Rozdział XVIII

    Wieczerza nie była zbyt wymyślna, ale bardzo smaczna. Składała się głównie z podsmażanych warzyw i kaszy z kawałkami gotowanej ryby. Znakomicie jednak syciła głód. Obok stał parujący dzban z ziołowym wywarem.

    - Elitarne wojsko raczy się elitarną kuchnią – uśmiechnął się Jauffre. – Jadamy skromnie, lecz smacznie. Tradycyjnie, przyrządzamy potrawy na sposób Akavirczyków, z dużą ilością różnorodnych warzyw i ryb. To o wiele zdrowsze od pochłaniania tłustego, przypalonego mięsa.

    Nalał po kubku aromatycznego wywaru.

    - Trunków niewiele się tu używa – zapowiedział. – Wina i miody tylko od święta, albo przy szczególnej okazji. Piwo nieco częściej, bo dodaje sił w walce i ćwiczeniach. Byle nie przesadzić. A ćwiczenia zajmują nam sporo czasu. Wszyscy wolni od zadań specjalnych mają obowiązek spędzać dni na ćwiczeniach i doskonaleniu sztuki walki. Każdy z nas musi być sprawny i zręczny. I tak wygląda codzienna służba. Nadal chcesz zostać jednym z nas?

    Mario uśmiechnął się.

    - Bardziej niż kiedykolwiek – odrzekł.

    - Do Ostrzy nie bierze się nikogo w nagrodę za zasługi – oznajmił Jauffre. – Decydują umiejętności, lojalność, cechy charakteru, inteligencja. Walczymy nie tylko mieczem, a powiem ci nawet, że miecz to najrzadziej przez nas używana broń. Choć oczywiście, umiejętność ta jest wymagana. Popatrzcie tam – wskazał w kąt, gdzie stały szafy. – To tylko część zbiorów. Jest tu całkiem dobrze zaopatrzona biblioteka. Najważniejszą bronią jest informacja. Jeśli wiesz o przeciwniku wystarczająco wiele, pokonasz go nawet bez broni. Są tam nie tylko księgi, ale i inne dokumenty. Raporty, zapiski, notatki, wszystko co kiedykolwiek powstało na dany temat. Poukładane tematycznie i kilku z nas dba o to, by zachować w niej porządek. Jest w niej wiele pozycji na temat daedr, Otchłani, samego Księcia Ciemności… Będziemy musieli to wszystko przestudiować. Może wtedy wpadniemy na jakiś pomysł.

    - Jaki będzie następny ruch? – spytał Mario, popijając gorący napój.

    - Na razie odpoczynek – odparł Jauffre. – Jutro naradzimy się, co robić. Jest tu kilka tęgich głów. Dziś jesteśmy za bardzo zmęczeni, żeby radzić. Ale niewątpliwie, musimy odzyskać Amulet Królów i nad tym głównie będziemy się zastanawiać.

    Martin z zainteresowaniem zerkał w stronę biblioteki. Nietrudno było zgadnąć, że wiele sobie po niej obiecuje. Oczy zaświeciły mu się, jakby zobaczył górę złota.

    - Jutro przewiduję też małą ceremonię zaprzysiężenia Ostrzy – poinformował Jauffre. – Nic wielkiego, bez żadnej defilady czy przeglądu broni. Skromny apel. Ostrza słyną z powściągliwości. Ale z pewnością będziesz musiał powiedzieć kilka słów – zwrócił się do Martina. – Nie musi być to nic wymyślnego, byle płynęło z serca. Ostrza to docenią. Najlepiej o sytuacji Cesarstwa. Im więcej będą wiedzieli, tym słuszniejsze decyzje będą w przyszłości podejmowali. Sytuację musi znać każdy. Tajemnice tylko ci, którym zostaną one powierzone. I nie wynika to z nieufności. Tu nie ma obcych, tu są sami sprawdzeni ludzie. Ale każdy może zostać schwytany przez wroga, który ma sposoby, by informacje wycisnąć z każdego. Dlatego plotkarstwo jest tu niemile widziane.

    - Na mnie nie patrz – burknął Mario. – Od lat żyję sam w lesie, gdzie nie ma z kim pogadać. Milczenie to moje drugie imię.

    Roześmieli się wszyscy trzej.

    - Podczas uroczystości Ostrza zwyczajowo tworzą szpaler po obu stronach placu – odezwał się znowu Jauffre. – Martinie, stań w miejscu, które ci pokażę. Stamtąd dobrze słychać.

    - A co ja mam robić? – spytał Mario.

    - Podczas uroczystości stań z boku – odrzekł Jauffre. – Za cesarzem. Jesteś naszym gościem, więc masz prawo wziąć udział w tej uroczystości.

    Wieczerza nie trwała długo. Wkrótce podeszła do nich kobieta w habicie Ostrzy i zaprowadziła ich do sali, w której oprócz stojaków na broń i półek na zbroje, nie było żadnych mebli. Zamiast łóżek, na podłodze leżały prostokątne maty, przykryte kocami. Były trochę twarde, ale całkiem wygodne, a oni obaj zbyt zmęczeni, by marudzić. Zasnęli bardzo szybko. Tym razem Mario spał twardo, a koszmary nie nawiedziły go we śnie. Zamiast tego śnił o zielonej puszczy, w której tak swojsko się czuł. Potem przyśniło mu się, że razem z Falanu zrywa zioła gdzieś w lesie. Dookoła chodziły driady, ale nie atakowały ich, a on wiedział, że to zasługa jego dunmerskiej towarzyszki. Na koniec sen przeniósł go do Cesarskiego Miasta. Szedł szeroką ulicą, a za rękę trzymała go urodziwa dziewczyna, w karminowym kostiumie. Jej czarne włosy upięte były w kok. Co chwila spoglądali na siebie i uśmiechali się, jak para zakochanych. Mario pamiętał, że spotkał ją kiedyś w dzielnicy handlowej i nawet zamienili ze sobą kilka słów, ale jej imię wyleciało mu z pamięci. Obudził się rześki i wypoczęty.

    Martina nie było już w sali. Nie było tu nikogo! Wstał więc i przeciągnął się, aż zatrzeszczały kości, po czym chwycił przygotowane dla niego rzeczy. Zauważył, że jego kolczuga, miecz i tarcza, a także łuk i kołczan wiszą na stojaku naprzeciwko. Tam też znajdował się elfi hełm. Wszystko wyczyszczone i nawoskowane.

    Podrapał się po głowie. Uroczystość, jaka zaraz miała się odbyć miała charakter wojskowy. Był cywilem, ale i wojownikiem. Chyba wypada mu włożyć zbroję i przypasać miecz? Po namyśle, z niejakim trudem wciągnął kolczugę i nałożył skórzany pas z pochwą od miecza. Wsunął broń do pochwy. Tarczę brać? Nie, będzie tylko przeszkadzać. Włożyłby hełm, ale purpurowa poświata, jaką zajarzyliby się wszyscy żołnierze, przeszkadzałaby mu teraz w przyglądaniu się. Zamiast niego naciągnął na głowę kolczy kaptur.

    W wielkiej sali panował ruch. Żołnierzy było tu o wiele więcej niż wczoraj. Ocenił, że co najmniej ze dwudziestu. I wszyscy mieli na sobie oksydowane segmentaty, a na głowie hełmy. Rozejrzał się uważnie, ale nie zauważył ani Jauffrego, ani Martina. Zauważył za to, że niektórzy żołnierze to kobiety. Już to samo czyniło z Ostrzy specyficzną formację. Nie zdziwiło go to, bo przecież doskonale pamiętał kapitan Renault. Wiedział więc, że w Ostrzach służyły również panie. Zaskoczył go tylko fakt, że było ich tak wiele.

    Co chwilę ktoś wychodził na zewnątrz. Ruszył wiec ku drzwiom. Ranek był mroźny i rześki, za to słoneczny i pogodny. Wczorajszy zimny wiatr ustąpił delikatnym powiewom, wciąż rozwiewającym włosy, ale nie przenikającym już do szpiku kości. Na dziedzińcu znajdowało się jeszcze więcej żołnierzy. Wszyscy w zbrojach i hełmach. Dostrzegł Martina, który jako jedyny nie miał na sobie zbroi. Chciał ruszyć w jego stronę, ale nagle rozległa się komenda i wszyscy żołnierze sprawnie uformowali szpaler po obu stronach dziedzińca. Na środku stanął Jauffre, obok niego Martin. Mario przesunął się na schody, żeby znaleźć się jak najbliżej nich. Chciał wszystko widzieć i słyszeć.

    - Ostrza!

    Głos Jauffrego stał się ostry i doskonale słyszalny.

    - Zostaliśmy powołani, by chronić cesarza i Cesarstwo. Jesteśmy by służyć. Jesteśmy tu, bo wiemy, jak ważna jest sprawa Cesarstwa i osoba cesarza. Nasza przysięga to tylko formalność. Ale dopełnijmy tej formalności, bowiem przed wami stoi Jego Cesarska Mość Martin Septim, rodzony syn Uriela Septima, za co ręczę wam słowem.

    Umilkł na chwilę, ale i tak zapewne zagłuszyłby go chrzęst zbroi. Wszyscy bowiem wyprężyli się i stanęli na baczność.  Nie padła żadna komenda, ale nagle wszystkie miecze znalazły się w górze, ponad głowami żołnierzy. W świetle słońca błysnęły jak zęby jakiegoś gigantycznego stwora.

    - Ave, Martin Septim! – krzyknęli jednocześnie, jakby ćwiczyli to od lat. – Ave, Zrodzony ze Smoka!

    Jauffre również się wyprężył i stanął przed Martinem.

    - Wasza Cesarska Mość – odezwał się donośnym głosem. – Ostrza czekają na twe rozkazy!

    Martin, z pąsem na twarzy, zrobił kilka kroków przed siebie. Spojrzał uważnie na zakute w stal postaci, najpierw po prawej, potem po lewej stronie. Wziął głęboki oddech i zaczął mówić.

    Mówił głosem tak aksamitnym i spokojnym, że Mario poczuł, jak ten spokój rozlewa się po całym jego ciele. Wiedział, że to magiczna właściwość głosu Martina, właściwa osobom smoczej krwi. Zwała się po prostu Głosem Cesarza, a legendy głosiły, że można nim uspokoić nawet atakującą, rozjuszoną bestię.

    - Swe dotychczasowe życie spędziłem w świątyni Akatosha – odezwał się Martin. – Nie przywykłem do wygłaszania mów. Nie potrafię ubrać w słowa tego, co teraz czuję. Ale wiedzcie, że jestem wam głęboko wdzięczny za to powitanie. Mam nadzieję okazać się godnym waszej lojalności.

    Urwał na chwilę i opuścił głowę, jakby zbierał myśli. Po chwili jednak uniósł ją i spojrzał w niebo. Jego jasna twarz wydawała się świecić w promieniach słońca.

    - Nad nami czyste niebo – odezwał się znów. – Ale to tylko pozory. Czarne chmury zebrały się nad naszą ojczyzną. Okrutny pan ciemności, Mehrunes Dagon, przy pomocy grupy swych wyznawców, sięgnął po nasz świat, po naszą wolność, po nasze życie. Postanowił go zniszczyć. Kilka dni temu pod Kvatch otworzyły się Wrota Otchłani, z których wyszły na świat daedry. Zabiły wielu ludzi, miasto zniszczyły doszczętnie. Wróg jest silny i nie wolno go nie doceniać.

    Powiódł wzrokiem po wszystkich obecnych.

    - Ale gdzie serce i rozum, tam jest nadzieja! – zawołał. – Jest między nami człowiek, który udał się w Otchłań i zdołał zamknąć złowrogie wrota. Potem strażnicy Kvatch zdołali odbić miasto. Odwaga i umiłowanie wolności okazały się silniejsze od niszczycielskiej siły demona. Dopóki choć jedno serce nie ugnie się przed siłami ciemności, dopóty jest nadzieja! 

    Mario poczuł, że się czerwieni. Jauffre tymczasem podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu, ciągnąc go za sobą. Powiódł go między szpalery. Mario stanął obok Martina.

    - Oto ten, który pierwszy zamknął Wrota Otchłani! – zawołał Martin. – Wszystkim nam dał przykład, jak należy walczyć z siłami ciemności. Zwycięstwo jest możliwe! I przysięgam wam, że nie poddam się demonowi, dopóki w moich żyłach płynie krew. Zwyciężymy!

    Rozległ się donośny krzyk z kilkudziesięciu gardeł. Martin skłonił się i odsunął się na bok. Mario chciał pójść w jego ślady, ale Jauffre zatrzymał go.

    - Oto Marius Cetegus – odezwał się. – Zwany przez Coloviańczyków Bohaterem z Kvatch. To co zrobił jest wielkie nie dlatego, że wymagało odwagi. Każdy z nas zrobiłby to samo, albo zginął, próbując. To było wielkie, bo zostało uczynione zupełnie bezinteresownie. Bohater z Kvatch nie prosił o nagrodę i nie spodziewał się jej. Zrobił to, bo należało to zrobić. Całą jego nagrodą były krew i pot. My możemy mu ofiarować tylko więcej krwi, więcej potu i może nawet łzy. Steffan, pozwól.

    Jeden z Ostrzy, bez wątpienia oficer, podszedł do nich, niosąc na rękach akavirską katanę w skórzanej pochwie.

    - Czy chcesz być jednym z nas? – zwrócił się do Maria. – Czy ślubujesz służyć cesarzowi i Cesarstwu całym swoim życiem i krwią? Czy przysięgasz wierność, odwagę i braterstwo krwi?

    Mario spojrzał na niego oszołomiony. Czy to wszystko mu się śni? Czy Jauffre naprawdę chce przyjąć go między Ostrza?

    Ostrza… Oto stał na placu apelowym przed oczami najlepszych żołnierzy, jacy kiedykolwiek chodzili po ziemi. Elitarna jednostka, najlepsi z najlepszych, a on ma stać się jednym z nich!

    - Przysięgam – szepnął.

    Tylko na tyle się zdobył. Od dawna marzył o tej chwili. Zawsze wyobrażał sobie ten dzień. Marzył, że przysięgę złoży głosem silnym i zdecydowanym. A jednak wzruszenie ścisnęło mu gardło i szept był jedynym głosem, jaki dał radę z siebie wydobyć.

    - Klęknij, Mariusu – polecił Jauffre, biorąc do ręki podaną mu katanę.

    Mario przykląkł na lewe kolano i opuścił głowę. Poczuł na ramieniu lekkie uderzenie miecza.

    - Oświadczam, że przyjmuję cię do grona Ostrzy! Powstań, bracie rycerzu Mariusu!

    Szumiało mu w głowie, gdy prostował kolana. Ścisnął podaną mu katanę, nie wiedząc, co ma zrobić. Wiedział jednak, że ten miecz i on stanowić odtąd będą jedność. Nie znał ceremoniału Ostrzy. To co zrobił, płynęło prosto z jego serca. Powoli wysunął miecz z pochwy, przyglądając się błyszczącej klindze. Przybliżył je do twarzy i z szacunkiem ucałował zimną głownię. A potem uniósł ją w górę, w niemym salucie.

    A po chwili jak na komendę, w takim samym salucie błysnęły wszystkie miecze, znajdujące się na placu. Włącznie z mieczem Jauffrego.

*          *          *

    - Słaba to była przemowa – westchnął Martin, sięgając po kromkę chleba. – Chociaż odnoszę wrażenie, że im to nie przeszkadzało.

    - Mnie się podobało – rzekł nieśmiało Mario. – Tylko niepotrzebnie wspominałeś o mnie. Myślałem, że zapadnę się pod ziemię.

    - Wiem, że już by nie żył, gdyby nie ty – uśmiechnął się Martin. – Dokonałeś czegoś wielkiego, dlaczego mają o tym nie wiedzieć? Poza tym, muszą wiedzieć, jak postępować, gdyby Wrota Otchłani znów się otworzyły.

    Opuścił głowę.

    - Salutowali i tytułowali mnie cesarzem – westchnął. – Wierzą, że cesarz poprowadzi ich do zwycięstwa. A ja zupełnie nie wiem, co mam robić. Dawno nie czułem się tak zagubiony. Ale dotąd moje zagubienie miało wpływ tylko na mnie. Teraz mam na barkach cały kraj.

    Siedzieli przy stole w wielkiej sali. Śniadanie było bardzo smaczne, zwłaszcza gdy nałykali się czystego, górskiego powietrza na placu. A jednak czoło Martina wciąż przecinały zmarszczki. Nagle poczuł na sobie cały ciężar odpowiedzialności za państwo.

    - Na pewno będziesz bardzo dobrym cesarzem – zapewnił Mario. – Kochasz ludzi i znasz ludzką naturę. Serce podpowie ci, co robić.

    - Wiem, że trzeba odzyskać Amulet Królów – odezwał się Martin, trąc w zamyśleniu czoło. – Ale gdzie go szukać? Dokąd wróg go zabrał? Może trzeba udać się w Otchłań?

    - Byłem tam – uśmiechnął się Mario. – I jeśli będzie trzeba, pójdę tam znów.

    Łyknął wywaru z palonego zboża i cykorii.

    - Nie zgrywam bohatera, będę umierał ze strachu. Ale zrobię to. Bo nie zgadzam się na to, żeby daedry zmiotły z powierzchni ziemi to wszystko co kocham. Niech wynoszą się do siebie i tam niszczą sobie, co chcą, mało mnie to obchodzi. Ale wara im od naszych miast i lasów.

    Chwycił jego ramię.

    - Nie jesteś przecież sam - szepnął. – Musisz teraz nauczyć się polegać na innych. Jeśli będzie trzeba, udam się do Otchłani nie raz, a sto razy.

    Poczuł dłoń na ramieniu. Stał za nim Jauffre. Chciał powstać, ale ręka arcymistrza przytrzymała go na krześle.

    - Siedź, siedź – uspokoił go. – Posil się. Będziesz potrzebował siły w tej Otchłani – skrzywił wargi w lekkim uśmiechu. – Rozmawiałem ze Steffanem. Idź do niego po śniadaniu. Da ci kilka lekcji szermierki. Fechmistrza z ciebie pewnie nie zrobi, bo to wymaga czasu, ale pokaże ci kilka zagrań. Zawsze to zwiększy twoje szanse. Zwłaszcza w Otchłani…

    Na chwilę znów byli trójką przyjaciół. Parsknęli śmiechem.

    - Zastanawiamy się właśnie, co robić – odezwał się Martin. – Masz jakiś pomysł?

    Jauffre spoważniał i przygryzł wargę.

    - Wbrew obawom, nie jest tak, że błądzimy w kompletnych ciemnościach – oświadczył, siadając przy stole i częstując się gorącym wywarem. – Coś tam jednak wiemy. Rozwiązując zagadkę, zawsze trzeba zacząć od tego, co już wiemy. Zastanówmy się, co wiemy. Wiemy, że tego nie zrobił jeden człowiek, tylko spora organizacja. Nie są to wojownicy, jak zauważył Mario. Kiepsko wyszkoleni w walce. Zapewne prości ludzie, zwiedzeni obietnicami jakiegoś guru i zamienieni w fanatyków. Nauczono ich prostej magii, więc przeświadczeni o własnej potędze machają tymi przywołanymi mieczami jakby odganiali się od komarów. My mamy po swojej stronie legiony, strażników i magów z Tajemnego Uniwersytetu. Jesteśmy silniejsi niż im się wydaje. Zwłaszcza pomoc magów będzie nam teraz potrzebna. Możemy na nią liczyć, bo zawczasu zadbałem o dobre stosunki z nimi. Przy okazji, skoro już o tym mówię – zwrócił się do Maria. – Możemy im znów wyświadczyć przysługę, a to na pewno zwiększy chęci pomocy w tym zamkniętym klanie. Rozbójnicy w Colovii ukradli zestaw dwemerskich części przeznaczonych do odbudowy uniwersyteckiego Planetarium. Musimy je przy okazji odzyskać i dostarczyć do Cesarskiego Miasta. Wiemy, gdzie się ukrywają, więc nie powinno to być trudne zadanie. A jeśli chodzi o amulet – podrapał się po łysinie. – Naszym tropem jest tajemnicza organizacja kultystów. Przypuszczam, że ma ona członków w całym Tamriel, a w każdym razie na pewno w całym Cyrodiil. Niemożliwe, żeby było inaczej. Na pewno w każdym mieście są szpiedzy. Poleciłem Baurusowi nawiązać z nimi kontakt. To zdolny chłopak, więc wierzę w niego. Jest jak ogar. Jak złapie trop, już go nie zgubi. Dajmy mu trochę czasu. Dalsze kroki będą zależały od tego, co wyśledzi.

    - Ja zaraz zabieram się do studiów – oznajmił Martin. – Może w tych dokumentach znajdę coś ważnego. Na razie szukamy po omacku, ale wierzę, że coś znajdę. Znam się na daedrycznych kultach, więc wiem mniej więcej czego szukać. 

    - Baurus działa w stolicy – mruknął Jauffre. – Chciałbym, żebyś dyskretnie do niego dołączył – zwrócił się do Maria. – Jeszcze nie teraz, ale ruszysz za kilka dni, może tydzień.

    - Czy w tym czasie mogę zdobyć te części do tego, jak mu tam…

    - Dobry pomysł – Jauffre skinął głową. – Znasz Colovię, więc znajdziesz bez trudu obozy rozbójników. Zaznaczę ci je na mapie. Wiemy, że rozproszyli się i rozbili kilka obozów na północny zachód od Kvatch. To mało uczęszczane miejsca, więc czują się tam bezpiecznie. Małe grupy, po dwie, trzy osoby. Dobry łucznik da sobie z nimi radę. A potem musisz to wszystko zabrać do Cesarskiego Miasta i dostarczyć na uniwersytet. Dam ci list polecający, przyjmą cię bez problemu. Potem, jak już rzekłem, wspomożesz Baurusa. Znacie się, więc łatwo się odnajdziecie. Powiem ci, gdzie go szukać. Będziesz potrzebował transportu. Możesz używać tego srokacza z opactwa. To dobry koń, spokojny i wytrzymały.

    Mario poczuł otuchę w sercu. Mieli plan. A skoro był plan, można było działać.

    Po śniadaniu udał się do zbrojowni. Dostąpił zaszczytu, o jakim marzył od dziecka. Oto własnoręcznie wyfasował ekwipunek Ostrzy. Stalowa segmentata, skórzane buty z wszytymi stalowymi płytkami, hełm, okrywający policzki i okrągła tarcza, obita blachą.

     - Jeszcze to!

    Dyżurny żołnierz w magazynie podał mu ostatnią część ekwipunku. Skórzany, nabijany ćwiekami pas ze specjalną, szeroką przyszwą, przytrzymującą pochwę od miecza. Ostrza nie nosiły bowiem  żadnych antabek, czy pendentów. Miecz noszono tu na akavirską modłę, wsunięty za pas, ostrą stroną ku górze. Żołnierz pomógł mu włożyć nieco ciężką zbroję. Gdy już gotowy, w pełnym rynsztunku stanął na środku pomieszczenia, żołnierz pokiwał głową.

    - Do twarzy ci w tym – oznajmił.

    Mario roześmiał się.

    - Czy to ważne, jak się w tym wygląda? – odparł. – Ważne jak się tego używa.

    Żołnierz spojrzał na niego pobłażliwie.

    - Używamy tego od wielkiego dzwonu – odparł. – Działamy w przebraniu. Rzadko kiedy wkładamy te zbroje. To jak nasze galowe mundury. Sam zresztą zobaczysz.

    Mario zaczerwienił się, ale skinął głową w podzięce za pomoc. Potem trochę się pogubił w labiryncie korytarzy i pomieszczeń, ale wkrótce znalazł drogę na zewnątrz i skierował się na niewielki, zadaszony plac ćwiczeń, gdzie dostrzegł odnalazł oficera, zwanego Steffan.

    - Gotowy? – spytał go oficer.

    Zamiast odpowiedzi, Mario wyprężył się z szacunkiem i dobył miecza. Steffan jednak tylko się uśmiechnął i wskazał palcem na drewniane stojaki obok jednego z filarów. Tkwiły tam przeróżne miecze. I proste i zakrzywione, jedno i dwuręczne, a także buzdygany i topory, jednym słowem bardzo różne ostrza. Tylko jedną cechę miały wspólną. Wszystkie były drewniane.


4 komentarze:

  1. No popatrz, wszędzie i zawsze byli i będą propagandyści pisowscy i ludzie im ulegający.Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że noszenie miecza przy pasie ostrzem ku górze nie jest najlepszym wynalazkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałaś, jak noszą je samurajowie? Jeśli przyjmiemy że ostrze ma kształt banana, to oni noszą je wypukłą stroną ku górze - i tak noszą je Ostrza. Zerknij na jakikolwiek wizerunek samuraja - wtedy zrozumiesz.

      Usuń
  2. Jak ja lubię jak ludziom się spełniają marzenia. :)
    Podobnie jak Anabell mam duże wątpliwości co do noszenia miecza ostrzem do góry. Można sobie wybic oczko. Albo temu misiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zerknij, proszę, piętro wyżej. Nie mam siły (naprawdę!) tłumaczyć jeszcze raz. Kolega przyniósł takie pyszne wino...

      Usuń