Rozdział XXV

     W Cesarskim Mieście zjawił się późnym popołudniem. Przebrał się w swej chatce, chwycił w dłoń zdobyty ostatnio kamień pieczęci i w świetle czerwonego, zachodzącego słońca udał się na uniwersytet. Tar-Meena już na niego czekała.

     - Zabrałam kopie pierwszych dwóch tomów od moich kolegów – oznajmiła. – I spędziłam trochę czasu na ich studiowaniu.

     Zmarszczyła nos, co zapewne u Argonian było odpowiednikiem uśmiechu.

     - Mankar Camoran z pewnością jest fascynującym pisarzem – dodała. – Niewątpliwie szalonym, ale fascynującym. Ale chyba udało mi się wyjaśnić zagadkę, która cię dręczyła.

     - O świątyni Dagona? – ożywił się Mario.

     - Jeszcze nie – uniosła dłoń. – Na to potrzebuję jeszcze trochę czasu. Jeśli moje podejrzenia są słuszne, jutro o tej porze będę już coś wiedzieć. Muszę bowiem przestudiować jeszcze dwa pozostałe tomy. Ale chyba wpadłam na trop.

     Dała mu znak, by przysunął się bliżej.

     - Dręczyło cię to, że nic nie rozumiesz z treści, prawda? – szepnęła. – Że inni, wcale nie mądrzejsi od ciebie, potrafią odgadnąć wskazówki, a ty nie. Otóż, chyba wiem, dlaczego. Jesteś zbyt prostolinijny, nie potrafisz kroczyć ścieżką kłamstw i manipulacji. Dlatego wskazówek szukałeś w treści, a one zdaje się są zupełnie gdzie indziej.

     - Gdzie?...

     - W druku – odparła tajemniczym tonem. – W szacie graficznej. W inicjałach, rozpoczynających każdy paragraf. Być może tego właśnie wymaga Mehrunes Dagon…

     - Nie rozumiem.

     - On nie potrzebuje osób prawych i kroczących jasną ścieżką. On ściąga ku sobie tych, którzy szukają dróg na skróty. Tych, którym nie podoba się świat porządku i harmonii. Tych, którzy w każdym słowie, czy geście, doszukują się spisku. Tych, którzy na wszystko, co widzimy, patrzą inaczej. Tych, których nie stać nawet na wysiłek dokładnego wczytania się w słowa Camorana, bo tylko tacy rozwiążą tę zagadkę.

     Widząc jego zagubienie, życzliwie uścisnęła mu dłoń.

     - Przyjdź jutro – powiedziała. – Coś mi się wydaje, że jutro zagadka zostanie rozwiązana.

     Zapytał jeszcze o kamień pieczęci. Tak jak przypuszczał, miał on nałożone na siebie zaklęcie ognia. Broń, zaklęta tym kamieniem, zadawała dodatkowe obrażenia od ognia. Jeśli zaś nałożyć je na część pancerza, albo element biżuterii, na przykład naszyjnik, częściowo chronił on noszącego przed takowymi obrażeniami. Mario podziękował i wyszedł zamyślony. Nie wiedział, czy to zaklęcie kiedykolwiek mu się przyda, ale i tak zaklnie sobie jeden ze znalezionych pierścieni. Kto wie, co go w życiu czeka.

Tajemny Uniwersytet

     Most, łączący miasto z uniwersytetem, prowadził prosto do Arboretum. Baurus stał w cieniu wielkiego platanu, w pobliżu bramy, prowadzącej do Centrum.

     - Na razie nic, ale jest na tropie – szepnął Mario, zwalniając, ale się nie zatrzymując. – Jutro o tej samej porze.

     Baurus ledwo dostrzegalnie skinął głową. Mario przeszedł mimo i skierował się do innej bramy, prowadzącej do dzielnicy świątynnej, gdzie znajdowało się wyjście do portu. Nie minęło wiele czasu, a zapalał świecę w swojej chatce. Rozpalił też niewielki ogień w kominku, bo zerwał się zimny wiatr znad gór Jerral i w chatce było chłodno. Zjadł spóźnioną kolację i położył się na łóżku, ale nie mógł zasnąć.

     - Muszę kupić sobie kilka książek – myślał. – Właśnie na takie wieczory.

     Postanowił zaopatrzyć się w podręczniki do nauki walki wręcz. Phintias z pewnością będzie miał coś na ten temat. Może będzie też coś o magii zniszczenia, której mógłby używać w walce? Albo o magii przywracania, leczącej rany. Przydałoby się też w wolnych chwilach zająć alchemią. Do tej pory kupował potrzebne mu mikstury. Ale może gdyby nauczył się je wytwarzać sam, uniezależniłby się od alchemików i ich nieregularnych dostaw. Wiedział dobrze, kogo o to zapyta. Ale na to przyjdzie czas. Kiedyś tam, gdy upora się z tym zadaniem.

     Pierwszy krok, to znaleźć się w tajemnej świątyni. A tam trzeba znaleźć Amulet Królów, o ile tam właśnie się znajdował. Mario przypuszczał, że taki artefakt będzie znajdował się w specjalnym miejscu. Albo na ołtarzu, albo w jakimś skarbcu.

     Ale co zrobi, jeśli okaże się, że go tam nie ma? Będzie musiał za wszelką cenę dowiedzieć się, gdzie on jest. Jak? Nie miał pojęcia. Ale nie wiedział, jak wygląda świątynia Dagona, ani kogo tam spotka. Za wcześnie, by planować cokolwiek. Trzeba będzie improwizować. Westchnał ciężko. Prawdę mówił Jauffre, gdy wspominał o obowiązkach, jakie go czekają. Nie czekać na rozkaz, na instrukcję, na sugestię. Trzeba myśleć samemu.

     Zasnął w końcu i spał dość długo, znacznie dłużej niż zamierzał. Zanim wstał, wykąpał się w jeziorze i zjadł śniadanie, prawie minęło południe. Wolnym krokiem udał się do miasta, by kupić trochę żywności i szpulkę mocnych nici, bowiem zauważył, że rozpruł mu się szew w wyściółce zbroi. Dopiero późnym popołudniem udał się na uniwersytet, a i tak na Tar-Meenę musiał trochę poczekać.

    Zjawiła się w końcu, z tajemniczą miną.

    - Jest jak myślałam – kiwnęła głową. – Znalazłam wskazówkę, ukrytą między kartami. Zagadka wcale nie była trudna. Usiądź obok mnie i popatrz – wskazała mu ozdobny inicjał. – Ważna jest pierwsza litera każdego paragrafu. Czytane razem, zawierają wiadomość. Masz coś do pisania?

     Zaprzeczył.

     - Tak myślałam – podała mu papierowy brulion i ołowiany sztyfcik. – Zapisz to sobie. Ukryta wiadomość brzmi: „Zielona Droga Cesarza, gdzie wieża dotyka południowego słońca”.

     Wolno zapisał sobie podyktowane przez Argoniankę zdanie. A potem spojrzał na nią uważnie.

     - I to ma być wskazówka? – jęknął. – To w dalszym ciągu jakiś bełkot.

     Ale Tar-Meena zdecydowanie zaprzeczyła.

     - To jasna wskazówka – odparła. – Znasz Zieloną Drogę Cesarza?

     - Brzmi jak tytuł księgi…

     - To pas zieleni wokół pałacu – odrzekła Tar-Meena zniecierpliwionym tonem. – I jednocześnie nekropolia. Tam trzeba szukać. Zapewne chodzi o jakiś grobowiec.

     - Świątynia Dagona miałaby się mieścić tuż obok pałacu cesarza? – Mario nie dowierzał własnym uszom. – W grobowcu na Zielonej Drodze Cesarza?

     - Raczej nie chodzi o świątynię – Tar-Meena pokręciła głową. – Tam nie byłoby dość miejsca. Zapewne znajdziesz jedynie kolejną wskazówkę. Na twoim miejscu rozejrzałabym się tam, póki jest widno. I wiesz co? Sama chętnie to zobaczę.

     Czuł się dziwnie, gdy kroczył obok niej, w drodze do pałacu cesarza. Po drodze minęli włóczącego się po Arboretum Baurusa, z którym Mario wymienił tylko spojrzenie. Znaleźli się w samym centrum Cesarskiego Miasta.

     Pałac cesarza był ogromny i stał w samym środku miasta, zbudowanego na planie koła. Otaczała go szeroka, okrągła promenada, wybrukowana jasnym kamieniem. Dalej był niski murek, a za nim, aż do muru, oddzielającego centralną dzielnicę od pozostałych, ciągnął się pas zieleni, na którym znajdowały się groby osób, szczególnie zasłużonych dla Cesarstwa.

     Tar-Meena rozejrzała się uważnie.

     - Musimy tylko znaleźć właściwy grób…

     Mario panicznie rozejrzał się na boki.

     - Ale jak? – westchnął. – Przecież tu są ich tysiące! Jak odgadniemy, który to?

     - Przypomnij sobie, jak brzmiała wskazówka – zamruczała. – „Gdzie wieża dotyka południowego słońca”. Pewnie chodzi o cień Wieży z Białego Złota. Południowe słońce… W południe cień wieży jest na północy. Więc pewnie będzie to w tamtej części tej nekropolii.

     Tar-Meena była jeszcze sprawna, ale już nie tak sprawna jak kiedyś. Minęło trochę czasu, zanim przeszli do następnej części. Za to właściwy grobowiec znaleźli bardzo szybko. I to wcale nie w północnej części dzielnicy. Przechodzili właśnie obok bramy do pałacu, gdzie straż trzymało dwóch legionistów, gdy Argonianka zerknęła w lewo i zatrzymała się gwałtownie.

     - Czekaj – zasapała. – Coś mi przyszło do głowy.

     - Co takiego?

     - Zmyliła mnie ta wzmianka o południowym słońcu – mruknęła bardziej do siebie niż do niego. – Możliwe, że dotyczy tylko pory dnia… Tak, to by się zgadzało… Tu, przy głównej alei, znajduje się grobowiec księcia Camarrila, a na nim jest mapa całej prowincji. Gdzie łatwiej pokazać miejsce niż na mapie? I jest coś jeszcze. Jest słońce. A ściślej, symbol południowego słońca. Może chodzić właśnie o to.

     Nie czekając na jego reakcję, ruszyła w tamtą stronę. Poszedł za nią i wkrótce znaleźli się w cieniu zewnętrznego muru, przy pokaźnym, sześciokątnym grobowcu.

Cesarskie Miasto. Grobowiec księcia Camarrila

     - Spójrz tylko – Tar-Meena wskazała ręką. – To mapa Cyrodiil.

     Mario zerknął na ścianę grobowca. Rzeczywiście, widniały na niej jakieś zatarte linie, wyobrażające cesarską prowincję. Podeszli bliżej. Mapa była całkiem dokładna. Wytrawiona w granitowym bloku, nieco zatarta w kilku miejscach, w innych wciąż ostra i wyraźna. Pokazywała wszystkie miasta oraz zarysy lądów, jeziora i rzeki. Tar-Meena przyłożyła do niej dłoń i zamknęła oczy. Trwała tak przez chwilę, po czym otworzyła oczy i z zadowoleniem skinęła głową.

     - Wibruje magią iluzji – oznajmiła. – I to wcale nie białą magią. Wygląda to na sprawkę mrocznej siły. Jestem prawie pewna, że to tutaj. Ktoś majstrował przy tym grobowcu. Musisz przyjść tu w południe. Zapewne na mapie pokaże się właściwe miejsce. A na razie chodź. Lepiej, żeby cię tu nikt nie zobaczył za wcześnie.

     Mario był gotów ją odprowadzić do bram uniwersytetu, jak zwyczaj nakazał, ale Tar-Meena tylko się roześmiała.

     - Nie jestem jeszcze aż tak stara – odrzekła. – Zostań tu i spotkaj się ze swoim towarzyszem.

     - Z kim? – uniósł brwi, udając zdziwienie.

     - Obrażasz mnie w tej chwili – odezwała się tonem przygany, ale jej głos nadal brzmiał wesoło. – Myślisz, że nie zauważyłam tajemniczych spojrzeń, wymienionych z tym młodym Redgardem, stojącym pod filarem? Ja rzadko czego nie zauważam, drogi chłopcze.

     Mario uśmiechał się zrezygnowany.

     - Przepraszam – bąknął. – Sama rozumiesz, taka służba.

     - Rozumiem, rozumiem – potrząsnęła jego ramieniem. – Myślę, że teraz już sobie poradzisz.

     - Nie wiem, jak ci się odwdzięczę – odrzekł Mario. – Bardzo mi pomogłaś.

     - Skoro mowa o wdzięczności – Tar-Meena zmrużyła jedno oko. – Możesz zdeponować trzeci i czwarty tom „Komentarzy” w naszej bibliotece? Oczywiście, dostęp będziesz miał nadal nieograniczony.

     - Zatrzymaj je – machnął ręką. – Już mi chyba nie będą potrzebne.

     - To bardzo hojna zapłata – zapewniła go. – To prawdziwe białe kruki. Dziękuję. Współpraca z Ostrzami to nie tylko zaszczyt, ale i korzyść – zaśmiała się skrzekliwie. – No cóż, żegnaj.

     - Jeszcze jedno pytanie.

     Zatrzymała się w pół kroku i odwróciła do niego.

     - Wiem już, czym są „Komentarze o Misterium Xarxes” – uśmiechnął się. – Ale ciekawi mnie, co to jest za misterium. W tych księgach niewiele o tym było.

     - To też księga – odrzekła Argonianka poważnym tonem. – Podobno istnieje tylko w jednym egzemplarzu, o ile w ogóle istnieje. To święta księga Mitycznego Brzasku. Przypuszczalnie napisana przez samego Mehrunesa Dagona. No cóż… Gdyby ona naprawdę istniała, byłaby artefaktem wielkiej i złej siły. Niewykluczone, że członkowie tej sekty właśnie z niej czerpią swoją moc.

     - Gdyby udało się ją zdobyć…

     Argonianka roześmiała się tylko.

     - Wątpię, czy udałoby ci się ją wykorzystać. Raczej to księga wykorzystałaby ciebie. Żaden śmiertelnik bez odpowiedniego przygotowania nie może spojrzeć na karty księgi, napisanej przez daedrę. Ale… Na pewno osłabiłoby to ten cały Mityczny Brzask. Oj, na pewno by ich osłabiło!

     I wolnym krokiem ruszyła w stronę bramy do mostu, prowadzącego na Tajemny Uniwersytet.

     - No i? – spytał Baurus, gdy zostali sami.

     - Jutro w południe będę wiedział – odrzekł Mario. – O ile Tar-Meena się nie myli.

     Streścił mu w kilku słowach przebieg ostatnich wydarzeń.

     - Raczej się nie myli – mruknął Baurus. – Raz, że ona rzadko się myli, a dwa, że ostatnio znacznie więcej ludzi zatrzymuje się przy tym grobowcu. Tak twierdzą pałacowi strażnicy. Mam tam swoje wtyki, a oni wiedzą, że interesuje mnie wszystko, co wydaje się niezwykłe. No, dobra, czyli poczekam do jutra. Odwiedzę cię po zmroku w twojej chatce. Tylko dokładnie odrysuj sobie tę mapę.

     Pożegnali się i każdy udał się w swoją stronę.

     Mario skręcił w kierunku portu. Chciał kupić dokładną mapę i kilka książek, ale w międzyczasie zrobiło się ciemno i sklepy w dzielnicy handlowej z pewnością już pozamykano. Wrócił więc do swej chatki i przyrządził sobie pyszną kolację, z małych kawałków dziczego udźca, uwędzonych w kominku. Popił to butelką piwa i, choć było już późno, wykąpał się w płytkich, przybrzeżnych wodach jeziora Rumare. Znał je dość dobrze i wiedział, że są zdradliwe. Kilka kroków od brzegu dno urywało się gwałtownie i zaczynała się głębia. Na szczęście, nie musiał wchodzić tak daleko, by się trochę obmyć. A potem rzucił się na łóżko, z rękami podłożonymi pod głową i próbował zasnąć. Sen jednak nie przychodził. Znów jego myśli zaczęły biegnąć własnym torem, splatając się dziwaczny łańcuch.

     Ale nie myślał o czekającym go jutro zadaniu, ani o tajemniczej świątyni, do której miał się udać. Myślał o Starym Myśliwym, jedynym człowieku na świecie, którego mu brakowało. Czy pochwaliłby jego członkostwo w zakonie Ostrzy? Jakim okiem spoglądałby na to, co teraz robił? Czy byłby z niego dumny? Czy też przeciwnie, patrzyłby z niechęcią na jego zanurzanie się w sprawach wielkich tego świata, od którego zawsze uciekał?

     Zatęsknił za nim. Gdyby Stary miał grób, pewnie często przebywałby nad jego mogiłą. Tkwiłby nad nią w zadumie i wyobrażał sobie, że z nim rozmawia. Mówiłby do niego, a imaginacja rysowałaby mu przed oczami obraz starej, dobrotliwej twarzy, uśmiechającej się łagodnie i przytakującej jego słowom. Ale grobu nie było. Stary nie chciał mieć grobu. Prosił, by po śmierci przywiązać mu kamień do nóg i spuścić w otchłań jeziora. A jeśli to będzie niemożliwe, spalić zwłoki i popiół rozsypać gdzieś w lesie, by mógł stać się jego częścią.

     Stało się to zupełnie niespodziewanie, pod Anvil, gdy zaatakował ich górski lew. Usiekli zwierza, ale Stary był strasznie poraniony. Mario nie umiał mu pomóc. Popędził do miasta po pomoc. Uzdrowicielka z Gildii Magów nie zwlekała ani chwili, ale gdy wreszcie do niego dotarli, było za późno. Stary już nie oddychał. Leżał na plecach, z dłonią przyciśniętą do rozoranego pazurami brzucha, z oczami utkwionymi w niebo. Co dziwne, twarz jego była pogodna i spokojna.

     To była najgorsza chwila w całym jego życiu. Jak dobrze, że była z nim uzdrowicielka, która rzuciła na niego jakiś czar spokoju, nie pozwalający, by wciągnęła go czarna rozpacz. Nie chciała za to ani grosza. Odeszła, zostawiając go samego, a on najpierw długo siedział bez ruchu przy ciele swego opiekuna, z zupełną pustką w głowie. Zupełnie, jakby miał nadzieję że stary w końcu się ocknie, otoworzy oczy i przemówi do niego. Wiedział, że to koniec, rozumiał to, ale wciąż nie umiał się z tym pogodzić. Dopiero gdy słońce się zaczerwieniło, wstał i w milczeniu zajął się pogrzebem. Tak jak Stary sobie życzył. Przywiązał mu do nóg wielki głaz, których tu nie brakowało i na pożyczonej łódce wypłynął w morze. Niezbyt daleko. Tam, w świetle latarni morskiej w Anvil, opuścił go w toń, polecając jego duszę Arkayowi. I od tej pory był już skazany wyłącznie na siebie samego.

     Początkowo źle się z tym czuł. Zagubiony i bez celu w życiu. Kroczył tymi samymi ścieżkami, które przemierzali niegdyś razem, jakby bał się opuścić znany sobie świat. Kiedyś odważył się zapuścić dalej na południe.  Tak zaczęła się jego włóczęga po całym kraju. Zawsze sam jak palec. Aż do chwili, w której wplątał się w tę nieszczęsną historię.

     W końcu zasnął, z obrazem swego opiekuna przed oczami. Śniło mu się, że szedł wzgórzami Złotego Wybrzeża i słuchał opowieści Starego, ale choć obracał się we wszystkie strony, nie mógł go dostrzec. Słyszał tylko głos. Ciepły, kojący głos, za którym będzie tęsknił zapewne do końca swoich dni.

     Obudził się późnym rankiem. Zwlókł się z łóżka i ubrał. Nie chciało mu się jeszcze jeść, więc poszedł, tak jak stał, do dzielnicy handlowej, kupić dokładną mapę Cyrodiil. Phintias miał ich niezły zapas. Kupił też u niego ołowiany sztyfcik i mały kajet, w zasadzie sam nie wiedział, do czego, ale czuł, że mu się kiedyś przyda. I wtedy dopiero poczuł głód.

     W gospodzie „Obrok” kupił dwie słodkie bułki. Żując je, powlókł się w stronę Centrum. Południe jeszcze nie nadeszło, gdy stał już przed pomnikiem. Rozwinął swoją mapę. Była trochę mniejsza od tej na kamieniu. Przyszło mu do głowy, by sprawdzić, o ile. Na znalezionym patyku zaznaczył sobie odległość między dwoma miastami na swojej mapie, a potem przytknął kijek do kamienia. Odległość była większa. Zaznaczył ją również. Potrafił liczyć i znał zasady proporcji. Stary wbił mu do głowy naprawdę wiele pożytecznych rzeczy. To pomoże mu dokładniej zlokalizować właściwy punkt. O ile, oczywiście, Tar-Meena się nie myli.

     A nie myliła się. Oto bowiem minęło południe i szary kamień zaczął się zmieniać. Pociemniał, a linie na nim zajarzyły się czerwienią. Nad mapą pojawił się znak słońca. Rysunek stawał się coraz wyraźniejszy i nagle… Rozbłysnął na niej punkt. Jeden, jedyny, którego nie było wcześniej, który nie pokrywał się z żadnym wygrawerowanym znakiem. Punkt był wyraźny i znajdował się w okolicach Cheydinhal, na wschodzie Cyrodiil. Gdzieś nad brzegiem widniejącego na kamiennej mapie jeziora.

Grobowiec księcia Camarrila. Widoczny zarys mapy Cyrodiil


     Spojrzał na swoją kartę. Szybko odszukał właściwe jezioro. Arrius. O ile dobrze pamiętał, leżało przyklejone do skalistego pagórka, a zasilało je źródło, spadające niewielką kaskadą z tego właśnie wzgórza. Punkt znajdował się mniej więcej w połowie jego północnego brzegu. Łatwy do odnalezienia. Nie musiał go nawet zaznaczać na mapie i nie zrobił tego. Zaczął już myśleć tak jak Ostrze. Gdyby ktoś wykradł mu tę mapę, wiedziałby, które miejsce go interesuje. A lepiej, żeby wiedzieli tylko ci, co mieli wiedzieć.


2 komentarze:

  1. W obecnej sytuacji politycznej, to ja też wszędzie widzę spiski i czytam między wierszami. Dawać mi tę księgę! ;)
    Utrata mentora jest zawsze bardzo bolesna, a zwłaszcza jak to sie stanie tak nagle...
    Tajna mapa rozszyfrowana!!! W drogę. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa taka nieco "zaczarowana" mapa.A grobowiec całkiem ładny.

    OdpowiedzUsuń