Rozdział XLIV

     Czekali do północy. Mniej więcej. Nikt czasu nie liczył. I wszystkich zaskoczyła nagła ciemność, gdy Wrota Otchłani nagle zgasły. Wszyscy zamrugali oczami. Noc była wyjątkowo ciemna, bowiem niebo zasnuło się ciężkimi chmurami. Tylko nieliczni dostrzegli drobną postać w zielonej zbroi, która pojawiła się w miejscu wrót, ale za to w ciszy, która nagle zapadła, wszyscy usłyszeli brzęk żelastwa, jakie uderzyło tam o ziemię. Dźwięk nad wodą rozchodzi się daleko, toteż w nocnej ciszy zabrzmiało to bardzo głośno, jakby oddział pancernych przygotowywał się do walki. Dłonie mocniej zacisnęły się na rękojeściach mieczy i łęczyskach łuków.

     - Nie strzelajcie! – rozległ się zmęczony głos. – To tylko ja… Pomóżcie…

     Strażnicy spojrzeli po sobie.

     - Człowiek… - bąknął niepewnie jeden z nich.

     - Naprzód – kapitan skinął głową w stronę grupki, trzymającą straż w pobliżu mostu. – Ale trzymać broń w pogotowiu.

     Broń jednak nie była potrzebna. W świetle księżyca ujrzeli bowiem postać w zielonej, szklanej zbroi, a wokół niego niewielki stos zdobytej w Otchłani broni.

     Mario wyglądał strasznie, cały zbryzgany ciemną posoką.

     - Jesteś ranny?

     Zaprzeczył. Ale widać było, że ledwo stoi na nogach. Oddychał ciężko, ale płytko, tak jak ktoś potwornie zmęczony, komu brakuje sił nawet na oddech.

     - Zabierzcie to – wskazał dłonią. – Sam nie udźwignę…

     Strażnicy skwapliwie zebrali broń. Było tam kilka mieczy, ciężka tarcza i kompletna, daedryczna zbroja, zdarta z dremory Markynaz. Mario miał ponadto dwa magiczne kostury, przewieszone przez ramię. Bowiem każdy z nich miał ozdobny sznur, do tego właśnie służący. Gdy grupka zbliżyła się do bramy, hrabia Caro nie wytrzymał i szybkim krokiem wyszedł im naprzeciw. Wraz z nim ruszyli pozostali.

     - Zbawco! – zawołał, wyciągając ręce ku słaniającemu się na nogach rycerzowi. – Ocaliłeś miasto! Nie wiem, jak mogę ci wyrazić swoją wdzięczność!

     Choć Mario cały był ochlapany krwią i zaschniętym błotem, hrabia porwał go w ramiona i uścisnął czule, nie zważając, że brudzi przy tym swą bogatą szatę.

     - Rycerzu, proś o co tylko chcesz – zapewnił go z wdzięcznością bijącą z twarzy. – Dam ci wszystko, co tylko będzie w mojej mocy.

     Mario uśmiechnął się lekko i głosem na tyle mocnym, na ile umiał z siebie wydobyć, wysapał.

     - Wasza Wysokość, proszę o pomoc dla Brumy.

*          *          *

Zamek w Leyawiin.

     W przeciwieństwie do Bravil, Leyawiin było bardzo malowniczym miastem. Szerokie, brukowane ulice, ładnie zbudowane i dobrze utrzymane kamienice świadczyły o gospodarskim talencie hrabiego Caro. Pod murem, oddzielającym zamek od miasta, znalazło się też kilka malowniczych stawów, porośniętych nenufarami, których zdaje się jedyną funkcją była ozdoba miasta. Mieszkańcy nie snuli się bez celu jak w Bravil, przeciwnie, każdy z nich wydawał się wiedzieć, dokąd i po co idzie. Wprawdzie żebrak znajdzie się w każdym mieście, zatem i tu nie mogło go zabraknąć, ale pozostali mieszkańcy wydawali się dobrze odżywieni, pełni energii. I było tu czysto. Choć gród leżał nad samym zalewem, nie było tu czuć szlamu, ani odoru psujących się ryb. Nawet na przystani. Wielu było tu przybyszów z innych prowincji, głównie Argonian, ze względu na bliskość do granicy z Czarnymi Mokradłami, ale dało się zauważyć także Khajitów, Orsimerów i oczywiście Bosmerów, których w Cyrodiil zawsze było wielu, bez względu na miejsce.

Leyawiin

     W drodze powrotnej do Bravil, znów napotkał tego dreugha. Pamiętał mniej więcej, gdzie spotkał go poprzednim razem, więc ściągnął wodze i próbował podejść go cichcem. Ale się nie dało. Stwór usłyszał go, albo zauważył w inny sposób. Wychylił się zza kępy krzaków i pogonił za nim, jednak o wiele za wolno. Mario stwierdził, że zdołałby mu umknąć nawet gdyby biegł na piechotę. Tym bardziej mógł konno. Jednak co chwilę powstrzymywał konia, chcąc przyjrzeć się dokładniej. Co stwór zbliżał się na odległość kilkunastu kroków, uderzał Vulcana piętami i koń odskakiwał błyskawicznie o kilkadziesiąt kroków. I tak kilkakrotnie.

     Stwór, jak już poprzednio zauważył, był nieco wyższy od człowieka. Chodził na czterech odnóżach, przypominających owadzie i czynił to podobnie, jak robią to modliszki – z wyprostowanym tułowiem. Przednie odnóża wyrastały mu z górnej części tułowia, gdzie u człowieka znajdują się barki i również trochę przypominały ludzkie ramiona, tylko pokryte były chityną i kończyły się nie dłońmi, a szczypcami, podobnymi do krabich. Głowę miał proporcjonalną do reszty ciała i nie sposób było odgadnąć, czy jest bardziej owadzia, czy bardziej gadzia. Niby miała żuwaczki po bokach, ale gdy stwór otworzył niewielką paszczę i zasyczał groźnie, w świetle słońca błysnęły w niej zęby. Po bokach sterczały mu ni to uszy, ni to rogi. Jedna para oczu, niewielkich, bardzo jasnych i błyszczących, choć proporcjami przypominała ludzkie, nie miała w sobie nic ludzkiego. Z pleców wystawały mu dwie inne, trudne do nazwania kończyny, coś jak długie, cienkie czułki, tyle że nie znajdowały się na głowie, jak u owada. Przypominały trochę zredukowane i porośnięte chityną skrzydła.

     Stwór miał kolor przydymionej purpury, jedynie brzuch świecił bielą, a zachodzące na siebie chitynowe płyty przypominały trochę układ mięśni u człowieka. Poza tym jednak dreugh nie miał w sobie nic z humanoida.

     Mario przez chwilę pomyślał, czy nie byłoby przydatne, by ustrzelić stwora i zbadać go dokładnie, ale poniechał tego zamiaru. Spieszył się, a poza tym, od kiedy Mityczny Brzask zmusił go, by złożyć w ofierze Argonianina, czuł przemożną niechęć do zabijania, o ile nie było ono koniecznością.

     A tutaj z pewnością nie było.

     Przyjrzawszy mu się na tyle dokładnie, na ile było to możliwe, Mario odwrócił głowę i popuścił wodze koniowi. Vulcan nie potrzebował innej zachęty. Już po chwili gnał przed siebie, jakby gonił go nie jeden powolny dreugh, ale całe stado szybkonogich i bardzo głodnych wilków.

*          *          *

     Była już noc, gdy stanął przed drzwiami swojej chatki w Cesarskim Mieście. Z uczuciem ulgi wsunął klucz do zamka i otworzył drzwi. Poczuł zapach swojego domu. Wszedł do środka i sięgnął po kaganiec, który zawsze stał na kredensie, po lewej stronie od drzwi. Skrzesał ognia i z zadowoleniem stwierdził, że nic się tu nie zmieniło od czasu jego ostatniej wizyty w stolicy. Trochę więcej kurzu i pajęczyn, poza tym nic. Z ulgą zaczął rozpinać paski, mocujące jego zbroję i pozwolił jej z hukiem upaść na podłogę. Gdy uwolnił się od broni i skorup, po krótkie walce z sobą samym, pokonał pokusę, by rzucić się na łóżko i zasnąć. Mimo późnej pory, zmusił się do kąpieli w jeziorze. Musiał, bowiem cuchnął potem, nie tylko swoim, ale przede wszystkim końskim. A po kąpieli odeszła go senność, za to poczuł głód. Otworzył kredens ale poza resztką zaschniętego chleba, nie znalazł w nim nic. Nie ma rady, musi z jedzeniem poczekać do rana. Położył się więc i spróbował zasnąć. Udało mu się szybciej niż przypuszczał.

     Rankiem, głodny jak wilki, udał się do gospody w Elfich Ogrodach. Dopiero po śniadaniu nieco niepewnym krokiem skierował się do centralnej dzielnicy, gdzie mieścił się cesarski zamek. Ale nic nie wskórał. Strażnicy oznajmili mu, że kanclerz jest zajęty i nie przyjmuje nikogo.

Cesarskie Miasto - pałac cesarza

     - Mam dla niego wiadomość – oznajmił Mario.

     - Możesz ją przekazać dowódcy straży.

     Mario pokręcił głową. Wiedział, że prośba o pomoc dla Brumy wyda się wszystkim do tego stopnia absurdalna, że najprawdopodobniej w ogóle nie dotrze do uszu kanclerza. Musiał ją przekazać osobiście. W dodatku Jauffre zdradził mu, w jaki sposób ma go do siebie przekonać, przynajmniej na tyle, by kanclerz uwierzył w prawdziwość jego słów.

     Myślał przez chwilę, po czym poprosił, by go zaprowadzono do dowódcy straży. Powiedziono go kilkoma przyciemnionymi korytarzami, w których panował przyjemny chłód. Wreszcie stanął przed oficerem w bogato zdobionym kirysie, z cesarskim smokiem, wygrawerowanym misternie na napierśniku.

     - Mam wiadomość do kanclerza – oświadczył.

     Oficer skinął głową.

     - Od kogo?

     Mario westchnął.

     - Tego nie wolno mi powiedzieć nikomu, poza nim samym.

     Strażnik spojrzał na niego drwiąco.

     - Ale gdy ją przekażę, kanclerz domyśli się od kogo ona jest – dodał pospiesznie. – Ta osoba kazała mi spytać kanclerza, ile septimów był dłużny cesarzowi po walce Maximusa Sarato z Erikiem-Mroźne Oko.

     - Co takiego? – strażnik spojrzał groźniej. – Co to za bzdury?

     - Po prostu mu to powtórz.

     - Ani myślę! – oburzył się strażnik. – Mam zawracać kanclerzowi głowę jakimiś głupstwami?

     Mario zacisnął zęby.

     - A nie przyszło ci do głowy, że to jest hasło? – wycedził, czując, że wzbiera w nim złość. – Po prostu mu to powtórz. I tylko jemu!

     Strażnik spojrzał na niego spode brwi.

     - Jeśli to jakiś głupi żart – pogroził mu palcem – moi ludzie znajdą cię wszędzie.

     - Nie będą musieli – odparł Mario. – Zjawię się tu jutro o tej samej porze.

     Obrócił się na pięcie i skierował do wyjścia, pozostawiając oficera z otwartą gębą.

     Przez cały dzień odpoczywał i zbierał siły. Najpierw pospacerował po Arboretum, wyciszając się wewnętrznie. Potem odwiedził Arenę, gdzie kilku gladiatorów trenowało walkę na miecze. Przyglądał im się jakiś czas i stwierdził z żalem, że pomimo treningu, jakiego udzielili mu Steffan z Baurusem, w walce na arenie uległby każdemu z nich. Byli szybcy i niesamowicie zręczni.

Cesarskie Miasto. Arboretum

     Posiedział tak do południa, aż zaczął męczyć go upał. Udał się więc do gospody na lekką przekąskę, a potem powłóczył się trochę po sklepach. Kupił sobie srebrny lichtarz i kilka świec, co sprawiło, że jego chatka od razu nabrała szlachetniejszego wyglądu. Nie zapomniał o czymś do jedzenia na kolację, a także o nowej koszuli. Wieczorem znów powłóczył się po Arboretum, wsłuchując się w kwilenie ptaków, śmiech bawiących się dzieci i rozmowy mieszczan, których problemy krążyły bardzo daleko od Kryzysu Otchłani. Poszedł spać wcześnie, by rankiem obudzić się na czas.

      Następnego dnia, jeszcze przed śniadaniem, udał się do cesarskiego zamku. Tym razem nie musiał o nic prosić. Strażnik, gdy tylko go dostrzegł, przywołał go ruchem ręki.

     - Mam rozkaz zaprowadzić cię do dowódcy – oznajmił. – I to bez zwłoki. Racz panie podążać za mną.

     I po niedługim czasie znaleźli się w tym samym korytarzu co wczoraj. Mario szedł za strażnikiem, niepewnie kręcąc głową. Sposób, jaki podpowiedział mu Jauffre, wydał mu się nagle naiwny i naciągany. Czyżby dowódca straży wściekł się na niego?

Pałac cesarza - wnętrze

     Jego obawy były jednak płonne. Oficer nie zostałby dowódcą straży, gdyby nie miał dość oleju w głowie, by powtórzyć kanclerzowi pytanie, choć wydawało mu się ono bez sensu. Czekał na niego w komnacie i gdy Mario wszedł, natychmiast wstał z ławy, na znak szacunku.

     - Wybacz panie, że nie domyśliłem się, z jak ważną sprawą przychodzisz – odezwał się na powitanie. – Kanclerz oczekuje cię.

     Mario odetchnął z ulgą. Posłusznie podążył za strażnikiem do urzędowych komnat. W pewnym momencie strażnik otworzył mu bogato zdobione drzwi gestem zaprosił go do środka. Mario wszedł, rozglądając się uważnie.

     Fantazyjnie rzeźbione i ozdobione błyszczącymi okuciami  drzwi sugerowały, że w komnacie ujrzy równie wspaniały przepych. Tymczasem wydała mu się ona urządzona bardzo skromnie, wręcz surowo, jeśli porównać ją choćby do pałacowych korytarzy. Układem pomieszczenia i umeblowaniem przypominała skryptorium opactwa Weynon, choć wyposażenie miała nieco bogatsze, jak przystało na cesarski pałac. Regałów było tu trochę więcej, były też solidniej wykonane i wykończone, aczkolwiek bez zbędnych dodatków. Tylko biurko pod oknem robiło wrażenie, jakby wykonujący je rzemieślnik miał świadomość, iż będzie ono częścią wyposażenia cesarskiego pałacu. Było ogromne, ciężkie, wykonane z ciemnego gatunku drewna, a gruby, masywny blat miał na obrzeżu fantazyjną plecionkę i inkrustację z masy perłowej. Przy drzwiach straż pełnił ciężkozbrojny legionista, a w głębi stał ktoś, kto mógł być kamerdynerem, bądź gońcem.

     Za biurkiem siedział niemłody już Altmer, w długiej, bogato haftowanej szacie, o barwie złamanej czerwieni. Miał krótkie, zaczesane do tyłu jasne włosy, odsłaniające wysokie czoło. Jego duże, elfie, skośne oczy patrzyły rozumnie i przenikliwie. Gładkie, jakby kobiece dłonie o długich palcach spoczywały nieruchomo na biurku, w geście oczekiwania.

     Mario nie miał wielkiego pojęcia o dworskiej etykiecie. Wiedział jednak, że kanclerz jest drugą osobą w państwie, zaraz po cesarzu. Czym prędzej zdjął więc hełm i trzymając go w dłoni, skłonił się z szacunkiem.

     Ocato lekko skłonił głowę i spojrzał na strażnika, a potem na kamerdynera.

      - Zostawcie nas samych!

     Musieli być przyzwyczajeni do takich poleceń, bowiem bez szemrania obaj zniknęli za drzwiami. Kanclerz tymczasem lustrował Maria wzrokiem i wydawało się, że przenika go na wylot.

     - Zatem, przyniosłeś mi zagadkę – odezwał się po chwili. – Zagadkę, na którą odpowiedź znały tylko trzy osoby.

     Wstał zza biurka i podszedł bliżej, wciąż wpatrując się w jego oczy.

     - Jedna z tych osób nie żyje – rzekł cicho. – Drugą jestem ja. A zatem rozwiązanie powierzyła ci trzecia. I ta właśnie osoba przysyła cię do mnie – pokiwał głową. – Naturalnie, jeśli sam znasz odpowiedź…

     Zamiast odpowiedzi, Mario wysunął zza pasa mały mieszek, brzęczący złotymi monetami i wyciągnął dłoń w kierunku kanclerza. Ten chwycił go powolnym ruchem i zważył w dłoni.

     - Znam odpowiedź, Ekscelencjo – odparł Mario. – To nie ty, ale cesarz tobie winien był dwadzieścia septimów. I nie zdążył ci ich wręczyć. Więc proszę, przyjmij te.

     Ocato zmarszczył brwi i wyciągnął ku niemu dłoń z sakiewką.

     - Nie ty byłeś mi je winien, lecz cesarz.

     Mario nie wykonał żadnego ruchu. Przez chwilę trwała niezręczna cisza.

     - A więc to prawda – szepnął kanclerz. – Te pieniądze pochodzą od… cesarza…

     Opuścił głowę i w zamyśleniu zrobił kilka kroków po wzorzystym dywanie.

     - Czyli żyje jeszcze ktoś, kto może włożyć na głowę cesarską koronę – zakrył usta wskazującym palcem. – A przynajmniej mojemu przyjacielowi z opactwa Weynon tak się wydaje.

     - Panie – odezwał się Mario – nie zostałem upoważniony do udzielania jakichkolwiek informacji.

     Ocato uśmiechnął się w zadumie.

     - Nie musisz – odparł. – Widzę więcej niż się domyślasz i domyślam się więcej niż ty widzisz. I rozumiem, że nie przybyłeś tu po to, by przekazać mi tę wiadomość.

     - Nie, panie. Przybywam z poselstwem od arcymistrza  Ostrzy. Jest zmuszony prosić cię o pomoc.

     - Słucham – zachęcił go kanclerz. – Jakąż to prośbę ma do mnie Jauffre?

     - Chodzi o pomoc dla Brumy.

     - Pomoc?

     - Pomoc wojskową. Mamy wszelkie powody, by przypuszczać, że wróg chce zniszczyć Brumę, tak jak zniszczył Kvatch. I prawdopodobnie uderzy wkrótce.

     Ocato pokiwał głową w zamyśleniu.

     - Skoro Jauffre tak twierdzi – mruknął – to może być prawda. On rzadko myli się w swych przewidywaniach.

     Milczał przez chwilę ze wzrokiem wbitym we wzorzysty dywan, po czym skierował jasne, elfie oczy na swego rozmówcę.

     - Jak duży jest garnizon w Brumie? – spytał.

     - Niewielki – Mario potrząsnął głową. – Wprawdzie inne miasta zaoferowały pomoc i ściąga ona do Brumy, ale to wciąż może nie wystarczyć.

     Ocato westchnął przeciągle.

     - Będzie musiało – szepnął.

     Zamknął oczy i potrząsnął głową, jakby właśnie usłyszał o wielkim nieszczęściu. Po chwili powoli podniósł wzrok na Maria.

     - Będzie musiało wystarczyć – powtórzył.

     Mario z niedowierzaniem otworzył szeroko oczy.

     - Jak to, Ekscelencjo – wybąkał. – Odmawiasz?

     - Nie mam wyjścia – odparł Ocato. – Nie mogę zostawić stolicy bez obrony. A obawiam się, że nawet tutejsze siły okażą się zbyt szczupłe.

     Mario poczuł, jakby grunt usuwał mu się spod stóp.

     - Panie – zawołał z rozpaczą. – To konieczność! Jeśli Bruma padnie, przepadnie wszelka nadzieja! Tu nie chodzi tylko o miasto…

     Ocato przerwał mu ruchem ręki.

     - Zamilcz! – uciął twardo, by po chwili dodać łagodniejszym tonem. – Zamilknij, zanim powiesz za dużo. Wróg nie śpi i szpiegów ma wszędzie.

     Podszedł do niego i zniżył głos.

     - Domyślam się, dlaczego to takie ważne. Powiedziałeś mi o wiele więcej niż zamierzałeś. Ale nie bój się, ja nie jestem twoim wrogiem, ani wrogiem tego, kto cię przysyła. I zdaję sobie sprawę, że jeśli Bruma padnie, trzeba będzie porzucić wszelką nadzieję. Bruma paść nie może i obaj o tym wiemy.

     - Więc? – Mario z trudem przełknął ślinę. – Więc dlaczego?...

     - Bitwa o Brumę to tylko jeden z etapów tej wojny – westchnął kanclerz. – Jeśli ją przegramy, to koniec. Bardzo zły koniec… Ale jeśli ją wygramy, to niczego nie zakończy. To będzie zaledwie początek ostatecznego starcia. Decydująca bitwa wcale nie rozegra się w górach. Ona odbędzie się tu – wskazał na kamienną posadzkę komnaty. – I to tylko wtedy, gdy zdołacie obronić Brumę. Więc nie macie wyjścia, musicie wygrać tę bitwę.

     - Skąd wiesz? – wyszeptał Mario oszołomiony? – Skąd wiesz, co zrobi wróg? Przecież tego nie jest w stanie przewidzieć nikt.

     Kanclerz uśmiechnął się lekko.

     - Wysłannikiem Jauffrego może być tylko ktoś myślący – odparł. – Zgaduję, że emocje i zmęczenie zaciemniają teraz twój umysł. Ale gdy tylko odzyskasz spokój, sam to odgadniesz. I przyznasz mi rację, że nie mogę postąpić inaczej. Ani jeden żołnierz nie opuści Cesarskiego Miasta.

     - Czy to twoja ostateczna odpowiedź? – Mario wyprostował się i wbił wzrok w regał, stojący na wprost jego oczu.

     Kanclerz znów westchnął. Zrozumiał że w ten sposób ów rycerz, przysłany przez arcymistrza okazuje posłuszeństwo rozkazom, ale najchętniej skręciłby mu kark. Nić porozumienia między nimi, o ile w ogóle istniała, została zerwana i stosunki między nimi stały się zimne i czysto służbowe. Dalsza rozmowa nie miała sensu.

     - Tak, to moja ostateczna odpowiedź – odparł bez gniewu. – Zanieś ją swemu arcymistrzowi. I dodaj, że pomimo braku pomocy ze stolicy, nie wolno mu dopuścić do upadku Brumy. To jest rozkaz.

     - Rozkaz – powtórzył Mario z goryczą. – Nie wiem, czy zdołamy go wypełnić, ale zapewniam cię, że zginiemy próbując. Przed obliczem bogów staniemy z czystym sumieniem.

     - Nie wątpię – odparł kanclerz szeptem. – Dziękuję ci, możesz odejść.

     Mario wyszedł z pałacu oszołomiony.

     A więc jednak to prawda! Kanclerz nie pomoże Martinowi. Nie obroni go przed Mehrunesem Dagonem! Poczuł, że serce zaczyna mu łomotać w piersi. Oto spełniły się jego najgorsze obawy. Kanclerz chce zagarnąć cesarską koronę dla siebie. To oczywiste – bo jakiż mógłby mieć powód? Mario szedł zataczając się jak pijany, w głowie szumiało mu, jakby wypił co najmniej kwartę wina. Prawie nie widząc na oczy, przeszedł przez bramę, nawet nie wiedząc do której dzielnicy ona prowadzi. Dopiero po chwili, gdy przekroczył kilka ulic, zorientował się, że jest w Elfich Ogrodach i stoi na wprost drzwi do karczmy Luthera Broada. Nie namyślając się, wszedł do środka i zajął wysoki stołek przy kontuarze.

Cesarskie Miasto - dzielnica mieszkalna Elfie Ogrody

     - Co podać?

     - Coś mocnego – wysapał, nie patrząc na szynkarza. – Obojętnie co.

     Rzucił na stół kilka złotych monet. Natychmiast pojawiła się przed nim szklaneczka wypełniona złocistą, coloviańską brandy. Wypił duszkiem. I jakby na przekór swemu przeznaczeniu, napitek otrzeźwił go.

     - Muszę tę wiadomość przekazać Jauffremu – pomyślał. – Jak najszybciej!

     I zerwał się ze stołka.

     Ale zapach, dochodzący z kuchni nieznośnie drażnił podniebienie. Poczuł nagle głód. Nic dziwnego, nic jeszcze dziś nie jadł. Z wahaniem wrócił na swój stołek.

     - I podaj, proszę, co tam masz ciepłego – odezwał się do szynkarza nieco spokojniejszym tonem. – Cokolwiek to jest, byle szybko.

     Smakowitym kąskiem była miska ryżu, pomieszanego z gotowanymi ziarnami kukurydzy i posiekanym, podsmażanym kurczakiem. Smakowało to wybornie i musiał się zmusić, by nie poprosić o repetę. Zamiast tego kupił dwie bułki z serem, zapakowane do papierowej torby. Nie minęło pół godziny, a podkowy Vulcana zastukały na kamiennym moście.


4 komentarze:

  1. No cóż, nie wszystko sie zawsze udaje....
    Nie podoba mi sie ten kanclerz. :(

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż....życie zawsze było i będzie pełne zagadek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale w dobrej powieści powinny one się na końcu wyjaśnić - czyż nie?

      Usuń