Rozdział XXXVI

    W świątyni natychmiast udał się do Jauffrego i złożył meldunek. Ten pokiwał tylko głową i podziękował mu. Mario poszedł więc do Wielkiej Sali i przysiadł się do Martina, który przywołał go ruchem ręki.

     - Dobrze, że jesteś cały – odezwał się Martin. – Zawsze się niepokoję, gdy wyjeżdżasz. Boję się, że któregoś dnia się ciebie nie doczekam.

     - Jestem ostrożny – zapewnił go Mario. – Nie ryzykuję niepotrzebnie.

     - Jesteś jak elf – uśmiechnął się cesarz. – Masz dwa razy więcej lat, niż na to wyglądasz. Mentalnie, oczywiście. Gdy z tobą rozmawiam, zapominam, że masz dopiero dwadzieścia lat.

     - Dwadzieścia jeden – burknął Mario. – Prawie… Masz dla mnie jakieś zadanie?

     - Jeszcze nie – Martin potrząsnął głową. – Ale mam nadzieję, że już niedługo będę miał. Jestem bliski rozszyfrowania kolejnego artefaktu. Znam już sposób, ale wciąż mam do przejrzenia mnóstwo kombinacji, zanim odkryję klucz. Jestem bliski tego odkrycia, ale nie potrafię powiedzieć, jak długo to potrwa. Jeśli będę miał szczęście, znajdę go jeszcze dziś. Jeśli nie, dopiero po przejrzeniu wszystkich kombinacji. A są ich setki.

     - Ciekawe, co to będzie – Mario potarł brodę. – Oby coś, co można zdobyć.

     - Na pewno – Martin łagodnie skinął głową. – Przecież Mankar Camoran też musiał jakoś zdobyć te, albo podobne przedmioty. A ty, co zamierzasz?

     - Na razie nic. Chciałbym coś zjeść – mruknął Mario. – Jestem strasznie głodny.

     - Ja też – przyznał Martin. – Jauffre już idzie, może podadzą nam tu coś na ząb.

     - O mnie mowa? – spytał Jauffre, podchodząc do stołu.

     - Mówiliśmy właśnie o kolacji – uśmiechnął się Martin. – Nie chcę nadużywać uprzejmości Ostrzy, ale czy moglibyśmy dostać coś do jedzenia?

     - Już się szykuje – odparł Jauffre, siadając obok nich. – Ale zanim ją podadzą. Jeden z nas musi się wykąpać. Za bardzo czuć go potem, koniem i daedrami. I dobrze byłoby, żeby zdjął zbroję. Jemu też będzie wygodniej.

     Mario wstał z pąsem na twarzy i wymamrotał przeprosiny, po czym udał się do kwater. Po drodze, nieco zawstydzony, uśmiechnął się sam do siebie. Powinien był o tym pomyśleć. Ech, zmęczenie. Miał nadzieję, że będzie mógł potem udać się na spoczynek. Wędrówki po Otchłani wyczerpywały go o wiele bardziej niż zwykła włóczęga po świecie. Czy to poprzez magię? Postanowił zapytać Martina przy kolacji.

     - Wiele czynników sprawia, że czujesz się zmęczony – odparł Martin, sięgając po kawałek ryby. – I wcale nie musi to być magia. Po pierwsze, ciągłe napięcie. Twoje ciało angażuje swoje wszystkie siły i trzyma je w pogotowiu. Masz mięśnie napięte jak postronki. To bardzo wyczerpuje. Po drugie, mówiłeś, że tam ciężko się oddycha. To męczy bardziej, niż przypuszczasz.

     - Po każdej wyprawie do Otchłani jestem wykończony – przyznał Mario. – Bez mikstur pewnie nie dałbym rady.

     - Uważaj na mikstury – ostrzegł go Jauffre. – Wyniszczają cię od środka. Bierz je tylko w ostateczności. To jednak narkotyki. Magiczne, bo magiczne, ale mają skutki uboczne.

     - Prawda – potwierdził Martin. – Poza tym, uzależniają. Jeśli nie musisz, nie bierz ich.

     - Kiedy muszę – poskarżył się Mario żałosnym tonem. – Zwykle w połowie wieży opuszczają mnie siły. A tam właśnie trzeba być najbardziej czujnym i przez to spiętym.

     - Miejmy nadzieję, że niedługo się to skończy – szepnął Martin. – Zanim zrujnujesz sobie zdrowie. Spróbuj nauczyć się odpowiedniego czaru.

     - Dam ci list polecający na Tajemny Uniwersytet – dodał Jauffre. – Z prośbą, żeby cię tam tego nauczyli. I sakiewkę, bo to, niestety kosztuje. Żaden mag nie da ci zaklęcia za darmo. I dobrze! Lepiej, żeby magią zajmowali się ci, którzy się na niej znają. To niebezpieczna dziedzina. Tym razem jednak nie powinni robić problemów.

     Po kolacji Mario z ulgą powlókł się do kwater. Miał jeszcze tyle siły, by zakląć sobie daedryczny łuk. Z zadowoleniem ujrzał, jak broń rozjarza się takim samym blaskiem, jak ostrze miecza. Jak go nazwać? Łuk Wampira? Ale do tego nie miał już głowy. Rzucił się na posłanie i niemal natychmiast zasnął. Zbudzono go jednak o świcie, z poleceniem udania się do arcymistrza.

     - Szykuj się, wyruszamy do Brumy – odezwał się Jauffre, gdy Mario stanął już przed nim.

     - My? – Mario uniósł brwi. – To znaczy, kto?

     - My dwaj – odparł Jauffre, sięgając po katanę. – Hrabina nas wzywa. Włóż swoją szklaną zbroję i wyszykuj się jak na normalną wyprawę, bo nie wiem, czego od nas chce.

     Wyruszyli razem. Mario z trudem powstrzymywał rwącego się do galopu Vulcana. Ten jednak, po kilku próbach zaniechał. Zapewne nie chciał opuszczać drugiego wierzchowca. Konie to jednak towarzyskie zwierzęta. Do miasta dotarli w miarę szybko. Stajenny obu powitał ich z szacunkiem i chwycił wodze obu wierzchowców, zaciągając je do stajni. Strażnik uchylił bramy.

     - Czego ona może od nas chcieć? – zastanawiał się Mario.

     - Zaraz się dowiemy – mruknął Jauffre, wchodząc na schody. – Może chce ci po prostu podziękować? Ale najpewniej ma dla nas jakieś ważne wiadomości.

     Sala tronowa w zamku zrobiła na nim spore wrażenie. Tak przestronnego wnętrza nie widział jeszcze nigdy. Skomplikowane, wysokie sklepienie, podparte wieloma filarami, samo w sobie wyglądało niesamowicie. Panował tu nastrój jak w jakiejś świątyni.

     Kapitan Burd spotkał ich w połowie sali. Przywitał się z nimi po przyjacielsku, po czym osobiście powiódł ich w stronę podwyższenia, na którym stał tron.

     Hrabina Narina Carvain miała lat około czterdziestu. Była niewysoką Cyrodiilijką, o miłej powierzchowności. Miała okrągłą twarz i kasztanowe włosy, utrefione w loki i spięte z tyłu głowy. Nie nosiła żadnych insygniów swej władzy. Ubrana była w niebieską, jedwabną suknię, dyskretnie ozdobioną kilkoma koronkami. Jej surowy i skromny strój dziwnie kontrastował z dobrotliwą i łagodną twarzą, przypominającą dziecięcą buzię. Spojrzała na przybyłych z życzliwym uśmiechem, gdy ci skłonili jej się, zgodnie z etykietą, na niezbyt wylewny, wojskowy sposób.

     - Pani moja – odezwał się Burd. – Oto nasi bohaterowie. Mistrza Jauffrego znasz, pani, więc przedstawiać ci go nie muszę. A to osławiony Marius Cetegus, zwany Bohaterem z Kvatch, który zamknął bramę Otchłani pod naszym miastem.

     - Miło mi was powitać – hrabina skinęła im głową. – Miasto wiele wam obu zawdzięcza. Bardzo się cieszę z bliskości waszej świątyni, bo wiem, że pełna jest doborowych żołnierzy, z jakimi nie może równać się nikt. Miło mi więc gościć ich dowódcę. Poleciłam wysłać do świątyni wóz z aprowizacją. Mam nadzieję, że nie odrzucisz tego skromnego daru, który jest niczym więcej, jak wyrazem wdzięczności. Żołnierze potrzebują żywności, a ja poczuwam się w obowiązku, by zapewnić im wikt. Zwłaszcza teraz, gdy zabrakło cesarza i nie ma kto o was zadbać. Od tej pory o żywność nie musicie się martwić. Dostawy będą odbywały się regularnie. Niech chociaż w ten sposób będzie mi wolno podziękować waszej elitarnej jednostce. Honor to wielka rzecz, ale nawet najszlachetniejszy żołnierz musi jeść.

     Jauffre przyjął dar z wdzięcznością, bowiem już od jakiegoś czasu zamartwiał się niedoborami w spiżarniach. Natomiast na pochwałę zareagował umiarkowanie i z godnością, jak na coś, co słusznie mu się należało. Wiedział doskonale, jak cenną jednostką są Ostrza i nie miał zamiaru udawać, że jest inaczej.

     - A wobec ciebie, młody wojowniku, Bruma ma dług, który trudno spłacić – zwróciła się do Maria, który znów poczerwieniał jak piwonia. – Nadałabym ci przydomek Obrońcy Brumy, gdyby nie to, że ktoś już przede mną wpadł na ten pomysł, Bohaterze z Kvatch. Proszę, zbliż się do mnie.

     Mario posłusznie wstąpił na schody, prowadzące do tronu i skłonił się z szacunkiem, po czym ucałował podaną mu, uperfumowaną dłoń. Ku jego zdziwieniu, w jego dłoni znalazł się nagle pierścień z herbem Brumy, złożonym misternie z małych diamentów.

     - Przyjmij tę drobnostkę – uśmiechnęła się. – W dowód mojej wdzięczności. Komukolwiek w mieście pokażesz ten pierścień, będzie on zobowiązany do przyjścia ci z pomocą, jeśli kiedykolwiek będzie ci ona potrzebna.

     - Dziękuję, pani – wymamrotał Mario, nieco onieśmielony. – Nie zasłużyłem…

     - Zasłużyłeś na znacznie więcej – oznajmiła hrabina. – Tym bardziej czuję się zażenowana, bowiem znów muszę prosić was obu o pomoc.

     - Rozkazuj, pani – Jauffre wyprostował się, niby podczas musztry. – Jesteśmy na twoje usługi.

     Hrabina milczała przez chwilę.

     - Ostatnie wydarzenia – zaczęła przyciszonym głosem – wyraźnie pokazały, jak silny jest wróg, a jak słabi obrońcy. Obecny tu kapitan Burd uważa, że owa brama miała być jedynie próbą, czymś w rodzaju zwiadu, przeprowadzonego przez naszego wroga. Zwiadu przed walną bitwą, jaka ma się tu wkrótce rozegrać. Wie już, jak szczupłymi siłami dysponujemy.

     - Ostrza przybędą z pomocą – zapewnił Jauffre.

     - Ani przez chwilę w to nie wątpię – hrabina uśmiechnęła się smutno. – Ale wiemy już, że wróg chce tu otworzyć kilka bram, przez które przedostaną się daedry. Garnizon Brumy i Ostrza, jakkolwiek w ich odwagę i poświęcenie wątpić nie mam prawa, to zbyt szczupłe siły, by obronić miasto.

     Jauffre przygryzł wargę.

     - Niestety, pani – odezwał się cicho. – Muszę ci przyznać rację. Ale co możemy zrobić? W Cyrodiil stacjonuje tylko jeden legion. W dodatku, nie możemy go sprowadzić tutaj, bo taki rozkaz może im wydać jedynie cesarz. Pozostałe porozsiewane są po całym państwie.

     - Ponieważ wiemy już – ciągnęła hrabina – że pod Brumą ma się odbyć wielka bitwa, muszę prosić o pomoc z innych miast.

     - A to może być trudne – Jauffre skinął głową. – Wieści rozchodzą się szybko. Ludzie wiedzą, że bramy otworzyły się już pod Kvatch, pod Skingrad i pod Brumą. Tylko patrzeć, jak otworzą się pod pozostałymi miastami. Żaden grododzierżca nie zgodzi się na osłabienie własnego garnizonu.

     - I dlatego właśnie o tę pomoc musi prosić Bohater z Kvatch – hrabina przeniosła oczy na Maria. – Jest jedynym człowiekiem, któremu być może nie odmówią. Jest jedynym, który może powiedzieć: „Wiem, o czym mówię!”. I który w razie potrzeby może pomóc im samym.

     Jauffre uśmiechnął się lekko. Pomysł najwyraźniej mu się spodobał.

     - To może się udać – rzekł cicho. – Jeśli ktoś mu odmówi pomocy, ma prawo się obawiać, że Bohater z Kvatch również odmówi mu swojej. A ta może okazać się niezbędna.

     - Nie odmówię – Mario otworzył oczy ze zdziwienia. – Przecież sam mówiłeś, że…

     - Wiem co mówiłem! – przerwał mu Jauffre. – I to nadal jest aktualne. Ale hrabiowie z innych miast mogą pomyśleć inaczej. I w tym cała nasza nadzieja.

     Audiencja skończyła się. Obaj wyszli z pałacu i stanęli na dziedzińcu. Mario powiódł wzrokiem po mieście.

     - Fakt, za wielu zbrojnych tu nie ma – westchnął.

     - Nie jest tak źle – mruknął Jauffre. – To miasto Nordów. Nordowie są urodzonymi wojownikami. W razie czego cywile też chwycą za broń. Ale prawda, to i tak może okazać się za mało.

     - Czyli, jakie rozkazy?

     - Na razie wracamy do świątyni – odparł Jauffre. – Tam przygotuję ci odpowiednie dokumenty, które być może ułatwią ci negocjacje pomocy dla Brumy. A potem wyruszysz w kolejną podróż…

     Spojrzał na niego i westchnął cicho.

     - Uprzedzałem cię, że to ciężka służba.

     Mario uśmiechnął się w zadumie.

     - Wiedziałem, co mnie czeka – odparł. – Chociaż, przyznam ci się, takiego czegoś, jak wojna z daedrami, nie przewidziałem.

     - Taka to już nasza dola – Jauffre odwzajemnił uśmiech. – Wiesz, za to co zrobiłeś, w innej formacji dostałbyś już oficerskie szlify.

     - Na Ostrza wciąż za mało – Mario zaśmiał się lekko.

     - Nie, nie za mało – odrzekł Jauffre. – Ale po co ci to? U nas i tak wszyscy są równi. A oficer ma dodatkowo papierkową robotę. Steffan ma talent organizacyjny, więc dostał stopień kapitana i zajmuje się świątynią, ale i tak sam widzisz, jak to u nas wygląda. Chcesz tego? Już dziś możesz zostać porucznikiem.

     - Nie chcę – Mario pokręcił głową. – Nie znoszę biurokracji.

     - Tak też mam zamiar cię nagrodzić – burknął Jauffre. – Nie przyznając ci awansu. Dzięki temu masz większą swobodę i mniej problemów na głowie. Jak u ciebie z pieniędzmi?

     - Jestem bogatszy od ciebie i całej reszty – odrzekł Mario, uderzając się dłonią po sakiewce, w której tkwiło kilka cesarskich asygnat i sporo złotych septimów. – Daedryczna broń osiąga spore ceny. Mógłbym kupić tu spory dom i nieźle go wyposażyć. Więc jeśli potrzebujesz pieniędzy, to mów…

     - Jeden ciężar mniej – Jauffre pokiwał głową. – Od kiedy zginął cesarz, dostajemy tylko goły żołd z kasy kanclerza. Ani septima więcej na specjalne wydatki, których u nas nie brakuje. Nikt nie przewidział, że bezkrólewie potrwa tak długo. Nie, nie potrzebuję twojego złota, przynajmniej na razie. Mamy w świątyni skrzynię pieniędzy, ale wolałbym na razie tego nie ruszać. Nie wiadomo, kiedy będą nam potrzebne. Pytałem, bo chciałem wiedzieć, ile ci wypłacić.

     - Dam sobie radę – zapewnił Mario. – W końcu, od wielu lat zarabiam w ten sposób na życie.

     - Tylko zwierzyna się zmieniła – parsknął Jauffre. – Na silniejszą.

     - Ale dającą droższe trofeum – uśmiechnął się Mario.

     Jauffre spojrzał na niego ciepło. Przez chwilę przypominał Starego Myśliwego. On też tak na niego patrzył. Z tym samym, opiekuńczym ciepłem w oczach. 

     - Przyjęcie cię do Ostrzy było najmądrzejszym ruchem, jaki ostatnio udało mi się wykonać – pokiwał głową. – Kto by się spodziewał…

     Mario poczuł ciepło. Rozlewające się po jego ciele.

     - A co do twojej misji – Jauffre potarł czoło. – Wolałbym nie dawać ci żadnego listu polecającego. Nie mam bliższych znajomości z grododzierżcami, ani żadnych tajemnic, z nimi dzielonych, więc musiałbym je podpisywać swym własnym imieniem. Rozumiesz chyba, że tego wolałbym uniknąć. Gdyby taki list dostał się w ręce wroga, dowiedziałby się, że znamy jego plany. Musi wystarczyć ci pierścień hrabiny. Nie obawiaj się, wszyscy inni hrabiowie znają się na heraldyce i poznają go. Występujesz nie jako agent Ostrzy, tylko wysłannik hrabiny.

     Zamilkł i przez chwilę przygryzał dolną wargę.

     - Ale dla Ocato to może nie wystarczyć – dodał, podnosząc wzrok na Maria. – Ma teraz na głowie całe cesarstwo. Za to na pewno przyjmie wysłannika Ostrzy.

     - Wiec jak mam postąpić?

     Jauffre uśmiechnął się lekko.

     - Dla niego dam ci dwadzieścia septimów – pokręcił głową, jakby z niedowierzaniem, śmiejąc się bezgłośnie. – I coś jeszcze. Zadasz mu pewną… zagadkę. To na pewno go przekona.

     - Jaką zagadkę?

     - Powiem ci w świątyni – odparł Jauffre. – A na razie przyspieszmy, bo tu zamarzniemy.

     Spięli konie i pogalopowali w kierunku świątyni.

*          *         *

     Gdy tylko zbliżył się do opactwa, już wiedział, że stało się coś niedobrego. Wyczuł w powietrzu napięcie, jak przed burzą. W czas przybył. Za chwilę w pobliżu otworzy się Brama Otchłani. Tylko gdzie?

     Trącił konia piętami. Niezbyt mocno, ale Vulcan natychmiast ruszył szybkim galopem. Ten koń, jak widać, uznawał tylko dwie możliwości: albo stoi w miejscu, albo cwałuje przed siebie. Nic pośredniego nie wchodziło w rachubę.

     Rzucił wodze stajennemu, po czym szybkim krokiem udał się do miasta, prosto do zamku.

     Ale nie zdążył tam dojść. Oto bowiem niebo zaczerwieniło się i zaświeciło na nim kilka błyskawic. Rozległ się grom pioruna. Las odpowiedział westchnieniem.

     - Zamknąć bramę! – rozległ się przeraźliwy głos. – Daedry atakują!

     Mario odwrócił się na pięcie i pobiegł w kierunku wrót. Tam od strażnika, pobladłego ze strachu, dowiedział się o wszystkim. I nic go nie zaskoczyło. Pod murami miasta, z podziemi wychyliła się Brama Otchłani. I wylazło z niej kilka potworów.

     W mieście nie wybuchła panika, jednak ze wszystkich stron czuć było strach. Nawet od strażników którzy gromadzili się pod bramą miasta, wezwani tu przez swego dowódcę.

     - Weź dziesięciu ludzi i pędź pod północną bramę! – rzucił kapitan do jednego ze strażników. 

     Zadzwoniły kolczugi, zastukały tarcze. Po chwili mały oddziałek ruszył pędem w kierunku centrum, by zająć posterunki przy drugiej bramie miasta. Pozostali zajęli pozycje obronne. Kilku wdrapało się do strażnicy, by stamtąd rzucić okiem na złowrogie wrota, błyszczące w oddali. Mario poszedł za nimi.

     - To koniec – jęknął jeden ze strażników. – Zniszczą miasto. Czeka nas los Kvatch.

     - Przestań krakać! – ruszył na niego inny. – Będziemy walczyć. Nie zaskoczą nas jak w Kvatch. Zresztą, przecież Kvach odbito!

     - Ale co z niego zostało? – jęknął pierwszy.

     - Dopóki jestem w stanie dźwignąć miecz, żadna daedra nie wejdzie do miasta! – zagrzmiał drugi. – A ty przestań się mazać. Jesteś strażnikiem, czy małą dziewczynką?

     Dalej Mario nie słuchał. Zbiegł na dół i popędził do zamku.

     Tu też panował bałagan. Strażnicy wchodzili, wychodzili, wszystko odbywało się bez ładu i składu. Nawet go nie zatrzymano, gdy wchodził. Sala tronowa była jeszcze większa, niż w Brumie. Podwyższenie pod tronem za to znacznie niższe. Postać w granatowej sukni, siedząca na tronie, otoczona była przez kilka innych osób. Zapewne pospiesznie zwołana rada.

     Postanowił nie tracić czasu na ceregiele.

     - Pani! – zawołał.

     Tłumek rozstąpił się. Teraz mógł przyjrzeć się władczyni.

     Hrabina Arriana Valga w niczym nie przypominała poprzedniej grododzierżczyni. Była wysoka i raczej szczupła. Liczyła też sobie znacznie więcej lat, choć trudno było ocenić jej wiek. Jej suknia, z ciemnego aksamitu, przetykana złotymi haftami, z pewnością bardzo kosztowna, jeszcze bardziej ją wyszczuplała, dodając jej jednak powagi. Spojrzała na niego wzrokiem na poły surowym, na poły łaskawym. Spojrzenie jej było zupełnie nieodgadnione.

     - Czy przynosisz wieści? – spytała głosem czystym i władczym.

     - Niezupełnie, pani – wydyszał Mario, zdejmując hełm.

     - Więc nie zawracaj nam teraz głowy – jej głos stał się ostry. – Mamy ważniejsze sprawy do zrobienia. Daedry zaatakowały.

     - Ale ja właśnie w tej sprawie…

     Hrabina zachęciła go pytającym wzrokiem.

     - Kilka dni temu, pod Brumą, stało się coś identycznego – sapnął Mario, uspokoiwszy nieco oddech po biegu. – Poradziliśmy sobie. Wiem, jak zamknąć te wrota. Ale wiem też, że wróg przygotowuje kampanię przeciwko Brumie i wkrótce otworzy ich tam więcej. Przybywam od hrabiny Carvain z prośbą o pomoc. Prosi cię, pani, abyś wysłała do Brumy tylu żołnierzy, ilu zdołasz.

     Arriana Valga uniosła brwi.

     - O czym ty mówisz? – spytała suchym głosem. – Pod moim miastem otworzyła się brama Otchłani. Zbieramy właśnie wszystkich zdolnych do walki. A ty mi mówisz wysłaniu wojska do Brumy? W takiej sytuacji?

     - Pani, pozwól, że o ekspedycji do Brumy porozmawiamy później – odrzekł Mario. – Teraz mam zamiar zamknąć wrota pod Chorrol. Ale obiecaj mi, pani, że jeszcze o tym porozmawiamy.

     - Niczego ci nie będę obiecywać, nieznajomy! – odezwała się ostro. – Muszę bronić Chorrol i nic innego teraz się dla mnie nie liczy. Jeśli możesz pomóc, pomóż. Jeśli nie, odejdź.

     - Pozwól, że ja to zrobię – odrzekł. – Potrzebuję tylko kilku łuczników do pomocy, żeby oczyścić przedpole. Do Otchłani udam się sam.

     Wiedział, że powinien zrobić to samo, co w Brumie, ale uznał, że sam zrobi to szybciej i bez strat. Liczył się przecież każdy żołnierz.

     - Pani – odezwał się jeden z oficerów straży. – Ten człowiek wie, co mówi.

     - Czyżby? – hrabina przeniosła na niego wzrok.

     Ten zmieszał się wyraźnie, ale nie wycofał się.

     - Tak, pani. To jest ten, którego zwą Bohaterem z Kvatch. On wie, jak zamknąć bramę Otchłani. Nie mylę się, prawda? – zwrócił się do Maria.

     Ten skinął głową.

     - Tak mnie zwą – odparł.

     Chwila wahania trwała bardzo krótko.

     - Zrobisz to? – spytała hrabina.

     - I to zaraz – odparł Mario. – Proszę tylko, by strażnicy stawili czoła temu, co w międzyczasie z nich wypełznie. Ja zajmę się resztą.

     Nie potrzeba było słów. Wszyscy obecni porozumieli się wzrokiem. Dopiero po chwili między strażnikami doszło do wymiany rozkazów. Nie minął czas, potrzebny do zjedzenia słodkiej bułki, gdy Mario wyszedł południową bramą, w towarzystwie grupy uzbrojonych mężczyzn.

     Walka z daedrami trwała krótko. Mario nie czekał nawet na jej rezultat, wiedząc, że strażnicy mają przewagę. Szybko przeskoczył do Otchłani i natychmiast nałożył na palec Pierścień Khajitów. Zaklęte karwasze, które włożył już wcześniej, poinformowały go, że na razie w pobliżu nie ma żadnej żywej istoty. Ruszył więc szybkim krokiem w kierunku wystającej spoza horyzontu wieży.

     A w mieście zaczęło się oczekiwanie.

     Strażnicy uporali się z kilkoma daedrami, choć nie obyło się bez strat. Wrota Otchłani zostały otoczone przez grupę zbrojnych. Nieco za nimi, na kilku wielkich głazach, stanowiska zajęli łucznicy. Hrabina, wbrew radom, osobiście wyszła na mury i spojrzała na błyszczący ogniem obiekt.

     - Więc tak wyglądają wrota Otchłani – szepnęła. – Oby ten chłopiec wiedział, co robi.

     W chwili, w której Mario wskoczył w ognistą bramę, rozwiała się jej rezerwa w stosunku do niego. Zrobił to jak ktoś znający się na rzeczy. Nadzieja wstąpiła jej do serca i znacznie cieplej pomyślała o nieznajomym wojowniku, w jasnozielonej zbroi, który ośmielił się przerwać jej naradę i jeszcze do tego wysuwać jej prośby, które w danej sytuacji zdały jej się bezczelnością. Zacisnęła palce na kamiennej blance.

     - Pani – odezwał się oficer straży. – Czas schronić się w zamku. Tutaj może być niebezpiecznie.

     - Wiec schroń się, jeśli masz ochotę – prychnęła. – Ja tu poczekam na powrót Bohatera z Kvatch.

     Oficer zaczerwienił się.

     - W takim razie, jeśli nie jestem tu potrzebny, pozwól pani, że udam się na dół – wskazał bramę Otchłani. – Wesprę straż.

     - Nareszcie! – wydęła wargi. – Wpadłeś na to sam, gdzie twoje miejsce.

     Oficer spąsowiał. Skłonił się i szybkim krokiem oddalił się w kierunku baszty. Hrabina pozostała na murach, w towarzystwie jednej dwórki.

     - Jak myślisz, uda mu się? – spytała, nie patrząc w jej stronę.

     - Uda się – zapewniła ją dziewczyna. – Słyszałam już niejedno o Bohaterze z Kvatch. Zamknął już wiele takich bram.

     - Nawet nie znam jego imienia…

     - Podobno to nieznany nikomu syn cesarza Uriela Septima – szepnęła dwórka. – Tak przynajmniej ludzie gadają.

     - W ogóle niepodobny – hrabina pokręciła głową. – Ale i ja słyszałam już plotkę, że żyje jeszcze jeden Septim. Więc, kto wie…

     Jej słowa przerwało czterech strażników, wchodzących na mury.

     - Pani, kapitan przykazał nam być blisko ciebie – oznajmił jeden z nich.

     I nie czekając nawet na zgodę, wskazał pozostałym pozycje, jakie mieli zająć. W pewnej odległości od hrabiny, by mogła czuć się swobodnie. Podziękowała mu skinieniem głowy. Po chwili na murach pojawił się też podoficer, niosąc w rękach lekkich płaszcz.

     - Pani, dostałem rozkaz, by ci to dostarczyć – skłonił się. – Tu, na murach, potrafi czasem przewiać do szpiku kości.

     Hrabina zacisnęła usta w geście zniecierpliwienia, ale zauważyć go mogła tylko stojąca najbliżej dwórka. Skinęła głową w podzięce. Dwórka wzięła więc płaszcz z rąk strażnika i troskliwie okryła swą panią. Strażnik skłonił się i zniknął w ciemnym otworze drzwi, prowadzących na schody. Obie odwróciły wzrok i wbiły go w jarzącą się okrutnym blaskiem Bramę Otchłani.

     - Szkoda, że nie wiem, jak długo to potrwa – westchnęła hrabina. – Ale wierzę, że ten chłopiec da sobie radę. Zawsze poznam, czy ktoś wie co mówi, czy tylko się przechwala. On zdecydowanie wiedział.

     - Szkoda, że nie możemy mu w żaden sposób pomóc – odezwała się dwórka. – Chociaż nie wyglądał jak ktoś, kto potrzebuje pomocy.

     - Interesujący, młody człowiek - skwitowała hrabina. – Podobał ci się?

     Dwórka uśmiechnęła się skromnie.

     - Wydał mi się dość przystojny – odpowiedziała, opuszczając oczy. – Choć zaniedbany.

     - Urodziwy młodzieniec – zgodziła się hrabina. – Że zaniedbany, trudno się dziwić, skoro nie wydeptuje pałacowych parkietów tylko bezdroża Otchłani. Miał coś niezwykłego w oczach. Powagę i mądrość, jaka nie pasowała do jego wieku. Myślę, że jest nad wiek dojrzały. Nie jest to ktoś, kto goni za sławą i własną legendą.

     - Mówią też, że należy do Ostrzy – odezwała się dwórka. – Ale nie wiem, ile prawdy w tych plotkach.

     - Pewnie więcej, niż ci się wydaje – wykrzywiła usta w uśmiechu. – Pasuje do ich jak ulał.

     Obie zamilkły, w oczekiwaniu na jakiś znak, że Wrota Otchłani już nie są groźne. Żadna z nich nie wiedziała jednak, jak to ma się zamanifestować.

     Mario tymczasem kroczył pewnie przed siebie, jakby szedł ulicami dobrze znanego sobie miasta. Tak w zasadzie było, bowiem tę część Otchłani już kiedyś odwiedził. Znał drogę, znał też rozmieszczenie „latarni”. Jedyną niewiadomą była pozycja daedr, ale tych, ku swemu zdziwieniu, napotkał znacznie mniej niż poprzednio. Do wieży dotarł bez większych problemów. A tam, swoim zwyczajem, przylegając do ściany, przesuwał się ostrożnie w górę, zwykle nie zauważony przez wałęsające się z rzadka potwory. Kilka z nich odstrzelił z daleka i pogratulował sobie pomysłu. Daedryczny łuk okazał się być o wiele bardziej zabójczy, niż poprzedni, szklany. Niósł dalej, a strzałom nadawał taką prędkość, że te potrafiły czasem przebić nawet daedryczną zbroję. Przekonał się o tym, gdy na serpentynie, wijącej się wewnątrz wieży, ustrzelił dremorę, zanim ten zdążył sięgnąć po miecz. Przyjrzawszy mu się z bliska, ze zdumieniem stwierdził, że oba groty przebiły napierśnik, który wydawał się niezniszczalny. To dodało mu otuchy. Miał nad daedrami ogromną przewagę. Sam niemal niewidzialny, widział je z daleka i dysponował doskonałą, śmiercionośną bronią, która zwalczała wroga na duże odległości. Śmierć spadała na potwory znienacka, zwykle zanim zdołały się zorientować, skąd lecą strzały. Jedyną niedogodnością była konieczność rzucania przed strzałem czaru Pułapka Duszy, jeśli chciał naładować jakiś klejnot. Trochę go to dekoncentrowało. Wiedział też, że nie należy tego robić w pobliżu magów, którzy mogliby wyczuć zakłócenia w przepływie magii. Ograniczał się więc do daedrotów i atronachów, a także pajęczyc. No i niespecjalnie mu to jeszcze wychodziło. Zaledwie jeden czar na rzucone trzy, lub cztery odnosił jakiś skutek.

     Pod koniec wędrówki wpadł na kolejny pomysł. Zauważył bowiem, że daedryczni strażnicy, zupełnie jak ludzie, nie umieli ustać zbyt długo nieruchomo. Zwykle przechadzali się wolnym krokiem tam i z powrotem, po niewielkim obszarze, który patrolowali. Mario wybierał więc moment, w którym się obracali. Dzięki temu, ani oni, ani ci, którzy im towarzyszyli, nie potrafili w czas zorientować się, skąd padł strzał, narażając się tym samym na następny, który zwykle był śmiertelny. Na szczyt wieży doszedł bez szwanku, tylko zmęczony jak zawsze. Starannie pozbierał zdobytą broń i uzbrojenie, jakie mógł udźwignąć i obładowany stanął przy Kamieniu Pieczęci. Rytuał zamykania bramy powtórzył się jak zwykle.

*          *         *

     Hrabina miała pecha, że akurat w najciekawszym momencie, znużona widokiem iskrzącej się w dole bramy, przeniosła wzrok gdzie indziej. Zaalarmował ja dopiero dziwny hałas na dole. Czym prędzej wychyliła się spoza blanki, ale było już za późno. Płomień, wypełniający bramę, zgasł, a jego miejsce zajęła zielona postać, wypuszczająca właśnie z rąk wszelkie żelastwo.

     - To on! – zwołała dwórka. – Udało mu się! Żyje!

     Hrabina, choć nieco na siebie zła, uśmiechnęła się lekko.

     - Bardziej cieszy cię, że żyje, czy że zamknął bramę? – spytała.

     Dwórka nie odpowiedziała, ale nie musiała. Rumieniec na jej twarzy mówił wszystko.

     - Chodź, pogratulujmy mu  - hrabina ruszyła w stronę baszty. – Możesz mu osobiście podziękować za uratowanie miasta.


4 komentarze:

  1. No cóż, bohaterowie zawsze maja fory i to nie tylko u dwórek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak przy każdym mieście będzie zamykał Wrota, to nikt mu pomocy nie odmówi. :)
    Dwórka wkracza na scenę. A co z Aptekarką? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aptekarka jeszcze wejdzie do akcji - spoko. Ale nie będę spoilerował ;)

      Usuń