Któregoś ranka wezwał go Jauffre. Pozornie był spokojny i opanowany, ale Mario zdołał już poznać go na tyle, by zgadnąć, że coś go trapi. I Jauffre również zauważył, że Mario to odgadł.
- Martin mnie martwi – westchnął. – Mam nadzieję, że wie, co robi z tą diabelską księgą. Boję się pomyśleć, co to mogłoby z nim zrobić, gdyby nie zachował ostrożności.
Mario nie odpowiedział. Stał wciąż nieruchomo, oczekując poleceń. Jauffre tymczasem niecierpliwie postukał palcem w drewniane pudełko, w którym przechowywał przybory do pisania.
- No, ale nie po to cię wezwałem, żeby się skarżyć – rzekł w końcu. – Jest coś, w czym możesz pomóc. Mam nadzieję… Straż u bram meldowała, że widziano obcych na drodze przez kilka ostatnich nocy. Mam tam kilku zaufanych ludzi, którzy informują mnie o takich sprawach. Sam nie mogę opuścić świątyni. Musiałbym pchnąć kogoś w okolice, żeby przeszukał zbocze. Pomyślałem, że ty, ze swoim łowieckim talentem, najszybciej ich wytropisz.
- Rozumiem – Mario skinął głową.
- Są za blisko, żeby bawić się z nimi w jakieś gierki – mruknął Jauffre. – Trzeba ich zwyczajnie zlikwidować, jeśli oczywiście to naprawdę szpiedzy, bo tego nie wiemy. Ci z Mitycznego Brzasku nie boją się śmierci, więc o złapaniu któregoś żywcem nawet nie ma co marzyć. Jeśli znajdziesz u nich jakieś dokumenty, przynieś. Pogadaj ze Steffanem, powie ci, gdzie ich widziano. A potem skontaktuj się z kapitanem Burdem. To dowódca straży w Brumie. Jest częściowo wtajemniczony w nasze sprawy, możesz mu ufać. Zresztą, hrabina również… Prosiłem ją, żeby miała oko na obcych. W każdym razie, kapitan też może coś wiedzieć.
Znów chwila milczenia. W końcu Jauffre skrzywił się, jakby połknął żabę.
- Słuchaj, co do szpiegów – mruknął. – Żaden z nich nie może opuścić tego miejsca i donieść o nas swoim pryncypałom. To przede wszystkim. Jeśli uda ci się ich zlikwidować, zwłoki dyskretnie pokaż Burdowi, może któregoś rozpozna.
- Rozkaz – Mario skinął głową.
Jauffre spojrzał, na niego spod brwi.
- Dobra, zmykaj – uśmiechnął się. – Powodzenia na tym polowaniu.
Steffan udzielił mu dokładnych informacji.
- Wiesz, gdzie jest najbliższy kamień runiczny?
Mario skinął głową.
W całym Cyrodiil stało wiele takich prehistorycznych budowli. Kamienne menhiry, z wykutymi na nich znakami, otoczone kręgiem mniejszych kamieni. Niektóre z nich wibrowały magią, inne były chyba po prostu pomnikami dawnych cywilizacji. Między Brumą a Świątynią Władcy Chmur, kawałek od traktu, znajdował się jeden szczególny kamień, lekko wibrujący jakąś nieznaną magią. Ale chyba była to dobra, życiodajna magia, bo pomimo śniegu wokół, pod kamieniem wciąż rosły kwiaty i zieleniła się trawa.
- Tam właśnie się kręcą – rzekł Steffan. – W nocy. W dzień ich nie zauważono. Jedynie ślady.
- Pójdę, może coś z nich wyczytam – odezwał się Mario. – Spokojnie, nikt mnie nie zauważy.
Steffan uśmiechnął się i skinął głową. Łowieckie umiejętności brata rycerza Mariusa, jak zwano go pośród Ostrzy, nie były tu dla nikogo tajemnicą. Głaz znajdował się niedaleko świątyni, choć z góry nie był widoczny, bowiem przesłaniało go górskie zbocze. Mario udał się tam pieszo, pilnując, by nie zostawiać zbyt wyraźnych śladów.
Tropienie na śniegu jest bardzo łatwe, zwłaszcza dla kogoś tak wprawionego jak on. Należało jednak założyć, że rzekomym szpiegom również nieobca jest ta sztuka. Dlatego nie poszedł wprost do pomnika, lecz naokoło, by dojść do niego od wschodu. Przy odrobinie szczęścia, nikt nie skojarzy jego śladów ze świątynią.
Przy kamieniu nie znalazł nikogo. Było to urokliwe miejsce, wyglądające jakby krąg wokół menhiru nie poddawał się surowemu, górskiemu klimatowi i wytwarzał wokół własny, znacznie łagodniejszy. Porastały go zioła o drobnych, niebieskich kwiatach. Mario nie pamiętał ich nazwy, ale wiedział, że alchemicy używają ich do wytwarzania eliksirów. Część z nich była zdeptana. Do kręgu prowadziła wydeptana ścieżka – znak, że spotkania odbywały się regularnie i to już od jakiegoś czasu. Co ciekawe, ślady wyglądały na kobiece. Przynajmniej odciski jednych stóp na pewno pochodziły od kobiety. Nie był jednak w stanie z całą pewnością stwierdzić, ile osób tędy przechodziło. Śnieg padał ostatnio trzy dni temu. Przez ten czas kilkakrotnie ktoś tutaj przechodził w jedną i w drugą stronę. Prawdopodobnie dwie osoby, bo rozmiary odcisków były dwojakich rozmiarów. I nigdy jednocześnie, bo wtedy zapewne dwie osoby, przynajmniej w niektórych miejscach, chodziłyby obok siebie, a tego nigdzie nie zauważył.
Szpiedzy… Czy aby na pewno? Jemu wyglądało to bardziej na miłosną schadzkę. Ileż to razy zakochani musieli się kryć ze swymi namiętnościami przed rodzinami i znajomymi. Ścieżka wiodła w stronę Brumy. Czy dochodziła do samego miasta, nie wiadomo. Dobrze byłoby to sprawdzić, ale tego właśnie zrobić nie mógł, bowiem jego własne ślady zaalarmowałyby rzekomych szpiegów, że ktoś odkrył ich miejsce spotkań. A to mogło rozstrzygnąć sprawę. Gdyby obie osoby przychodziły z miasta, to prawie na pewno na schadzkę. Jaki bowiem sens miałoby ich szpiegowskie spotkanie poza miastem, skoro pomiędzy murami spotkać się i łatwiej, i bez wzbudzania podejrzeń? W knajpach zawsze pełno ludzi. Wystarczy usiąść przy kielichu i dyskretnie przekazać informacje. Ale gdyby okazało się, że jedna z nich wprawdzie przychodzi z miasta, ale druga już nie, to sugerowałoby przekazywanie informacji obcym. Niekoniecznie musieli to być wrogowie z Mitycznego Brzasku. Mógł to być równie dobrze kontakt bandy rabusiów, zasadzających się na wędrujących do miasta kupców, albo nielegalna transakcja, na przykład sprzedaż skoomy. Tak czy owak, trzeba to sprawdzić.
Zerknął na słońce. Jeszcze wcześnie. Nie minęło nawet południe. Zawrócił więc tą samą drogą, którą przyszedł i niedługo znów stanął przed Jauffrem.
- Pójdę tam pod wieczór – oznajmił, gdy w kilku słowach streścił mu wynik rozpoznania. – Rośnie tam kilka jodeł i jest parę skałek, więc będę miał się gdzie ukryć. Najlepiej byłoby zaskoczyć ich, gdy są oboje.
- Rób jak uznasz za słuszne – Jauffre skinął głową. – Nie ma tu do takich spraw nikogo lepszego od ciebie. Dasz radę ukryć się na tyle blisko, żeby ich usłyszeć?
- Taki mam plan – odparł Mario. – Wiem, z której strony przychodzą, więc powinno się udać.
Wychodząc, napatoczył się na Baurusa. Redgard błysnął zębami w uśmiechu i zaproponował kolejną lekcję szermierki. Wyszli na plac.
- Nieźle – przyznał Baurus, gdy Mario po raz kolejny odbił całą serię ciosów. – Teraz kontratak! Łokieć niżej! Tak, dobrze, raz, raz, raz i blok. I raz, raz raz… Opuść łokieć! Jeszcze raz. Zacznij od pchnięcia, tak, dobrze, blok, atak, blok, pchnięcie, blok…
- Aj! – Mario złapał się za ramię, gdy Baurus uderzył go płazem ostrza w łokieć.
- Za wysoko go trzymasz! Tak będzie za każdym razem, gdy go za bardzo uniesiesz. Jeszcze raz!
- Może już starczy? – zaproponował Mario. – Mam misję do spełnienia i niedobrze byłoby zmorzyć ręce.
Baurus pokręcił głową z dezaprobatą.
- To nie ty wybierasz czas walki, to walka wybiera. W prawdziwej walce też zaproponujesz przeciwnikowi przerwę?
Mario uśmiechnął się i zadał cios z góry. Baurus odbił go. Przez chwilę trwała wymiana cięć, aż Mario znów złapał się za łokieć.
- Ostrzegałem – zagroził Baurus. – Aż nie nabierzesz odruchu, żeby trzymać go blisko ciała.
- Przetrącisz mi ramię i nie będę mógł wykonać misji – burknął Mario, masując obolałe miejsce. – Potrzebuję tej ręki dziś wieczorem.
- Jakąż to misję dziś wykonujesz? – spytał Baurus, jednocześnie wyprowadzając cios zza głowy.
- Nie interesuj się, panie ciekawski – Mario odbił cięcie i zaatakował z dołu.
- Chciałbym wiedzieć, gdzie szukać potem twoich zwłok – Baurus bez trudu odbił jego klingę i nagłym piruetem zbliżył się do niego, opierając mu sztych na karku.
Mario zaczerwienił się. Nawet nie zdążył zareagować, nie mówiąc już o odbiciu ciosu.
- Nigdy ci nie dorównam – mruknął zniechęcony.
- Ja się w tym ćwiczę od szóstego roku życia – Baurus wzruszył ramionami. – Masz wiele do nadrobienia. A i tak jest nieźle. Trenujesz od niedawna…
Ale opuścił broń i odłożył ją na stojak.
- Dobra, przygotuj się do swojej misji – uścisnął mu ramię. – Jutro mam służbę po południu, więc od rana jestem wolny. Jakbyś miał czas, to chętnie służę. A teraz chyba zaczęli wydawać kolację…
Po posiłku porozmawiał chwilę z Martinem. Cesarz wyglądał na zmęczonego, ale w jego oczach błyskały ogniki.
- Chyba coś znalazłem – szepnął konfidencjonalnie. – Jeszcze nie mam pewności, ale chyba da się otworzyć portal do tego całego raju Camorana. To byłoby całkowite zaskoczenie, gdybyśmy wszyscy wparowali tam i siłą zabrali mu amulet.
- Możesz to zrobić? – spytał Mario.
- Jeszcze nie – Martin potarł czoło. – Do tego potrzebne są jakieś artefakty, jeszcze nie wiem, jakie. Potrzeba najpierw je rozpoznać i zdobyć. I pewnie niektóre z nich można zdobyć jedynie w Otchłani – spojrzał mu ze smutkiem w oczy.
- Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć – odrzekł Mario. – Powiedz kiedy, powiedz dokąd, a pójdę.
- Wiem – odparł Martin wzruszonym głosem.
Przez chwilę milczał, ale zaraz uśmiechnął się i błysnął oczami.
- Wiesz, czego żałuję najbardziej?
Mario spojrzał na niego pytająco.
- Jestem zbyt zmęczony, żeby docenić swoje szczęście – Martin parsknął śmiechem. – Nigdy nie byłem tak szczęśliwy jak teraz, wyjąwszy lata młodości, spędzone w rodzinnym domu. Wokół mnie sami przyjaciele, którym mogę bezgranicznie ufać. Mam cel w życiu, tak jasny, jak jeszcze nigdy. Mam skarbnicę wiedzy w zasięgu ręki. Jestem w miarę bezpieczny, o ile w ogóle można mówić o bezpieczeństwie w tych czasach. Jest mi ciepło, mam co jeść i polubiłem nawet ten stół, o zwłaszcza to miejsce – wskazał nieduży, podłużny sęk na wypolerowanej desce. – W dzień przypomina mi spokojny ostrów na wolno płynącej rzece. Słoje otaczają go jak nurt rzeki. Tu się rozdzielają, tu schodzą się na powrót. A tu druga wyspa, niemal identyczna – wskazał następny. – Gdy jestem zmęczony, oba sęki rozmywają mi się i zamieniają się w lekko przymrużone oczy, a układ słojów wokół w spokojną twarz mędrca. Widzę ją zawsze, gdy ogarnia mnie senność. I wydaje mi się wtedy, że ktoś życzliwy z zaświatów troszczy się o mnie i pilnuje, żebym odpoczął. Chwilami wydaje mi się, że to mój ojciec.
- Uriel Septim byłby z ciebie dumny – zapewnił Mario.
- Nie o nim mówię – Martin zamknął oczy. – Nie znałem Uriela Septima. Mówię o tym, którego uważałem zawsze za swego ojca. O pracowitym i dobrym człowieku, który dał mi wszystko, a co ja potem lekkomyślnie roztrwoniłem. Czasami wydaje mi się, że wciąż jest przy mnie.
- Jest przy tobie za każdym razem, gdy go wspomnisz – zapewnił Mario. – Wiem to, bo kiedy tylko pomyślę o Starym Myśliwym, mam to samo. Przychodzi do mnie i kładzie mi dłoń na ramieniu. Niemal czuję ten dotyk. I nachodzi mnie wtedy błogosławiony spokój. I przestaję się bać. Zapewne oni wciąż nad nami czuwają.
- Tak – skinął głową Martin. – Mam to samo. A gdy mi źle, wyobrażam sobie ich oboje, ojca i matkę. Przychodzi do mnie wtedy spokój, ale niestety, nie sam. Towarzyszy mu taka tęsknota, że aż w piersiach gniecie. Wiele bym dał, żeby móc choćby teraz chwycić proste, drewniane widły i przerzucać siano razem z ojcem, martwiąc się tylko o to, żeby nie zamokło. Jakież to były wspaniałe zmartwienia. Nawet do nich tęsknię.
Przez chwilę milczał, z twarzą ukrytą w dłoniach. Po czym westchnął głęboko i z weselszym nieco spojrzeniem odezwał się.
- Dobra, wyczerpałem limit słabości na dziś. Muszę wziąć się w garść.
Przysunął się lekko do Maria i szeptem spytał.
- Nie powiesz nikomu, prawda?
- O czym? – bąknął Mario zdziwiony.
- O tym, że się na chwilę rozkleiłem – odrzekł Martin silniejszym głosem. – Oni wszyscy liczą na mnie. Nie mogę zasiać zwątpienia w ich sercach.
Mario najpierw pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym potrząsnął nią energicznie.
- Nie powiem – zapewnił.
Kamień runiczny w okolicach Brumy |
Och te kobiety!
OdpowiedzUsuńJak ja mam Ci tu odpowiedzieć? Cokolwiek napiszę - będzie źle ;)
UsuńMiałam nadzieję, że to jednak będzie fałszywy alarm. No ale przynajmniej wiadomo, że szykuje sie jakaś napaść. Będą miec czas na przygotowania.
OdpowiedzUsuńAlez to się fajnie czyta... :)
Dzięki zwłaszcza za ostatnie zdanie. Tak mnie to podbudowało, że dziś napisałem cały kolejny rozdział.
Usuń