Rozdział LVII

    Rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem. Z kręgu znikły nie tylko wrota Otchłani, ale też jej filary i tajemnicze znaki. Pozostały ślady sadzy, jakby naprawdę rozpalono tu ognisko, choć przedtem miejsce to lśniło jasną szarością dokładnie wyszorowanego kamienia.

     - Jesteś! – usłyszał znajomy głos.

     Baurus przypadł do niego i przyjrzał mu się uważnie.

     - Jesteś cały?

     Mario oszołomiony skinął tylko głową i zachwiał się. Poczuł nagle takie znużenie, że byłby upadł, gdyby przyjaciel nie podtrzymał go i nie posadził na ławie.

     - Masz to?

     Mario uśmiechnął się słabo i rozwarł dłoń. Na jego rękawicy lśnił rubinową czerwienią Amulet Królów. Widząc to, Baurus wydał z siebie dziwny jęk. Brzmiało to, jakby chciał krzyknąć z radości, ale w czas się pohamował.

     - Jeszcze bym wszystkich pobudził – zaśmiał się radośnie.

     Mario zdezorientowany rozejrzał się na boki.

     - Gdzie są wszyscy?

     Baurus wzruszył ramionami.

     - Śpią – odparł. – Nie było cię tak długo, że wszyscy poszli spać. Tylko Jena została na posterunku, na wypadek gdybyś wrócił. Zmieniłem ją jakąś godzinę temu.

     - A teraz? – spytał Mario. – Jaką mamy porę?

     - Przedświt – odrzekł Baurus i wyszczerzył zęby. – Ciężko było?

     - Nie ciężej niż w Otchłani – odrzekł zmęczonym głosem.

     Baurus podstawił mu drewniany kubek i napełnił go rozcieńczonym winem. Mario z wdzięcznością wychylił go do dna, oblizując spieczone wargi. Poczuł nagle opadające go znużenie.

     - Może zdrzemniesz się trochę? – spytał Redgard. – Gdy człowiek jest tak znużony, godzinka snu działa cuda.

     - Tak, masz słuszność – westchnął Mario. – Ale co będzie jak cesarz, albo mistrz o mnie spyta?

     Baurus przekrzywił głowę w figlarnym uśmiechu.

     - Sądzisz, że nie zrozumieją?

     Mario uśmiechnął się. Położył Amulet Królów na ławie.

     - Nie odstępuj go ani na krok – skinął głową przyjacielowi. – Drugi raz mogę nie mieć siły, by go znów zdobywać.

     - Śpij spokojnie – Baurus wyszczerzył zęby i ułożył równo amulet na ławie. – O, łańcuch zerwany. Ale to nic, zaraz naprawię…

     Istotnie, Baurus wsunął wyrwane ogniwko i zamiast poszukać jakiegoś narzędzia, chwycił łańcuch między zęby i dogiął złote oczko.

     - No, teraz jest w porządku – roześmiał się, wycierając klejnot o rękaw.

     Mario pokręcił głową z niedowierzaniem, ale nie miał siły, by oponować. Wolnym krokiem powlókł się w stronę drzwi, prowadzących do sypialni.

Wojowniczka Jena na warcie przed wejściem do Świątyni Władcy Chmur


*          *          *

     Mario przespał kilka godzin, zanim się obudził. Późnym przedpołudniem umyty i przebrany wszedł do Wielkiej Sali. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Na chwilę zapadła cisza. Przerwał ja dopiero Martin.

     - Wróciłeś.

     Brzmiało to bardziej jak westchnienie ulgi niż stwierdzenie oczywistego faktu.

     - Czy to znaczy… - Martin zająknął się.

     Mario skinął głową.

     - Mancar Camoran nie żyje.

     Westchnienie ulgi zaszumiało w sali.

     - Poległ…

     Martin skierował wzrok na stół, na którym wciąż leżał Amulet Królów, jakby prawowity właściciel obawiał się go tknąć. Mario, niewiele się namyślając, zgarnął klejnot i przyklękając przed Martinem, podał mu go na wyciągniętej dłoni.

     - Proszę – skłonił głowę. – Amulet Królów należy do ciebie.

     Martin nie uczynił żadnego ruchu.

     - Należy do mnie? – szepnął z niedowierzaniem. – Tak twierdzicie… Ty i Jauffre…

     Westchnął, jak przed wielkim wysiłkiem, po czym sięgnął dłonią po klejnot. Chwycił za złoty łańcuch i przysunął go sobie do oczu. Wpadające przez okno światło odbiło się od ogromnego rubinu i czerwonym błyskiem odbiło się w jego źrenicach.

     - Jeśli to prawda… Jeśli cesarz rzeczywiście był moim ojcem, będę w stanie go włożyć. Tylko potomkowie Septimów mogą nosić Amulet Królów.

     Nadal jednak nie uczynił żadnego ruchu. I Mario wiedział, dlaczego. Bał się, że to wszystko okaże się pomyłką, że amulet zsunie się z jego szyi. A wtedy cała nadzieja przepadnie. Wtedy nie będzie już żadnego planu, ani żadnej możliwości pokonania okrutnego daedrycznego księcia. Tylko cesarz z linii Septimów może rozpalić Smocze Ognie i odgrodzić świat od Otchłani. Jakim cudem zrobił to Mankar Camoran, nikt nie wiedział, ale z pewnością nie była to jego zasługa, lecz Mehrunesa Dagona. Teraz najważniejszą kwestią było, czy amulet zawiśnie na szyi Martina.

     Wszyscy o tym wiedzieli. I Martin też wiedział, że jest ostatnią nadzieją wolnego świata. I bał się, że w tym momencie ta nadzieja zniknie.

     Mario ciepło uśmiechnął się więc do przyjaciela i szepnął.

     - Włóż go, Martinie. Włóż go, nie zwlekaj.

     Wyprostował się i uroczystym głosem rzekł.

     - Włóż go, Wasza Wysokość!

     Martin spojrzał na niego z mieszaniną nadziei i lęku. Nie trzeba było bystrości, żeby zauważyć jak ciężko oddycha. Stojący przy nim Mario widział wyraźnie pulsującą żyłkę na jego skroni. A jednak Martin przemógł się. Naszyjnik powędrował w górę. Złoty łańcuch opasał na chwilę jego kasztanowe włosy i zsunął się na kark. Amulet Królów zawisł na szyi Martina. Ogromny rubin błysnął w świetle kagańców, jakby nagle dostał dodatkowej energii.

     I nic się nie stało. Naszyjnik nie zsunął się z szyi Martina, złoty łańcuch nie pękł, rubin nie wyleciał ze złotej oprawy… Nie stało się nic, co świadczyłoby o tym, że Amulet Królów zawisł na niewłaściwym karku. Jeśli ktokolwiek potrzebował jeszcze dowodu na cesarską krew, płynącą w żyłach Martina, właśnie go dostał.

     Przez Wielką Salę przebiegł szmer. A po chwili rozległ się chrzęst zbroi, gdy wszyscy, jak na komendę, przyklękli zwyczajem Ostrzy na lewe kolano, jak zwykli to czynić oddając część bogom.

     Martin stał pośrodku, oszołomiony tą przedziwną sytuacją. Ostrza zwyczajowo nie klękały przed cesarzem, bowiem członkowie organizacji musieli w każdej chwili być gotowi do jego obrony. Tylko oni mogli, a nawet musieli nosić broń w jego obecności. Tym razem jednak udzieliła im się powaga chwili, jeszcze bardziej onieśmielając Martina. Jeszcze do niego nie dotarło, że oto właśnie udowodnił swe prawa do tronu. Udowodnił je przede wszystkim samemu sobie, bo to on był tym, który najbardziej w nie wątpił. On, wychowanek prostych rolników, stworzony do łopaty, wideł i radła, jeszcze niedawno pomagający ojcu przerzucać koński gnój, teraz został władcą całego Tamriel.

     Nastała cisza. Cisza przedłużała się, bo nikt nie wiedział, co należy teraz uczynić. Ostrza czekały na znak cesarza, pozwalający im wstać, ale do Martina nie docierało jeszcze, że to on powinien przerwać tę ciszę. Stał jak posąg, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w Amulet Królów, błyszczący na jego piersi. Dopiero Mario, łamiąc wszelkie zasady, odważył się odezwać.

     - Widzisz? – rzekł cicho, ale tak, by wszyscy słyszeli, co w ogólnej ciszy nie było trudne. – Jesteś synem Uriela Septima.

     - Jestem… - szepnął Martin, podnosząc wzrok.

     I teraz dopiero zorientował się, na co czekają Ostrza. Uczynił niepewny ruch dłonią.

     - Wstańcie, przyjaciele – głos lekko mu się załamał ze wzruszenia. – Wstańcie. Przecież jesteście Ostrzami. Nikt z was nie musi przede mną klękać.

     Chrzęst zbroi znów rozległ się w sali. Ostrza powstały i wbiły w swego władcę oczekujący wzrok. Czekali na jego słowa, ale on nie wiedział, co ma powiedzieć. W końcu uśmiechnął się lekko.

     - Jestem synem Uriela Septima – zaczął niepewnie, po czym dodał żartobliwym tonem, zabawnie zadzierając nos. – Nie potrzebowałem amuletu żeby  tym wiedzieć! Cały czas wiedziałem!

     Rozległ się serdeczny śmiech, jakby ze wszystkich obecnych opadło nagle napięcie. Jauffre, choć miał ochotę uściskać Martina, stanął przy nim i wyprostowawszy się, zawołał.

     - Ave cesarz Martin Septim!

     - Ave! – odpowiedział mu ogłuszający krzyk z kilkudziesięciu gardeł.

     Martin aż przycisnął dłonie do uszu. W zamkniętej sali, o znakomitej akustyce, okrzyk ten zabrzmiał jak eksplozja. Odczekał chwilę, aż ustanie dzwonienie w jego uszach, po czym uniósł dłoń i pokręcił lekko głową.

     - Jeszcze nie – odezwał się. – Jeszcze nie jestem cesarzem. Dopóki nie rozpalimy na nowo Smoczych Ogni, bramy Otchłani pozostaną otwarte, a inwazja Mehrunesa Dagona będzie trwała. Dlatego dziś jeszcze wyruszymy do stolicy, spotkać się z kanclerzem Ocato, który oczekuje nas w cesarskim pałacu.

     Na wspomnienie kanclerza, Mario nie potrafił ukryć nieprzyjemnego grymasu. Pamiętał odmowę Ocato, gdy prosił go o pomoc dla Brumy. Pamiętał słowa hrabiego Indarysa, które zasiały w nim zwątpienie.

     - Po co się z nim spotykać? – mruknął niezadowolony. – Masz na szyi Amulet Królów. Czego więcej potrzeba?

     Martin uśmiechnął się łagodnie.

     - Kanclerz Ocato przewodzi Radzie Starszych – odparł. – Rada sprawuje rządy pod nieobecność cesarza. Musimy uwzględnić ich władzę. Rada musi potwierdzić moje prawa do tronu, zanim zostanę koronowany. Do tego czasu nie jestem cesarzem.

     Mario potrząsnął nerwowo głową i zacisnął zęby. Nie uszło to uwadze Martina.

     - Nie przejmuj się – rzekł swym łagodnym, aksamitnym głosem. – Nie spodziewam się żadnych sprzeciwów ze strony Rady Starszych.

     - Rada Starszych – prychnął Mario. – Gdzie była, gdy cesarz walczył z daedrami?

     Jauffre pokręcił stanowczo głową.

     - Martin ma rację – oświadczył pewnym tonem. – Ogłoszenie się cesarzem to delikatna sprawa. I wiem czego się obawiasz. Niepotrzebnie.

     - Czyżby?

     Jauffre poufale położył mu dłoń na ramieniu.

     - Myślisz, że Rada Starszych składa się z idiotów? – uśmiechnął się. – Myślisz, że oni nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji?

     - No, nie bardzo jakoś widzę, żeby coś zdziałali…

     - Rada sprawuje władzę – odrzekł cierpliwie arcymistrz. – Jest teraz naszą oficjalną zwierzchnością. Ostrza to nie tylko ochrona cesarza, to również wywiad. Dostają od nas regularne raporty. Nie bój się, wiedzą co w trawie piszczy. I uwierz mi, będą zachwyceni, mając następcę do ukoronowania. Oni też boją się o stolicę. Jeśli to cię nie przekonuje, to uwierz chociaż w to, że drżą o własną skórę i swoje majątki.

     Mario uśmiechnął się.

     - To chyba jedyne, co może mnie przekonać.

     Ale Jauffre nie uśmiechnął się.

     - Sytuacja jest poważna – oświadczył. – Nie tylko ze względu na Kryzys Otchłani, którego nie potrafili zażegnać. Jest o wiele gorzej. Cesarstwo się rozpada. Prowincje nie chcą być zależne od słabego cesarstwa, pragną niepodległości. Tylko osoba cesarza jest w stanie zjednoczyć je na powrót, a i to zapewne nie wszystkie. Dlatego Rada marzy wręcz o rozpaleniu Smoczych Ogni i zakończeniu Kryzysu Otchłani, właśnie po to, by zająć się innym kryzysem, który już puka do drzwi. Nie, nie spodziewam się kłopotów z ich strony, ale to nie powód do radości. Wszyscy chcemy koronować Martina i wszyscy wiemy, że trzeba to zrobić szybko.

     Zwrócił się do pozostałych.

     - Za dwie godziny wyruszacie do stolicy – oświadczył. – W świątyni zostaje tylko szkieletowa załoga, pod dowództwem Steffana.

     - Służba! – odrzekł kapitan.

     - Reszta w pełnym rynsztunku niech zamelduje się na placu, gotowa do wymarszu. Wyruszacie pierwsi. Cyrus obejmuje dowództwo.

     - A ty, Mistrzu? – spytał Mario.

     Jauffre uśmiechnął się zawadiacko.

     - A my, to jest Martin, Baurus, ty i ja, wyruszymy wieczorem i pojedziemy w nocy. Konno!

     Mario otworzył szeroko oczy?

     - Tylko w czwórkę?

     Jauffre skinął głową.

     - Tak bezpieczniej – odrzekł. – Cały oddział przemaszeruje przez niebezpieczne wąwozy. Jeśli będzie gdzieś jakaś zasadzka, odkryją ją pierwsi. A my prześlizgniemy się za nimi. Z twoimi zdolnościami i zaklętymi przedmiotami, ominiemy wszelkie niebezpieczeństwa.

     - A oni? – spytał Mario. – Przecież zostaną zaatakowani!

     Jauffre zmarszczył brwi.

     - Synu, to są Ostrza! – rzekł tonem przygany. – Są za sprytni, żeby wejść w zasadzkę. Czy sądzisz, że w przededniu decydującej, bitwy narażałbym elitarny oddział na zniszczenie? W stolicy będziemy potrzebowali każdego żołnierza. Tam spodziewam się uderzenia Dagona. Chyba że…

     - Że?

     - Chyba, że zdążymy uwinąć się przed jego uderzeniem – Jauffre skinął głową. – Na to właśnie liczę. Dopóki w szeregach wroga panuje chaos, spowodowany śmiercią Camorana, mamy przewagę. Jeśli uporamy się szybko z koronacją, bez zbędnych ceremonii, Martin Rozpali Smocze Ognie i…

     - I to koniec!

     Jauffre pokiwał głową.

     - Koniec, ale… - westchnął przeciągle – w tym wszystkim wciąż jest za dużo „jeśli”…


2 komentarze:

  1. Przez moment czytając początek obawiałam się, że to jakiś podstęp, impostor jakiś i amulet znów przepadnie.
    Oby ta Rada nie okazała sie tak głupia jak nasz rząd...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, bez przesady! Nasz rząd jest jedyny w swoim rodzaju!

      Usuń