Rozdział L

     Hrabina Carvain uniosła nieznacznie brwi.

     - Do świątyni? – upewniła się. – Po co?

     Mario poczuł, że pąs wstępuje mu na twarz.

     - Bo tam oczekuje cię… - zaczął niepewnie. – Bo tam oczekuje cię ktoś, kto koniecznie musi cię spotkać. I to niezwłocznie.

     Szmer przeszedł przez salę tronową. 

     - Bezczelność – mruknął jeden z obecnych tu szlachciców. – Kto śmie wzywać hrabinę do siebie, zamiast samemu starać się o audiencję? Pani – zwrócił się do hrabiny. – Pozwól mi ukarać tego zuchwalca. I to niezwłocznie, jak sam sobie życzy.

     - Zaraz, zaraz – wtrącił się kapitan Burd. – Znam tego żołnierza i jakkolwiek bezczelne wydają się jego słowa, uważam, że musiał mieć ważny powód, by tak się wyrazić. Przynajmniej go wysłuchajmy.

     - Powód? – prychnął inny wielmoża. – Nawet kanclerz nie ośmieliłby się wzywać hrabiny na spotkanie!

     - Pani – Mario skłonił się z szacunkiem. – Ten, kto mnie tutaj przysłał, ma istotnie ważny powód, aby spotkać się z tobą właśnie w świątyni. Ten ktoś nie wzywa cię, lecz prosi o spotkanie. A dlaczego nie przyszedł tu sam, zrozumiesz pani, gdy tylko z nim porozmawiasz.

     - Pani pozwól mi… – zaczął szlachcic, lecz urwał, gdy hrabina uniosła dłoń.

     - Ja też znam tego rycerza – oznajmiła. – I wiem, że jest wiernym sługą Cesarstwa. Jak widzicie, nie czuję się oburzona, lecz co najwyżej zdumiona.

     - Pani, to może być pułapka!– odezwał się jeden ze strażników. – Nic łatwiejszego niż dokonanie zamachu w świątyni. Może to wróg chce nas osłabić, przez pozbawienie nas władczyni?

     Burd na te słowa zacisnął usta. Strażnik miał słuszność. Spojrzał na Maria z trudno skrywaną nieufnością, ale zaraz potrząsnął głową.

     - Ktoś, kto zamyka Bramy Otchłani, nie może współpracować z wrogiem – burknął. – Ja mu wierzę i wiem, że jest przyjacielem, ale przecież ktoś mógł oszukać również jego. Jeśli masz pani zamiar udać się do świątyni, pozwól, by towarzyszyła ci straż.

Zamek w Brumie. Sala tronowa wieczorem

     - Pod świątynią stoi całkiem spory oddział Ostrzy – odezwał się strażnik. – To elita wśród żołnierzy. Jeśli mają złe zamiary, nie poradzi żadna straż.

     - Złe zamiary? – hrabina spojrzała na niego z politowaniem. – Ostrza służą Cesarstwu. Ja też.

     - A czy ten rycerz nie może po prostu powiedzieć, kto cię wzywa do świątyni, pani?

     Wszystkie oczy skierowały się na Maria. Ten zaczerwienił się.

     - To pewien… mnich – wybąkał. – Brat Martin… Przykro mi, ale nie mogę powiedzieć nic więcej.

     - Mnich? – obecni spojrzeli po sobie nawzajem. – A co mnich może chcieć od naszej władczyni?

     - Ma ważne informacje – odparł Mario. – Tylko do uszu Waszej Miłości.

     - Skoro przybywa ze Świątyni Władcy Chmur, wysłucham go – oznajmiła hrabina. – Ten rycerz widocznie nie może powiedzieć nic więcej – dodała, posyłając w stronę Maria porozumiewawcze spojrzenie. – Gdyby mógł, to by powiedział, choćby po to, by uniknąć waszych oskarżeń. Ale masz rację, straż jest niepotrzebna. Kapitanie, proszę aby tylko pan mi towarzyszył. A ty – zwróciła się do Maria. – Prowadź.

     Wszyscy zgromadzeni – a było ich wielu – kręcili nosami i marszczyli brwi. Ale nikt nie sprzeciwił się woli hrabiny, która dostojnym krokiem, mając po swej lewej ręce kapitana straży, a po prawej rzadko komu znanego rycerza w zielonej zbroi, skierowała się do głównej bramy pałacu.

     Na zewnątrz omal nie skończyło się katastrofą, gdy władczyni poślizgnęła się na oblodzonych schodach. Burd i Mario jednocześnie podtrzymali ją za ramiona. Posłała im po wdzięcznym spojrzeniu. Po dziedzińcu kręciło się sporo żołnierzy z najróżniejszych garnizonów. Każdy z nich na jej widok przystawał i oddawał honory.

     - Jauffre? – rzuciła hrabina, gdy znaleźli się na dole. – Przywykłam, że jest niezwykle tajemniczy.

     - Nie, nie o niego chodzi – odparł Mario. – Jauffre też tam będzie, ale prosi cię, pani, ktoś inny.

     - Któż taki? – spytała, kładąc mu dłoń na opancerzonym ramieniu. – Możesz powiedzieć, przecież i tak się zaraz dowiem!

     - Ktoś, komu jestem winien posłuszeństwo – odparł Mario. – I Jauffre również.

     - A więc to prawda – szepnęła hrabina. – Sądziłam, że to tylko plotki…

     I wyraźnie przyspieszyła kroku.

     - Chodźmy – rzuciła. – Nie wypada, żeby on na mnie czekał.

     - Kto? – Burd miał bardzo niewyraźną minę.

     Hrabina spojrzała na niego i uśmiechnęła się wdzięcznie.

     - Cesarz – odparła. – Któżby inny?

     Po latach całe miasto wspominało tę scenę. Opowiadano sobie z ust do ust, jak to Hrabina Carvain, niemal bez żadnej asysty, kroczyła dziarsko środkiem miasta, a towarzyszył jej kapitan straży, z oczami jak spodki i niezmiernie głupią miną.

     Wejście do świątyni przegradzał szpaler Ostrzy, jednak gdy hrabina zbliżyła się do wejścia, rozstąpili się oni jak na komendę i z chrzęstem zbroi stanęli na baczność po obu stronach świątynnej bramy. Mario otworzył drzwi na oścież.

     - Pani? – skłonił się i uczynił zachęcający gest dłonią.

     Hrabina uśmiechnęła się w zadumie i wolnym krokiem wkroczyła do budynku. Mario przepuścił Burda i wszedł za nim, zamykając za sobą drzwi. Znów rozległ się chrzęst segmentat, gdy rycerze Ostrzy na powrót uformowali szpaler, nie dopuszczając do świątyni nikogo niepowołanego.

Bruma. Wnętrze świątyni Talosa

     W świątyni było mrocznie, a przynajmniej tak się wydawało każdemu, kto wszedł do niej z oświetlonego ostrym, górskim słońcem miasta, w którym dodatkowo skrzył się śnieg, zalegający pobocza i skwery. Hrabina rozejrzała się uważnie. Martin stał w miejscu oświetlonym przez duży znicz. Celowo stanął tak, żeby płomień oświetlał jego twarz. Stał i cierpliwie czekał, aż grododzierżczyni zbliży się do niego, po czym lekko skłonił głowę i uśmiechnął się nieśmiało. Wciąż nie mógł przywyknąć do faktu, że teraz to on powinien odbierać hołdy.

     Hrabina przez chwilę przypatrywała mu się w milczeniu. Wydawała się spokojna, ale tylko Burd, który dobrze ją znał, domyślił się, jak bardzo jest w tej chwili zdenerwowana. Odetchnęła kilka razy, po czym podeszła jeszcze bliżej i spojrzała na Martina całkiem z bliska. Ona badała wzrokiem jego twarz, on z kolei przypatrywał się jej, próbując wyczytać z jej twarzy najbliższą przyszłość miasta. Kłopotliwe milczenie przedłużało się. W końcu przerwała je hrabina, cofając się o krok.

     - Tak – odezwała się wzruszona. – Ty jesteś synem Uriela Septima.

     A potem opuściła wzrok, schyliła głowę i złożyła głęboki dyg.

     - Panie…

     Mario poczuł, że do oczu napłynęły mu łzy. Otarł je, ale te napłynęły znów. Oto spełniało się jego marzenie – Martin został uznany cesarzem. Wprawdzie tylko w jednym mieście, tylko przez jedną ze wszystkich władców prowincji – ale już zamanifestował się jego cesarski majestat, właściwy ludziom smoczej krwi Septimów.

     - Pani - Martin znów skłonił głowę. – Wybacz proszę, że w tak niezwykłych okolicznościach się spotykamy. Nie ośmieliłbym się na to, gdyby nie była to absolutna konieczność.

     Po czym gestem zaprosił ją, by usiadła na świątynnej ławie, tuż obok niego.

     Usiedli wszyscy obecni, nie tylko oni. Towarzyszyli im zgromadzeni przez Steffana dowódcy ekspedycyjnych garnizonów, oficerowie garnizonu miasta i kilkoro Ostrzy. W sumie, mniej niż dwadzieścia osób, zasiadło na ławach, pospiesznie ułożonych w okrąg.

     - Nazywam się Martin Septim – odezwał się Martin. – Jestem nieślubnym i najmłodszym synem cesarza Uriela Septima, ostatnim ze smoczego rodu Septimów. Do tej chwili moja tożsamość musiała być trzymana w tajemnicy, bowiem polują na mnie słudzy Mehrunesa Dagona. Przyszedł jednak czas, aby się ujawnić. Dyktuje to konieczność.

     Jego głos, rozchodzący się po zakamarkach świątyni, miał barwę tak ciepłą i spokojną, że zapewne byłby zdolny obłaskawić dziką bestię. Martin mówił o Mitycznym Brzasku, o wrotach Otchłani, o planach Mehrunesa Dagona i Ostrzach, które od dawna prowadzą z nim podjazdową wojnę. Poinformował o kradzieży artefaktu, pozwalającego rozpalić Smocze Ogniem, choć nie wspomniał jego nazwy, a także wyjaśnił wszystkim, dlaczego owe ognie są takie ważne. Ta wiadomość wyraźnie poruszyła wszystkich obecnych. Każdy bowiem marzył o zakończeniu Kryzysu Otchłani. A potem Martin zaznajomił ich z planami wroga. Wspomniał o Wielkiej Bramie, która otworzyć ma się pod murami Brumy, o tym, że Bohater z Kvatch musi się do niej udać, by zdobyć Wielki Kamień Pieczęci i o planach wywabienia wroga z kryjówki. Ostatnią część wiadomości przekazał jednak konfidencyjnym szeptem, zdając sobie sprawę, że wróg ma szpiegów, którzy mogą go podsłuchać.

     - I dlatego właśnie – powiódł wzrokiem po słuchaczach – zdradzam ten sekret tylko nielicznym z was. I jednocześnie zobowiązuję do utrzymania tajemnicy. Gdyby wróg poznał nasze plany, nie udałoby się go nam wywabić za mury. I co najważniejsze, nie może się dowiedzieć, że zależy nam na Wielkim Kamieniu Pieczęci. Mógłby odgadnąć, po co jest nam potrzebny. A tego wam również nie zdradzę, nie teraz – uśmiechnął się lekko. – Nie dlatego, że wam nie ufam, ale aby jak najdłużej utrzymać nasze plany w sekrecie. Zaskoczenie to nasza broń.

     Przez chwilę trwała cisza. W końcu odezwał się siedzący pod filarem oficer, z emblematem białego drzewa na opończy, co wszystkim obecnym powiedziało, że jest dowódcą korpusu z Chorrol.

     - Czyli cała ta operacja ma na celu tylko i wyłącznie zdobycie Wielkiego Kamienia Pieczęci?

     Martin skinął głową.

     - W tej chwili nie mogę ci powiedzieć nic więcej – rozłożył ręce w przepraszającym geście. – Ale już ten fakt powinien powiedzieć ci, jak bardzo jest on dla nas ważny. Ryzykujemy wielką bitwę,  aby go zdobyć.

     - Nie znam się na magii i na dziedzinach Otchłani – odrzekł oficer, w zamyśleniu spoglądając przed siebie. – Ale załóżmy, że naszemu bohaterowi tym razem się nie uda – spojrzał w oczy Martinowi. – Co wtedy?

     Martin nie zdążył odpowiedzieć, bo kapitan Burd powstał z ławki i zdecydowanym głosem oświadczył.

Hrabina Narina Carvain

     - Wtedy ja udam się do Otchłani! – sapnął. – A jeśli mnie się nie uda, zastąpi mnie jeden z moich ludzi. Byliśmy tam i mniej więcej wiemy co robić.

     Po czym zrobił niewyraźną minę, zorientowawszy się, że popełnił niewybaczalny nietakt, wchodząc w słowo nie komu innemu, jak samemu cesarzowi.

     - Wybacz, Wasza Wysokość – wymamrotał, skłoniwszy głowę przed Martinem. – Wciąż nie przywykłem… Zapomniałem się…

     Martin z uśmiechem skinął głową, posyłając mu przyjacielski gest.

     - Sam nie przywykłem, nie przejmuj się – odparł łagodnym głosem. – Cóż, nikt nie gwarantuje nam zwycięstwa. Nie wiemy, czy nam się uda. Ale mamy szansę i chcę ją wykorzystać. Będzie jak mówisz. Po to właśnie Bohater z Kvatch pokazał tobie i twoim ludziom, jak zamknąć bramę Otchłani, byś mógł go w razie czego zastąpić. Nie sądzę, by Wielka Brama bardzo różniła się od pozostałych. I nie wydaje mi się, by obszar Otchłani, do którego prowadzi, w jakiś znaczący sposób różnił się od tego, który odwiedziłeś. Może jedynie być tam więcej strażników…

     Zerknął na Maria, lecz ten w odpowiedzi wzruszył jedynie ramionami. Nie wiedział.

     - A jaką przyjmujemy strategię? – spytał inny oficer, z wizerunkiem białego konia na opończy. – Bohater z Kvatch wie co robić, a my?

     - Nareszcie dochodzimy do konkretów – uśmiechnął się milczący dotąd Steffan. – Zbliżcie się wszyscy – wskazał na mapę, leżącą na ławie. – Chcemy zrobić tak…

*          *          *

     Maszerowali jak na defiladzie. Z przytupem i dziarsko chrzęszcząc zbrojami. Gdy brama miasta otworzyła się na oścież, pojawiła się długa kolumna wojska. Na czele szedł Martin, w czerwonym płaszczu, a obok niego Jauffre. Tuż za nimi maszerowały Ostrza. Za nimi żółciły się opończe miejskiego garnizonu, pod dowództwem Burda. Dalej szli żołnierze z pozostałych miast. Pochód zamykali cywile-ochotnicy, uzbrojeni w to, co dostarczył im kowal Fjotreid. On sam maszerował zresztą między nimi, niosąc na ramieniu długi, daedryczny brzeszczot, sprzedany mu kiedyś przez Maria. Na głowie miał hełm, na norską modłę ozdobiony krowimi rogami. Był to spory oddział, bowiem każdy Nord, zdolny do noszenia broni, uważałby za hańbę, gdyby nie wziął udziału w tej bitwie. Między nimi widać było również wielu cesarskich i jeszcze więcej osób, którzy zatracili już wszelkie cechy odrębnych ras, jako że mieszana społeczność Brumy sprzyjała też mieszaniu się krwi norskiej i cesarskiej.

     Mario szedł w ostatnim szeregu, między mieszczanami. Ubrany w swą szklaną zbroję, nie pasował umundurowaniem do żadnego regularnego oddziału, a w różnorodnej zbieraninie łatwiej było mu się ukryć. Zamierzał w odpowiednim momencie wycofać się z walki, nałożyć Pierścień Khajitów i niepostrzeżenie wślizgnąć się do bramy Otchłani, aby zgodnie z rozkazem zdobyć kamień pieczęci. 

     O ile Mehrunes Dagon da się sprowokować…


2 komentarze:

  1. Ojej, aż mnie ciarki przeszyły- zaczyna się!

    OdpowiedzUsuń
  2. Początek - petarda. Aż mnie wmurowało w krzesło.
    Rany, jak się dzieje!!!

    OdpowiedzUsuń