Rozdział XXXII

    Po kolejnej wizycie w Otchłani, splądrowanie ayleidzkich podziemi wydawało się igraszką. Mario znalazł w nich kilka cennych, świecących kamieni i odesłał w zaświaty kilkoro nieumarłych. Zatem, gdy pewnego poranka stanął przed kapliczką Meridii, nie uczynił tego z pustymi rękami. Wyciągnął przed siebie dłoń z garścią kostnej mączki, zebranej z ubitego kościotrupa i czekał cierpliwie. Nie musiał czekać długo. Już po chwili biały pył na jego ręce zafalował i zniknął, jakby wyparował, a jego samego otoczyła ciepła mgiełka.

     - Dziękuję ci, śmiertelniku! – w jego głowie rozległ się nagle silny, kobiecy głos. – Przyjmuję twór dar z wdzięcznością, jako dowód na unicestwienie elementu chaosu.

     Zrobiło mu się błogo. Opadło z niego całe napięcie i poczuł przyjemny spokój. Wiedział, że to błogosławieństwo daedrycznej pani tak na niego wpłynęło. Meridia potrafiła okazać wdzięczność. Daedry nie miały wprawdzie tak wielkiej mocy jak aedry, czyli bogowie, ale w porównaniu do śmiertelników były potężnymi bytami.

     - Czy chcesz zrobić coś dla mnie? – spytał głos. – Czy chcesz zostać moim czempionem? Czy jesteś gotów zniszczyć siedlisko chaosu i przywrócić naturalny porządek świata?

     - Chcę – odparł niepewnym głosem.

     - Zatem udaj się do Wyjącej Jaskini – głos przeszedł w niesamowity, dźwięczny szept. – Napotkasz tam plugawych nekromantów, zabawiających się ludzkimi duszami i szczątkami. Nie szczędź nikogo z nich. Ich podłe uczynki muszą zostać ukrócone, a okrutne eksperymenty muszą się zakończyć. Odeślij też do Otchłani tych wszystkich, którzy za ich sprawą nie mogą dziś zaznać spokoju. I strzeż się, bo nikt z nich nie okaże litości tobie. Czy jesteś gotów?

     - Tak, pani – Mario pochylił głowę.

     - Idź więc – Mario wyczuł w głosie uśmiech. – A gdy powrócisz, otrzymasz z mych rąk nagrodę.

     Głos umilkł. Mario przez chwilę stał oszołomiony, ale zaraz potrząsnął głową, chcąc przywrócić sobie sprawność umysłu. Uśmiechnął się do siebie. Rozmowa z przyjazną daedrą była dla niego czymś nowym i sprawiła mu ogromną przyjemność. Miło było przekonać się osobiście, że nie wszystkie daedry są tak do gruntu złe, jak Mehrunes Dagon. Również pośród nich zdarzały się jednostki szlachetne i przyjazne. Postanowił, że zrobi wszystko, by nie zawieść Meridii. Wolno wyciągnął z sakwy mapę, którą zawsze nosił przy sobie.

     - Mogłem zapytać daedryczną panią – zganił się w myślach. – Przyjąłem zadanie, a nie wiem, dokąd się udać.

     Rozwinął mapę, chcąc spytać któregoś z obecnych na miejscu kultystów, ale gdy zerknął na nią, znieruchomiał. Wyjąca Jaskinia widniała na mapie, naniesiona czarnym inkaustem i podpisana pięknym, drobnym pismem, choć Mario mógłby przysiąc, że jeszcze przed chwilą żadnego znaku w tym miejscu nie było. Widać, Meridia jakimś magicznym sposobem własnoręcznie naniosła odpowiednią lokalizację na mapę. Jaskinia znajdowała się niedaleko, na wschód od Skingrad i nieco na południe. Jeśli dobrze się sprawi, całe zadanie wykona jeszcze dziś. Czym prędzej ruszył w kierunku stojącego opodal Vulcana, grzebiącego kopytem w trawie, jakby spodziewał się znaleźć tam coś ciekawego. O ile dla konia w ogóle może być coś ciekawszego niż sama trawa.

     Podróż nie zajęła mu wiele czasu i to pomimo omijania szerokim łukiem dostrzeżonych w pobliżu dwóch niedźwiedzi. Zaklęte rękawice ostrzegły go w porę i drapieżniki nie wyczuły go, albo uznały, że jest za daleko, by spróbować polowania. Wkrótce stanął przed ciasnym wejściem do groty, przed którym ustawiono znak, ostrzegający przed tym miejscem – ludzką głowę, zatkniętą na drewnianym paliku. Mario wzdrygnął się. Choć z głowy niewiele już zostało, poza czaszką i kilkoma płatami skóry, wyglądała ona makabrycznie. Zdjął łuk i nałoży strzałę na cięciwę.

     - Dziewiątko, miej mnie w opiece – szepnął.

     I zanurzył się w ciemnym otworze.

     Ku jego zdziwieniu, wewnątrz wcale nie było ciemno. Ujrzał przed sobą naturalny korytarz, prowadzący nieco w dół, niby kopalniany chodnik, ale oświetlony kilkoma kagańcami. Jednocześnie ujrzał kilka pionowych, purpurowych kresek, rozsianych po skałach. To zaklęcie Wykrycie Życia z jego rękawic wskazało mu pozycje przeciwników. Wszyscy znajdowali się za skalnymi ścianami. Jaskinia musiała być znacznie większa niż początkowo przypuszczał.

     Tak też było. Od głównego korytarza odchodziło kilka odnóg. Był to prawdziwy labirynt. Aby się nie zgubić, postanowił w miarę możliwości skręcać zawsze w prawo. Wtedy na pewno po pewnym czasie trafi do wyjścia.

     Pierwszego przeciwnika ustrzelił jeszcze w korytarzu. Była to kobieta, w czarnej szacie maga, z ebonowym sztyletem u pasa, którego jednak nie zdążyła użyć. Jedna strzała, wypuszczona znienacka, w zupełności wystarczyła. Cicho jak cień Mario poszedł dalej.

     A dalej było znacznie gorzej. Naprzeciw wyszedł mu szkielet z dwuręcznym brzeszczotem. Spojrzał na niego pustymi oczodołami i zasyczał wściekle, po czym podniósł broń do ciosu. W tym samym momencie Mario wypuścił strzałę. Grot trafił w krąg szyjny i szkielet rozsypał się z głuchym klekotem, jednak siła, spajająca go w całość, wcale nie zanikła. Już po chwili poszczególne kostki potoczyły się ku sobie i nieumarły strażnik zmartwychwstał. Tylko po to, by otrzymać cios od miecza, gruchoczący jego czaszkę. Żywy człowiek padłby na miejscu, ale szkielet nie był przecież żywy. Z groteskowo rozłupaną czaszką walczył dalej i okazał się całkiem wymagającym przeciwnikiem. Nastąpiła wymiana ciosów, jednak niezbyt rozległy korytarz działał na korzyść Maria. Szkielet nie mógł wziąć pełnego rozmachu długim brzeszczotem, podczas gdy Mario sprawnie mógł fechtować Mieczem Wampira i zasłaniać się tarczą. Szybko pokonał go, nawet nie draśnięty. W myślach podziękował Seffanowi i Baurusowi za lekcje, jakich mu udzielili.

     W pewnej chwili było naprawdę źle. Podszedł do zdawałoby się ślepej ściany, a tam głaz osunął się w dół, niby kamienne drzwi, niespodziewanie odsłaniając go aż czterem parom żywych oczu i tyleż nieumarłych. Nie był na to przygotowany. Na szczęście oni też nie. Wypuścił szybko strzałę, kładąc jednego przeciwnika, po czym odrzucił łuk i sięgnął po miecz.

     Było ciężko. Szczęściem przejście było wąskie i przeciwnicy nie zdołali go otoczyć, co niechybnie skończyłoby się jego śmiercią. Nie byli też zbyt dobrze uzbrojeni, wyjąwszy dwa szkielety, z mieczami i tarczami. Znali jednak magię zniszczenia. Jak się okazało później, to właśnie zdecydowało o zwycięstwie Maria.

     Pierwsze rzuciły się na niego szkielety. Przeszkadzając sobie wzajemnie, czego Mario nie omieszkał wykorzystać. Były silne, ale żaden z nich nie był wytrawnym szermierzem. Biły się ciężkawo, jakby nie potrafiły skoordynować ruchów. Poza tym pioruny, które magowie rzucali w jego stronę, raziły głównie jego przeciwników, jemu samemu nie robiąc krzywdy. Pomogła też magia miecza, wysysając z nich życiową energię. Padły szybko, choć udało im się zadać mu parę niegroźnych ran. Potem przyszedł czas na zombi. Ten walczył głównie przez próby obalenia go na ziemię, ale tu pomogła tarcza, którą zdołał kilkakrotnie odepchnąć atakujące go zwłoki.

     Nieumarli nie są zbyt inteligentni. Siła, która nadaje im pozory życia, nie obdarza ich rozumem. Atakują zwykle na ślepo, nie zważając na własne bezpieczeństwo. Gdy przyszła kolej na magów, Mario zmienił taktykę. Cofnął się gwałtownie, pozwalając, by drzwi zamknęły się za nim. Zanim otworzyły się na powrót, stał już przy nich, z podniesionym mieczem, którego klingę opuścił prosto na głowę atakującego go maga. Troje pozostałych próbowało go zaatakować piorunami, ale Pierścień Burzy na jego palcu skutecznie chronił go przed magicznymi błyskawicami. Wyeliminował kolejnego nekromantę. Dwaj pozostali, widząc że pioruny nie odnoszą skutku, sięgnęli do sztyletów. W walce z zakutym w zbroję i uzbrojonym w miecz i tarczę przeciwnikiem nie mieli szans.

    Mario zdjął hełm i otarł pot z czoła. Rozejrzał się po pobojowisku. Nikt z nekromantów nie ocalał. Wykonał zadanie. Z ulgą przywołał zaklęcie uzdrawiania. Otoczyła go jasna, błyszcząca mgiełka Magii Przywracania. Wnikając w jego ciało, przyniosła ulgę piekącym ranom. Jeszcze raz i jeszcze raz. Radził sobie z tym coraz lepiej. Strażnik z Kvatch miał rację, trzeba używać tego zaklęcia jak najczęściej, nawet w przypadku drobnych ran. Nawet, gdy kolec jeżyny ukłuje go w palec, trzeba je przywołać i uleczyć to ukłucie. Dla treningu. Tak czynił i oto efekt.

     W grocie, pośród rzeczy nekromantów, znalazł trochę pieniędzy i kosztowności. Pozbierał też sztylety, wszystkie bez wyjątku pięknie wykonane i zapewne bardzo drogie. Nie zapomniał o mieczach, będących na wyposażeniu szkieletów. Ani o klejnotach duszy, które magowie mieli przy sobie. Obładowany wyszedł z jaskini, z uczuciem, że znów zrobił coś pożytecznego, niszcząc wielkie zło. Nie odczuwał litości ani dla nieumarłych, ani dla magów. Nieumarłych – bo w rzeczywistości wyświadczył im przysługę, uwalniając ich z rąk nekromantów. Magami, którzy zabawiali się nie tylko ludzkimi szczątkami, ale również ich duszami, szczerze się brzydził. Zabijając ich, wymierzył im karę, i tak zbyt łagodną. Oni przynajmniej po śmierci byli wolni, czego nie można było powiedzieć o ich ofiarach. Jakże trzeba być okrutnym i wyzutym z ludzkich uczuć, aby znęcać się nad człowiekiem nawet po jego śmierci!

     Meridia potrafiła się odwdzięczyć. Gdy tylko stanął przed kapliczką, ten sam głos, tym razem przepełniony radością, najpierw powiedział mu kilka miłych słów, a potem polecił otworzyć stojącą opodal skrzynię i zabrać to, co się w niej znajduje. Z ciekawością uchylił wieko. Podarunek był mały. Bardzo mały. Bez trudu zmieściłby się w piąstce małego dziecka. Ale okazał się być bezcenny. Był to gruby i ciężki, złoty pierścień, ozdobiony nieznanym mu kamieniem, ale co ważniejsze, zaklęty. I to nie byle jakim zaklęciem. Dawne legendy nazywały go Pierścieniem Khajitów, choć z rasą tą nie miał on nic wspólnego. Khaitowie jednak, choć chodzili na dwóch nogach i mieli ludzkie sylwetki, wciąż zachowali wiele cech właściwych kotom, jak widzenie w ciemnościach, doskonały węch, czy umiejętność bezszelestnego poruszania się. Potrafili tak stopić się z otoczeniem, że stawali się niemal niewidzialni. Pierścień ten, nałożony na palec sprawiał, że noszący go stawał się… przezroczysty. Gdy stał bez ruchu, trudno było go dostrzec. Prawdziwy skarb! Zwłaszcza przy trybie życia, jaki prowadził. Z takim pierścieniem na palcu mógł się niepostrzeżenie przekradać tuż pod nosem daedr, pilnujących wnętrza wieży w Otchłani. Z takim pierścieniem mógł niezauważony wniknąć w szeregi wroga. Pierścień zapewniał mu idealną kryjówkę, z której mógł razić strzałami, samemu nie będąc zauważonym. Z tym pierścieniem stawał się, zwłaszcza dla niektórych, nieco tępawych daedr, bardzo, ale to bardzo groźnym przeciwnikiem.

     Radość jednak szybko ustąpiła miejsca nagłemu rozczarowaniu, gdy tylko zdał sobie sprawę, co musi zrobić później. Cóż z tego, że ma magiczny pierścień, skoro trzeba go oddać Martinowi? A ten przecież wyraźnie powiedział, że musi go zniszczyć…Zniszczyć coś tak bezcennego i przydatnego! Zamyślony i zgaszony wracał do miasta. Przez bramę przeszedł jak we śnie i odruchowo skręcił w lewo, w kierunku sklepu Agnete. Nawet nie dosłyszał, ile złota mu zaproponowała za dostarczoną broń. Po prostu, pokiwał głową, wcale jej nie słuchając, a wyłożoną sumę zgarnął do sakiewki w ogóle jej nie licząc. Dopiero przy zakupie mikstur, Falanu wyrwała go z odrętwienia.

     - Co cię trapi? – spytała, stawiając na ladzie zamówione przez niego fiolki z uzdrawiającą miksturą. – Wyglądasz jakbyś stracił kogoś bliskiego.

     - Nie, to nic takiego – potrząsnął głową, wciąż zamyślony.

     - Może mogłabym jakoś pomóc?

     - Nie, raczej nie – westchnął.

     I nagle ją dostrzegł.

     Już od kilku chwil wpatrywał się w jej postać, wcale jej nie widząc. I dopiero teraz zauważył, jak miło się uśmiecha. Miała dziś na sobie długą, zieloną suknię, z wciętym dekoltem, ozdobionym koronkami. Podkreślała ona jej smukłą sylwetkę i delikatne, rozkoszne krągłości. Wyglądała tak ładnie, że nie mógł od niej oderwać oczu. Zamyślenie ustąpiło miejsca nagłemu zauroczeniu.

     - Wiesz – odezwał się nieśmiało. – Ślicznie dziś wyglądasz.

     - Naprawdę? – przekrzywiła kokieteryjnie głowę.

     - Zawsze ślicznie wyglądasz – odrzekł bezmyślnie, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co mówi. – Ale dziś szczególnie. Czy to jakieś święto?

     - Nie – opuściła skromnie głowę. – Ale dziękuję. To było miłe.

     Przytrzymała jego dłoń, gdy sięgał po podane mu fiolki.

    - Powiedz, co cię trapi – szepnęła. – Może jednak będę mogła ci jakoś pomóc?

     Przeszedł go miły dreszcz. Jej dłoń była ciepła i delikatna, jak z aksamitu. Stał przez chwilę, nie wiedząc, co się z nim dzieje. Poczuł, jakby nagle owionęło go ciepłe powietrze, przepełnione zapachem jakiegoś ziela. Z przyjemnością wciągnął nosem delikatny zapach jej perfum, przypominający nieco woń świeżych owoców.

     - To skomplikowane – odrzekł zakłopotany, rumieniąc się mimo woli. – Wykonałem właśnie pewne zadanie od Meridii i dostałem od niej coś cennego.

     - Zadanie dla Meridii? – oczy jej się rozszerzyły i błysnęły właściwą Dunmerom czerwienią. – Nie wiedziałam, że jesteś aż tak odważny.

     - To nie było nic takiego trudnego – wzruszył ramionami. – Problem w tym, że muszę ten dar komuś przekazać, a bardzo chciałbym go zatrzymać.

     - Przecież jest twój! – ścisnęła jego rękę jeszcze mocniej. – Skoro przekazała ci go sama Meridia, jest twój. Nikt nie może ci go odebrać. Bogowie, to niesamowite! Dar od samej Meridii…

     - Nie odebrać – odrzekł. – Nie do końca. Ja… Ja komuś przyrzekłem, że dostarczę mu daedryczny artefakt.

     Spojrzała na niego zaskoczona.

     - To teraz tym się zajmujesz? – rozluźniła chwyt i powoli puściła jego dłoń. – Zostałeś najemnikiem?

     - Nie, to nie tak…

     - A jak? – jej oczy zwęziły się. – Dla mnie tak to właśnie wygląda. Zlecenie na daedryczny artefakt. Co jeszcze ludziom przyjdzie do głowy? To już nie ma dla nich żadnej świętości?

     - Ale… - zająknął się, nie wiedząc, co powiedzieć.

     Nie mógł jej wyjawić prawdy, choć bardzo tego chciał.

     - Posłuchaj, to nie moja sprawa, jak zarabiasz na życie – stwierdziła, choć było widać, że wypowiada te słowa z pewnym żalem. – Po prostu sądziłam, że nie jesteś do wynajęcia. Zawsze podobał mi się twój wolny, nieokiełznany duch, ale… Naprawdę, nie mnie to oceniać. To twoje życie, a ja nie jestem twoją matką, by prawić ci morały. Dopóki tępiłeś zbójów, dzikie bestie, albo potwory, nic nie mówiłam. Broniłeś słabych przed złymi stworzeniami i to było szlachetne z twojej strony. Jeśli przy okazji za łup, czy trofeum dostawałeś złoto, to ono słusznie ci się należało. Wiedziałam, że tak trzeba. Ja wiem, że to nie ta sama miara, ale w moich oczach byłeś równie wielki, jak Nerevaryjczyk, albo nawet Bohater z Kvatch. Ale najemnictwo? Zabijanie nie dlatego, że trzeba, tylko dla samych pieniędzy?

     Opuściła głowę i zagryzła wargę.

     - Cóż, każdy zarabia jak może, ale sądziłam po prostu, że twój charakter na to nie pozwoli. Wybacz, nie mam prawa prawić ci morałów.

     Czuł, że się czerwieni. Sam nie wiedział, czy to dlatego, że obchodził ją jego los, czy dlatego, że ceniła go równie wysoko jak bohaterów swoich czasów, czy też w końcu dlatego, że podziwiała Bohatera z Kvatch, nie wiedząc że właśnie z nim rozmawia. Do tego dochodził rumieniec wstydu. Oto ujrzała w nim płatnego łotrzyka, którego można było wynająć. I to kto? Falanu! Jedyna osoba spoza Ostrzy, na której opinii tak bardzo mu zależało.

     - Nie jestem do wynajęcia – zaprzeczył gwałtownie. – To nie jest żaden kontrakt. Chcę tylko pomóc przyjacielowi, który ma poważne kłopoty. A on potrzebuje daedrycznego artefaktu. Nic więcej nie mogę powiedzieć. Obowiązuje mnie tajemnica. Chociaż bardzo bym chciał, zwłaszcza tobie.

     Przez chwilę wpatrywała się w niego uważnie.

     - Naprawdę?

     - Przysięgam na Dziewiątkę – pokiwał głową.

     Powoli przysunęła dłoń i położyła ją na jego ręce. Znów poczuł rozkoszny dreszcz.

     - Dlaczego zwłaszcza mnie chcesz to powiedzieć?

     Czuł, jak pąs znów wstępuje mu na twarz.

     - Bo ty zawsze… Ty jesteś… Ty zawsze byłaś dla mnie miła i… I tak, po prostu…

     Zamilkł, zawstydzony i opuścił głowę, nie zauważył wiec, że w oczach Falanu zajarzyły się tajemnicze iskierki. Ona sama, z właściwym sobie taktem zmieniła temat, by go nie peszyć. 

     - A czy to musi być właśnie ten artefakt? – spytała.

     Pokręcił głową.

     - Więc dlaczego chcesz mu dać właśnie ten?

     Roześmiał się.

     - Bo innego nie mam – spojrzał w jej oczy i zaraz opuścił wzrok, nieco zmieszany. – Tylko ten mogłem zdobyć, nie dokonując żadnej zbrodni. Rozumiesz, daedry to daedry, bawią się nami jak pionkami na szachownicy. Ale miałem nadzieję, że Meridia nie chciałaby, żebym stał się przestępcą. I nie omyliłem się. 

     - Rozumiem – jej palce prześlizgnęły się po jego dłoni, aż zrobiło mu się gorąco. – Nie każde daedryczne książątko chce czegoś złego. Czasem nawet to, które trudno podejrzewać o szczególną miłość do nas, śmiertelników. Czy wiesz, czego ostatnio chciał Peryite?

     Zdziwiony podniósł na nią wzrok i potrząsnął głową.

     - Przypadkiem to wiem – powiedziała tajemniczym tonem. – Ktoś mówił mi o tym nie dalej jak wczoraj. Ponoć jego wyznawcy popadli w jakiś letarg, z pewnością nienaturalnego pochodzenia. A on chciał pomocy w ich uleczeniu. Rozumiesz? Leczenie! To chyba nic złego, pomóc uleczyć ludzi, prawda? Sama robię to od wielu lat i nie patrzę na to, kogo leczę. Gdyby nie było tak daleko, może sama udałabym się do jego kapliczki…

     Zalała go fala gorąca. Gwałtownie chwycił ją za obie dłonie i mocno ścisnął.

     - Jesteś nieoceniona! – roześmiał się z ulgą. – Jesteś cudowna! Masz całkowitą rację. Tak właśnie zrobię.

    Jej oczy znów się zwęziły, ale tym razem z powodu uśmiechu.

     - Dobrze jest czasem się wygadać – zapewniła go. – A nuż ktoś dobrze doradzi. A już na pewno lżej się robi na sercu.

     Zniżyła głos.

     - Do mnie możesz przyjść zawsze…

     Chciał tak trwać wiecznie, ściskając jej dłonie, zwłaszcza po tym, co mu przed chwilą powiedziała. Ale nie mógł. Niechętnie odrywał się od dotyku jej rąk. Pochował podane mu fiolki do sakwy i po raz ostatni spojrzał w jej oczy.

     - Naprawdę, ślicznie dziś wyglądasz…

     Pożegnali się bardzo ciepło.

     Tego wieczoru, leżąc na posłaniu, długo nie mógł zasnąć. A gdy wreszcie mu się to udało, przyśniło mu się, że Falanu nie tylko dotknęła jego dłoni, ale objęła go i przytuliła. Poczuł niesamowitą błogość. I żal nad ranem, że ten sen był tak krótki, bowiem potem jego miejsce zajął kolejny koszmar o Otchłani.

     Ale i on nie był tak krwawy i przerażający jak zwykle. Bardziej przypominał sen o polowaniu. Polowaniu na daedry. Rankiem obudził się wypoczęty, wciąż z obrazem Falanu przed oczami.

*          *         *

     Wychodząc rankiem z gospody, odruchowo zerknął na północ, choć stąd i tak nie mógł dostrzec apteki. Westchnął przeciągle i skręcił w lewo, w kierunku bramy.

     - Zejdź na ziemię, chłopie – mruknął sam do siebie. – Ona jest miła dla wszystkich, nie tylko dla ciebie. Troszczy się o każde stworzenie, bo zwyczajnie ma dobre serce. Nie myśl, że jesteś dla niej kimś wyjątkowym.

     A jednak poczuł, jakby ktoś położył mu na sercu kamień.

     Gdyby wiedział… Ale nie mógł wiedzieć, że w tym samym czasie Falanu Hlaalu, zamiast rozpalić płomień pod retortą, jak miała w zwyczaju każdego ranka, siedziała nieruchomo przed laboratoryjnym stołem, wpatrzona w ścianę, w ogóle jej nie widząc.

     - Nie wolno ci – rugała sama siebie w myślach. – Nie wolno ci, bo go skrzywdzisz. A przecież tego nie chcesz. Bardzo tego nie chcesz…

     Wyglądała, jakby namyślała się przed jakimś wielkim, alchemicznym eksperymentem. Jednak zamiast retorty, fiolek i miseczek ze sproszkowanymi składnikami, widziała parę brązowych, zadumanych oczu i owalną, młodą twarz, zaledwie z zaczątkami zarostu, okoloną ciemnymi włosami, odsłaniającymi jedynie proste, gładkie czoło. I nie mogła oderwać oczu od tego pięknego, choć całkowicie wyimaginowanego obrazka. Zupełnie, jakby na ścianie rzeczywiście wisiał zręcznie namalowany portret.

     Uśmiechnęła się do tego obrazka. W jej wyobraźni, Mario odwzajemnił uśmiech.


4 komentarze:

  1. No, no, zrobiło się romantycznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tej grze nie ma romansów, więc musiałem jakiś dodać. W końcu, to byłoby podejrzane, gdyby taki młody chłopak nikogo nie miał. Zaraz by mu jakiś Bredziński, czy inny Suski dokleił łatę LBGT.

      Usuń
  2. Zręcznie mu poszło u Meridii.
    Cos czuję, że Falanu bedzie sie często pojawiac. :)

    OdpowiedzUsuń