Rozdział VI

     Westchnienie wyrwało się z ust Maria. Teraz wszystko zrozumiał. Te sny o potwornej krainie… One pokazywały mu królestwo samego Mehrunesa Dagona, deadrycznego księcia zniszczenia, którego imienia bez potrzeby nie wypowiadał żaden śmiertelnik – tak wielki budził on strach. To morze lawy, te ruiny, skały i potwory – to wszystko było jego dziedziną. No tak, to by się zgadzało. Tylko jemu zależałoby na zniszczeniu tego świata. Inne daedry może chciałyby go zniewolić, albo zaprowadzić na nim terror czy inne swoje porządki. Ale zniszczyć? Do tego zdolny był tylko Mehrunes Dagon – ucieleśnienie najgorszego zła. Czasami przedstawiano go na ilustracjach jako drapieżnego stwora, dwunożnego, czterorękiego, bliższego wyglądem zwierzęciu niż człowiekowi. O zimnym, okrutnym spojrzeniu, długich, ostrych pazurach i równie ostrych zębach, które szczerzył niby atakujący lew. Przez plecy Maria przebiegł dreszcz. Nie uszło to uwadze mnicha.

     - Wciąż zastanawiam się, czy mogę ci ufać – odezwał się znów Jauffre. – Jeśli założę, że jesteś wrogiem, wszystko by mi pasowało. Prawie… I dzięki temu „prawie” wciąż jeszcze twoja głowa tkwi na karku. Mogłeś przybyć, by dowiedzieć się, gdzie ukryty jest Martin Septim, po czym udać się tam pod pretekstem dostarczenia mu klejnotu i zabić go. Mehrunes Dagon na pewno byłby ci za to wdzięczny, chociaż z pewnością nie okazałby tego tak jakbyś chciał – uśmiechnął się lekko. – On wynagradza swoje sługi w specyficzny sposób. Skończyłbyś w morzu lawy, a on szybko by o tobie zapomniał.  – Podszedł do Mariusa i spojrzał mu w oczy. – Ale gdybyś był wrogiem, nie dałbyś mi Amuletu Królów. Bo po śmierci Martina, linia Septimów wygaśnie, a wtedy kanclerz Ocato i Rada Cesarstwa mogą legalnie powołać nowego cesarza, spośród Wysokich Rodów. Nowy cesarz z kolei może na powrót rozpalić magiczne Smocze Ognie i osłonić nas przed atakami z Otchłani. Myślisz logicznie, więc pewnie doszedłbyś do tego wniosku sam. A jeśli nie, to z pewnością ten, który by cię tu przysłał…

     Przeniósł wzrok w inne miejsce. Teraz patrzył na ścianę, zapewne w ogóle jej nie widząc. Zupełnie, jakby spoglądał w dal.

     - Chodź za mną – rzucił nagle, po czym skierował się w stronę schodów.

     Mario posłusznie poszedł za nim. Zeszli na parter, po czym Jauffre skręcił w stronę drzwi. Wyszli na zewnątrz, gdzie zdążył już zapaść zmrok i skręcili w stronę kaplicy.

     Świątynia była urządzona skromnie. Składała się głównie z gołych, bielonych wapnem ścian, drewnianych ławek i spartańskiej kazalnicy, za którą urządzono niewielki ołtarzyk, poświęcony Talosowi, dziewiątemu bogu, twórcy i opiekunowi Cesarstwa. Wyglądał jak kamienna, pusta misa. Na tym ołtarzu Jauffre nakazał mu położyć lewą dłoń.

     - Powtórz teraz to, co powiedziałeś mi na górze – polecił. – Skąd masz Amulet Królów? Kto powiedział ci, gdzie mnie szukać? Kto powiedział ci o synu cesarza?

     Mario wciągnął powietrze i odetchnął głęboko. Nie wiedział, co by się stało, gdyby skłamał, ale na szczęście nie musiał tego sprawdzać. Jego intencje były czyste jak źródlana woda. Powtórzył wszystko dokładnie, spokojnym głosem, a gdy Jauffre zadał mu kilka dodatkowych pytań, odpowiedział zwięźle, ale tak dokładnie, jak potrafił.

     - Przysięgnij teraz na Talosa, że to co powiedziałeś, jest prawdą.

     - Przysięgam – odrzekł Mario.

     To co się później stało, wcale nie wyglądało zbyt spektakularnie, przynajmniej jak na boskie błogosławieństwo. Zupełnie, jakby ołtarz plunął ku niemu chmurą białej mgły, która otoczyła go ze wszystkich stron i wniknęła w jego ciało. Poczuł przypływ sił i w jednej chwili opadło z niego całe zmęczenie. I, co ważniejsze, rozjaśniło się oblicze mistrza Ostrzy.

     - Jednak… – stwierdził, lekko się uśmiechając. - Tak przypuszczałem, bo dobrze ci z oczu patrzy. Ale sam rozumiesz, musiałem się upewnić. Zbyt ważne rzeczy tkwią na szali, żeby pozostawić choć cień wątpliwości. Cóż, wracajmy na górę – wskazał drzwi kapliczki. – Porozmawiajmy.

     Tym razem Jauffre zaprosił go do stołu i poczęstował skromną, klasztorną, ale pożywną wieczerzą. Jego nastawienie wyraźnie się zmieniło, choć nadal nie był skłonny do udzielania zbyt wielu informacji o sobie, czy innych Ostrzach. Konspirację miał, jak widać, we krwi. A i Mario czuł się nieco onieśmielony, siedząc naprzeciwko arcymistrza elitarnej grupy wojowników. Dlatego też rozmowa nie była zbyt wylewna i wciąż jeszcze nie toczyła się swobodnie. Bardziej było to przekazanie informacji, niż pogawędka.

     - To było dawno, ale pamiętam ten dzień jak dziś – mówił Jauffre. – Cesarz osobiście wezwał mnie do jednej ze swych komnat i pokazał niemowlę. Polecił mi je zabrać i ukryć w bezpiecznym miejscu. To był Martin Septim, dziś prawowity następca tronu. Wywiozłem go z miasta i umieściłem na wsi, w zaprzyjaźnionej rodzinie rolników. To byli dobrzy ludzie. Pokochali go jak swego, choć nie wiedzieli, że wychowują cesarskiego syna. No i mieli wobec mnie pewien dług wdzięczności. Mogłem więc prosić ich o regularne raporty i w ten sposób czuwać nad bezpieczeństwem Martina. Dopóki żyli, był bezpieczny. I, co ważniejsze, był szczęśliwy.

     Westchnął i pociągnął łyk piwa.

     - Potem nastał okres buntu i młodzieńczej głupoty – mruknął. – Wpadł w złe towarzystwo. Dołączył do czcicieli Sanguine. Musiałem interweniować osobiście. Przekonałem go, choć długo to trwało i łatwo nie było. Ale udało się. Martin zapanował nad sobą, wyciszył się i ostatecznie został kapłanem Akatosha. I jest nim do dziś.

     Podniósł wzrok i spojrzał badawczo na Maria. Chwila milczenia przedłużała się. W końcu przerwał ją Jauffre.

     - Jest w Kvatch – rzucił krótko, uważnie obserwując jego oblicze.

     Mario skinął głową i uśmiechnął się lekko. Często bywał w Kvatch, ale raczej w gospodzie niż w świątyni. Może nawet spotkał już w przeszłości Martina, nawet o tym nie wiedząc.

     - Rozumiem, że to ja mam go odnaleźć – odezwał się. – Czy mam mu też wręczyć Amulet Królów?

     - Amulet pozostanie tutaj – uciął twardo Jauffre. – Zbyt wielkie ryzyko, żeby i cesarz, i amulet znaleźli się razem, daleko stąd, bez żadnej ochrony.

     Mario uśmiechnął się smutno.

     - Nie ufasz mi – odezwał się cicho.

     - Mam cię za to przeprosić? – spytał Jauffre z sarkazmem. – Człowieku, widzę cię pierwszy raz w życiu. Nic o tobie nie wiem. Tylko tyle, ile sam mi opowiedziałeś o sobie. Nie wiem, ani skąd pochodzisz, ani co potrafisz, ani też nie potrafię przewidzieć, jak zachowasz się w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa. Nawet jeśli wszystko co powiedziałeś jest szczerą prawdą, skąd mogę wiedzieć, czy nagle nie zmienisz poglądów? Uwierz mi, wróg potrafi przekonać lub przymusić najoporniejszych. Czy spodziewasz się, że powierzę komuś tak niepewnemu przyszłość całego Cesarstwa?

     - Nie – potrząsnął głową Mario. – Nie, absolutnie nie. Ja też bym nie zaufał byle przybłędzie. Masz rację, przepraszam.

     Jauffre mruknął tylko coś pod nosem, ale po chwili odezwał się nieco łagodniejszym tonem.

     - To są zbyt ważne sprawy, żeby bawić się w uprzejmości. I widzę, że niespecjalnie podoba ci się taka sytuacja. Więc proponuję prosty układ. Udasz się do Kvatch, znajdziesz Martina, przyprowadzisz go tutaj, po czym odejdziesz swoją drogą, najlepiej jak najdalej stąd i dokładnie o wszystkim zapomnisz. Umowa nie podlega negocjacjom. I tak robię dla ciebie wyjątek, bo pozwalając ci żyć dalej, podejmuję ogromne ryzyko. Ale nie martw się, są inne sposoby, żebyś nie mógł swej wiedzy wykorzystać. To jedno mogę ci obiecać – nie stanie ci się żadna krzywda. Przeciwnie, zyskasz tym moją wdzięczność. Masz moje słowo.

     Wdzięczność arcymistrza organizacji, oplatającej najdalsze zakątki Cesarstwa, była darem nie do przecenienia. Mario poczuł coś w rodzaju dumy. Jeszcze kilka dni temu był zapomnianym przez bogów i ludzi więźniem, nie wiedzącym nawet za co wtrącono go do lochu. Dziś wchodzi w układy z samym arcymistrzem Ostrzy. Jauffre tymczasem pochylił się ku niemu i półgłosem dodał.

     - To naprawdę nic osobistego – zapewnił go. – Ja mogę ci ufać, jako Jauffre, ale jako arcymistrz Ostrzy już nie. Nie wolno mi. Moim obowiązkiem jest brać pod uwagę wszystkie możliwości, również te niekorzystne. Ja widzę, że jesteś szczery i uczciwy, ale też jestem tylko człowiekiem i można mnie oszukać. Choć przyznaję, niełatwa to sztuka – cień uśmiechu przewinął mu się przez wargi. – Zrozum, wróg jest sprytny i bezwzględny. Jeśli zechce wydusić z ciebie prawdę, zrobi to. Podstępem, torturami, albo wykorzysta w tym celu magię. A zachowanie tajemnicy to nasz priorytet.

     - Rozumiem – odrzekł Mario, podnosząc głowę. – I, jeśli wolno mi tak powiedzieć, żałuję, że nie jestem jednym z was. To było kiedyś moje marzenie.

     - Wtedy niepotrzebne byłyby te ceregiele – mruknął Jauffre. – Wystarczyłby rozkaz. Niewykluczone, że tak się kiedyś stanie – uśmiech znów przewinął się przez jego wargi. – Udowodnij mi, że na to zasługujesz, a niewykluczone, że zostaniesz jednym z Ostrzy. Ja, oprócz oczywiście posłuszeństwa, wymagam tylko trzech zalet. Chcesz wiedzieć jakich?

     Mario z zaciekawieniem skinął głową.

     - Po pierwsze, musisz umieć walczyć. I to walczyć dobrze, ale co najważniejsze, skutecznie. Musisz umieć walczyć, przy wykorzystaniu takiej broni, jaka w danej chwili wpadnie ci w ręce, albo w ogóle bez niej. Nie masz miecza, walcz kijem. Nie masz kija, walcz widelcem. Nie masz widelca, walcz rękami. Talerzem, kamieniem, garścią mąki. Byle skutecznie. Losy Ostrzy bywają nieprzewidywalne, a w miejsce akcji rzadko kiedy udajemy się w pełnym rynsztunku. Trzeba umieć sobie radzić w każdej sytuacji. Z tym wiąże się druga zaleta. Musisz umieć myśleć. Improwizować, znajdować wyjście z sytuacji, których nikt nie przewidział. Wykorzystywać okazje, samemu podejmować decyzje, nie czekać na rozkaz, jak zwykły legionista. Sytuacja się bezustannie zmienia. Rozkaz wydany dziś, jutro może być już nic nie wart. Czasami więc trzeba działać wbrew rozkazom, jeśli sytuacja tego wymaga. Musisz umieć się wtopić w otoczenie, stać się niewidzialny, a jednocześnie widzieć i słyszeć wszystko, co dzieje się wokół ciebie. Po trzecie, konieczna jest absolutna lojalność i zdolność do poświęcenia wszystkiego, łącznie z życiem, dla cesarza. Cesarz jest absolutnie najważniejszy i wszystko inne, jeśli trzeba, należy poświęcić dla jego bezpieczeństwa. Jeśli udowodnisz, że to potrafisz, może twoje marzenie się spełni.

     A potem roześmiał się serdecznie.

     - Ale porządnie się najpierw zastanów, bo to bardzo ciężka służba! – dolał Mariusowi piwa, po czy to samo uczynił ze swoim kubkiem.

     - Ale zaszczytna – Mario skinął głową w podzięce.

     - Tylko o tych zaszczytach nie wie nikt spoza naszej wąskiej grupy – odparł Jauffre. – Nikt spoza niej zwykle nie wie, kim naprawdę jesteś i lepiej, żeby się nie dowiedział. Dla innych jesteś tym, kogo udajesz i tak właśnie masz się zachowywać. Jeśli udajesz koniuszego, musisz zachowywać się jak koniuszy. Musisz cuchnąć końskim potem i obornikiem, musisz giąć kark przed każdym, który przyjedzie na trochę lepszym koniu i z wdzięcznością przyjmować każdego miedziaka, jakiego ten z pogardą rzuci ci pod nogi.  A jak będzie miał zły humor, bez powodu smagnie cię biczem po twarzy. I wtedy trzeba się skulić i przepraszać go za coś, czego nie uczyniłeś. To trudniejsze niż ci się wydaje. Nadal twierdzisz, że to zaszczytna służba?

     Mario uśmiechnął się, ale skinął głową.

     - Będąc tutaj zwykłym zakonnikiem – ciągnął mnich – traktowany jestem przez innych jak zakonnik właśnie. Tylko kilka osób tutaj wie, kim jestem. A bywa, że zatrzymują się tu goście, nieraz wysokich rodów. Czasami ciężko jest znieść, gdy jakiś zarozumiały dureń traktuje cię z wyższością i wyraźną pogardą. Nic sobą nie przedstawia, tylko pełną sakiewkę, ale zachowuje się, jakby świat należał do niego. Potrafisz wtedy zgiąć kark i posłusznie usługiwać mu do wieczerzy, znosząc jego niewybredne, pijackie żarty? A gdy to on rozleje wino i oskarży o to ciebie, potrafisz go za to przeprosić? I to nie byle jak! Trzeba z pokorą, nieraz kuląc się do jego stóp, która w każdej chwili może cię kopnąć w nos. I wtedy też trzeba to przyjąć z pokorą. Tacy ludzie lubią, gdy błagasz ich o łaskę.

     Przerwał i łyknął z drewnianego kubka. Po chwili dokończył opowieść.

     - Nie zawsze jest tak źle. Często są to drobiazgi, niegroźne same w sobie, ale drażniące jak komary nad posłaniem. Jak myślisz, czy w takiej sytuacji, gdy upokorzył cię już tak, jak tylko potrafił, umiałbyś mu chociaż nie przyłożyć w tę głupią, bezmyślną gębę?

     Roześmiali się obaj.

     - W jaki sposób zwykle sobie radzisz? – spytał mnich. – Mam na myśli walkę, bo rozumiem, że tej nie da się uniknąć w twoim włóczęgowskim życiu. Załatwiasz swoje sprawy jednym uderzeniem topora, czy wolisz coś bardziej wyrafinowanego, jak miecz?

     - Jestem łucznikiem – odparł Mario. – Nawet niezłym, nie chwaląc się. I raczej unikam walki. Obchodzę ją niezauważony, a jeśli już los mnie przymusi, bo kilka razy tak się stało, strzelam z ukrycia. Zapewne niezbyt honorowo, ale skutecznie. Jak trzeba, potrafię złapać za miecz, choć przyznaję, biegłym szermierzem nie jestem.

     - Umiesz się skradać?

     - Od lat zarabiam na życie polując – odparł Mario. – Głównie na dziki, czasem na niedźwiedzie, czasem po prostu za pieniądze likwiduję groźne stwory, jak ogry, czy trolle. Umiem stać się niewidzialny i niesłyszalny, jeśli o to chodzi.

     - Chód masz lekki, jak zauważyłem – skinął głową mnich. – Cóż, w naszej organizacji to bardzo cenione cechy, tym bardziej, że rzadkie. Być może przyjdzie nam walczyć z różnymi daedrami. Niektóre z nich przypominają groźne zwierzęta, z wyglądu i zachowania, więc twoje doświadczenia łowieckie byłyby w cenie. Ale niektóre są człekokształtne, uzbrojone i, niestety, myślące. Z tymi trzeba radzić sobie jak wojownik. Myślisz, że dałbyś radę?

     - Teraz pewnie nie – westchnął Cetegus. – Ale gdyby ktoś mnie nauczył lepiej władać mieczem… 

     - Nauka tej sztuki trwa długo i nigdy się nie kończy.

     - Na naukę jestem gotów. Boję się tylko, że pochodzę ze zbyt niskiego rodu, żeby służyć cesarzowi – Mario westchnął ze smutkiem. – Słyszałem, że do elitarnych jednostek wybiera się tylko szlachtę.

     - Nie do Ostrzy – Jauffre z pogardą wzruszył ramionami. – Rzadko który z nas ma szlachetne pochodzenie. Nawet niespecjalnie takich lubimy. Szlachectwo często oznacza dewocyjną miłość do własnego nazwiska. To skutkuje niepotrzebną brawurą i butą, w imię źle pojętego honoru. A tu trzeba działać skrycie, w cieniu, nieraz udając pokornego sługę. Dumny szlachcic często nie da sobą pomiatać, choć należy właśnie wtedy pochylić kark i nadstawić drugi policzek. Poza tym, szlachcic czuje opory, gdy trzeba zachować się niehonorowo, na przykład zlikwidować kogoś niepostrzeżenie. On woli wyzwać kogoś na pojedynek, na arenie, w świetle zniczy i przy oklaskującej go publiczności, im większej, tym lepiej. Nie potrzebujemy takich nadętych egocentryków. U nas trzeba zapomnieć o sobie, a skupić się na cesarzu i Cesarstwie. My działamy w cieniu, ale działamy skutecznie. Służymy Cesarstwu, nie sobie, ani własnemu rodowi.

     Wieczerza dobiegła końca.

     - Odpocznij dzisiaj w opactwie – odezwał Jauffre, wstając. – Wyśpij się na zapas, bo czeka cię jutro daleka droga. Wyposażymy cię odpowiednio, oczywiście w rozsądnych granicach, bo żadnych skarbów tu nie ma. Jest tu trochę broni. Wybierz sobie, jaka ci najbardziej pasuje. Dostaniesz prowiant, sakiewkę, bo wydatków zapewne nie unikniesz i jeśli umiesz jeździć, braciszkowie mogą pożyczyć ci konia. Ale szczerze mówiąc, odradzałbym ci to. Wprawdzie dotrzesz na miejsce szybko, a czas gra na naszą niekorzyść, ale też będziesz zwracał na siebie uwagę. Nie prześlizgniesz się niezauważony, jak to masz w zwyczaju. A nie ukrywam, że bardzo by mi na tym zależało.

     - Pójdę na przełaj – oświadczył Mario. – Poza traktem nie będę rzucał się w oczy. Znam Colovię, trafię bez trudu. Nie potrzebuję konia.

     - Ryzykowne – mnich pokręcił głową. – Trakty są w miarę bezpieczne, ale w lasach czyha wiele niebezpieczeństw. Niedźwiedzie, wiły, trolle… Podobno w pobliżu widziano nawet minotaura.

     - Minotaurem już nie trzeba się przejmować – Mario zaczerwienił się mimo woli. – Dziś sprzedałem w mieście jego róg. Uwierz mi, proszę, że tak będzie najlepiej. Często podróżuję po całej Colovii i najczęściej właśnie na przełaj.

     - Zaczynasz mi się podobać, chłopcze – Jaufrre zmrużył oczy. – Cóż, rób jak uważasz. Wiesz lepiej. Tylko gdy będziesz wracał z Martinem, trzymaj się raczej traktu. Nie chciałbym go narażać na niepotrzebne ryzyko. Pamiętaj, jego bezpieczeństwo jest najważniejsze. Bez niego, ten świat szybko czeka zagłada. Ciebie również, nie zapominaj o tym.

     Mario uśmiechnął się lekko. Oto polecenia wydawał mu arcymistrz Ostrzy. Zupełnie, jakby był jednym z nich. I wiedział, że zrobi wszystko, aby go nie zawieść.

7 komentarzy:

  1. Niezła pogawędka. ;)
    Ciekawe czy będzie jakies wytłumaczenie tego, dlaczego siedział w tym lochu, od którego się wszystko zaczęło.
    Czy lew szczerzy kły podczas ataku? Przecież to kot, a zęby szczerzą chyba psy raczej... Tak się zastanawiam tylko. Musze zobaczyc na jakimś filmie. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze? Nie wiem. Wiem, że tygrys odsłania kły, przysiada i ogonem uderza się po bokach.

      Usuń
  2. No to się wreszcie zacznie dziać. Wędrówki "na przełaj" najczęściej są zawsze pełne przygód, nawet w dzisiejszych czasach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co to znaczy "wreszcie zaczyna się dziać"? Zamordowano cesarza. Mało Ci? Co by się stało, gdyby u nas nagle ktoś zatłukł Kaczorka? Toż Ziobro pół Polski wsadziłby do więzienia!

      Usuń
    2. Niespodziewana śmierć jest wpisana w dzieje królów i cesarzy. Co by się działo gdyby Kaczorek przeszedł w inny wymiar? Jak zawsze pół Polski skakało by z radochy, drugie pół płakało.

      Usuń
  3. zaufanie albo się zakorzeni przy pierwszym spotkaniu albo trzeba je budować drogą przez mękę - jeżeli jest na to czas
    tylko niepewność wraca nieproszona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czułbym się w obowiązku jakoś to wpleść w treść - ale ta już dawno napisana. No, w trzech czwartych...

      Usuń