Rozdział XL

   Cisza…

   Czy śmierć tak wygląda? Dookoła głucha cisza i ciemność. I ledwo wyczuwalny zapach. Co to za zapach? Jakiś znajomy. Mario nie pamiętał, skąd go zna, ale skojarzył mu się z czymś przyjemnym. A to co za dźwięk? Ledwo słyszalny. Ach tak, to kroki. Ktoś idzie w podkutych butach po bruku. Dremora? A to co za światło? Mdłe światełko, ledwo widoczne… Porusza się. Kilka drgających rombów, ułożonych w szereg, jak żołnierze w czasie musztry. Nie, nie żołnierze… Jak baletnice, lekko, zwiewnie, tańczące równo, w rytm muzyki. Romby wyginały się i prostowały. I zmieniały położenie – nadal równo, jakby ktoś nimi dyrygował. Najpierw przechylały się w jedną stronę. Potem wolno przechyliły się w drugą. Aż Mario odgadł, że to wyświetlone na suficie światło pochodni, wpadające przez okno. Przecież nieraz widział takie coś. Jest w jakimś mieście. Ktoś przechodził pod oknem, przyświecając sobie latarnią, albo pochodnią.

     Poczuł, że leży w świeżej pościeli. Było mu ciepło, a wokół unosił się ledwo wyczuwalny, przyjemny zapach mieszaniny ziół i mikstur. Zupełnie jak w aptece… W jego ulubionej aptece.

     - Falanu… - szepnął półprzytomny.

     Usłyszał, że obok coś się poruszyło, ale nie miał siły, by odwrócić głowę. Czyjaś miękka i chłodna dłoń dotknęła jego czoła.

     - Jestem tu – odpowiedział znajomy głos.

     Znowu jakiś szelest. Usłużna dłoń otarła mu czoło kawałkiem miękkiego płótna. A potem zwilżyła mu usta końcem chusteczki, namoczonej w wodzie. Wpił się w nią, jak wampir. Kilkakrotnie powtórzyła tę czynność. Za ostatnim razem to nie była woda, lecz jakaś mikstura. Słodko-gorzka, jak wino, zaprawione ziołami.

     - Czy ja umarłem?

     Nie zadał tego pytania. Nie miał dość siły. Ale zajarzyła mu się w głowie niewyraźna myśl, że jeśli tak wyglądają zaświaty, to warto było zginąć w tej walce. I zrobiło mu się błogo, a po chwili już spał. Ale tym razem był to zdrowy, odżywczy sen.

*          *          *

     - Dlaczego nic nie powiedziałeś?

     Mario westchnął cicho.

     - Nie wolno mi – szepnął.

     - Jak to, nie wolno ci? – Falanu uniosła brwi. – Kto ci zabronił?

     - Tego też nie mogę powiedzieć – opuścił oczy. – I ty też nikomu nie mów – podniósł na nią spojrzenie. – Proszę. To ważne.

     Alchemiczka przez chwilę przyglądała mu się spod brwi.

     - Za późno – wzruszyła ramionami. – Zbyt wielu ludzi to widziało. Wprawdzie Dion prosił wszystkich o dyskrecję, ale czy ludzie go posłuchają? Boję się że plotka już krąży po mieście. I to wyolbrzymiona.

      - Nie… - Mario pokręcił głową.

     Słabo. Wciąż jeszcze nie odzyskał sił.

      - Muszę… Muszę stąd odejść…

     Falanu otarła mu czoło.

      - Nic nie musisz – odparła, podając mu wody do picia. – I nic nie możesz. Jesteś za słaby. Teraz musisz leżeć.

     - Nie rozumiesz – jęknął. – Mam zadanie do wykonania. Jeśli tego nie zrobię, czeka nas śmierć.

     - Kogo?

      - Nas wszystkich! – zdołał się unieść na poduszce, ale zaraz opadł z powrotem. – Wszystkich – dodał słabszym głosem. – A grozi zwłaszcza tobie. Znajdą mnie tu i zabiją nas oboje.

     - Kto?

     - Mityczny Brzask…

     Chwila ciszy.

     - Mówisz o tej organizacji, która zamordowała cesarza? – spytała ostrożnie. – Ludzie gadają – dodała tonem usprawiedliwienia.

     Mario chciał skinąć głową, ale jedynie mrugnął powiekami.

     - To oni – potwierdził. – Ale wierz mi, szykują coś znacznie gorszego. I polują na mnie.

     - Dlatego, że zamykałeś Wrota Otchłani?

     - Też – szepnął. – Ale nie tylko. Zalazłem im za skórę bardzo mocno. Nie sam – dodał po chwili. – Jest nas wielu.

     - Ostrza…

     Falanu nie pytała. Stwierdziła fakt. A potem usiadła przy nim, na posłaniu i zdezorientowana pokręciła głową.

     - No tak, teraz rozumiem – szepnęła zamyślona. – Ta historia z daedrycznym artefaktem… To był rozkaz arcymistrza, prawda?

     - Prawda – odrzekł nieśmiało. – Ale naprawdę nie wolno mi o tym mówić.

     Wyciągnęła dłoń ku jego czołu, jakby chciała zbadać, czy nie gorączkuje. Dotyk jej dłoni działał jak kojący balsam.

     - Mnie możesz powiedzieć wszystko – oznajmiła. – Nie będę cię wypytywać, ale wiedz, że prędzej umrę, niż zdradzę twoją tajemnicę. A teraz muszę cię na jakiś czas zostawić. Też potrzebuję snu.

     - A gdzie moja broń? – spytał nagle, unosząc się na posłaniu. – Zapomniałem o niej. Gdzie Pierścień Khajitów? Gdzie Miecz Wampira? Gdzie rękawice Wykrycia Życia?

     Roześmiała się serdecznie.

     - Wszystko jest pod tobą. To znaczy, pod łóżkiem. Wszystko, niczego nie brakuje. Tylko kirys oddałam do kuźni, żeby Agnete go naprawiła. Ten kamień też tam jest. Tylko – podniosła palec. – Obiecaj mi, że nie zrobisz żadnego głupstwa i nie będziesz próbował stąd uciekać.

     Uśmiechnął się tylko i skinął głową.

     - Nigdy nie chciałbym stąd uciekać – szepnął, sam dziwiąc się swojej śmiałości. – Nie od ciebie…

     A potem zamknął oczy, bowiem znużenie znów wzięło nad nim górę.

*          *          *

     Następnego dnia poczuł się lepiej. Samodzielnie usiadł na posłaniu, wywołując tym uśmiech Falanu, przynoszącej mu jakąś odżywczą papkę na śniadanie.

     - Będę w aptece piętro niżej – oznajmiła. – Jak będziesz czegoś potrzebował, zastukaj w podłogę.

     - Jesteś boginią – szepnął, oblewając się pąsem. – Jak ja ci się odwdzięczę za tyle dobroci?

     Podeszła do niego i serdecznie spojrzała mu w oczy.

     - Jak my wszyscy ci się odwdzięczymy?

     Pocałowała go w policzek.

     - Jesteś naszym bohaterem – szepnęła mu do ucha. – To my mamy dług u ciebie.

     Chciał, żeby ta chwila trwała wiecznie. Jeszcze długo po tym, jak odeszła, starał się oddychać delikatnie, bojąc się, że zbyt gwałtowny oddech rozgoni delikatny zapach jej perfum. Gdy jednak znikł, jego nozdrza wypełnił inny zapach, równie kojący i przyjemny, tak dobrze mu znany – zapach jej apteki.

     - Jestem w raju – pomyślał.

     I od razu poczuł zgrzyt. Słowo „raj” przypomniało mu bowiem krainę Mankara Camorana, do której ten uciekł mu z Amuletem Królów na szyi. A to przywołało mu przed oczy ciążące na nim obowiązki. Miejsce błogostanu zajęła melancholia. Trzeba opuścić ten prywatny raj u Falanu i ruszyć w dalszą podróż.

     Podniósł się na łóżku, ale nagła ciemność przed oczami sprawiła, że znów opadł na poduszkę. Nie da rady. Jeszcze nie dziś.

     Na szczęście, jeszcze nie dziś…

*          *          *

     - Jak się czujesz? - Sulinus Vassinus – wprawnie zbadał mu puls i wyciągnął z kieszeni oprawione w srebro, okrągłe, wypukłe szkiełko.

     - Dobrze – odparł Mario. – Jeszcze trochę kręci mi się w głowie, ale mogę już ruszyć w dalszą drogę. Dam radę.

     Mag uśmiechnął się i zbadał przez szkiełko jego oczy. Przez chwilę Mario widział jedynie dziwnie powiększone oko maga, jakby oko jakiegoś boga, przyglądającego mu się z innego wymiaru.

     - Nie dasz rady – skwitował Sulinus. – Wraz z krwią wyciekło z ciebie sporo życiowej energii. Nie tak łatwo ją uzupełnić. Wątpię, czy zdołasz dosiąść konia. A nawet jeśli uda ci się ta sztuka, nie utrzymasz się w siodle. Zwłaszcza w siodle takiego konia.

     Zaśmiał się serdecznie. Był w dobrym humorze, jak zawsze, gdy udało mu się wyrwać kogoś ze szponów śmierci.

     - Wyglądał na szybkiego wierzchowca – dodał po chwili. – W każdym razie na takiego, co lubi sobie pobiegać.

     - Vulcan – szepnął Mario. – Jak mogłem o nim zapomnieć? Gdzie on jest?

     - Nic się nie martw – uspokoiła go Falanu. – Jeden z ludzi Diona zaprowadził go do stajni. Czeka na ciebie cierpliwie i spokojnie.

     - To chyba mówisz o jakimś innym koniu – roześmiał się Sulinus. – Bo ten dziś rano wyglądał, jakby chciał wyskoczyć z korralu i popędzić przed siebie. Narowisty jest, co? Przyznaj się.

     - Nie – uśmiechnął się Mario. – Ognisty, to prawda, ale posłuszny.

     - Jaki by nie był, na pewno dziś nigdzie cię nie poniesie. Musisz tu zostać jeszcze kilka dni.

     - Ale zrozumcie – jęknął Mario. – Mam zadanie do wypełnienia. Ważne zadanie! Muszę…

     - Musisz skręcić sobie kark na pierwszym zakręcie? – wpadł mu w słowo Sulinus. – Jeśli takie masz zadanie, to nic łatwiejszego. Ale jeśli jest jakieś inne, to nawet nie próbuj. Teraz wydaje ci się, że czujesz się dobrze. Teraz, dopóki leżysz w pościeli. Ale uwierz mi, jak tylko wstaniesz, zacznie ci się kręcić w głowie i robić ciemno przed oczami. Po chwili stracisz przytomność i zwalisz się na ziemię, bezwładnie jak kłoda, zanim w ogóle dojdziesz do bramy. Zadanie musi zostać wypełnione, rozumiem. I właśnie dlatego jeszcze nie możesz go wykonać. Jeszcze – podkreślił. – Za kilka dni możesz spróbować.

     Wyszedł, pozostawiając swego pacjenta w kwaśnym humorze.

     - Wiem, że chciałbyś już ruszyć – Falanu delikatnie usiadła obok niego i pieszczotliwym ruchem odsunęła mu kosmyk włosów, opadający na czoło. – Ale lepiej go posłuchaj. On wie co mówi.

     Mario milczał przez chwilę.

     - Sam nie wiem, co robić – wyznał. – Wiem, że muszę ruszyć natychmiast, ale…

     - Ale? – przybliżyła twarz.

     Jej duże oczy, o czarnych tęczówkach, otoczonych czerwienią, spojrzały na niego tak serdecznie, że nie miał już wątpliwości. Ona też cieszy się z jego obecności tutaj. Czy też tylko mu się wydaje?

     - Ale tak dobrze mi tutaj – szepnął. – Właśnie tutaj. Z tobą…

     Przez chwilę przyglądał się jej twarzy, jakby zobaczył ją po raz pierwszy. Uważnie studiował wysokie czoło, mały nos i usta bardzo pełne jak na Dunmerkę. Podziwiał dołeczki w policzkach i wąski, elfi podbródek. I falujące włosy o odcieniu ciemnego piwa, gdzieniegdzie błyszczące lekko jaśniejszymi pasemkami. Czuł zapach jej ciała i czuł jego ciepło. I czuł coś jeszcze – że ona czuje dokładnie to samo.

     Żadne z nich nie pamiętało, jak to się stało. Przed chwilą spoglądali sobie w oczy, a po chwili tonęli w gorącym, namiętnym pocałunku. Objęci ciasno i mocno, jakby bali się, że coś ich rozdzieli. On poczuł nagle jej aksamitną dłoń, przesuwającą się po jego ciele. Ona poczuła, jak delikatna, choć silna ręka, pieszczotliwie obejmuje jej prawą pierś. Chwyciła tę rękę, przyciskając ją mocniej do swego ciała. Tylko na chwilę. Potem sięgnęła do karku, by rozpiąć srebrną sprzączkę. Suknia opadła z niej, odsłaniając jędrne piersi. Z rozkoszą pozwoliła na ich pieszczotę, czując zalewającą ją falę gorąca. A potem, z westchnieniem ulgi, opadła na niego i rozpoczęła ekscytującą, miłosną grę.

*          *          *

     - Ja chyba oszalałam…

     Falanu leżała w ramionach Maria, przytulona do jego ramienia. Jedną ręką obejmowała go za szyję, drugą gładziła go po piersi. On obejmował ją ramieniem, a jego dłoń spoczywała na jej boku. Drugą rękę założył pod głowę. Spoglądał na jej smukłą nogę, wysuniętą spod derki i ze zdziwieniem stwierdził, że widzi ją pierwszy raz. Falanu zawsze nosiła długie suknie. Długa, zgrabna noga, jak u bajadery. I ta stopa, taka mała…

     - To było jak szaleństwo – uśmiechnął się. – Ale nigdy w życiu nie było mi jeszcze tak dobrze.

     - Ja  nie o tym mówię – szepnęła takim tonem, że spojrzał jej w oczy.

     Czy dobrze widzi? W jej oczach błyszczą łzy…

     - Mnie też było dobrze – szepnęła. – Tak dobrze, jak jeszcze nigdy. Pewnie myślisz, że to dlatego, że jesteś bohaterem? Nie, to nie tak. Marzyłam o tym od dawna.

     - Ja też – musnął ustami jej włosy. – Zawsze mi się podobałaś, jak tylko pamiętam. I zawsze byłaś taka miła. Lubiłem tu przychodzić. Do ciebie. Zawsze miałaś dla mnie miłe słowo. A pamiętasz, jak opowiadałaś mi bajki?

     - Pamiętam cię jako chłopca – uśmiechnęła się. – Przychodziłeś tu czasem ze Starym Myśliwym. Byłeś taki poważny, zupełnie nie jak dziecko. A przy tym taki zagubiony i spragniony ciepła. Czułam, że do mnie lgniesz. Próbowałam cię rozweselić. A potem…

     - Co potem?

     - Wyrosłeś. Powoli stawałeś się mężczyzną. Patrzyłam, jak mężniejesz. I tęskniłam do tego dziecka, które tak wpatrywało się we mnie, gdy opowiadałam mu bajki. Straciłeś tę rozkoszną niewinność, a stałeś się urodziwym młodzieńcem. Uważałam cię za przyjaciela. I któregoś dnia… To było wtedy, gdy pierwszy raz przyniosłeś mi zęby ogra. Wtedy dotarło do mnie, że patrzę na ciebie już nie jak na przyjaciela, tylko jak na kogoś, komu chciałabym rzucić się na szyję.

     - Wiesz, ile czasu straciliśmy? – roześmiał się cicho. – Jak myślisz, dlaczego te zęby przyniosłem do ciebie? Już wtedy byłem w tobie zakochany jak sztubak.

     - Ale nie powinnam była na to pozwolić – znów pogładziła go po piersi. – Powinnam była zachować rozsądek. Ale nie umiałam. Moja wina…

     Wysunął drugie ramię spod głowy i próbował ją objąć, ale ramię okazało się za krótkie. W dodatku zakłuła go rana w boku. Więc tylko położył dłoń na jej boku.

     - Mówisz, jakby miało nas spotkać coś złego – szepnął. – Czyżbyś widziała przyszłość?

     Pokręciła lekko głową, łaskocząc go włosami w ucho.

     - Nie trzeba być wieszczką, by ją widzieć – westchnęła. – Czy wiesz, ile mam lat?

     Potrząsnął głową.

     - Prawie sześćdziesiąt – mruknęła.

     - Przecież jesteś Dunmerką – przesunął pieszczotliwie dłoń po jej boku, aż zadrżała. – Dla ciebie to wciąż młodość.

     - Nic nie rozumiesz – odparła. – Za następne sześćdziesiąt niewiele się zmienię…

     - Ach…

     Dotarło do niego wreszcie. On nie wiedział, czy w ogóle będzie jeszcze wtedy żył, czy też opuści już ten świat i to nie z powodu daedr, ale zwyczajnie, ze starości. Nawet jeśli dożyje, będzie niedołężnym starcem, podczas gdy Falanu dopiero zacznie się starzeć.

     Ale przecież zanim to nastąpi, minie tyle czasu! Czy warto wybiegać w przyszłość tak daleko? Kto wie, czy dożyją jutra!

     - Tym bardziej chce mi się płakać – wtuliła twarz w jego pierś, aż spod włosów wysunął jej się czubek szpiczastego, elfiego ucha. – Bo wiem, że przed rozstaniem nie uciekniemy. W taki czy inny sposób, nadejdzie dzień, gdy cię stracę.

     Chwycił ją za ten czubek ucha i zaczął delikatnie masować. Dziwne… U kogoś innego czułby może nie wstręt, ale na pewno coś w rodzaju obrzydzenia, jakby dotykał zdeformowanej części ludzkiego ciała. A u Falanu nie. Przeciwnie. To spiczaste, elfie ucho wydało mu się miłe i dotykał go z prawdziwą przyjemnością.

     - Ale zanim to nastąpi, możemy przeżyć coś cudownego – szepnął jej do ucha. – Wszyscy kiedyś umrzemy. Taki nasz los. Los śmiertelników. Cieszmy się tym, co mamy.

     Odpowiedziała mu długim pocałunkiem.

     - Kiedy cię słucham, wydaje mi się, że jesteś starszy ode mnie.

     A potem objęła go obiema rękami i wtuliła się w jego ciało. Poczuł na sobie jej rozkoszny ciężar. Również ją objął, kładąc dłonie na nagich biodrach.

     - Wiesz – szepnął jej do ucha. – Ty jesteś moją największą nagrodą.

     Poczuł, że Falanu się śmieje.

     - Jak to się stało? – zaszeptała. – Jak to możliwe, że podobam ci się akurat ja. Z moją szarą skórą, czerwonymi oczami i szpiczastymi uszami? Tyle pięknych, ludzkich kobiet kręci się wokół ciebie, każda zerka na ciebie jak na smakowity kąsek. Dlaczego ja?

     - Wiele dziewcząt mi się podoba – uśmiechnął się. – Ale przy żadnej nie czułem tego co przy tobie. Ja po prostu… Ja cię kocham i tyle. Od dawna.

     - Już dawno nikt nie nazwał mnie dziewczęciem – zamruczała, pocierając policzkiem o jego szyję. – Ja kochałam cię zawsze. Tylko najpierw tak, jak dobra ciotka, jak kocha się rozkosznego szkraba. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że chcę się do ciebie przytulić z zupełnie innego powodu.

     - A ja zawsze cię podziwiałem – uśmiechnął się. – Byłaś taka… Nie wiem jak to nazwać. Jak dama, jak księżniczka. Roztaczałaś wokół siebie taką aurę, jak dobra bogini. Czułem od ciebie takie ciepło, taką dobroć. Jakby żaden zły duch do ciebie nie miał dostępu. Kochałem Starego, ale przy nim tego nie czułem.

     - A kiedy mnie zapragnąłeś?

     - Nie wiem. Chyba zawsze czułem do ciebie coś, czego nie potrafiłem zrozumieć jako dziecko. Uwielbiałem, gdy pochylałaś się nade mną i mogłem gapić się w twój dekolt. Jak tylko pamiętam, sprawiało mi to przyjemność, a ja sam nie wiedziałem, dlaczego.

     - Mały zbereźnik był z ciebie – zaśmiała się.

     - Dlaczego? – pogładził ją po plecach. – Przecież sam nie rozumiałem, co się ze mną dzieje. Byłem dzieckiem. Coś mnie do ciebie ciągnęło, a ja tego nie rozumiałem. 

     - A teraz rozumiesz?

     - Chyba tak. To był twój wdzięk. Żadna kobieta nie miała w sobie tyle uroku co ty. W ruchach, w spojrzeniu, w uśmiechu… I wiesz co? Jako dziecko uwielbiałem brzmienie twojego głosu. Takie kojące, ciepłe.

     - A teraz?

     - A teraz kocham je jeszcze bardziej.

     Wpiła się w jego usta.

     - Jestem po prostu szalona – szepnęła mu do ucha. – Kiedyś za to zapłacę. Ale warto. Tak dobrze mi z tym. Tak dobrze… Tak cudownie…

     Zrzuciła derkę na podłogę i usiadła na nim. Choć nie nawykła do nagości, z rozkoszą wyprostowała się i odchyliła  głowę do tyłu. Świadomość, że on patrzy na nią sprawiła jej niespodziewaną przyjemność. Czuła resztki skrępowania, ale jednocześnie jakąś dziką radość, gdy prezentowała mu swą nagość w sposób pozornie bezwstydny i uwodzicielski. To było dla niej nowe doświadczenie. Rozkoszne i oszałamiające.

     - Jestem w raju – usłyszała jego szept i poczuła dotyk jego dłoni na swych piersiach. – Po prostu zginąłem w Otchłani i teraz jestem w raju.

     - Ale za jakie zasługi ja też w nim jestem? – zamruczała.

     I opadła na niego, obsypując go gorącymi pocałunkami.

 

2 komentarze:

  1. Związki międzyludzkie sa skomplikowane, a co dopiero elfio-ludzkie. Ale racje ma, nie trzeba rezygnowac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego wątku jeszcze nie skończyłem i sam nie wiem, jak go poprowadzić. Jest on w stu procentach moim wymysłem. Choć Falanu istnieje naprawdę i naprawdę ma aptekę w Skingrad. Oczywiście, to takie gamingowe "naprawdę".

      Usuń