Rozdział XXX

     Kapitan Burd spał już. Mario już zaczął się obawiać, że strażnicy każą mu czekać do rana. Na szczęście nocnym rontem dowodził porucznik Carius Runellius, którego Mario dobrze znał z dawnych lat kiedy to pomógł mu w pewnym śledztwie.

     - Co tam, jak tam? – zagadnął go żartobliwie porucznik. – Co to za powsinoga szwenda mi się po kwaterach?

     Mario z uśmiechem ulgi uścisnął podaną mu dłoń.

     - Muszę pogadać z kapitanem – westchnął. – I to teraz. Zaraz.

     Carius przewrócił oczami. Jego młoda i przystojna twarz nadal była spokojna, jak zawsze, ale brwi powędrowały mu w górę tak, że skryły się pod hełmem.

     - Poważna sprawa – oświadczył. – Chcesz rozpętać jeszcze jedną wojnę? Tym razem naprawdę domową… A raczej pałacową.

     - To ważne.

     - Zastępuję go – odrzekł oficer. – Możesz porozmawiać ze mną. Zapewniam cię, że tak będzie lepiej dla nas obu – uśmiechnął się.

     - Niestety – Mario rozłożył ręce. – Jestem tu nie w swoim imieniu i dostałem wyraźne polecenie: rozmawiać z kapitanem osobiście, w cztery oczy.

     Porucznik spojrzał na niego zdziwiony.

     - Ja ci ufam – westchnął Mario. – Gdyby to ode mnie zależało, powiedziałbym ci wszystko, no… ale nie mogę.

     - To na pewno coś tak pilnego? – Carius spojrzał na niego spode brwi.

     - Na tyle pilne, że nie chciałbym być w twojej skórze jutro rano, gdy Burd dowie się, że go nie obudziłeś. Bo rano będzie już za późno.

      - Co ja z tobą mam – westchnął oficer. – No, ale pewnie masz rację. Poczekaj tu. Czuję się, jakbym szedł do jaskini lwa…

     Mario roześmiał się na te słowa. Carius mrugnął do niego zawadiacko i znikł za rogiem korytarza. Czekając, Mario przespacerował się wolno kilka razy pod ścianą, aż wreszcie zza rogu wyłonił się kapitan. Zjawił się przed nim zaspany, ubrany w samą koszulę. Był to czterdziestoparoletni mężczyzna, wysoki i postawny, o gładko wygolonej twarzy i krótkich, lekko siwiejących już włosach, sterczących w tej chwili we wszystkie możliwe strony.

     - Lepiej, żeby to było warte eee… - ziewnął przeciągle – wyciągnięcia mnie z łóżka w środku nocy!

     Ton wypowiedzi zapewne miał zabrzmieć groźnie, ale szerokie ziewnięcie w środku zdania nadało mu komiczny wydźwięk. Mario musiał użyć całej siły woli, by się nie roześmiać.

     - Przychodzę ze Świątyni Władcy Chmur – odezwał się cicho.

     Kapitan natychmiast oprzytomniał.

     - Od Jauffrego – skinął głową. – To co innego. Słucham… Albo czekaj, chodź do mojej kwatery – wskazał drewniane drzwi. – Tam będziemy mogli pogadać swobodnie.

     Powiódł go w głąb korytarza. Gdy mijali przechodzącego Cariusa, Mario mrugnął do niego wesoło. Porucznik odwrócił głowę, żeby kapitan nie zauważył jego uśmiechu. Gdy znaleźli się w pokoiku kapitana, ten gestem zachęcił go do mówienia.

     - Natknąłem się na szpiegów Mitycznego Brzasku – zaczął.

     - A, tak – Burd kiwnął głową. – Znam sprawę. Jauffre prosił, żeby mu meldować o podejrzanych osobach.

     - Udało mi się ich podsłuchać, ale potem wywiązała się walka i musiałem ich zabić – westchnął Mario. – Nie miałem wyboru. To były dwie kobiety.

     - No i? – Burd zachęcił go gestem.

     - Dobrze by było, żebyś im się przyjrzał – poprosił. – Może będziesz znał którąś z nich. Zdaje się, że jedna przyszła stąd, z miasta.

     - Teraz? – Burd spojrzał na niego spode brwi.

     Mario uśmiechnął się lekko.

     - Najlepiej natychmiast – rozłożył ręce w przepraszającym geście. – Ja mógłbym poczekać do rana, ale wilki nie poczekają. Mam nadzieję, że jeszcze się do nich nie dobrały.

     - Słusznie – westchnął kapitan. – No, dobrze, daj mi chwilę, żebym się oporządził. Daleko?

     - Pod kamieniem runicznym – odparł Mario. – Zaczekam na zewnątrz.

     Nie minęło dużo czasu, gdy obaj wyszli przez wschodnią bramę, obok stajni. Burd znał drogę, więc nie trzeba było go prowadzić. Noc była jasna, toteż maszerowali dziarsko, rozmawiając półgłosem. Mario streścił kapitanowi w kilku słowach przebieg zdarzeń, pilnując jednak, by nie wspomnieć o informacjach, które zdobył z podsłuchanej rozmowy.

     - Tej drugiej naprawdę nie chciałem zabijać – zakończył swą opowieść. – Ale rzuciła się na mnie, więc nie miałem wyboru.

     - Bywa – Burd wzruszył ramionami. – A skądinąd wiem, że Ostrza zabijają tylko w ostateczności, więc nie mam powodów, by ci nie wierzyć. Jeśli jednak to naprawdę obywatelka Brumy, być może będę musiał wszcząć śledztwo. Nasze szczęście, że stało się to poza murami miasta. Łatwo będzie zrzucić winę na rozbójników, albo drapieżniki. Góry są niebezpieczne.

     Podłużny kształt menhiru zamajaczył przed nimi. Mario wyciągnął zatkniętą za pas pochodnię. Kapitan uczynił to samo, sięgając drugą ręką po krzesiwo, ale Mario uprzedził go, strzelając w smolną drzazgę flarą. Kapitan uniósł brew w geście uznania i przytknął swoje łuczywo do płonącej już głowni swego towarzysza.

     Przed nimi leżało ciało Dunmerki, ze strzałą, tkwiącą w potylicy.

     - Musiałem – Mario westchnął tonem usprawiedliwienia. – Nie mogłem dopuścić, żeby te informacje dotarły do wroga.

     - Tak to już jest w wojnie wywiadów – Burd ze zrozumieniem pokiwał głową. – Nieczyste zagrania, niehonorowe zabójstwa, fortele i kłamstwa. Nie obawiaj się, rozumiem to lepiej niż ci się wydaje. Nie zawsze byłem zwykłym miejskim strażnikiem.

     Próbował wyrwać strzałę, ale ta ułamała się u nasady. Chwycił więc tężejące zwłoki za rękę i z cichym stęknięciem przewrócił je na plecy. Przyświecili sobie pochodniami.

     Dunmerka według ludzkiej rachuby czasu wyglądała na jakieś trzydzieści lat, co znaczyło, że prawdopodobnie miała dwa lub nawet trzy razy tyle. Była smukła i wysoka. Kapitan przyglądał jej się przez chwilę, po czym wolno pokręcił głową.

     - Nie znam jej – mruknął. – Wprawdzie nie znam wszystkich mieszkańców Brumy, bo to duże miasto. Dunmerów tu jednak niewielu, raczej rzucają się w oczy. Albo ja, albo któryś z moich zuchów pewnie by ją poznał, gdyby była stąd. Szkoda, że nie mogą jej zobaczyć.

     - Z ich rozmowy wynikało, że nie jest z miasta – odparł Mario. – Wiem, że ma na imię Saveri, bo tak nazywała ją ta druga. Być może to pseudonim.

     - Saveri, mówisz – powtórzył wolno. – Nie, nie słyszałem. A tamta druga gdzie?

     - Pod samym kamieniem.

     Podeszli do drugich zwłok. Tu reakcja kapitana była zgoła odmienna.

     - Jearl!

     Przyświecił sobie pochodnią i spojrzał na Maria.

     - To Jearl. Znałem ją. Miałeś rację, ona jest z Brumy.

     Spojrzał na zastygnięte oblicze dziewczyny i ze zdumieniem potrząsnął głową.

     - Kto by pomyślał? – mruknął. – Więc mówisz, że ona jest… Była szpiegiem tej chorej organizacji?

     Mario potwierdził.

     - Naprawdę chciałem pojmać ją żywą – zapewnił. – Przyznaję, nie z litości. Z rozmowy zorientowałem się, że wróg bardzo dużo wie. Chciałem wiedzieć, ile.

     - Jearl szpiegiem – kapitan znów niedowierzająco pokręcił głową. – Nikomu już nie można ufać. Niczego przy sobie nie miała?

     - Niczego. Klucz i kilka septimów.

     - Hm… - kapitan potarł brodę. – Jej dom jest w południowej dzielnicy, zaraz przy świątyni. Jak wychodzisz ze świątyni, trzeci od prawej.

     - Koło gospody?

     - Z drugiej strony – Burd potrząsnął głową. – Od strony zamku. Masz klucz, możesz sprawdzić, czy w jej domu czegoś nie ma. Nie będę tego rozpowiadał, ale gdyby cię jakiś strażnik przyłapał, to powiedz mu, żeby cię przyprowadził bezpośrednio do mnie. Nie mogę ci pomóc, bo ludzie nabiorą podejrzeń, ale też nie będziemy ci przeszkadzać.

     - Dziękuję – Mario skinął głową. – Tak zrobię. I to zaraz.

     Kapitan podniósł się na nogi. 

     - Nic tu po nas – mruknął. – Wracajmy, bo jeszcze kataru dostaniemy. A na przyszłość, Carius też jest wtajemniczony. Nie musisz przed nim niczego ukrywać.

     W drodze powrotnej obaj milczeli. Dopiero w mieście wymienili słowa pożegnania i uścisk dłoni. Kapitan skierował się do zamku, a Mario ruszył w stronę świątyni, chcąc odszukać dom Jearl. Musiał przyznać, że kapitan zrobił na nim korzystne wrażenie. Wiedział Jauffre, kogo wtajemniczyć w sprawy Ostrzy. Zgodnie ze słowami arcymistrza, takich bystrych i dyskretnych strażników było jeszcze trzech. Nieoceniona pomoc.

     Południowa dzielnica tworzyła ulicę dookoła gmachu świątyni. Wzdłuż niej stały nieduże, drewniane domki na kamiennych podmurówkach. Zbliżył się do trzeciego w szeregu i sięgnął po klucz. Pasował. Przekręcił się lekko i bez zgrzytów. Mario otworzył drzwi i cicho wsunął się do środka, zamykając je za sobą.

Bruma. Chatka Jearl

     Przez małe okienka wpadało niewiele księżycowego światła, ale jemu wystarczyło, żeby dojrzeć zarys stołu i kaganka. Nie chciał błyskać flarą, więc skrzesał ogień normalnie i zapalił knot. Rozejrzał się po izbie.

     Chata urządzona była zupełnie zwyczajnie. Stół, kredens, szafa z ubraniami, komódka. Jednak poza zwykłymi domowymi sprzętami i kobiecymi drobiazgami nie znalazł w niej niczego podejrzanego. Izba była wymieciona i czysta, zatem nie było nawet śladów kurzu, z których zawsze dało się coś wyczytać. Zajrzał za meble, odwrócił wiszący na ścianie obrazek, sprawdził pod siennikiem. Nic. Czyżby kolejna klęska? Przeszukał całą izbę jeszcze raz, dokładnie i skrupulatnie, ale nie znalazł niczego. Zastanowiła go jednak ledwo wyczuwana stopami nierówność pod niewielkim dywanikiem. Uniósł go i uśmiechnął się. Pod nim znajdowała się klapa w podłodze. Uniósł ją i jego oczom ukazała się drabina, prowadząca w dół. No tak, przecież kamienną podmurówkę właśnie po to się robi, by pod podłogą umieścić piwnicę! Czym prędzej wsunął się w ciasny otwór i zszedł na dół. O mało nie gwizdnął, gdy tylko oświetlił wnętrze. To bowiem nie była piwnica, lecz całkiem funkcjonalny pokój. W dodatku, odniósł wrażenie, że ktoś niedawno tutaj mieszkał. Stało tu szerokie łóżko, obok niego szafa, a naprzeciw stół i dwa krzesła. Na półce stały obok siebie dwa pierwsze tomy „Komentarzy” Camorana. Aha, najlepszy dowód przestępczej działalności Jearl! Chwycił chciwie nieduży rulon, leżący na stole i rozwinął go. Był to list do Jearl. Rzucił okiem na podpis. Ruma Camoran. Widać, że Jearl stała w hierarchii całkiem wysoko, skoro dostawała korespondencję bezpośrednio od rodu Camoranów. Przebiegł oczami po drobnym, starannym piśmie. I w miarę zagłębiania się w lekturę, czuł, że dostaje gęsiej skórki.

Piwnica chaty Jearl

     Jearl,

     Mistrz z przyjemnością słuchał o Twoich działaniach w okolicach Chorrol. Im więcej wrót otworzymy, tym bliżej jesteśmy chwalebnego oczyszczenia.

     Mistrz wybrał ciebie i Saveri do najważniejszej misji, znak Twojego awansu przez szeregi wybrańców. Dowiedzieliśmy się, że spadkobierca Septima ukrył się w Świątyni Władcy Chmur, kryjówce przeklętych Ostrzy. Mistrz postanowił, że jej zniszczenie jest najważniejszym priorytetem Zakonu, a Lord Dagon zaangażował wszelkie wymagane zasoby.

     W oczekiwaniu na Twój raport z działalności Septima w Świątyni Władcy Chmur oraz ocenę obrony świątyni i możliwych dróg ucieczki, planujemy jak najwcześniej otworzyć Wielką Bramę na otwartym terenie przed Brumą.

     Pamiętaj, pierwsze trzy mniejsze bramy stanowią jedynie wstępne etapy uruchamiania Wielkiej Bramy. W żaden sposób nie narażaj swojej osłony na obronę tych bram. Łatwo i szybko można otworzyć nowe. A kiedy zostanie otwarta Wielka Brama, upadek Brumy jest zapewniony. Świątynia Władcy Chmur nie może po tym długo się opierać i Septim zostanie złapany jak szczur w pułapkę.

     Chętnie poznamy wszelkie dalsze szczegóły, dotyczące cesarskiego agenta, który uratował Martina z Kvatch, ale ponownie ostrzegamy… Nie ryzykuj konfrontacji. Tej osoby nie należy lekceważyć.

     Nadchodzi Świt!

     Ruma Camoran


     Mario odruchowo zwinął list, czując mrowienie na karku. Zatem wróg nie tylko wytropił już Martina, ale jeszcze szykuje jakąś spektakularną akcję, która ma zniszczyć Brumę i osaczyć Martina w świątyni. Zerknął jeszcze raz na ostatni akapit i westchnął przeciągle. No tak, jego też wzięto już na cel. Mógł się tego spodziewać. Na szczęście, wróg jeszcze nie zna jego tożsamości.

     - Nie na długo – mruknął sam do siebie. – W końcu mnie odkryją…

     Przed wyjściem chciał jeszcze przeszukać wykutą w ścianie szafę, ale gdy tylko otworzył jej drzwi, uniósł brwi w geście zdziwienia. To nie była szafa, tylko zejście w dół. Czyżby do właściwej piwnicy? Piwnica pod piwnicą? Tego się nie spodziewał. Zajrzał do środka. Płomyk kaganka zadrżał i zatańczył. Poczuł na policzkach delikatny podmuch. Pod stopami ujrzał drabinę. Nie namyślając się wiele, opuścił się w głąb przejścia i stanął na kamiennym podłożu. 

     To nie była piwnica, lecz jaskinia. I to niemała!Do tego wyposażona tak, by można było w niej przeczekać jakiś czas – stały tu ławy i stół. Wąski korytarzyk prowadził do następnej, a tam znalazł długi i kręty tunel, z którego wyczuł powiew powietrza. Zapuścił się tam, uważnie wypatrując, czy nie błyśnie mu w oczach poświata Wykrycia Życia. Nikogo jednak nie napotkał. Za to wkrótce, ku swemu własnemu zdziwieniu, znalazł się na zewnątrz, na zboczu góry, pod rozgwieżdżonym niebem. Tunel był tajemnym wyjściem z miasta. Albo… wejściem. I to wejście znajdowało się w rękach sekty! Oblał go zimny pot. Przecież tędy można wprowadzić niepostrzeżenie cały oddział i uderzyć na miasto od środka! Czym prędzej zawrócił i najszybciej jak się dało, popędził z powrotem  do miasta.

Bruma. Podziemna jaskinia pod chatą Jearl i tunel, prowadzący na zewnątrz

     Burd z trudem zachował spokój, gdy Mario, tym razem w towarzystwie Cariusa,po raz drugi tej nocy wyciągnął go z łóżka.

     - Wybacz – westchnął Mario. – Nie robiłbym tego, gdyby to nie było ważne.

     I w krótkich słowach poinformował go o swym odkryciu. Burd zmienił się na twarzy.

     - Bardzo dobrze zrobiłeś – zapewnił go. – To arcyważna sprawa. Zaraz poślę tam kilku strażników. Nic dziwnego, że Jearl mogła się niepostrzeżenie wymknąć z miasta. Poruczniku, na jego żądanie zaraz mnie budź, bez dyskusji. Powiedz to swoim ludziom.

     - Tak jest – odrzekł Carius.

     Pożegnali się po raz drugi. Mario, wychodząc z zamku, zerknął w niebo. Do świtu jeszcze trochę czasu. Akurat tyle, żeby dotrzeć do świątyni. Westchnął i powlókł się w kierunku bramy. Nagle poczuł się bardzo zmęczony.

     Słońce wychyliło się już zza gór, gdy wspiął się na stromą górę i znalazł się w świątyni. Jauffre przyjął go niezwłocznie. Opowiedział mu więc wszystko, czego się dowiedział. Oddał także znaleziony list. Jauffre przeczytał go uważnie, trąc swoją łysiejącą czaszkę.

     - Niedobrze – mruknął. – Wiedzą o wiele za dużo. Ciekawe, o jakiej Wielkiej Bramie jest tu mowa. Pokażę to Martinowi. Może coś z tego wywnioskuje. To w końcu najtęższa głowa, jaką miałem okazję poznać.

     Podniósł wzrok na Maria.

     - Doskonała robota – uśmiechnął się. – Czuję się lepiej, wiedząc, że udało ci się zlikwidować tych szpiegów. Bogowie słusznie wybrali cię na swoje narzędzie.

     - Słucham?

     Jaufree roześmiał się tylko.

     - Odpocznij teraz, bo ledwo stoisz na nogach. Zajmę się resztą.

     Mario skinął głową i ruszył w kierunku kwater. Po drodze minął Steffana.

     - I jak polowanie? – spytał kapitan.

     - Owocne – zapewnił Mario. – Dzięki za wskazówki, bardzo się przydały.

     Steffan klepnął go po przyjacielsku w ramię i wyszedł. Mario tymczasem dotarł do kwater i zaczął odpinać elementy uzbrojenia. Nie dbał nawet, by ułożyć je na właściwym miejscu. Gdy to zrobił, padł na matę i niemal natychmiast zasnął.


4 komentarze:

  1. Dziać się zaczyna.... Czekam co będzie dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam Ci się, że dalej to już trochę popuściłem fantazji, więc dziać się będzie!

      Usuń
  2. Wygląda na to, że w ostatniej chwili zaczeli działać! Teraz maja jeszcze szansę się przygotować.
    Ale się dzieje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, nie tak łatwo wybrnąć z takiej sytuacji. Wróg ma amulet, a oni w zasadzie nie mogą nic zrobić. Sieć wokół nich się zacieśnia... Nie zazdroszczę im.

      Usuń