Rozdział XXVIII

     Wartownik poznał go i bez problemu uchylił wrót. Mario chciał zeskoczyć z konia, ale Vulcan, wyczuwając w górze zapach stajni, sam wkroczył na schody, nie czekając, aż to zrobi. Zajechał więc na samą górę, siedząc w siodle i tam dopiero zsiadł z niego, podając wodze dyżurnemu. Zabrał ze sobą tylko swój tobołek.

    Ze wzruszeniem powitał znajomy widok. Podobała mu się lekka w formie i malownicza bryła koszar-świątyni. Strażnik u wejścia pozdrowił go z uśmiechem. Tymczasem drzwi otworzyły się i wyszedł z nich sam arcymistrz, zupełnie, jakby się go spodziewał.

Świątynia Władcy Chmur

     - Dzięki Talosowi, wracasz bezpiecznie – powitał go, odpowiadając na jego salut, po czym bez wstępów spytał. – Masz Amulet Królów?

     Mario westchnął.

     - Nie mam – rozłożył ręce. – Mankar Camoran zniknął wraz z nim.

     I w kilku słowach opowiedział mu o przebiegu swej misji. W miarę opowiadania, twarz arcymistrza stawała się coraz bardziej pociągła.

     - Raj Camorana – mruknął. – Ciekawe, co to takiego. Pewnie jakaś domena w Otchłani, w której urządzono coś na kształt ogrodu. No cóż, chodź, ogrzej się w środku. Spróbujemy coś uradzić.

     Weszli do środka.

     - Powiedz mi, że masz też jakąś dobrą nowinę – mruknął znowu arcymistrz. – Przydałaby się, bo ludzie zupełnie stracą nadzieję. 

     - Może – odrzekł ostrożnie Mario.

     Jauffre przystanął, lustrując go pytającym wzrokiem.

     - Mam „Misterium Xarxes” – potrząsnął tobołkiem. – Świętą księgę Mitycznego Brzasku.

     Jauffre zmarszczył nos.

     - Mówisz o oryginalnej księdze, napisanej przez Mehrunesa Dagona?

     - Słyszałeś o niej?

     - Pewnie – Jauffre wzruszył ramionami. – Odkąd Martin tu przybył, prawie nie wychodzi z biblioteki. Doszperał się tam niejednej ciekawej informacji. O tej księdze również. Zatem masz ją… To dobrze, choć nie mam pojęcia, jak moglibyśmy jej użyć.

     - Może Martin będzie wiedział…

     - Jeśli ktokolwiek to tylko on – Jauffre skinął głową. – Najlepiej od razu idź do niego. Powinien być w Wielkiej Sali, zaczytany w księgach. Prawie nie śpi, odkąd wyjechałeś. Bez przerwy studiuje wiedzę o daedrycznych kultach.

     Mario skierował swe kroki do najbliższych drzwi. Już po chwili znalazł się w Wielkiej Sali, opustoszałej o tym czasie, bowiem zbierano się tu głównie na posiłki. Przy jednym ze stołów, obok kominka siedział Martin, ubrany w swą burą, mnisią szatę. Na stole przed nim leżało kilka ciężkich tomów, a obok nich niedojedzona, wystygła potrawka, z widelcem zatkniętym między kawałki warzyw. Gdy wszedł, Martin podniósł wzrok i zaskoczony uśmiechnął się słabo.

     Przedstawiał nieciekawy widok. Wydawało się, ze znacznie schudł przez ten czas. Jego twarz była blada, a pod oczami ciemniały mu sine półksiężyce.

     - Jesteś z powrotem – powiedział z ulgą, wstając na powitanie. – Mówiłem Jauffremu, że niepotrzebnie się martwi. Ciebie nie tak łatwo pokonać.

     Mario zaczerwienił się.

     - Nie wstawaj – bąknął. – Przecież jesteś cesarzem…

     Martin prychnął, ale usiadł.

     - No, nie stój nade mną, jak jakiś kat – uśmiechnął się. – Siadaj.

     - Siadać w obecności cesarza – Mario pokręcił głową, ale usiadł naprzeciw niego, głównie z powodu zmęczenia. – Kto to widział?

     - Przyzwyczajaj się  - Martin uścisnął mu dłoń. – Jeśli ten świat przetrwa, a my z nim, to będzie jeden z twoich przywilejów.

     Ale zaraz spoważniał.

     - Widzę, że masz złe wieści – szepnął, patrząc mu w oczy. – Nie odzyskałeś Amuletu Królów, prawda?

     - Niestety – westchnął Mario. – Nie udało mi się.

     - Szczerze mówiąc, od początku nie wierzyłem, że tam będzie – odrzekł Martin, podpierając głowę. – To był jedyny ślad, więc należało tam pójść, ale nie przypuszczałem, żebyś go tam znalazł. Tylko, sam wiesz, nadzieja umiera ostatnia. No, ale opowiadaj co widziałeś. Może uda nam się coś wymyślić.

     - Amulet tam był – odparł Mario. – Na szyi Mankara Camorana. Ale zanim zdołałem się do niego dopchać, zniknął w portalu do swego raju. Nie udało mi się, jednym słowem. Ale mam coś innego, co być może dasz radę wykorzystać. Mam „Misterium Xarxes”.

     Przez chwilę Martin sprawiał wrażenie zdezorientowanego.

     - Masz na myśli „Komentarze…”?

     - Nie – Mario uśmiechnął się zadowolony, że może czymś zadziwić przyjaciela. – Mam na myśli świętą księgę Mitycznego Brzasku.

     I przy tych słowach wydobył opasłe tomisko z tobołka i położył je przed cesarzem.

     - Na Dziewiątkę – szepnął zaskoczony Martin.

     Zdumiony, ostrożnie dotknął daedrycznych znaków, wytłoczonych na okładce. Podniósł wzrok i spojrzał mu w oczy.

     - Na Dziewiątkę! – powtórzył głośniej. – Mam nadzieję, że do niej nie zaglądałeś! Nie, widzę, że nie, bo wciąż gadasz z sensem. Ale taka rzecz jest niebezpieczna nawet jeśli tylko wziąć ją do ręki.

     Położył dłoń na okładce i cień niepokoju przemknął przez jego twarz.

     - Wibruje – mruknął. – Wibruje potężną magią. Złą magią. Niebezpieczną i niszczycielską. Oby tylko nie ściągnęła nam tu na karki sług Dagona.

     Mario zmartwiał.

     - Więc… - zająknął się. – Więc to źle, że ją tu przyniosłem? Wybacz, nie wiedziałem… Gdybym wiedział, że to takie niebezpieczne…

     Ale Martin potrząsnął tylko głową.

     - Nie – odrzekł głosem już znacznie spokojniejszym. – Wybacz, miałeś rację, że ją tu przyniosłeś. Jest niebezpieczna, to prawda. Potwornie niebezpieczna. Ale przecież jeszcze nieraz będziemy musieli się narazić, zanim uda się pokonać Potwora Ciemności

     Wstał i przytrzymał ramię Maria, który również próbował się poderwać na nogi.

     - Siedź i patrz mi prosto w oczy.

     Niby medyk, dokładnie obmacał jego czoło, potem dłonie. Zaświecił mu kagankiem najpierw w jedno oko, potem w drugie.

     - Nie – szepnął z ulgą. – Chyba nic ci się nie stało. Pewnie kontakt z księgą trwał za krótko. Ale lepiej daj ją mnie. Znam kilka sposobów na to, jak się ochronić przed jej diabelskim wpływem. W końcu, sam byłem kiedyś kultystą. Wprawdzie Sanguine wydaje się zupełnie niegroźny przy Panu Zniszczenia, ale zasady są podobne.

     Opadł na ławę, z ciężkim westchnieniem.

     - Musisz odpocząć – rzekł Mario z troską. – Źle wyglądasz. Może potrzebujesz medyka?

     - To tylko zmęczenie – odrzekł Martin, kryjąc na chwilę twarz w dłoniach i przecierając oczy. – Mało śpię. Nie mogę zasnąć. Co zamknę oczy, to wydaje mi się, że słudzy Dagona tylko na to czekają i właśnie w tej chwili uderzą.

     - Zamknąłem kilka kolejnych Bram Otchłani – odrzekł Mario. – Jak myślisz, osłabiło go to trochę?

     - Na pewno – Martin skinął głową. – Na pewno trochę pomieszało mu to szyki. Ale w jakim stopniu? Dziewiątka raczy wiedzieć.

     - Odpocznij – odezwał się Mario. – Nie uratujesz świata w takim stanie.

     - Masz rację, muszę trochę odpocząć – skapitulował Martin. – Ale za chwilę. Najpierw opowiedz mi o swojej misji. Zacznij od momentu, w którym wyruszyłeś do ich świątyni. Co się działo przedtem, mniej więcej wiem. Już mi to ktoś zreferował.

     - Baurus, jak widzę, dotarł – uśmiechnął się Mario.

     A potem zaczął szczegółowo opowiadać o wszystkim, co wydarzyło się w jaskiniach. Mówił zwięźle i spokojnie, ale gdy dotarł do momentu, w którym musiał zabić Argonianina, głos mu się załamał.

     - Nie wiedziałem, co robić – szepnął i łzy pokulały mu się z oczu. – Do ostatniej chwili rozpaczliwie szukałem jakiegoś wyjścia. Ale nie znalazłem.

     - Zabiłeś go?

     Mario skinął głową i zacisnął powieki. Mimo to, dwie kolejne łzy pokulały mu się z oczu.

     Martin milczał przez chwilę.

     - Nie mogę powiedzieć, że nic złego się nie stało – westchnął w końcu. – Ale widzę, że nie zabiło to w tobie człowieka. To dobrze… Cóż, musisz z tym żyć. Z wyrzutami sumienia nie mogę ci pomóc. Ale przecież wiesz, że tak trzeba było. Czasem tak jest. Musimy popełnić zło, bo nie mamy wyboru. Czasem los daje nam jedynie wybór między złem i mniejszym złem. Przez całe życie dokonujemy wyborów. Czasami przychodzi nam ich żałować.

     - Mniejsze zło – Mario szepnął drżącymi wargami. – Morderstwo miałoby być mniejszym złem? To najohydniejszy czyn ze wszystkich.

     - Gdybyś tego poniechał, nie byłoby cię tutaj, nie byłoby tutaj tej księgi, a kolejny żołnierz właśnie jechałby na samobójczą misję do jaskiń Dagona – odrzekł Martin. – Nie mówię, że to nie było złe. Ale skoro nie było innego wyjścia… Dagon chce zabić wszystkich, którzy nie ugną przed nim karku. On przynajmniej miał to szczęście, że zginął z ręki kogoś, kto nie czuł do niego nienawiści, a wręcz mu współczuł. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie to ważne.

     Przez chwilę milczeli obaj, aż w kocu Martin łagodnym głosem ponaglił go, aby opowiadał dalej. Mario dokończył swą opowieść, wspominając również o zakupie konia i zaklęciu rękawic. Na koniec ostrożnie wskazał na leżącą przed nim księgę.

     - Czy „Xarxes” – dotknął okładki końcem palca – może nas jakoś doprowadzić do Camorana?

     - Nie wiem – Martin potarł dłonią czoło. – Może… Podejrzewam, że tajemnica, jak otworzyć portal do raju Camorana leży gdzieś pomiędzy tymi kartami – przesunął po nich palcem. – Skoro, jak mówisz, Mankar Camoran to potrafi, z pewnością dostał od kogoś instrukcje, pewnie od samego Mehrunesa Dagona. A skoro od niego, to może tu są, w księdze napisanej jego ręką. Przestudiuję ją uważnie… Nie bój się – uśmiechnął się, zerknąwszy na spłoszone oczy Maria. – Wiem, jak postępować z tą księgą. Ale będę potrzebował czasu.

     Westchnął przeciągle i potarł oczy.

     - A właśnie czasu najbardziej nam brakuje. Nie wiemy, kiedy wróg uderzy. Nie wiemy gdzie… Nie wiemy, jaką siłą. Nic nie wiemy…

     Wstał, po czym podszedł do jednej z szaf i wyciągnął z niej kawałek rzemienia i duży arkusz papieru.

     - Muszę ją zabezpieczyć – wyjaśnił. – Majstrowanie przy mrocznych sekretach może być bardzo niebezpieczne. Nawet ich zwykłe czytanie. Muszę zadbać o to, by nikt tej księgi nie otworzył, nawet przypadkiem.

     Zręcznie owinął ją papierem, po czym obwiązał rzemieniem, jak pakunek. Na papierze wypisał ostrzeżenie.

     - A teraz naprawdę muszę chwilę odpocząć – uśmiechnął się. – Wybacz mi.

     Uścisnęli sobie ręce, po czym Martin wolnym krokiem udał się w kierunku jednego ze skrzydeł, gdzie znajdowały się kwatery. Szedł zgarbiony, jak starzec. Mario nie mógł oprzeć się wrażeniu, że podczas ich krótkiego rozstania, przybyło mu z dziesięć lat.

     - Oto ciężar odpowiedzialności – rozległ się znajomy głos za jego plecami. – Nie chciałbym być na jego miejscu.

     Mario odwrócił się i uścisnął serdecznie stojącego za nim Baurusa.

     - Dobrze, że udało ci się wrócić – Redgard wyszczerzył zęby. – Słyszałem jednak, że nie za bardzo ci poszło. Nie udało się odzyskać amuletu. Cóż, nie wszystko się zawsze udaje.

     - Słyszałeś?

     - Byłem w pobliżu – skinął głową. – Staram się być zawsze tam, gdzie cesarz. Raz już zawiodłem – twarz mu się na moment wydłużyła. – Nie mogę sobie tego wybaczyć. Obiecałem sobie, że tego cesarza nie odstąpię o krok. Tylko co ja mam zrobić, jak on się ode mnie ogania? Widać, nie przywykł do ciągłej ochrony. Muszę go pilnować dyskretnie. Na szczęście, teraz kiedy udał się do kwater, straż przejmie ktoś inny. A ja muszę na chwilę usiąść.

     I ciężko zwalił się na ławę.

     - Wybacz, ale nogi mnie już trochę bolą – uśmiechnął się. – Martin Septim jest chyba z żelaza. On prawie nie sypia!

     - Niepokoi mnie jego stan – wyznał Mario. – Sam się wykańcza.

     - Nic mu nie będzie – Baurus pokręcił głową. – Nie od tego. Cesarze tak mają. Uriel Septim był taki sam. Potrafił czasami pracować przez całą dobę i nie zmrużyć oczu nawet na chwilę. Ty też trochę spoważniałeś – przekrzywił głowę, przyglądając mu się uważnie. – To z powodu tego Argonianina?

     Mario skinął głową.

     - Wiem, że nie mogłem inaczej – mruknął. – Ale jakoś nie potrafię o tym myśleć ze spokojem.

     - Taka służba – Baurus wzruszył ramionami. – Czasem trzeba zabijać.

     - Wroga – prychnął Mario. – Żeby to był wróg, nie byłoby problemu. Wiem, czasem trzeba, nawet zlikwidować po cichu, jak skrytobójca. Ale kogoś bezbronnego, co w niczym nikomu nie zagrażał… To nie jest w porządku.

     - Życie nie jest w porządku – mruknął Baurus. – Sprawiedliwość to utopia i lepiej się z tym pogódź. Jeśli istnieją jakieś zaświaty, to on na pewno już wie, dlaczego umarł i jak bardzo tego żałujesz. Pewnie już dawno ci wybaczył. Na pewno śpi tam spokojniej niż ty. A teraz sam muszę się trochę zdrzemnąć. Masz plany na popołudnie?

     Mario pokręcił głową.

     - Nie dostałem jeszcze żadnych rozkazów.

     - To może wykorzystajmy je tak, jak życzyłby sobie mistrz?

     - To znaczy?

     - Na ćwiczeniach, oczywiście – roześmiał się Redgard. – Jauffre zamartwia się twoimi brakami w fechtunku. Wyrzuca sobie, że posłał cię na misję, a nie miał czasu cię do niej przygotować. Czasami, jak ma gorszy dzień… Kiedy indziej stawia cię nam za wzór.

     - Naprawdę?

     - Naprawdę – Baurus zaśmiał się cicho. – Ale na pewno byłby spokojniejszy, gdybym pokazał ci parę trików, zawsze to coś.

     - Chętnie skorzystam – Mario ścisnął m ramię. – Dziękuję.

     - Podziękujesz, jak ci tyłek mieczem oklepię – ziewnął Baurus. – A teraz wybacz, naprawdę muszę się trochę zdrzemnąć.

     Zniknął za najbliższym przepierzeniem. Mario słyszał jeszcze jego kroki na drewnianych schodach.

     Przez cały dzień Mario odpoczywał. Przynajmniej fizycznie. Jauffre co jakiś czas podchodził do niego i wypytywał go o różne szczegóły. Słuchał uważnie, pocierając czoło i od czasu do czasu rzucając jakieś uwagi.

     - Z tym elfem postąpiłeś właściwie – skwitował. – Mam na myśli tego, który dał ci trzeci tom „Komentarzy”. Oczywiście, nie można wykluczyć, że był podstawiony, ale widzę, że zadbałeś o to, by możliwie zmniejszyć ryzyko. Nigdy nie da się go wyeliminować całkowicie, czasem trzeba zaryzykować. Zaczynasz już myśleć jak my – uśmiechnął się. – Będzie jeszcze z ciebie pociecha.

     - Co mam teraz robić? – spytał Mario, podbudowany nieoczekiwaną pochwałą.

     - Na razie nie mam dla ciebie rozkazów – odparł Jauffre. – Muszę poczekać, aż dostanę jakieś nowe informacje od moich agentów, albo aż Martin dokopie się czegoś w tych księgach. Dałem mu do pomocy dwoje Ostrzy, w charakterze sekretarzy, żeby nie musiał się martwić o drobiazgi. Notują co im podyktuje, dostarczają mu dokumenty, które może potrzebować. No i oni dobrze znają tę bibliotekę, więc mam nadzieję, że są pomocni…

     Milczał przez chwilę, swoim zwyczajem pocierając czoło.

     - Widzisz – rzekł cicho – popełniłeś jednak jeden błąd. Przyjechałeś tu za dnia. Wróg już prawdopodobnie i tak wie o Świątyni Władcy Chmur. Nie mam potwierdzenia w raportach, ale muszę zakładać, że wróg nie jest idiotą. Jeśli nie wpadł jeszcze na ślad, to stanie się to wkrótce. Tyle tylko, że nie mam zamiaru mu tego ułatwiać. Dlatego ograniczyłem maksymalnie nasze kontakty ze światem. Jedynie kilku agentów ma prawo do opuszczania naszej siedziby. Jesteś jednym z nich i bardzo zależałoby mi, żebyś robił to dyskretnie. Wyruszaj zawsze po zmroku i nie przyjeżdżaj tutaj za dnia. A gdy zmierzasz do świątyni, bacz pilnie, by nie zostawiać zbyt wyraźnych śladów. I zawsze upewnij się, czy nie masz ogona.

     - Czego?

     - Czy nikt cię nie śledzi – mruknął Jauffre. – Tak to tutaj nazywamy. Wybieraj boczne ścieżki. Najlepiej, żeby jeszcze biegły w pobliżu kryjówek niedźwiedzi i ogrów. Jeśli nie musisz, nie zabijaj ich. Paradoksalnie, stały się naszymi sprzymierzeńcami i strzegą, choć nie wiedzą o tym, naszego bezpieczeństwa. Masz jeszcze ten zaklęty hełm?

     - Nie, ale mam zaklęte karwasze, nawet lepsze.

     - To dobrze, przynajmniej ogr cię nie zaskoczy…

     - Wybacz – westchnął Mario. – Nie pomyślałem o tym.

     - Musisz zawsze oglądać się za siebie – Jauffre pokiwał głową. – I zawsze zadbać o legendę. Ten numer z przejęzyczeniem, jaki zastosowałeś w Cheydinhal jest niezły, ale nie stosuj go zbyt często, bo się połapią. Lepiej pytać i to szeptem o drogę do miejsca, do którego rzekomo zmierzasz. I tutaj musisz wyczuć, czy już jesteś podejrzany, czy jeszcze nie. Jeśli tak, proś o dyskrecję, możesz nawet sypnąć za nią złotem. To dosyć przekonujące, a wróg i tak wyciągnie tajemnicę z twojego rozmówcy. Albo go postraszy, albo go przekupi. Tacy są ludzie i nic na to nie poradzisz.

     - Rozumiem – skinął głową. – Czy coś wskazuje na to, że wróg odkrył naszą kryjówkę?

     - Nie bezpośrednio – mruknął Jauffre. – Ale zauważyliśmy, że interesuje go Bruma. Być może których z nas, niekoniecznie ty, był nie dość ostrożny, albo przez przypadek wpadł w oko jakiemuś szpiegowi. Raczej nie łączę tego z tobą, bo zauważyliśmy to w czasie twojej nieobecności. Raport przywiózł Baurus od jednego agenta w Brumie. Musi więc trwać to od jakiegoś czasu. Wróg coś wie, ale nie wiemy, jak dokładne są jego informacje.

     - Myślałeś o tym, żeby ewakuować Martina do Skyrim?

     Jauffre skinął głową.

     - Mam już nawet przygotowane miejsce. Problem w tym, że nie mogę tak szybko ewakuować całej biblioteki, a cała nasza nadzieja w tym, że Martin coś w niej znajdzie. Ewakuacja to ostateczność.

     Mario pokiwał smętnie głową, gdy Jauffre wolnym krokiem udawał się do swego gabinetu, w skrzydle świątyni. Wciąż przypominał dawnego mnicha z Weynon. Nadal był opanowany i emanował spokojem, ale trzymał się teraz prościej i jego krok był bardziej sprężysty. Kiedy to spotkali się po raz pierwszy? Mario pokręcił głową ze zdumieniem. To było tak niedawno! A przecież tak wiele się od tego czasu wydarzyło. Jego życie wywrócone zostało do góry nogami. Cały spokój, pogoda ducha, beztroska i brawura odleciały gdzieś w niebyt. Stał się odpowiedzianym żołnierzem elitarnej formacji i czuł, że naprawdę leży mu na sercu los Cesarstwa. Nie tylko ze względu na Martina. On jeden był w Otchłani i na własne oczy widział, co przynosi ze sobą wróg. Cieszył się, że Jauffre nie lekceważy sobie jego uwag, a przeciwnie, wsłuchuje się w nie uważnie. Był uważany za kogoś w rodzaju eksperta od domeny Mehrunesa Dagona. Również Martin wypytywał go czasem o różne szczegóły. W bibliotece zdeponował nawet instrukcję, co trzeba zrobić, aby zamknąć Bramę Otchłani, ale nie było dotąd okazji, by komukolwiek to pokazać. Było to również ryzykowne. Sam wiedział, kiedy przystanąć, kiedy się wtopić w otoczenie, a kiedy można ruszyć naprzód. Gdyby wziął kogoś ze sobą, byłoby mu o wiele trudniej. Dlatego Jauffre jeszcze nie zdecydował się na posłanie go w Otchłań w towarzystwie. Napomknął jednak, że prędzej czy później trzeba będzie to zrobić i Mario musi się na to przygotować. Trzeba nauczyć innych, bo Mario jest tylko jeden i nie może być wszędzie.

     Problem w tym, że Bramy Otchłani otwierały się zwykle w miejscach całkowicie nieprzewidywalnych, które znajdował przypadkiem.

     Nie mając chwilowo nic do roboty, również uciął sobie krótką drzemkę. Pod wieczór za to spotkał się z Baurusem na placu ćwiczeń. Ten, w przeciwieństwie do Steffana, polecił mu chwycić za ostrą broń. I na razie odrzucić tarczę.

     - A teraz słuchaj – odezwał się Redgard. – Po pierwsze, odłóż tę katanę. Używasz na co dzień daedrycznego miecza, więc ćwiczyć będziesz z nim. Pokaż no go…

     Mario podał mu broń, zdobytą w Otchłani. Baurus skinął głową z uznaniem i wykonał kilka machnięć i młyńców.

- Ciężki – skwitował, oddając mu broń. – Musisz dostosować swój styl walki do ciężaru broni. Najpierw pokaż, co potrafisz.

     Przez chwilę na placu rozlegał się jedynie szczęk broni. Mario atakował, Baurus zasłaniał się, lub robił uniki. Potem zmiana, potem znów to samo. Po krótkim czasie Redgard dał znak, by Mario opuścił broń.

     - Ciężki miecz to dobra, solidna zastawa – oznajmił. – Również silny cios. Ale gorzej z szybkością. No i szybko się zmęczysz. Zwłaszcza, gdy tak wymachujesz ręką. Za bardzo zginasz nadgarstek. Nadgarstek przy takiej broni musi być usztywniony. Niektórzy nawet zakładają sobie tam specjalne opaski usztywniające. Zarówno ciosy, jak i zastawy, wyprowadzaj z ramienia. O, tak. Widzisz? Całe ramię pracuje. Teraz zastawa. To robisz zupełnie źle. Zasłaniasz się mieczem. Nadstawiasz go. Przeciwnik łatwo może go ominąć. A poza tym, nieruchomą zastawę łatwo rozbić silniejszym ciosem. Zastawę należy wyprowadzać dopiero wtedy, gdy miecz przeciwnika jest już w ruchu. I musisz uderzyć w jego ostrze. Uderzyć, rozumiesz? Nie wystarczy się zasłonić. Musisz uderzyć tak, jakbyś to ty atakował. Tak najłatwiej je zatrzymasz.

     Przez chwilę demonstrował odpowiednie ruchy, potem przeszli do ćwiczeń.

     - Dobra, ja cię będę atakował z góry, a ty odbijaj moje ciosy. Gotowy? Za wolno. Mocniej uderzaj. Ramieniem, nie ręką! O, tak, dobrze. Jeszcze raz. Jeszcze! Ramieniem! Opuść, nie nadstawiaj miecza, gdy ja jeszcze nie zadałem ciosu. Teraz! Dobrze! Tak właśnie!

     Przez dłuższy czas ćwiczyli zastawy. Potem przyszedł czas na obronę przed ciosem z dołu. Baurus pokazał mu, jak się przed nim bronić i znów jakiś czas ćwiczyli ten ruch.

     - A teraz będę ci zadawał ciosy i z góry, i z dołu. A ty reaguj odpowiednią zastawą.

     Tu poszło trochę gorzej. Mario długo nie mógł utrafić w rytm, ale w końcu mu się udało. Trenowali aż się zrobiło ciemno. W końcu Baurus uznał, że dość na dziś.

     - Szybko łapiesz – przyznał. – Będzie z ciebie szermierz. Jutro z rana poćwiczymy znów, a potem przejdziemy do pchnięć. Teraz należy nam się szklanka piwa i kolacja.

     Przez kilka dni nic więcej się nie działo. Rankiem Mario pędził na plac ćwiczeń i trenował na zmianę, pod okiem Baurusa i Steffana. Spędzał na tym całe dnie. W końcu poczuł się z mieczem w dłoni nieco pewniej, ale jednocześnie uzmysłowił sobie, jak wiele jeszcze brakuje mu do mistrzostwa.

     - Mistrzostwa? – roześmiał się Baurus. – Zostań najpierw czeladnikiem! Jeszcze daleka droga. No, ale jeśli będziesz ćwiczył z takim zapamiętaniem…


4 komentarze:

  1. Ha! Znalazłam błąd ( i nie chodzi mi o literówkę) : Przez chwilę milczeli obaj, aż w kocu Martin łagodnym głosem ponaglił go, aby opowiadał dalej. Martin dokończył swą opowieść, wspominając również o zakupie konia i zaklęciu rękawic. ;p
    Z tym mieczem ćwiczenia to muszą byc męczące.
    Ale przynajmniej ma chwilę w miarę bezpieczną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, strzeliłem byka. Dzięki! Już poprawiłem
      Może i męczące, ale ja bardzo chciałbym się te sztuki nauczyć. Niestety, za moich czasów nie miał mnie kto szkolić, a teraz - szkoda gadać.

      Usuń
  2. Z tym wyprowadzaniem ciosu to rzecz prawdziwa, ale żeby dobrze usztywnić nadgarstek to też trzeba to wyćwiczyć. Raz nie usztywniłam i podniosłam na "luźnym " nadgarstku plecak swego wnuczka- 2 miesiące łażenie w ortezie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To akurat wiem z TV. Kiedyś oglądałem program o dawnej polskiej szkole szermierczej. I ona właśnie charakteryzowała się dynamicznymi zastawami. To był jeden bardzo nielicznych stylów władania szablą, który mógł się równać z japońskim stylem walki kenjutsu.

      Usuń