Rozdział XLV

     Do Świątyni Władcy Chmur zajechał krótko po północy. Vulcan, jak zwykle, gnał jak oszalały, więc całą drogę pokonał w ciągu jednego dnia. Martina nie było w Wielkiej Sali, był za to Steffan, który powitał go przyjaźnie i czym prędzej polecił dyżurnemu, by przyniósł coś do jedzenia. Mario ciężko zwalił się na ławę, czując, że po długiej jeździe boli go każdy mięsień.

     - Ten koń mnie wykończy – mruknął, kładąc hełm obok siebie. – Pędzi jak zwariowany. Mistrz śpi?

     - Śpi – potwierdził Steffan. – Najpierw wygnał cesarza do łóżka, a potem sam się położył – dodał, szczerząc zęby. – Obu im się należało. Pracowali bez wytchnienia. Ale chyba do czegoś doszli, bo humory mieli doskonałe. A twoja misja? Udała się?

     - I tak, i nie – westchnął ciężko. – Pomoc nadejdzie, ale nie taka, jakiej się spodziewałem. Wszystkie miasta przyślą żołnierzy, nawet Kvatch.

     - Kvatch?

     Mario skinął głową.

     - Niewielu ich będzie, wiadomo, ale też przybędą. Wszyscy hrabiowie wysyłają tylu żołnierzy, ilu mogą. Tylko jeden władca mi odmówił.

     - Domyślam się, że kanclerz.

     - Kanclerz – potwierdził Mario, podnosząc na niego wzrok. – Skąd wiesz?

     - Jauffre to przewidział – Steffan pokiwał głową. – Jutro sam ci to wytłumaczy. A teraz, cóż, posil się, wykąp i odpocznij. Pogadamy jak się wyśpisz.

     Kuchnia i łaźnia w świątyni były czynne bez przerwy. Agenci Ostrzy przybywali i wybywali o każdej porze dnia i nocy i nie sposób było przewidzieć, kiedy będą potrzebne. Toteż zawsze któryś z żołnierzy pełnił dyżur. Mario zjadł spóźnioną kolację i z przyjemnością zanurzył się w gorącej wodzie, nalanej do dębowej wanny. Gdy już w sypialni położył się na miękkiej macie, humor nieco mu się poprawił.

     - Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej – pomyślał. – Tu też jest mój dom.

     A po chwili spał już snem sprawiedliwego i śmiertelnie zmęczonego.

     Rankiem czyjaś ciepła dłoń dotknęła jego czoła. Otworzył oczy.

     - Martin!

     - Jak dobrze, że już jesteś – Martin ścisnął go za ramię. – Jakby kamień spadł mi z serca.

     Mario podniósł się na łokciu.

     - Też się cieszę, że cię widzę – rzekł radośnie. – Ale nie mam dobrych nowin – dodał zaraz żałosnym głosem. – Ocato nie przyśle legionu do Brumy.

      - Nie zaskoczyło nas to – Martin uśmiechnął się uspakajająco. – Jauffre był pewien, że tak właśnie zrobi. Ale najlepiej niech sam ci to wytłumaczy. 

     Przez chwilę przyglądał mu się z ulgą, po czym roześmiał się w głos i dał mu solidnego kuksańca.

     - Nie wyobrażasz sobie, skurczybyku, jak się cieszę, że wróciłeś!

     Mario też się roześmiał, ale zaraz skrzywił się z bólu. Kuksaniec trafił go prosto w obolały mięsień.

     Nie minęło wiele czasu, gdy znów usiedli w trójkę w Wielkiej Sali. Po chwili Jauffre przywołał także Steffana i Baurusa, który również orientował się w temacie. Najpierw Mario pokrótce zreferował przebieg i wyniki swojej misji, nie zapominając o pochwałach dla kapitana Savliana Matiusa, ani o swych podejrzeniach w stosunku do kanclerza.

Wielka Sala w Świątyni Władcy Chmur. To tu odbywały się wszystkie opisane narady


     - Myślę, że kapitana możemy wynagrodzić za bohaterską postawę – odezwał się Jauffre. – Co myślisz, Martinie, można mu nadać tytuł hrabiowski i powierzyć Kvatch na stałe?

     - To nie takie proste – Martin potrząsnął głową. – Wprawdzie hrabia Godwine nie żyje, ale najpierw trzeba sprawdzić, czy nie miał jakichś spadkobierców, którzy mogliby podważyć tę nominację. Tak czy inaczej, na pewno zasłużył na wysoką nagrodę. Nie tylko bohaterstwem, ale przede wszystkim poświęceniem dla miasta i wzięciem na swoje barki trudu jego odbudowy. Nie tak, to w inny sposób, ale na pewno go wynagrodzimy.

     - A co do Ocato, to zapewniam cię, że się mylisz – odezwał się znów Jauffre. – On wie, że jeśli uda nam się wygrać pod Brumą, Mehrunes Dagon będzie musiał zaatakować stolicę. Jeśli zniszczy świątynię, nie będzie gdzie rozpalić Smoczych Ogni. To tam rozegra się ostateczna bitwa. Słusznie, że nie chce uszczuplić garnizonu miasta.

     - Policzmy, na ilu żołnierzy możemy liczyć – zaproponował Stefffan. – Wprawdzie nie wiemy, ilu dokładnie przyślą, ale możemy to w przybliżeniu oszacować.

     Przez jakiś czas karta papieru pokrywała się różnymi liczbami, na zmianę skreślanymi i dopisywanymi. Potem zapadła cisza, którą przerwał dopiero Jauffre.

     - Nie jest źle – mruknął. – Nawet jeśli nasze szacunki są przesadzone, powinno wystarczyć do utrzymania daedr przy bramach Otchłani.

     - Nie wiemy, jakie siły rzuci Dagon – Steffan zmarszczył brwi. – Może wystarczyć, ale może też okazać się o wiele za mało.

     - Ale nie chodzi o to, żeby te siły zniszczyć – zaoponował Jauffre. – Tylko o to, żeby je zatrzymać na czas, potrzebny do zamknięcia bramy. Zniszczyć ich nie jesteśmy w stanie. Gdy się otworzą, kilku śmiałków musi się przekraść do Otchłani i zamknąć te bramy. Przynajmniej część z nich, co zredukuje liczbę wrogów pod Brumą. Jeśli otworzą się inne, jest przynajmniej szansa, że zdołamy się uporać z jedną grupą, zanim zaatakuje nas następna.

     Tak czy owak, mieli plan, a to już wiele. W każdym razie, wystarczająco wiele, aby coś na kształt otuchy wślizgnęło się im do serc. Mario i Baurus wymienili spojrzenia. Redgard mrugnął zawadiacko.

     - A nasz przyjaciel zna nowiny? – spytał Baurus.

     - Nie zna – odrzekł Martin. – I dobrze że mi przypomniałeś, bo właściwie po to się tu zebraliśmy. Musisz wiedzieć, że udało mi się rozszyfrować drugi przedmiot, potrzebny do otwarcia portalu.

     - Do raju Camorana?

     Martin skinął głową.

     - Drugi przedmiot stanowi przeciwieństwo pierwszego – ciągnął. –To krew bóstwa.

     - Bóstwa? – Mario otworzył szeroko oczy.

     - Właśnie – Martin skinął głową. – Tak, wiem, brzmi to niedorzecznie, dlatego długo nie mogłem tego rozszyfrować. W przeciwieństwie do daedrycznych książąt, bogowie nie mają artefaktów i nie pojawiają się osobiście w naszym świecie. Dlatego zdobycie krwi boga wydaje się niemożliwe. I przyznaję, sam nie dałbym rady. To Jauffre wpadł na właściwy pomysł.

     - Chyba trzeba być członkiem Ostrzy, by pokojarzyć te fakty – uśmiechnął się arcymistrz.

     - Ale gdy mnie uświadomiłeś, wydało mi się to oczywiste – odrzekł Martin. – No, pomyśl – zwrócił się do Maria. – O jakiego boga może chodzić?

      - Nie wiem – bąknął Mario.

     - A co stanowi tradycja Ostrzy? – podpowiedział milczący dotąd Baurus. – Po co powstał nasz zakon?

     - Żeby chronić cesarza… – odrzekł Mario, po czym ukrył twarz w dłoniach. – Oczywiście! Talos! Tiber Septim! Był człowiekiem, zanim został bogiem!

     - Tę tajemnicę pamiętają tylko Ostrza – potwierdził Martin. – No i niektórzy pasjonaci historii. Dla innych Talos jest po prostu jednym z dziewięciu bóstw. Wśród Ostrzy każdy arcymistrz przekazuje swemu następcy tajemnicę Tibera Septima.

     - Rozumiesz więc, o co chodzi? – spytał Jauffre. – Musisz zdobyć artefakt, który należał do cesarza Tibera Septima.

     - A istnieje coś takiego? – zdumiał się Mario. – On przecież żył wieki temu!

     - Istnieje – odpowiedzieli jednocześnie Jauffre i Baurus.

     - To jedna z misji Ostrzy – dodał Jauffre. – Niestety, z pewnych względów porzucona dawno temu. Otóż, zachowała się jego zbroja. Ostrza miały jej strzec jako świętości. Ale nie do końca im się to udało.

     Jauffre dał znak dyżurnemu, by napełnił ich kubki winem.

     - Są rzeczy, o których łatwiej mówi się przy kielichu – mruknął, a głośniej dodał. – Pancerz Tibera Septima do dziś znajduje się w jego kaplicy, ukrytej pod ruinami zamku Sancre Tor. Przez wieki miejsce to było uważane za święte, a Ostrza strzegły go równie troskliwie co cesarskich komnat. Ale dawno temu wydarzyło się tam coś bardzo złego. Jakaś ciemna siła zawładnęła tym miejscem. Od lat nikt nie powrócił stamtąd żywy. W końcu wszelkich wypraw poniechano.

     - A co się tam dzieje? – spytał Mario.

     - Nie wiem na pewno – Jauffre potarł swą łysinę. – Nie znam dokładnie tej historii. Katakumby świątyni Tibera Septima zostały zapieczętowane przez pierwszego Wielkiego Mistrza Ostrzy. Czterech najlepszych żołnierzy Ostrzy zostało tam wysłanych, by wyśledzili zło i zwalczyli je. Wyruszyli wiele lat temu, zanim my pojawiliśmy się na świecie, ale każdy z nas zna i pamięta ich imiona: Alain, Valdemar, Rielus i Casnar. Nigdy nie wrócili. Po nich już żaden z nas tam nie zawędrował. Ostrza uznały, że nie ma sensu tracić ludzi dla czegoś, co prawdopodobnie jest jeszcze bardziej bezpieczne niż przedtem.

     - Nie rozumiem – bąknął Mario nieśmiało.

     - Kiedyś miejsca strzegły Ostrza – uśmiechnął się Jauffre. – Teraz strzeże go ciemna siła, która się tam zadomowiła. Nikt nie ma dostępu do kaplicy. Pancerz jest tam więc bezpieczny. Choć przyznaję, nie jest to sytuacja tak zupełnie po naszej myśli– westchnął przeciągle. – Mimo to, nie zmieniałbym jej, gdybym nie musiał. Teraz nie mamy wyboru. Ktoś musi się tam udać. Temu właśnie ma służyć nasza narada. Musimy ustalić, kto pójdzie i kogo weźmie ze sobą.

     Spojrzał na Maria i opuścił wzrok, jakby poczuł się zażenowany.

     - Proponuję ciebie – szepnął – bo dałeś już wiele dowodów swoich talentów.

     - Pójdę – Mario skinął głową.

     - Byłem tego pewien – odparł Jauffre, ale w jego głosie nie było tryumfu. – Ale nie mam zamiaru posyłać cię na pewną śmierć. Musi nas iść więcej. Też mam ochotę się tam wybrać, ale skoro powierzam ci to zadanie, sam dobierzesz sobie towarzyszy. Wybieraj – zatoczył ręką wokół. – Oprócz Martina, oczywiście… Ale wszystkie Ostrza są na twoje rozkazy.

     - Pójdę z nim – zapewnił Baurus. – Nie pierwszy raz przyjdzie nam działać razem.

     - Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko…

     - Pójdę sam – uciął twardo Mario.

     Powiódł wzrokiem po pozostałych.

     - Nie, nie jestem szalony – uśmiechnął się. – Nikt stamtąd nie wrócił, bo zapewne został dostrzeżony. A mnie nikt nie zobaczy. To moja specjalność.

     - Szaleństwo – bąknął Martin.

     - Głupota – burknął Baurus. – Ktoś musi pilnować twoich pleców!

     Mario zdecydowanie pokręcił głową.

     - W Otchłani nikt nie patrzy mi na plecy. I dobrze, ktoś mógłby wypatrzyć tego patrzącego i zdradzić moją pozycję. Nie, przyjacielu – uścisnął rękę Baurusa. – Doceniam twoją postawę, ale naprawdę wolę działać sam. Ufam ci całkowicie, ale po prostu wiem, w czym jestem dobry i jak to najlepiej wykorzystać.

     - Mówiłem? – odezwał się Martin zasępionym tonem. – Mówiłem? Wiedziałem, że tak będzie!

     - Zawiedziony jestem, ale nie zaskoczony – burknął Baurus. – Cholerny samotnik! Kiedyś przepadniesz bez wieści i nawet nie będzie miał kto zamknąć ci oczu.

     - Też mi się to nie podoba – odrzekł Jauffre. – Ale nie mogę zapomnieć o jednej z zasad, według której działają Ostrza. Ten, który ma wykonać zadanie, sam decyduje, w jaki sposób je wykona. Zgadzam się, choć przyznaję, że z ciężkim sercem. Baurus, ty jesteś szermierzem, więc patrzysz na to okiem szermierza. Walczysz w starciu i dobrze, gdy ktoś pilnuje ci tyłów. Ale on jest łucznikiem. Myśliwym, niewidocznym zabójcą, atakującym z ukrycia, z zaskoczenia. Może to właśnie on ma rację.

     - Ta metoda sprawdziła się już tak wiele razy – dodał Mario. – Wybacz, Baurus, kiedy indziej. Będzie to dla mnie zaszczyt. Na przykład, w bitwie pod Brumą, która niechybnie nas czeka.

     - Zapomnij – mruknął Redgard. – W bitwie będę chronił cesarza, nie ciebie.

     - Cesarz nie weźmie udziału w bitwie – Mario wykrzywił usta.

     Martin spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem, po czym uśmiechnął się tajemniczo sam do siebie.


4 komentarze: