Rozdział XLII

     Hrabina Millon Umbranox była młodą kobietą. Bardzo młodą, jeśli wziąć pod uwagę odpowiedzialny urząd, jaki sprawowała. Z pewnością nie miała jeszcze trzydziestu lat. W dodatku, po zaginięciu jej męża, w bardzo tajemniczych okolicznościach, zmuszona była sprawować go samotnie. Nikt nie wiedział, co stało się z hrabią Corvusem. Któregoś dnia wyjechał z miasta konno, aby objechać okolice, jak na dobrego gospodarza przystało i przepadł bez wieści. Poszukiwania hrabiego, albo chociaż jego zwłok, nie dały rezultatu. To odcisnęło na hrabinie swoiste piętno. Rzadko się uśmiechała. Pozornie wyciszona i wycofana, potrafiła jednak działać zdecydowanie. Na jego widok, wstała z tronu i w miły sposób podziękowała mu za to, co zrobił dla miasta, po czym zaproponowała mu gościnę w zamkowych komnatach. Mario wprawdzie wolałby odpocząć w gospodzie, gdzie nie krępowałyby go etykieta i zamkowy rytm dnia, ale zaproszenie było wypowiedziane tak miłymi słowami i tak aksamitnym głosem, że przyjął je z wdzięcznością. Zaraz też zaprowadzono go do łaźni, potem do niedużej, ale gustownie urządzonej komnaty, gdzie czekał już na niego smaczny posiłek. I to nie byle jaki. Tak przyrządzonego bażanta nie jadł jeszcze nigdy. Delikatne białe wino znakomicie wzmacniało jego smak, a chleb był świeży, pachnący i skrzypiący między zębami. Posiłku dopełniała taca z najróżniejszymi owocami.

     A potem kamerdyner poinformował go, że jeśli czegokolwiek by potrzebował, ma użyć stojącego na stoliku dzwonka, by go przywołać. Po czym dyskretnie wycofał się, zamykając za sobą drzwi, trafnie odgadując, że gość hrabiny jest zmęczony i przede wszystkim potrzeba mu snu.

     Dlatego swoją prośbę o pomoc dla Brumy przedstawił hrabinie dopiero wieczorem, gdy przyjęła go ponownie, tym razem na prywatnej audiencji. Hrabina nie okazała zdziwienia. Zupełnie jakby się tego spodziewała.

     - Bohaterze z Kvatch, ty możesz prosić o wszystko – uśmiechnęła się w zadumie. –Ja nie odmawiam ci pomocy, zwłaszcza że ktoś, kto po tym wszystkim prosi o coś nie dla siebie, ale dla innych, godzien jest wszelkiej pomocy. Jest tylko jedno, co mnie niepokoi. W okolicy Anvil otworzyły się już dwie Bramy Otchłani. Co będzie, gdy otworzy się następna? Nie chciałabym zostawiać miasta zupełnie bez garnizonu.

     Mario powoli pokiwał głową.

     - Pani, muszę przyznać, że to może się zdarzyć – westchnął. – Może otworzyć się jeszcze jakaś brama, to prawda. Ale jeśli mamy przeciwdziałać dwom niebezpieczeństwom, z których jedno jest niemal zupełnie pewne, a drugie tylko prawdopodobne, to już nie mamy wyboru. Wiemy na pewno, że Mehrunes Dagon uderzy wszystkimi siłami w Brumę. Ma ku temu ważny powód. Czy zaatakuje Anvil? Nie wiem, ale w razie czego, Alawen wie, jak zamknąć portal do Otchłani, gdyby się tu pojawił.

     Milczeli przez chwilę, po czym Mario odezwał się znów.

     - Pani, nie proszę przecież, żebyś wysłała cały garnizon. Wyślij tylu żołnierzy, ilu możesz. Każda para rąk, umiejąca władać bronią, może się przydać.

     Spojrzała na niego zadumana. Przez chwilę spoglądali sobie w oczy. Mario musiał przyznać, że jest bardzo atrakcyjna kobietą, zwłaszcza w tej chwili, gdy płomienie świec urządziły sobie iluminację na jej policzku.

     - Tak zrobię – uśmiechnęła się lekko. – Wyznaczę szkieletową załogę miasta, a resztę poślę do Brumy. W razie czego, jest tu zawsze kilka statków. Marynarze też potrafią niezgorzej walczyć. W razie czego, przyłączą się do nas.

     No tak, Anvil było portem i to niemałym. O tym nie pomyślał.

     Powstał i skłonił się w podzięce. Ucałował podaną mu, wypielęgnowaną i uperfumowaną dłoń. Dłoń ta chwyciła go pod brodę i pieszczotliwym ruchem podniosła jego głowę.

     - Dziękuję ci, Bohaterze z Kvatch – odezwała się. – Nie sądziłam, że może istnieć człowiek tak odważny i szlachetny jak ty. Ale domyślam się, co tobą kieruje. Należysz do tych, którzy zawsze lojalnie służą Cesarstwu i cesarzowi. Jesteś Ostrzem. Ciiii – położyła mu palec na ustach. – Nic nie mów. Wiem, że ci nie wolno. Ale w niczym to nie umniejsza wielkości twych czynów.

*          *          *

     Noc spędził w zamku. Był wyspany, więc miał trudności z zaśnięciem. Udało mu się to dopiero nad ranem. Przed wyjazdem pokręcił się trochę po mieście. Przede wszystkim, zaszedł do kuźni Varena Morvayna, by sprzedać u niego łupy. Ten zdumiał się, gdy go zobaczył. Jego dunmerskie, czerwone oczy rozszerzyły się tak, że wyraźnie widział czerwone białko wokół czarnych tęczówek. Trudno mu było uwierzyć, że Mario, którego przecież dobrze znał, to nikt inny, jak tylko osławiony Bohater z Kvatch. Bez wahania wypłacił mu tyle gotówki ile mógł, resztę broni przyjmując w komis.

     - Bez marży – zapewnił.

     Potem Mario pospacerował trochę po mieście. Lubił je. Powszechnym budulcem był tu ten sam biały kamień, którego używali Ayleidzi do swych budowli. Miasto miało więc niemal śnieżnobiałą zabudowę, wliczając w to uliczny bruk. Było zadbane i czyste, w dodatku leżało na malowniczym Złotym Wybrzeżu. Pooddychał z przyjemnością czystym, morskim powietrzem. Najbardziej podobało mu się to, że mimo ciepłego klimatu, nigdy się tu nie pocił. W każdym innym mieście, w tej temperaturze miałby już mokrą koszulę. A tutaj nie i nie miał pojęcia dlaczego.

Anvil

     Mimo sympatii do miejsca, późnym rankiem dosiadł Vulcana i ruszył w drogę powrotną, by wieczorem znaleźć się pod murami Skingrad. Nie minęło wiele czasu, a znalazł się w czułych objęciach Falanu.

     - Rana nie boli? – smukła dłoń dotknęła jego boku.

     - Ani trochę – zapewnił, kładąc ręce na jej biodrach. – A kiedy patrzę na ciebie, przechodzi mi nawet zmęczenie. I głód.

     - Jesteś głodny?

     - Jak lew!

     Falanu pocałowała go czule w usta.

     - Chodź na górę. Zaraz coś przyrządzę.

     Ruszyła schodami na górę. Szedł za nią, z zachwytem przyglądając się jej wdzięcznym ruchom. W pewnym momencie nie wytrzymał i objął ją w talii.

     - Kiedy patrzę na ciebie, miałbym ochotę zjeść ciebie…

     Śmiała się, gdy się odwracała i gdy czule przytulała jego głowę to swojej piersi. Ale kącikach jej oczu pojawiły się łzy.

*          *          *

     Mehrunes Dagon musiał o nim wiedzieć. Niemożliwe, żeby było inaczej! To nie mógł być przypadek, że Wrota Otchłani pod Bravil otworzyły się właśnie wtedy, kiedy przebywał w mieście. Wróg chciał go dopaść, bez dwóch zdań. I jakimś magicznym sposobem odgadywał jego obecność. Niedaleko miasta stały ruiny dawnej wieży, z których został jedynie fundament. Tam właśnie wychynęła z podziemi brama do Otchłani.

     Zaniepokoiło Maria to odkrycie. Znaczyło to, że szpiedzy są w każdym mieście, a on już został rozpoznany. Ale zdołał też ujrzeć w tym uśmiech losu. Z Bramą Otchłani da sobie radę, a bez niej trudno byłoby dostać się na audiencję do hrabiego Terentiusa.

     Początkowo nic nie wskazywało na to, by tutaj miała się powtórzyć historia z Chorrol, czy Cheydinhal. Okolica wyglądała spokojnie, nawet sennie. Mury majaczyły w mgle, ścielącej się nad rozlewiskiem. I choć wyglądało to bardzo malowniczo, Mario westchnął rzewnie. Nie lubił tego miasta. Bravil było podupadającym portem, zbudowanym na rzece Larsius i znajdowało się na zachodnim brzegu zatoki Niben. Okolica była bagnista i wszędzie panowała permanentna wilgoć, brzęcząca chmarami komarów. Samo miasto było natomiast zaniedbane, brudne i cuchnęło szlamem, zalegającym w zakamarkach kanału portowego, płynącego przez sam środek miasta i dzielącego je na dwie części. Obie części połączono kilkoma mostami, ale były to dość prymitywne budowle, konstrukcji wiszącej. Sprawiały wrażenie, jakby sklecono je byle jak, z drewnianych desek i konopnych lin. Chybotały się pod stopami, a gdy zawiał mocniejszy wiatr, falowały jak powierzchnia wody. Zabudowa miasta była drewniana, przeważnie z dębowych bali, ale Mario zawsze odnosił wrażenie, że cieśle musieli coś zdrowo wciągać lub popijać, by postawić ją tak krzywo i niechlujnie. Mogło to być zresztą prawdą, ponieważ cesarskiego dekretu, zakazującego handlu skoomą, niespecjalnie tu przestrzegano. Mario dostał dwie oferty kupna tego narkotyku, zanim na dobre wszedł do miasta. Odniósł wrażenie, że bez skoomy nie da się tu żyć. Trzeba być naprawdę permanentnie odurzonym, żeby człowiek sam wybrał sobie to miejsce.

     Do miasta przybył późnym popołudniem. Pierwsze kroki skierował do wyszynku, by wynająć sobie pokój. „Srebrny Dom na Wodzie” – głosił szyld, ale Mario znał już tę gospodę i wiedział dobrze, że nazwa została nadana mocno na wyrost. Prowadził ją Altmer, imieniem Gilgondorin, uczciwy gość, choć trochę niechluj. Z miotłą ani ścierką raczej nie przesadzał, za to kuchnię prowadził całkiem przyzwoitą. Mario szczególnie lubił tam pewną potrawkę z kawałków mięsa, kaszy, podsmażanych warzyw, grzybów i orzechów, podawaną na gorąco. Gdy wszedł, wszystkie głowy nielicznych bywalców odwróciły się ku niemu. Nie było ich wielu, a wszyscy sprawiali wrażenie ludzi twardych, ale zmęczonych codziennym życiem. Zapewne niejeden z nich miał co nieco na sumieniu. Dość, że zaufania raczej nie wzbudzali. Gospoda była piętrowa i miała wysoko osadzony sufit. Było w niej jasno i to pomimo przybrudzonych okien. Na parterze znajdowała się skromna portiernia, kuchnia i sala jadalna, w której stało kilka prostych stołów i drewnianych ław. Pokoje znajdowały się na piętrze. Te z kolei były ciasne i mroczne, w dodatku dawno nie omiatane z pajęczyn. Pościel też nie była pierwszej świeżości, ale Mario nie narzekał. Bywało, że spał w gorszych miejscach. Zdjął z siebie zbroję i wskoczył w lżejsze, podróżne rzeczy. Odłożył tarczę, łuk i kołczan, zostawiając sobie tylko miecz u pasa. Pokój dobrze zaryglował, wychodząc do sali jadalnej. Zamówił sobie spóźniony obiad i kufel piwa, po czym usiadł przy małym stoliku w rogu, czekając aż szynkarka poda mu jego gorącą potrawkę.

     Wbrew jego obawom, nic się nie działo. Nikt go nie zaczepiał, nikt nie posłał mu nawet pogardliwego spojrzenia. Przeciwnie, spoglądano na niego wprawdzie z niechęcią, jak na wszystkich obcych, ale też z pewnym respektem. Widziano, że pojawił się w szklanej zbroi, z długim, daedrycznym mieczem u pasa, w dodatku nosił go jak ktoś, kto umie się nim posługiwać. Widać, ktoś znaczny – musieli pomyśleć bywalcy. I z pewnością dobrze wiedzieli, że ktoś taki nie będzie łatwym kąskiem dla miejscowych awanturników. A gdyby nawet był, to hrabia z pewnością nie przejdzie do porządku nad faktem, że w jego mieście obito gębę rycerzowi, niewątpliwie wysokiego rodu, sądząc po uzbrojeniu. Czekałyby ich potem nieprzyjemności, niewygodne pytania, a życie w Bravil było wystarczająco trudne i bez dodatkowych kłopotów. Jeśli już trzeba obrobić lub załatwić kogoś po cichu, to kogoś, kogo nikt nie będzie szukał.

     Po posiłku obmył się nieco i postanowił złożyć wizytę hrabiemu. Po krótkim namyśle włożył na powrót swą zbroję. Wyglądał w niej dostojnie i istniała szansa, że straże, widząc kogoś, kogo bez trudu można było wziąć za rycerza wysokiego rodu, dopuszczą go do władcy. Na szyję włożył też medalion Loży Rycerzy Ciernia, podarowanego mu przez Farwila. Uśmiechnął się sam do siebie, choć z pewnym zażenowaniem. Jakoś wciąż do niego nie docierało, że podniesiono go do rycerskiego stanu. A to właśnie można było teraz wykorzystać, jako że bramy zamków przed pasowanymi rycerzami zwykle stały otworem.

     Nie zdążył jednak dotrzeć nawet do kanału i mostu, prowadzącego do zamku, gdy czerwieniejące się już niebo poczerwieniało jeszcze bardziej, a powietrze stało się jeszcze bardziej duszne. Przystanął i pokręcił głową zrezygnowany. Znowu! Pod miastem otworzyła się Brama Otchłani, co do tego nie miał wątpliwości. Ale gdzie konkretnie?

     To wyjaśniło się bardzo szybko. Strażnik, biegnący co tchu w stronę zamku, krzyczał na całe gardło, informując wszystkich wokół.

     - Alarm! Wszyscy do broni! Portal do Otchłani pojawił się pod miastem! Zaraz wylezą z niego daedry!...

     Umilkł, gdy Mario złapał go za ramię.

     - Gdzie konkretnie?

     Strażnik najpierw spojrzał na niego z mieszaniną zaskoczenia i oburzenia, po czym wyrwał się z uścisku.

     - Ruiny starej wieży – burknął.

     - Powiedz hrabiemu, że zamknę tę bramę – oświadczył Mario. – Ale potem będę go prosił o posłuchanie.

     Zdumienie odbiło się w spojrzeniu strażnika.

     - To nie wszystko – oświadczył Mario. – Potrzeba ludzi, którzy zajmą się daedrami tu, na miejscu…

     Widząc, że strażnik nic nie rozumie, Mario machnął ręką.

     - Po prostu, zabierz mnie do hrabiego. Sam mu o tym powiem.

     Strażnik nie powiedział ani tak, ani nie, więc Mario podążył za nim, w nadziei, że zdoła zobaczyć się z grododzierżcą. Udało się. Strażnik bez trudu przeszedł przez kilka wartowni, a towarzyszącego mu tajemniczego gościa w zielonej zbroi również przepuszczono bez słowa. Obaj stanęli przed tronem i skłonili się jednocześnie.

     - Wasza Wysokość, brama Otchłani otworzyła się w ruinach starej wieży – oznajmił strażnik bez wstępów.

     Hrabia Regulus Terentius chyba nie od razu zrozumiał, o czym mowa. Zażądał wyjaśnień. Strażnik więc opowiedział w kilku słowach, co wydarzyło się pod miastem, a Mario znając to na pamięć, począł przyglądać się grododzierżcy.

Hrabia Regulus Terentius w sali tronowej zamku Bravil

     Hrabia był wysokim, ciemnowłosym Cyrodiilijczykiem, a jego wiek trudno było odgadnąć. Twarz wydawał się młoda, jakby nie miał więcej niż trzydzieści lat, ale Mario wiedział, że to złudzenie, bowiem władca przekroczył już pięćdziesiątkę. Sylwetka nie była już tak młodzieńcza. Ciemnoniebieska, aksamitna szata ze złotymi haftami z trudem ukrywała wypukły brzuch. Oczy wydawały się nieobecne, a w każdym razie bardzo zmęczone. Pierwsze wrażenie raczej nie było pochlebne. A Mario jeszcze w czasie posiłku nasłuchał się opowieści o jego zamiłowaniu do skoomy, więc uznał, że ma przed sobą bardzo trudne zadanie.

     - I ten rycerz ofiarował się ją zamknąć – strażnik wskazał na Maria, kończąc swój raport.

     Hrabia przeniósł wzrok na osobnika w zielonej zbroi. Przez chwilę taksował go wzrokiem, aż ten poczuł się nieswojo.

     - Kim jesteś, rycerzu? – spytał w końcu. – Jakoś nie dosłyszałem twego imienia.

     - Moje prawdziwe imię nikomu nic nie powie – Mario uśmiechnął się. – Już prędzej przydomek. Ludzie zowią mnie Bohaterem z Kvatch.

     Chwila milczenia.

     - Więc to ty… - hrabia pokiwał głową. – No cóż, w pierwszej chwili pomyślałem, że chorujesz na przerost odwagi nad rozumem. No, ale skoro jesteś tym, kim mówisz że jesteś, to chyba wiesz, na co się rzucasz. Przyjmuję twoje poświęcenie i wyrażam wdzięczność, w imieniu hrabstwa Bravil i swoim własnym. Czy możemy ci jakoś pomóc?

     Poszło łatwiej, niż przypuszczał. Mario uśmiechnął się z ulgą.

     - Tak, panie. Potrzeba kilku, albo lepiej kilkunastu strażników, którzy pomogą mi zająć się daedrami po tej stronie portalu. Zwykle wyłażą z nich trzy lub cztery potwory, ale początkowo są nieco ogłupiałe, więc łatwo je zatłuc, gdy się ma przewagę liczebną. Dobrze byłoby postawić tam straż, wśród której znalazłoby się kilku łuczników. Niech po prostu szyją do wszystkiego, co stamtąd wylezie, a gdy potwór nie padnie od razu, trzeba dobić go mieczami. Ja w tym czasie zrobię swoje po tamtej stronie. Trochę to potrwa, ale dam radę. Robiłem to już wcześniej.

     Hrabia przeniósł wzrok na stojącego z boku kapitana straży. Nie potrzeba było słów. Ten skinął głową.

     - Nie zwlekajmy więc – odezwał się oficer silnym głosem. – Za chwilę spotkajmy się wszyscy pod Bramą Otchłani.

     Mario skłonił się i odwróciwszy się na pięcie, szybkim krokiem wyszedł z pałacu i skierował się do oberży, gdzie zostawił kołczan i łuk, a także zaklęte rękawice. Gdy wyszedł poza mury miasta, ujrzał iskrzącą się w zapadającym zmroku Bramę Otchłani i kilkunastu strażników, otaczających świecący obiekt.

     Brama wychynęła w samym środku fundamentów starej wieży strażniczej, jeszcze zapewne pochodzącej z Drugiej Ery. Został z niej jedynie pokruszony mur, z jednej strony sięgający człowiekowi do pasa, z drugiej nieco wyższy, mniej więcej na dwie wysokości człowieka. Brama wychyliła się w taki sposób, że po stronie niskiego murku można było przejść do Otchłani i z powrotem, ale po drugiej stronie wysoki mur i filary portalu po bokach uniemożliwiały przejście. I na szczęście dla mieszkańców miasta, pierwszy potwór wychylił się w bramy po niewłaściwej dla siebie stronie.

Wygasła brama Otchłani pod Bravil

     Xivilai rozejrzał się, zapewne zdumiony ścianą, jaką napotkał zaraz po przejściu przez portal. Nie miał nawet dość miejsca, by zamachnąć się toporem. Za to strażnicy mieli go dość, by momentalnie naszpikować potwora strzałami. Daedryczny, zaklęty łuk Maria dokończył dzieła. Strażnicy wydali okrzyk radości. Fala uniesienia sprawiła, że pajęczyca, tym razem po właściwej stronie Bramy, nie zdążyła nawet przywołać swojego małego sługi, a już leżała martwa. Oprócz Maria, łuki miało jeszcze siedmiu strażników. Takiej salwie nie oprze się nawet daedra. Po raz pierwszy ludzie przyjęli przypadkiem najlepsząmożliwą taktykę. Potwierdziła się ona, gdy z Bramy wygramolił się daedrot. Dwie salwy wystarczyły, by położyć go na ziemi.

     Mario roześmiał się w głos.

     - Świetnie! – zawołał. – Tak właśnie należy z nimi postępować! A teraz wchodzę. I do zobaczenia, mam nadzieję!

     Nie czekając na odpowiedź, zanurzył się w Otchłań.

     Nie znał tej części Otchłani. Miała kształt okrągłego atolu na morzu lawy. Jedyna droga prowadziła naokoło. Włożył więc zaklęty pierścień i ruszył przed siebie, rozglądając się uważnie.

     Tutaj daedr było więcej niż poprzednio. Były też silniejsze. Częściej spotykał odzianych w zbroje Markynaz, kręciło się tam też kilku Xivilai i pajęczyc. Ale wyposażony w magiczne przedmioty i zaklętą broń, Mario był niezwykle trudnym przeciwnikiem. Gdyby daedry zgromadziły się w jednym miejscu, może musiałby im ulec. Ale porozrzucanym po całym obszarze, pojedynczym strażnikom, dał radę bez trudu. Do samej wieży dotarł niezauważony. Na rozległym placu przed wejściem kręciło się kilku Markynaz, ale w półmroku nie zdołali dostrzec przezroczystej, bezszelestnie skradającej się postaci. Mario poczekał na dogodny moment i wślizgnął się do wnętrza budowli.

     Tutaj też nie było większych trudności. Rozkład korytarzy i pomieszczeń w wieży był nieco inny niż ten, do którego przywykł, ale połapał się w nim stosunkowo szybko. Kilka daedr ustrzelił podczas wędrówki na górę, większość jednak udało mu się ominąć. Na samej górze zlikwidował z daleka dwóch Markynaz, po czym ukrył się w cieniu i poczekał, aż rozglądający się z podniesioną bronią trzeci strażnik odwróci się bokiem. To był dremora Valkynaz – z osobistej gwardii Mehrunesa Dagona. I jako jedyny zachował się tak, jak Mario zrobiłby to na jego miejscu – szybkim ruchem schował się w cieniu, wciąż uważnie się rozglądając.

     Ale przewaga wciąż była po stronie myśliwego. Mario, z darem Meridii na palcu, był dla niego niewidoczny. Za to zaklęte rękawice sprawiały, że nie było takiego cienia, w którym dremora zdołałby się ukryć. Mario wybrał strzały ze szklanymi grotami. Zadawały największe obrażenia. Strzelił dwukrotnie i za każdym razem usłyszał uderzenie grotu o zbroję i zduszony jęk dremory. Trzeci strzał zdradził jego pozycję. Dremora ruszył na niego z podniesionym orężem, ale to był już tylko przedśmiertny zryw. Czwarta strzała w sam środek czoła, wytłoczyła z niego życie. Padł na wznak, wypuszczając oręż z rąk i znieruchomiał na zawsze.

     Kilka naładowanych kamieni duszy, dwa daedryczne brzeszczoty, jeden jednoręczny miecz i zaklęty naszyjnik to całkiem niezły łup. Mario z trudem dźwignął to wszystko na ramię i sięgnął po Kamień Pieczęci. Dygotanie wieży przywitał uśmiechem ulgi, a gdy wszystko wokół zaczęły ogarniać płomienie, zaśmiał się sam do siebie. Po chwili już był pod Bravil, pomiędzy filarami wygasłej Bramy Otchłani.


4 komentarze:

  1. Taaaak, to zdecydowanie podejrzane, że wrota są tam, gdzie on. Moim zdaniem służą do wyrobienia w Mario zgubnej pewności siebie. Że niby już wszystko o nich wie. I wtedy pojawi się jakiś nowy rodzaj...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżbyś grała w Oblivion? Bo prawie zgadłaś. Ale tylko prawie.

      Usuń
  2. Jakoś szybko mu poszło- to mocno podejrzane.To faktycznie może być po to, by uśpić jego czujność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie tak, że jemu coraz szybciej idzie. To ja nie chcę Was zanudzać kolejnym, długim opisem, ponieważ wszystkie wyprawy w Otchłań są do siebie podobne.

      Usuń