych słowach Baurus podniósł się z miejsca i wyszedł na ulicę. Mario zamówił sobie coś do jedzenia, ale był tak zamyślony, że prawie nie czuł smaku. Na koniec kupił jeszcze trochę chleba, sera i kilka jabłek, po czym również wyszedł.

Hotel Tibera Septima w dzielnicy Plac Talosa

     Gdy znalazł się w swej chatce, niechętnie rzucił okiem na dwa tomy „Komentarzy”, położone na półce. Nie miał siły zagłębiać się w powikłaną retorykę Mankara Camorana. Postanowił, że się zdrzemnie, aby wieczorem być wypoczętym. Nie zdołał jednak zasnąć. Z rękami założonymi za głowę, wpatrywał się w belki, podtrzymujące dach, jakby szukał tam podpowiedzi. Myślami błądził początkowo wokół ksiąg na półce. Jak to możliwe, że ktoś potrafi wysnuć jakąś wskazówkę z tak pokrętnej treści? Nie pasowało mu to. Według niego, członkowie kultu nie mogli być zbyt inteligentni. Ludzie myślący raczej nie dołączyliby do kultu Mehrunesa Dagona. Zawsze znajdzie się kilku odszczepieńców, ale nie aż tylu. Kultyści nie byli wojownikami i wcale nie wydawali się zbyt bystrzy. Uderzali na oślep, jak banda zbójów, nie dbając o własne straty. W każdym starciu bardzo wielu ich ginęło, ich taktyka też pozostawiała wiele do życzenia. Przecież w Weynon tylko we dwóch, z Jauffre, pokonali znacznie większą liczbę atakujących. Jauffre, w porządku, jest doświadczonym i elitarnym wojownikiem, ale on? Nowicjusz, a na miecze zabił aż trzech. A w podziemiach? Tylu ich było, a troje Ostrzy przy jego skromnej pomocy rozniosło ich w puch! Fakt, cesarza nie uratowali, ale to raczej świadczyło o tym, że kieruje nimi ktoś inteligentny, a oni sami są tylko narzędziem, jak bydło, prowadzone na rzeź. W człowieku myślącym trudniej jest wzbudzić taki fanatyzm. To muszą być prości ludzie. Ta wskazówka też musi być łatwa, bo inaczej nie zgromadziłby wokół siebie tylu prostych ludzi. Ale jak może być łatwa, skoro w zawiłości zdań może się pogubić nawet znawca literatury?

     Tar-Meena twierdzi,  że aby znaleźć wskazówkę, trzeba mieć wszystkie tomy. Może w trzecim i czwartym jest coś, co naprowadzi go na trop? Ale najpierw trzeba je zdobyć. A żeby je zdobyć, być może trzeba będzie dopuścić się morderstwa. Czy da radę? I, co ważniejsze, czy potrafi później żyć z tą świadomością? Wiedział tylko, że ze wszystkich sił będzie się starał tego uniknąć.

     A potem musiał zasnąć, bo gdy otworzył oczy, w chatce było już ciemno. Zerwał się z łóżka, przestraszony, że przespał termin spotkania. Ale gdy tylko otworzył drzwi, zrobiło się jaśniej. Słońce jednak już pogrążało się w odmętach jeziora. Najwyższy czas!

     Obmył trochę twarz i przyczesał włosy. W tak drogim hotelu nie wypadało pokazać się z potarganą fryzurą. Chwycił też pełną kiesę na wszelki wypadek i przypasał miecz, modląc się w duchu, by nie był mu potrzebny. Szybkim krokiem ruszył do miasta.

     Hotel istotnie był luksusową placówką, przeznaczoną dla bogatych klientów. W przestronnej restauracji na dole dostrzegł Baurusa, ale nie dał tego po sobie poznać. Redgard siedział przy kontuarze, za którym uwijał się oberżysta. Mario podszedł do lady.

Hotel Tibera Septima. Sala restauracyjna

     - Witam w hotelu Tiber Septim – odezwał się człowiek za kontuarem. – Czy życzy pan sobie pokój, czy też kolację?

     - Jestem umówiony z panem Gwinasem z Puszczy Valen – odparł Mario. – Nazywam się Marius Cetegus. Niestety – powiódł wzrokiem po sali – jeszcze nie zdążyliśmy się poznać i nie wiem, który to.

     - Ach, tak – uśmiechnął się oberżysta. – Pan Gwinas uprzedził mnie o pańskiej wizycie. Zajmuje pokój numer dwa, schodami na górę i drugi pokój po prawej stronie.

     Baurus chwycił swój kufel i pociągnął z niego długi łyk. Mlasnął z upodobaniem, jakby zachwycił go smak piwa. Jak na razie zgodnie z planem. Mario skierował się na schody. Łatwo znalazł pokój numer dwa. Zapukał. Gdy usłyszał uprzejme „proszę”, nacisnął klamkę i znalazł się w przestronnym i bogato urządzonym pokoju.

     Gwinas siedział w fotelu z książką w rękach. Obok stał kandelabr z płonącymi kilkoma świecami. Gdy Mario wszedł, elf wstał i odłożył książkę.

     Był dobrodusznie wyglądającym Bosmerem, o pucołowatych policzkach, choć sylwetka jego wciąż była w miarę smukła. Miał na sobie długą, ciemnoczerwoną szatę, zdobioną złotymi haftami. Czupryna jego udrapowana została w taki sposób że przypominała płomień – dość popularna fryzura pośród bosmerskiej arystokracji.

     - Pokój temu domowi – odezwał się Mario, zgodnie ze zwyczajem. – Nazywam się Mario Cetegus. Byliśmy umówieni na dzisiejszy wieczór.

     - Ach tak, oczywiście – Gwinas uśmiechnął się uprzejmie. – Proszę, wejdź, usiądź. Napijesz się wina? W Cyrodiil macie naprawdę znakomite wina, grzechem byłoby nie skorzystać.

     - Odrobinę – odrzekł Mario, sadowiąc się w fotelu obok i skinieniem głową dziękując za podany mu kielich. – Nie chcę nadużywać twojej uprzejmości i marnować twego czasu, dlatego pozwól, że od razu przejdę do rzeczy. Chodzi mi o trzeci tom „Komentarzy”.

     - Domyślam się – rzekł Gwinas z przekąsem. – Ale spóźniłeś się. Ta książka jest moja.

     - Oczywiście – Mario uniósł dłoń w obronnym geście. – Nie zamierzam zaprzeczać. Ale chciałbym ją od ciebie odkupić.

     - Nie jest na sprzedaż – Gwinas pokręcił głową. – Przyjechałem po nią aż z Valen. Będziesz musiał poszukać innej kopii.

     Mario odstawił kielich na okrągły stolik i westchnął przeciągle.

     - Potrzebuję twojej kopii – rzekł cicho, ale wyraźnie. – Bo nie wiem gdzie szukać innej.

     - Powiedziałem, nie jest na sprzedaż – głos elfa zabrzmiał ostrzej. – I nie próbuj mnie prześladować ofertami. Nie jestem jakimś żałosnym molem książkowym, któremu wszystko jedno, co czyta. I radzę nie próbować żadnych sztuczek. Mam wysoko postawionych przyjaciół, w razie czego.

     - Przyjaciół? – prychnął Mario. – W Mitycznym Brzasku?

     Elf nieco się spłoszył.

     - Nie mówiłem o Mitycznym Brzasku – odrzekł ostrożnie. – Tak naprawdę nie wiem nawet, o czym mówisz. Jaki Mityczny Brzask?

     - Nie udawaj głupiego – Mario zniecierpliwiony potrząsnął głową. – Dobrze wiesz, o czym mówię.

     - No, dobrze – Gwinas przygryzł wargę. – Widzę, że nieobce są ci „Komentarze” Mankara Camorana. Wiesz, daedryczne sekty nie są sprawami publicznymi. Otacza je mrok wstydliwej tajemnicy. Ale to głupie uprzedzenia – machnął ręką. – I przesądy. Żądnych przygód myślicielom, o otwartych umysłach, kult daedryczny ma wiele do zaoferowania…

     - Posłuchaj uważnie – przerwał mu Mario, tracąc cierpliwość. – Nie mówimy tu o kulcie łagodnej Azury, czy hedonistycznej sekcie Sanguine. Mówimy o bardzo złym kulcie, poświęconym najokrutniejszemu z daedrycznych książąt, Mehrunesowi Dagonowi, który marzy o tym, by nasz świat zniszczyć. Nie urządzić na swoją modłę. Zniszczyć. Dotarło to do ciebie? A Mityczny Brzask ma mu w tym pomóc. Już pomógł. Oni zabili cesarza!

     Gwinas upuścił swój kielich. Rozbił się w drobny mak, opryskując jego szatę i pozostawiając plamę wina na jasnym dywanie.

     - Ty… Ty mówisz poważnie – szepnął. – Ty nie żartujesz, prawda?

     - A wyglądam jak ktoś, komu chciałoby się śmiać? – prychnął Mario. – Niestety, mówię całkiem poważnie. Mityczny Brzask chce sprowadzić Mehrunesa Dagona do naszego świata i nie cofnie się przed niczym. Czego spodziewasz się po ludziach, którzy zamordowali prawowitego cesarza?

     - Mityczny Brzask?... To oni byli tymi... To oni go zabili? – oczy Gwinasa wyglądały jak dwa spodki. – A skąd ty o tym wiesz?

     - Bo byłem przy tym! – huknął Mario. – Byłem wśród tych, którzy eskortowali go w podziemiach. I widziałem to na własne oczy. I uwierz mi, zrobię wszystko, żeby ich powstrzymać. Wszystko!

     Gwinas usiadł, podpierając się drżącymi rękami o oparcie fotela.

     - Wiem, że mówisz prawdę – odezwał się słabym głosem. – Potrafię to wyczuć. Między innymi dlatego mogę się ubierać dziś w taką szatę i mieszkać w takim hotelu – próbował się uśmiechnąć, ale przez usta przebiegł mu tylko niewyraźny grymas. – Nie miałem o tym pojęcia. Musisz mi uwierzyć. Nie wiedziałem… to znaczy, wiedziałem, że oni są daedrycznym kultem. Czytałem dwa poprzednie tomy Camorana. Jego wizje o Mehrunesie Dagonie uznałem za fascynujące, nawet rewolucyjne. Ale zamordować cesarza? Maro, chroń nas!

     - A to dopiero początek – westchnął Mario. – Pierwszy krok do zniszczenia świata. Czego spodziewałeś się po Mehrunesie Dagonie? Nagrody? Byłem w Otchłani, widziałem, jak nagradza swoje sługi. Umierają w klatkach, albo wiszą za nogi. I to tylko ci, którzy nie zostali od razu wrzuceni do lawy. Pragniesz takiego losu?

     Gwinas z przestrachem potrząsnął głową.

     - Ja chyba… Ja chyba wiem, kim jesteś – szepnął. – Domyślam się. Jesteś Ostrzem, prawda? Nie, nic nie mów, wiem, że ci nie wolno. Posłuchaj – pochylił się ku niemu. – Zafascynował mnie daedryczny kult, to prawda, ale nic nie wiedziałem o jego udziale w tej zbrodni. Co mam zrobić, żebyś mi uwierzył?

     Mario przez chwilę wpatrywał się w jego oczy.

     - Trzymaj się od nich z daleka – odrzekł w końcu. – I naprawdę, lepiej byłoby, gdybyś odsprzedał mi tę książkę.

     - Tak, oczywiście – elf chwycił leżącą na stoliku księgę i wcisnął mu ją w ręce. – Nie trzeba – dodał, gdy Mario chwycił za sakiewkę. – Po prostu ją zabierz. Nie chcę, żeby ktokolwiek pomyślał, że miałem cokolwiek wspólnego z ich szalonymi intrygami. Proszę, trzeci tom jest twój. Co z nim zrobisz, to twoja sprawa. Nie mów mi, do czego ci potrzebna, nie chcę wiedzieć. Ja wracam do domu. Żałuję, że w ogóle wybrałem się w tę podróż.

     - Dziękuję – szepnął Mario z ulgą. – Nawet nie wiesz, jak bardzo pomogłeś teraz Cesarstwu.

     - To ja dziękuję – Gwinas uśmiechnął się nieśmiało. – Za otwarcie moich oczu. A przecież powinienem sam się domyślić, że Mehrunes Dagon oznacza zniszczenie.

     - Żebym jeszcze tylko wiedział, jak zdobyć czwarty tom – mruknął Mario. – Potrzebuję wszystkich czterech. Nie obiło ci się coś o uszy?

     - A owszem – uśmiechnął się elf dobrodusznie. – Tomu czwartego nie można kupić. Można go dostać tylko bezpośrednio od członka Mitycznego Brzasku.

     - No, to mam kłopot – Mario podrapał się po nosie.

     - Mogę ci pomóc – zaofiarował się Gwinas. – Umówiłem się na spotkanie ze Sponsorem, jak on sam się nazwał. I to w tej właśnie sprawie.

     Mario podniósł wzrok.

     - Poczekaj, mam tu pismo od niego.

     Wstał i podszedł do komody, z której wyjął zwinięty w rulon list. Zamachał nim, po czym podszedł do Maria o wcisnął mu rulon w rękę.

     - Proszę, weź je. To powie ci, dokąd pójść. Miałem zamiar się tam wybrać, ale po tym, co mi powiedziałeś – pokręcił głową. – Nie chcę mieć nic wspólnego z Mitycznym Brzaskiem. Przysięgam.

     Mario uśmiechnął się przyjaźnie.

     - Dziękuję ci – wyciągnął do niego rękę, którą elf niepewnie uścisnął. – Kto wie, czy właśnie nie zyskałeś udziałów w uratowaniu Cesarstwa? A może nawet świata. Oczywiście, wierzę ci. Ale muszę wiedzieć jeszcze jedno – potrząsnął rulonem. – Jak to dostałeś?

     - Pocztą – odrzekł Gwinas. – Normalną pocztą.

     - Przyszedł do Puszczy Valen?

     - Oczywiście – Gwinas zrobił obrażoną minę. – Myślisz, że do Valen nie docierają listy?

     - Nie o to mi chodzi – Mario potrząsnął głową. – Muszę wiedzieć, czy się spotkaliście. Czy oni wiedzą, jak wyglądasz?

     - Nie sądzę – elf potrząsnął głową. – Od wczorajszego wieczora nie kontaktowałem się tu z nikim, oprócz obsługi hotelu i księgarza.

     - To dobrze… No cóż, żegnaj w takim razie. I nie wspominaj nikomu o naszym spotkaniu.

     - Żartujesz? – uśmiechnął się. – Wiem, kim są Ostrza. Nigdy nie chciałbym się wam narazić.

     - I dobrze byłoby – rzekł jeszcze Mario z ręką na klamce - żebyś zniknął z miasta. Moja misja może się nie udać, a wtedy oni mogą zacząć cię szukać.

     Gwinas zadrżał, ale skinął głową.

     - Dzięki za ostrzeżenie. Tak zrobię. Wyjadę jutro z samego rana.

     - Bywaj – Mario uniósł dłoń. – I szczęśliwej drogi.

     Po czym zniknął za drzwiami, w ciemnym korytarzu. Nie zdążył jednak dojść do schodów, gdy otworzyły się drzwi od pokoju obok.

Hotel Tibera Septima - korytarz na piętrze, prowadzący do pokoi gości

     - Tutaj – szepnął Baurus. – Widzę, że masz tę księgę – dodał zamykając za nim drzwi. – Dobrze. Jak poszło? Czego się dowiedziałeś?

     Mario w kilku słowach streścił mu spotkanie z elfem.

     - A tu mam umówione spotkanie z Mitycznym Brzaskiem – dodał, demonstrując list.

     - Gdzie? Kiedy?

     - Jeszcze nie wiem – odparł, podchodząc do świecy i odpalając jedną od drugiej. – Jeszcze nie czytałem. Ale zaraz się dowiemy.

     Rozwinął rulon i dwie głowy pochyliły się nad ozdobnym, starannym pismem.


     Gwinasie,

     Zaobserwowaliśmy twoje zainteresowanie pismami Mistrza. Stawiasz właśnie pierwsze kroki w kierunku oświecenia. Wytrwaj na tej ścieżce, a być może dołączysz do wzniosłych szeregów wybrańców.

     Jeśli chcesz nadal kroczyć ścieżką Brzasku, będziesz potrzebował czwartego tomu „Komentarzy o Misterum Xarxes” pióra Mistrza. Można go otrzymać tylko od członka zakonu Mitycznego Brzasku. Jak Twój wyznaczony Sponsor. Przekażę Ci moją kopię, jeśli uznam Cię za godnego.

     Studiuj trzy pierwsze tomy dzieła Mistrza. Szukaj ukrytych znaczeń w słowach, najlepiej jak potrafisz. Gdy będziesz gotów, przyjdź do kanałów pod Elfimi Ogrodami w Cesarskim Mieście. Przyjdź sam. Podążaj głównym tunelem, aż dojdziesz do pomieszczenia ze stołem i krzesłem. Usiądź. Tam cię spotkam i dam Ci to, czego pragniesz.

     Sponsor


     Spojrzeli po sobie.

     - To może być przełom, którego szukamy! – oczy Redgarda rozbłysły.

     Wstał i zaczął energicznie przechadzać się po pokoju, jakby z podniecenianie mógł usiedzieć na miejscu.

     – Dobra robota! – mówił, ni to do siebie, ni do Maria. – Musimy zatem zdobyć ten czwarty tom. Jeśli Tar-Meena ma rację, możemy użyć tych ksiąg do zlokalizowania tajemnej świątyni Mitycznego Brzasku.

     - Znasz tę część kanałów? – spytał Mario.

     - Oczywiście – uśmiechnął się. – Znam kanały równie dobrze jak miasto. Wiem, gdzie jest to pomieszczenie. Byłem tam wiele razy, choć oczywiście, nie zdawałem sobie sprawy, co się tam odbywa. Nigdy tam nikogo nie zastałem, ale zawsze dziwiło mnie, że stół i krzesła są czyste i nie zakurzone. Takie spotkania muszą się tam odbywać bardzo często.

     - Idziemy teraz?

     Baurus pokręcił głową.

     - Zdecydowanie lepiej iść w dzień – odparł. – Po pierwsze, w kanałach jest wtedy jaśniej i nie trzeba używać pochodni. Światło wpada przez odpływy i kraty na włazach. Po drugie, jeśli wywiąże się tam jakaś awantura, w nocy usłyszy ją cała dzielnica. W dzień odgłosy miasta powinny ją zagłuszyć. W końcu po trzecie, w dzień gobliny, których niestety nie udało nam się nigdy stamtąd wykurzyć, są mniej aktywne. Proponuję spotkać się jutro rano na śniadaniu u Luthera, a potem pójdziemy. Jeśli dopisze nam szczęście, jutro będziemy mieli czwarty tom. I wiesz co? Włóż na siebie zbroję. Może się przydać.


Rozdział XXI

     Do budynku uniwersytetu udał się późnym rankiem, ale Tar-Meeny nie zastał. Spotkał się za to z Bothiel, uradowaną, jak dziecko, obdarowane wymarzoną zabawką. Od razu zaciągnęła go do dużego, zaciemnionego pomieszczenia.

     - Podziwiaj swoje dzieło – uśmiechnęła się. – Oczywiście, zbudowały to całe pokolenia uniwersyteckich magów, wykorzystując precyzyjne, dwemerskie mechanizmy, ale bez części, które nam dostarczyłeś, stało to bezużytecznie. Więc masz w tym ogromny udział. 

     Rozbłysły delikatne lampy, rozmieszczone dookoła, nieco tylko rozpraszające mrok. Ujrzał jednak, że komnata jest okrągła i wysoka, a jej środek stanowi jakieś ogromne, złociste urządzenie,  pełne trybów, wysięgników i innych mechanicznych elementów. W pierwszej chwili sądził, że to jakiś dwemerski monument, bo też czuł się trochę jak w świątyni. Jego kroki odbijały się takim samym echem, jak w świątynnej nawie. I ta cisza… Nie dochodził tutaj gwar z zewnątrz.

     Dookoła komnaty biegł chodnik, również wykonany z gęstej, złocistej kraty, na tyle grubej, że nie uginała się pod jego ciężarem. W jednym miejscu znajdował się łukowaty taras, wysoki na półtora wzrostu człowieka. Bothiel, jak trzpiotka, chwyciła go za rękę i zaciągnęła na górę.

     - Uruchom to – zachęciła go. – Zobacz to w pełnej krasie.

     I wskazała mu duży, prostokątny przycisk na czymś, co wyglądało jak pulpit. Z wahaniem położył na nim dłoń i nacisnął.

     Cisza ustąpiła miejsca hałasowi. Niezbyt głośnemu, ale tak nagłemu i tak zwielokrotnionemu przez echo, że w pierwszym odruchu podniósł ręce do uszu. Mechanizm ożył. Tryby zazgrzytały, dźwignie poruszyły się, a kolumna, podtrzymująca całość, wydała z siebie dźwięk, brzmiący jak westchnienie i zaczęła się obracać. Jednocześnie ponad urządzeniem niezwykłym obrazem zabłysła kopuła sklepienia.

     - To jest niebo! – stwierdził osłupiały. – To przecież najprawdziwsze niebo!

     Oto bowiem obraz, wyświetlony na kopule, przybrał wygląd nocnego nieboskłonu. Wyraźnie widział znajome gwiazdozbiory i mgławice. A w kopule poruszały się kule, wyobrażające planety. Poznał od razu, którą jest Nirn, otoczony dwoma księżycami. Dziwne, większy obracał się wokół planety, a mniejszy wokół większego… Tylko dlaczego Nirn też krąży wokół…

     - To jest słońce – uśmiechnęła się Bothiel. – Tak, dobrze słyszysz. W centrum znajduje się słońce, a Nirn krąży wokół niego, obracając się dookoła własnej osi. Księżyce zaś krążą wokół Nirnu, ale w specyficzny sposób. Masser krąży wokół planety, ale Secunda jest w zasadzie księżycem Massera.

     - Sadziłem, że to Nirn stoi w miejscu – bąknął nieśmiało.

     - Wielu tak sądzi – potwierdziła Bosmerka. – Ale to nieprawda. W środku jest słońce. Popatrz teraz.

     Niebo nieco przygasło, za to rozbłysła ognista lampa w samym środku układu, jakby słońce nagle zaświeciło.

     - Nirn krąży wokół słońca – mówiła dalej Bothiel. – I obraca się. Zwróć uwagę, że przez to raz oświetlony jest z jednej, a raz z drugiej strony. Wiesz, co to znaczy?

     - Dzień i noc! – zawołał olśniony. – To dlatego mamy dzień i noc!

     - Brawo – roześmiała się Bothiel. – A teraz zwróć uwagę na księżyce. Spróbuj wyobrazić sobie, że stoisz na tym Nirnie, w urządzeniu – wskazała planetarium. – Zauważysz wtedy, że patrząc stamtąd, księżyce raz są oświetlone całkowicie, raz jedynie w połowie, innym razem widać jedynie jego cienki rąbek, albo nawet nie widać ich w ogóle. To właśnie dlatego. One nie świecą, tylko odbijają światło słońca.

     - To dlatego mamy fazy księżyców… - znów wybąkał zdumiony.

     To była niezwykła chwila. Zrozumiał w niej tak wiele, w dodatku w tak krótkim czasie. Patrzył olśniony w błyszczące, metalowe kule, przepełniony niezmierzoną radością. Jak cudownie jest zrozumieć świat! Rozumiał dotąd zwierzęta, rozumiał las, wiedział dlaczego pada deszcz, wiedział co oznacza poranna mgła i skąd bierze się rosa. Ale gwiazdy i księżyce były dla niego czymś niewyobrażalnym, właściwym bogom. Nawet Stary Myśliwy nie wiedział o nich zbyt wiele. Nauczył go oceniać czas i kierunek, na podstawie ich położenia, a także przewidywać pogodę według intensywności ich światła, ale to wszystko. Nie umiał wyjaśnić mu istoty sprawy. Tę zrozumiał dopiero teraz i zdumiał się nad jej genialną prostotą.

Planetarium w Cesarskim Mieście

     I nagle dotarło do niego, że jest ktoś, kto tę doskonałość chce zniszczyć. I otrzeźwiło go to.

     - Pani – skłonił się Bosmerce. – Jestem niezmiernie wdzięczny  za otworzenie mi oczu. Czy mogę zadać ci kilka pytań również o inne rzeczy?

     - Oczywiście – Bothiel uśmiechnęła się zachęcająco. – Muszę jednak uprzedzić, ze nie na każde pytanie wolno mi odpowiedzieć. Magia to sztuka tajemna, zatem niektóre rzeczy muszą pozostać tajemnicą. O co chcesz spytać?

     - O kilka magicznych przedmiotów, które udało mi się zdobyć.

     I wyjął z sakwy oba kamienie pieczęci.

     Bothiel zaskoczona wzięła je do rąk.

     - Nie pytam, skąd je masz – szepnęła. – Rozumiem, że ty też możesz mieć swoje tajemnice. Ale strzeż się. Te kamienie nie pochodzą z naszego świata. Wibrują potężną magią i nie jest to dobra magia. Oba są jak klejnoty duszy, ale zawierają też zaklęcie. To niezwykłe. Można przy ich pomocy zakląć jakiś przedmiot i wcale nie jest do tego potrzebny żaden magiczny katalizator. One mają zaklęcia już w sobie! Ten – podniosła prawą dłoń, w której tkwił kamień z błękitną poświatą – jest związany z błyskawicami. Jeśli nałożysz to zaklęcie na pancerz, będzie cię częściowo przed nimi chronił. Jeśli na broń, będzie zadawać dodatkowe obrażenia od wyładowań. Natomiast ten drugi jest szczególnie mroczny. Zawiera magię, właściwą wampirom. To zaklęcie, nałożone na broń, wysysa z ofiary siły witalne. I robi to szybko. Jak wampir.

     Z obrzydzeniem oddała mu oba kamienie.

     - A to? – podał jej pierścień, znaleziony w Otchłani.

     - Zdumiewające – otworzyła szeroko oczy. – Pierścień ochronny, niezwykle cenny. Chroni przez błyskawicami i magią błyskawic.

     - Tak jak tamten kamień?

     - Nie… On chroni… Czy to możliwe? Tak, on chroni całkowicie! Czekaj… Włóż go na palec.

     Podała mu pierścień, a on posłusznie wsunął go na palec. I wtedy Bothiel niespodziewanie uderzyła w niego potężnym wyładowaniem.

     - Co robisz? – krzyknął przerażony, odruchowo odskakując.

     Ale Bothiel uderzyła jeszcze raz. Błyskawice uderzyły w jego ciało, ale nie zrobiły mu krzywdy.

     - Rozumiesz? – spytała Bothiel. – Nic ci się nie stało! Nic! Ten pierścień chroni całkowicie. Z tym pierścieniem na palcu żaden atronach burzy, ani żaden inny mag, miotający błyskawice, nie jest w stanie ci zaszkodzić. Noś go zawsze. Nigdy nie zdejmuj. Tam, skąd masz te kamienie, bo domyślam się, skąd je masz, atronach burzy jest czymś bardzo pospolitym.

     Skłonił jej się w podziękowaniu. Oczy rozbłysły mu jak u drapieżnego zwierzęcia. Teraz stał się jeszcze silniejszy. I wykorzysta magię Mehrunesa Dagona przeciwko niemu samemu.

     - W takim razie, ten kamień jest mi niepotrzebny – spojrzał na jeden z kamieni pieczęci. – Chcesz go? Może ci posłużyć do badań.

     - Nie chcę – odrzekła Bothiel, wzdrygając się bezwiednie. – To mroczna magia. Nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Nie boję się jej, ale chcę zachować czystość. Dla mnie to ważne. Nie pozbywaj się go tak łatwo. Kto wie, może ci się jeszcze przydać.

     Skłonił się i pożegnał, chowając okrągły kamień do sakwy.

*          *          *

     Z Tar-Meeną spotkał się dopiero przed południem. Była to stara już Argonianka, ale wciąż krzepka i w dobrym zdrowiu. Spojrzała na niego swymi gadzimi oczami, ale niczego z tego spojrzenia nie wyczytał. Argonianie w ogóle byli trudni w kontaktach. Zupełnie inne twarze, inne oczy, inna mimika, w dodatku bardzo ograniczona. Nigdy nie można było domyślić się, w jakim są nastroju. Spojrzenie, które wyglądało groźnie, mogło być w zamierzeniu całkiem przyjazne i odwrotnie. Sztywne, gadzie szczęki nie umiały się krzywić w uśmiechu, ani złośliwym grymasie. Pozostawała modulacja głosu, ale i to było jedynie czymś w rodzaju sygnału, wysyłanego świadomie przez Argonianina, który wcale nie musiał być prawdziwy. Dość, że w kontaktach z nimi Mario zachowywał daleko posunięty dystans i odruchowo każdego z nich traktował jak kogoś, kto łatwo może go oszukać.

Przedsionek Tajemnego Uniwersytetu - to tutaj Mario spotkał się z Tar-Meeną


     To wszystko jednak nie przeszkodziło mu w zachowaniu odpowiednich manier. Skłonił się grzecznie, aczkolwiek nie uniżenie, pozostając w ukłonie przez chwilę, odpowiednio długą do wieku Argonianki i jej wysokiej pozycji. Ta odkłoniła mu się, choć nie wstała, co w jej wieku było najzupełniej zrozumiałe i w żaden sposób nie stanowiło nietaktu, zwłaszcza wobec kogoś tak młodego. Mario pozdrowił ją i przedstawił się. Argonianka przez chwilę świdrowała go wzrokiem.

     - A, ty musisz być tym, o którym dostałam wiadomość… - odezwała się skrzekliwym, nieco zachrypniętym głosem.

     Przez głowę młodzieńca przebiegła burza. Jaką wiadomość? Od kogo? Od szpiegów Mitycznego Brzasku, czy od Baurusa? Nie uszło to uwadze Tar-Meeny. Coś jak wesoły błysk zamigotał w jej oczach.

     - Jak mogę ci pomóc? – spytała, modulując swój głos na ciepłą nutę.

     - Chodzi mi o informacje – odrzekł niepewnie. – Potrzebuję informacji… o Mitycznym Brzasku.

     Przekrzywiła głowę, w geście zrozumienia.

     - Wiesz o nich? – pokiwała głową. – Jeden z najbardziej sekretnych daedrycznych kultów.

     Wstała i wolnym krokiem podeszła do niego całkiem blisko.

     - Niewiele o nich wiadomo – zniżyła głos. – Podążają za naukami niejakiego Mankara Camorana, którego zwą Mistrzem. Mroczna postać sama w sobie… Obawiam się, że wiele ci nie pomogę. Sama niewiele o nich wiem. Co konkretnie chcesz wiedzieć?

     - Znalazłem jedną z ich książek – zademonstrował tom, zabrany napastnikowi. – Próbowałem czytać, ale nic z tego nie rozumiem.

     - A, tak – skinęła głową, rzuciwszy okiem na księgę. – „Komentarze do Misterium Xarxes”. Cudownie… Jesteś zatem naukowo zainteresowany daedrycznymi kultami?

     Jej wzrok był tak przenikliwy, że Mario poczuł się nieswojo. Wiedział, że nie wolno mu wyjawić za wiele, ale zdawał sobie tez sprawę, że ma przed sobą doświadczoną mistrzynię sztuk magicznych i żadna prawda się przed nią nie ukryje. Postanowił powiedzieć prawdę.

     - Nie, nie do końca. Ja… Ja muszę ich znaleźć.

     Gardło Tar-Meeny zatrzęsło się lekko, gdy parsknęła śmiechem.

     - Znaleźć ich, co? – spytała pobłażliwym tonem, po czym odwróciła się od niego i podreptała kilka kroków w stronę ławki. – Nie będę dalej wścibiać nosa. Oficjalny biznes i tak dalej… –  usiadła z ciężkim westchnieniem. – Przywykłam do współpracy z Ostrzami, nie martw się.

     Mario zadrżał.

     - Dlaczego wspominasz o Ostrzach? – spytał ostrożnie.

     Argonianka znów parsknęła śmiechem.

     - Ech, wy… Ludzie. Tak łatwo czyta się w waszych twarzach. Skąd ten pąs na twoich policzkach? Skąd te nagle spocone skronie? Skąd ta zmarszczka na czole? Ech, naprawdę nie musisz się martwić. Członka waszej organizacji wyczuwam z daleka. Czy nie od nich dowiedziałeś się o mnie? Czy polecaliby kogoś, niegodnego zaufania?

     Mario odetchnął nerwowo. Czuł się zagubiony.

     - Współpracujesz z Ostrzami? – spytał.

     - Od dawna – odparła Tar-Meena. – A mimo to, nie zdołaliśmy ocalić cesarza… No cóż, nie po to przyszedłeś, żeby przeżywać żałobę. Chcesz ich znaleźć. Nic więcej nie mów, to wystarczy. Domyślam się nawet, dlaczego. W każdym razie, nie będzie to łatwe.

     Zerknęła na księgę, którą Mario trzymał w ręce.

     - To pierwszy tom, prawda? – spytała.

     Mario przytaknął.

     - Trochę sama studiowałam pisma Mankara Camorana, przynajmniej te, które mogłam znaleźć – odezwała się w zamyśleniu. – Z tekstu jasno wynika, że „Komentarze” wydano w czterech tomach, ale ja widziałam tylko dwie pierwsze części. Jestem pewna, że jego pisma zawierają ukrytą wskazówkę do lokalizacji sekretnej świątyni Mitycznego Brzasku, poświęconej Mehrunesowi Dagonowi. Ci, którzy znajdą tę ukrytą ścieżkę, udowodnią, że stali się godni wstąpienia w szeregi kultu Mitycznego Brzasku. Odnalezienie świątyni jest pierwszym testem.

     Spojrzała na niego.

     - Ale jeśli chcesz ich znaleźć – dodała cicho – będziesz potrzebował wszystkich czterech tomów „Komentarzy”.

     Mario poczuł, że policzki zaczynają mu płonąć.

     - Wszystkich czterech… - powtórzył bezwiednie. – A gdzie mogę znaleźć te książki?

     - Jedna jest tutaj – odrzekła, wstając. – Chodź za mną.

     Zaprowadziła go do dużego pomieszczenia na piętrze, całego obstawionego półkami, pełnymi najróżniejszych woluminów. Nietrudno było zgadnąć, że właśnie znalazł się w uniwersyteckiej bibliotece. I aż pokręcił głową ze zdumienia. Nie miał pojęcia, że na świecie jest aż tyle ksiąg.

     Tymczasem Tar-Meena podeszła do jednej z półek i sięgnęła z niej tom, bardzo podobny do tego, który trzymał w ręku.

     - Możesz dostać biblioteczną kopię tomu drugiego – podała mu wolumin. – Obchodź się z nim ostrożnie, proszę. Jak już powiedziałam, nigdy nie widziałam tomu trzeciego, ani czwartego. Nie wiem, gdzie ich szukać. Ale jeśli mogę coś poradzić, spróbuj w „Pierwszym Wydaniu”. To księgarnia w dzielnicy handlowej. Phintias, właściciel, wspomaga różnych specjalistycznych kolekcjonerów. Może wiedzieć, gdzie je znaleźć.

     Ruszyli ku wyjściu.

     - Członkowie kultu rozrośli się w siłę – mówiła po drodze. – Nie stało się to z dnia na dzień. Musieli używać tych ksiąg, zatem musiały być dostępne. Jeśli chodzi o rzadkie księgi, Phintias jest ekspertem. Kto wie, może nawet będzie miał jedną z nich.

     - Czy jeśli znajdę te księgi – potarł niepewnie nos. – Mam na myśli… Mnie być może one niczego nie powiedzą. Czy mogę dalej liczyć na twą pomoc?

     - Oczywiście – pokiwała głową. – Sama jestem ciekawa tych dwóch ostatnich tomów. Gdyby udało ci się je zdobyć, to uniwersytet będzie twoim dłużnikiem. Chociaż… Wczoraj Bothiel oświadczyła, że już nim jest.

     Tym razem uśmiech w jej głosie był wyraźny. Pożegnali się ciepło.

     Gdy tylko Mario stanął na moście miedzy uniwersytetem a murami miasta, zaraz ogarnęły go wątpliwości. Czuł, że powinien czym prędzej udać się do księgarni, ale to, co powiedziała mu Bothiel, całkowicie opanowało jego myśli. Wampirza magia, zaklęta w kamieniu pieczęci! Przecież jeśli nałoży to zaklęcie na miecz, zyska niezwykle skuteczną i groźną broń!

     Skierował się więc w stronę portu i swej skromnej chatki. Przez całą drogę rozmyślał. Niewiele wiedział o zaklinaniu, ale coś tam słyszał. Wiedział, że zaklinanie przedmiotu polegało na nałożeniu na niego zaklęcia. Zaklęcie trzeba było znać i umieć się nim posługiwać. To pierwszy warunek. Po drugie, potrzebny był naładowany kamień duszy. Im większą duszę zawierał klejnot, tym silniej można było zakląć przedmiot. I potrzebny był jeszcze magiczny katalizator, specjalny warsztat do zaklinania, jakiego nigdy nie widział na oczy i z pewnością nie umiałby się nim posługiwać. Ale Bothiel twierdziła, że w przypadku kamienia pieczęci warsztat, ani zaklęcie nie były potrzebne. Zaklęcie już tkwiło w kamieniu. Trzeba było je tylko przenieść na broń, wraz z magicznym ładunkiem. A jak? Tak samo, jak podładowywał zaklętą broń, przy pomocy zwykłego klejnotu duszy. To potrafił nawet on.

     Gdy spiesznym krokiem dotarł do swej chatki, otarł pot z czoła i starannie zaryglował drzwi. Po chwili daedryczny miecz i kamień pieczęci leżały już przed nim na stole. Zrobił kilka głębokich oddechów, aby się uspokoić, po czym przytknął kamień do ostrza. Jeszcze kilka oddechów i wizualizacja. Wyobraził sobie, że z każdym oddechem energia z kamienia przesuwa się w stronę miecza. Jeszcze jeden wydech, nieco mocniejszy, niż pozostałe i… Kamień rozwiał się w powietrzu, za to ostrze błysnęło krwistoczerwoną poświatą. Udało się! Z zadowoleniem chwycił za rękojeść i uniósł miecz nad głowę. Po wniknięciu zaklęcia, poświata przygasła, ale pozostał ledwo dostrzegalny, opalizujący blask. Z zadowoleniem machnął mieczem raz i drugi. Tak, to była broń godna Bohatera z Kvatch! Miecz, wykuty w Otchłani, z zaklęciem z Ochłani, użyty przeciwko Otchłani.

     Z namaszczeniem chwycił miecz w obie dłonie, tak że spoczywał na nich, jakby miał zamiar go komuś podarować. Taki miecz musi mieć imię. Widział kiedyś, jak rycerze nadają imiona swoim mieczom, pamiętał, co wtedy mówili. Uniósł więc miecz ponad głowę, jakby ofiarowywał go jakiemuś bóstwu.

     - „Miecz Wampira” – szepnął wzruszony. – Oto jedyna rzecz większa od ciebie!

*          *          *

     Przez cały wieczór próbował zagłębić się w lekturę dzieł Mankara Camorana. Były jednak napisane tak kwiecistym i skomplikowanym językiem, że niemal każde zdanie musiał czytać kilkakrotnie, bo po drodze gubił jego sens. Poza tym, treść wydała mu się miałka i płytka. Zawierała zapewnienia, że czytelnik przez samą chęć wstąpienia do sekty, staje się częścią elity, górującej nad resztą tłumu. Potem następowała obietnica raju. A potem ciąg zdań, z których trudno było wyłapać jakikolwiek sens, poza tym, że napisano je bardzo patetycznie. Zniechęcony odłożył pierwszy tom na półkę i sięgnął po drugi. Był jeszcze trudniejszy. Mówił o przemianie, jaka dokona się w człowieku, gdy wstąpi w szeregi Mitycznego Brzasku i chwale, jaką ześle na niego Mehrunes Dagon. Tyle zrozumiał między zdaniami, bo zapisy nadal były rozwlekłe, przesadne i zawiłe. Dla niego wyglądały jak zupełne bzdury, bez ładu i składu, a nawet wspólnego kontekstu. Tylko chory umysł mógł się tym zachwycić.

     - Możliwe, że po prostu jestem za głupi – mruknął sam do siebie.

     A tu trzeba nie tylko zrozumieć sens, ale jeszcze znaleźć ukryte wskazówki. Księga mówiła o czterech kluczach do świątyni. I to akurat zrozumiał. Cztery klucze to cztery tomy. Ale to wszystko. Niczego więcej nie znalazł.

     Odłożył książkę i zdmuchnął świece, po czym założył ręce za głowę i wyciągnął się w łóżku. Czyżby Mityczny Brzask składał się z samych tuzów intelektu? Przecież żeby cokolwiek z tego pojąć, a jeszcze do tego znaleźć ukrytą wskazówkę, trzeba być geniuszem! On nie potrafił nawet przebrnąć przez te zapiski, a co dopiero odszukać ich ukryty sens. Może trzeba je studiować latami? Może wtedy nachodzi człowieka olśnienie? A jednocześnie ukryte treści wsączają się w mózg czytelnika, zatruwając go i czyniąc z niego bezwolne narzędzie w rękach okrutnego, daedrycznego pana…

     Nawet nie wiedział, kiedy zmorzył go sen.

     Rankiem wstał trochę później niż zamierzał. Wykąpał się w jeziorze, które rozlewało swe wody tuż pod jego domem, po czym zaparzył sobie ziół i zjadł śniadanie, z kawałka ciemnego chleba i owczego, wędzonego sera. A potem przypasał miecz, chwycił sakwę i wyszedł przed dom, kierując się w stronę miasta. Przeszedł obok statku, który tak bardzo mu się podobał, Przeszedł blisko. Bardzo blisko, udając, że nie zauważa wściekłego spojrzenia Dunmerki. Od kiedy jego daedryczny miecz przemienił się w „Miecz Wampira”, przybyło mu pewności siebie. Nie był jeszcze dobrym szermierzem, ale już sobie jako tako radził. Przeszedł przez Centrum, obok Pałacu Cesarza, obrzucając go smutnym spojrzeniem. Pusty pałac i wspomnienie Uriela Septima nieco go przygnębiły, ale tylko na chwilę, bowiem wyobraził sobie Martina w gronostajowym płaszczu, jak wstępuje w jego progi, by objąć należne mu dziedzictwo. A on i Baurus zaciągają pod bramą wartę honorową…

     „Pierwsze Wydanie” było znaną w mieście księgarnią i introligatornią. Placówka ta znajdowała się niedaleko bramy, więc gdy tylko wyszedł z Centrum, od razu zauważył szyld. Nieco onieśmielony, otworzył drzwi i wszedł do środka.

     Sklep był przestronny i jasny. Wiadomo, książek nie kupuje się po ciemku. Wysoki właściciel wyglądał dostojnie i poważnie, choć nie miał więcej niż czterdzieści lat. Czuprynę miał wciąż ciemną i gładko przyczesaną, a oczy spoglądały na niego bystro i bez nachalnej ciekawości.

     - Czym mogę służyć? – spytał, gdy Mario podszedł do lady.

     - Poszukuję pewnej księgi – odezwał się Mario, wstydząc się własnej nieśmiałości. – Jedna z mistrzyń na Tajemnym Uniwersytecie wspomniała, że może tutaj uda mi się ją znaleźć. „Misterium Xarxes”.

     Phintias uniósł brwi w wyrazie zdziwienia, ale błysk zrozumienia odbił się w jego oczach.

     - Chyba masz na myśli „Komentarze do Misterium Xarxes” Mankara Camorana – uśmiechnął się. – „Misterium Xarxes” to dzieło daedryczne i jeśli gdzieś jeszcze istnieje, to z pewnością głęboko ukryte, być może w Otchłani.

     - Tak, istotnie – przytaknął Mario, przepraszającym tonem.

     - Częsty błąd – pocieszył go Phintias ciepłym głosem. – To dzieło występuje w czterech tomach. Dwa pierwsze tomy są rzadkie, ale można się na nie natknąć od czasu do czasu.

     Mario odruchowo chciał odpowiedzieć, że ma już dwa pierwsze tomy, ale ugryzł się w język. Nie wolno mówić za wiele.

     - Trzeci i czwarty – ciągnął Phintias – są właściwie nie do zdobycia.

     Mario poczuł, jak oblewa go zimny pot.

     - Potrzebuję właśnie tomu trzeciego i czwartego – jęknął.

     Phntias westchnął i dotknął czoła.

     - Tak się składa, że mam tutaj kopię tomu trzeciego…

     Mario podniósł głowę i spojrzał na niego z nadzieją. Jednak Phintias wciąż miał zasępioną minę.

     - Ale obawiam się, że jest to… specjalne zamówienie – Phintias rozłożył ręce. – Już zapłacone przez innego klienta. Przykro mi.

     - Bardzo mi zależy – poprosił Mario. – Zapłacę każdą cenę! Choćby dwa, a nawet trzy razy tyle, co tamten klient.

     Phintias uśmiechnął się i potrząsnął głową.

     - To nie kwestia pieniędzy – oświadczył polubownie. – Moja księgarnia ma renomę, wyrobioną przez pokolenia. Nie mogę jej stracić w ten sposób. Gwinas byłby strasznie niezadowolony, gdyby to znikło, kiedy przyjdzie to odebrać. Tak więc, przykro mi, nie mogę ci pomóc.

     - Gwinas?

     - Nie znam go osobiście – odrzekł Phintias. – To jakiś uczony z Valen. Bosmer, zapewne. Bardzo chciał dostać trzeci tom „Komentarzy” Camorana. Przebył długą drogę z Puszczy Valen, specjalnie po to, by ją u mnie odebrać. Nie mogę go zawieść.

     Mario westchnął i ze zrozumieniem pokiwał głową.

     - Ale możesz się z nim spotkać – podpowiedział Phintias. – Powinien się tu zjawić… Prawdę powiedziawszy, spóźnia się już na to spotkanie. Miał przybyć przedwczoraj, ale zdaję sobie sprawę, że z Valen droga daleka i takie opóźnienie nie jest niczym szczególnym. Mogę was umówić, gdy tu przybędzie. Może zgodzi się ją odsprzedać, choć na twoim miejscu nie robiłbym sobie wielkich nadziei. Bardzo mu na niej zależało. Ale może pozwoli ci chociaż do niej zajrzeć, coś skopiować, porobić notatki, albo przeczytać interesujący cię fragment.

     Mario pokiwał głową. Ktoś, kto decyduje się na tak daleką podróż, tylko po to, by odebrać zamówioną księgę, z pewnością jej nie sprzeda.

     Tymczasem Phintias, widząc jego zawiedzioną minę, zapewnił Maria, że poprosi Gwinasa, aby spotkał się z nim w księgarni, w południe.

     - Zachodź do mnie codziennie o tej porze – zaproponował. – Spodziewam się go lada dzień. A jeśli nie będzie chciał tutaj, poproszę go, by wyznaczył inne miejsce i przekażę ci tę wiadomość.

     - Nie wiem, jak dziękować – Mario skłonił głowę.

     - Och, to nic takiego – uśmiechnął się Phintias i mrugnął łobuzersko. – Uwierz mi, że uprzejmość w zawodzie kupca bardzo popłaca.

     Spytał go jeszcze o imię i jeszcze raz zapewnił, że przekaże wiadomość przybyszowi z Valen, gdy tylko ten zajdzie do jego księgarni. Mario podziękował, ale ze sklepu wyszedł ze spuszczoną głową.