Rozdział LII

    Otoczyła go cisza. Tu było już po bitwie. Musiała być krwawa, bowiem śnieg był zdeptany i poplamiony purpurą. Walały się tu porzucone w nieładzie truchła daedr. Poległych ludzi właśnie znoszono w jedno miejsce. Rozejrzał się z przestrachem, ale zaraz odetchnął, gdy ujrzał Martina, klęczącego przy rannym strażniku i posyłającego mu porcję magii uzdrawiania. Na chwilę z cesarza na powrót przedzierzgnął się w dobrotliwego mnicha, a Mario mógłby przysiąc, że przyjaciel dopiero teraz czuje się pewnie.

     Zdjął hełm, otarł czoło, po czym zsunął rękawice i zerwał z palca Pierścień Khajitów. Natychmiast go dostrzeżono. Jauffre i Steffan podbiegli ku niemu. Obaj zbryzgani byli posoką daedr, ale chyba cali. Mario uśmiechnął się słabo, ale obolałe nogi na chwilę odmówiły mu posłuszeństwa. Potknął się i wielki kamień pieczęci wysunął mu się z rąk, by potoczyć ku nadbiegającym, niby piłka rzucona na ziemię po skończonej grze.

     Jauffre spojrzał na toczący się ku niemu przedmiot. Spojrzał zwężonymi oczami, jakby wciąż jeszcze znajdował się pod wpływem bojowego szału. Odetchnął głęboko raz i drugi. I skinął głową. Przymknął na chwilę powieki i skinął głową po raz drugi… Potem nią pokręcił, jakby z niedowierzaniem. A potem schował miecz do pochwy i zaczął bić brawo. Patrzył prosto w jego oczy z podziwem i dumą. Steffan dołączył do niego w tym wariackim rytuale. Po chwili wszyscy Ostrza, zdolni chodzić o własnych siłach, otoczyli go, w milczeniu klaszcząc w ręce. Dziwny był ten hołd – milczący, jednocześnie radosny z powodu zwycięstwa i poważny, bo odbywał się nad ciałami poległych.

     - Udało ci się, skurczybyku! – Baurus był bardziej wylewny i zwyczajnie rzucił mu się na szyję, o mało go nie przewracając. – Udało ci się jak cholera!

     Mario odwzajemnił uścisk przyjaciela.

     - Żyjesz – uśmiechnął się z ulgą, ale zaraz spoważniał. – Wielu zginęło?

     - Wielu, niewielu – westchnął Redgard. – Zawsze ginie zbyt wielu. Z Ostrzy tylko dwóch, ale strażników ponad dwudziestu. No i Burd, między innymi…

     - Burd?

     - Niestety – Baurus pokręcił głową. – Szkoda chłopa. Lubiłem go. Ty, zdaje się, też.

     Mario rozejrzał się z niepokojem. Bramy Otchłani zniknęły, ale opodal ujrzał znaną już sobie piekielną machinę z Otchłani.

     - Kto zamknął bramy?

     - Same znikły – odparł Baurus, chwytając go za ramię i lekko ciągnąc w stronę Jauffrego. – Razem z Wielką Bramą. A to coś pojawiło się nagle, nie wiadomo skąd – wskazał na stojącą niedaleko tajemniczą machinę z Otchłani.

Tajemnicza machina z Otchłani

     Gdy leżała na ziemi, opuszczona i z unieruchomionym świdrem, wydawała się niegroźna. Mimo to Mario zadrżał. Nie chciałby jej ujrzeć w działaniu.

    Mario miał jeszcze wiele pytań, ale musiały one poczekać, bowiem stanął właśnie przed obliczem arcymistrza, do którego dołączył również Martin. Steffan schylił się po wielki kamień pieczęci. Wszyscy spoglądali na niego z uznaniem i jakąś dziwną czułością. Jauffre wyciągnął zza pazuchy jakiś dokument, opatrzony jego pieczęcią.

     - Trzymaj – rzucił krótko. – I nie wykręcaj się. Po prostu musisz to przyjąć. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.

     - Co to? – spytał Mario, zerkając na podany mu rulon.

     - To jest oficerska nominacja – odparł Jauffre. – Od teraz jesteś porucznikiem, czy to ci się podoba, czy nie. Po prostu inaczej być nie może.

     - Ale…

     - Służba! – rzucił Jauffre z udawanym gniewem. – Zrozum człowieku, że teraz nie będziesz musiał prosić o pomoc. Możesz wydać rozkaz. I to każdemu, z wyjątkiem hrabiów, generałów i legatów. Porucznik Ostrzy znaczy więcej niż kapitan straży, czy centurion Legionu. Więc?

     - Służba – szepnął wzruszony Mario. – Ku chwale Cesarstwa – dodał przepisową formułę.

     Martin po prostu uścisnął mu dłoń, choć w jego oczach widać było, że miał ochotę wyściskać go z wielkiej radości. Nie chciał jednak przy wszystkich okazywać swoich prawdziwych uczuć. 

     - Gratuluję, bracie – szepnął tylko.

     Rozpoczęły się teraz ogólne gratulacje i poklepywanie. Choć poniesiono straty, nie da się ukryć, że bitwa pod Brumą zakończyła się całkowitym zwycięstwem, którego świadomość rozpierała pierś, mimo żalu po stracie towarzyszy. Wszyscy czuli radosne podniecenie i nawet widok poległych, ułożonych równo wzdłuż traktu, skąd miały ich zabrać furmanki, nie popsuł radosnych nastrojów.

     - Będą o tym pisać pieśni – oznajmił strażnik w opończy, niegdyś żółtej, teraz ciemnej od posoki daedr. – O bitwie pod Brumą, o bohaterskim cesarzu, o Bohaterze z Kvatch… - urwał wzruszony, wycierając łzę. -  I o dzielnym kapitanie straży, który oddał życie, broniąc swego miasta.

     - Chwała jego imieniu! – odpowiedziało u kilka głosów.

     - Jeśli mogę o coś prosić – rzekł nieśmiało Mario.

     - O wszystko – odparł zdziwiony Martin. – Ty w tej chwili możesz prosić nawet o rękę hrabianki!

     Mario uśmiechnął się na te słowa. Hrabianka Brumy miała dopiero dwanaście lat.

     - Nie, chodzi o coś innego… Co może wam się wydać dziwne.

     Spojrzeli na niego pytająco.

     - Wiecie – zająknął się. – Nie pałam miłością do daedr, ale… Dremory. Oni są jednak istotami rozumnymi. Walczyli jak żołnierze…

     - To wrogowie! – odezwał się strażnik, przysłuchujący się rozmowie. – W dodatku okrutni.

     - Wrogowie – Mario skinął głową. – Ale już pokonani. Niegroźni. Nieżywi. Chciałbym ich pochować jak żołnierzy.

     Wszyscy unieśli brwi w wielkim zdziwieniu.

     - Oczywiście, nie w krypcie! – dodał szybko. – Tutaj, na polu walki.

     - Oni zrobiliby to samo z nami? – warknął strażnik.

     - Nie wiem – Mario pokręcił głową. – Pewnie nie. Ale my nie jesteśmy dremorami. Postępujmy jak ludzie. Jak żołnierze… Zostawić ich niedźwiedziom na pożarcie… No, nie wiem, jakoś się nie godzi.

     - Ma rację – burknął Baurus. – Jeszcze się niedźwiedzie potrują…

     Wszyscy spojrzeli pytająco na Martina. Ten zaś spojrzał na Maria z braterską czułością.

     - Bohater z Kvatch udowodnił właśnie, że ma nie tylko sprawne ramię i tęgą głowę – odezwał się uroczystym tonem. – Ma jeszcze wielkie serce.

     - To ty mnie tego nauczyłeś – odrzekł Mario. – Pamiętasz zbója pod Skingrad?

     Martin uniósł tylko brwi, jakby nie umiał sobie przypomnieć. Jauffre tymczasem zwołał oficerów i przekazał im prośbę bohatera z Kvatch.

     - Ich broń i zbroje możecie zabrać, ale ciała pochowajcie w zbiorowej mogile – polecił. – Tak jak chcielibyście, aby wrogowie postąpili z wami.

     Szmer zdziwienia przeszedł przez żołnierzy, ale arcymistrz Ostrzy cieszył się wśród nich takim szacunkiem, że nikt nie próbował nawet protestować. Posłano do miasta po kilofy i łopaty.

     - Co teraz? – spytał inny strażnik.

     - Teraz? – Jauffre podrapał się po brodzie. – Cóż, wypełniliście swój obowiązek. Wracajcie do miasta. Odpocznijcie, wyleczcie swe rany. Napijcie się za zdrowie cesarza, za pamięć kapitana Burda i pozostałych towarzyszy. Na rachunek Ostrzy, nie zapomnijcie o tym wspomnieć. Wkrótce wyruszymy do stolicy. A my – zwrócił się do Ostrzy. – Wracamy do  Świątyni Władcy Chmur. Mamy kolejną misję do spełnienia.

     - Jaka misję? – spytał Mario?

     - Jak to jaką? – Jauffre wzruszył ramionami. – Portal do raju Camorana! Zapomniałeś?

     - A, o to chodzi… Nie, nie zapomniałem.

     - Nie może być! – zaoponował jeden z Nordów. – Walczyliśmy ramię w ramię. Jesteśmy teraz braćmi krwi! Mus wznieść kielich w podzięce Talosowi za zwycięstwo. I musimy to zrobić razem.

     - Być nie może – Jauffre przepraszająco rozłożył ręce. – Właśnie po to, by to zwycięstwo wykorzystać. Musimy zrobić coś jeszcze.

     - Pozwól im – mruknął Mario, na tyle cicho, by usłyszeli tylko Jauffre i Martin. – Dziś niech świętują. Nic się nie stanie, jeśli ściągną do świątyni jutro.

     Jauffre spojrzał na niego spode brwi, ale po chwili przeniósł pytające spojrzenie na Martina.

     - Będą ci potrzebni?

     - Dziś nie – Martin wzruszył ramionami. – Ale dziś i tak nie wyślę nikogo do raju Camorana. Potrzebuję trochę czasu na rytuał, a wszystkim nam należy się odpoczynek. Wracam do świątyni, ale oni mogą zostać.

     Jauffre zgrzytnął zębami.

     - Dyscyplina mi się przez was rozleci – mruknął.

     Ale zgodził się, by ci, co zechcą, zostali na noc w Brumie. Z wyjątkiem niewielkiego oddziału do transportu rannych i ochrony cesarza.

     Mario postanowił dołączyć do oddziału wracającego do świątyni. Ale zanim to zrobił, podszedł jeszcze wraz z innymi do tajemniczej machiny. Wciąż była ciepła, a jej rozżarzony czubek wciąż promieniował gorącem, choć ostygł już na tyle, że nie świecił na biało, a zaledwie na pomarańczowo. Mario nie wiedział, w jaki sposób to miało działać, ale nie żałował, że się nie dowiedział.

     - Słyszałem, że należą ci się gratulacje – usłyszał znajomy głos.

     Odwrócił się. Carius uśmiechał się, ale jego oczy pozostały smutne.

     - Ty pewnie też awansujesz – odrzekł Mario, ściskając jego dłoń. – Ktoś musi zastąpić Burda.

     Carius westchnął tylko.

     - Nie cieszy, gdy w taki sposób – mruknął. – Burd był kimś więcej niż dowódcą. Będzie go brakowało. Wszystkim będzie go brakowało, nie tylko mnie.

     Mario powiódł wzrokiem dookoła.

     - Wojna – szepnął. – Przeklęta wojna…

     Carius pokiwał smutno głową.

     - Zróbmy wszystko, żeby ją szybko zakończyć.

*          *          *

     W Świątyni Władcy Chmur od rana można było usłyszeć gorączkowy szum. Zwykle panowała tu cisza, sprzyjająca kontemplacji, ale dziś wszyscy czuli się dziwnie pobudzeni. Przygotowanie rytuału, mającego otworzyć portal do Raju Camorana szło pełną parą, a i tak miało zakończyć się dopiero za kilka dni.

     - To dość skomplikowany obrządek – uśmiechał się Martin, jakby przepraszał wszystkich obecnych.

     Jauffre nalegał, aby cesarz odpoczął choć jeden dzień, ale Martin nie chciał o tym słyszeć.

     - Jak wszystko będzie gotowe – upierał się.

     - Ale przecież ledwo stoisz na nogach! – jęczał arcymistrz. – Pod Brumą o mało cię nie zasieczono. Nie wyleczyłeś nawet własnych ran.

     - Są powierzchowne – Martin wzruszył ramionami. – Draśnięcia, już dawno zaleczone.

     -  Chociaż opiekę nad rannymi powierz komuś innemu. Ty już jesteś wykończony, a przecież czeka cię najważniejsze zadanie!

     - Jak im się polepszy – ucinał Martin.

     - To chociaż pozwól sobie pomóc…

     Ale Martin przymykał tylko zmęczone oczy, z sińcami pod oczami i z łagodnym uśmiechem potrząsał głową.

     - Nie możecie mi pomóc – odpowiadał. – Tylko ja mam tu doświadczenie z daedrycznymi artefaktami. Muszę to zrobić sam.

     Jauffre kręcił swą łysiejąca głową, próbując odpędzić od siebie troskę. Choć przecież sam nie siedział bezczynnie. W Wielkiej Sali zorganizował coś w rodzaju sztabu, który miał przygotować plan przedarcia się do Cesarskiego Miasta.

     - Może, że nie będzie potrzebny – stwierdził. – Na miejscu wroga, zaatakowałbym bezpośrednio w stolicy, a nie na trakcie. Zwłaszcza, że teraz będzie tędy przechodzić wiele oddziałów. Garnizony poszczególnych hrabstw zaczną opuszczać Brumę i wszystkie mają się zebrać w Cesarskim Mieście. Będzie ruch, jak w czasie jarmarku. Wróg nie wie, w którym z nich będzie znajdował się Martin. My sami tego jeszcze nie wiemy, więc…

     - Próbuję wczuć się w rolę daedr – mruknął Steffan. – I wiesz co? Ja mimo wszystko zaatakowałbym na szlaku. Droga do centrum wiedzie przez wąwozy. Idealne miejsce na zasadzkę. Tam łatwiej zabić cesarza, niż zdobywając miasto. Wystarczy obrzucić wąwóz strzałami, głazami, czy pniami drzew.

W górach Jerall znajduje się sporo miejsc nadających się na zasadzki

     - Ale wróg wie, że się tego spodziewamy – Jauffre potrząsnął głową. – Wie, że będziemy przodem wysyłać zwiadowców i to nie traktem, a dookoła niego. Takiej zasadzki nie da się ukryć. Może, mając do dyspozycji wyszkolone wojsko. Ale oni mają tylko armię fanatycznych amatorów i na pół dzikie daedry, nie będą ryzykować. Poza tym, wróg musi być absolutnie pewien, że uśmiercił cesarza. Obrzucanie głazami nie wystarczy, cesarz przecież mógłby przeżyć.

     - To i tak łatwiej niż zdobywanie miasta.

     - Wróg wcale nie będzie go zdobywał – Jauffre potrząsnął głową. – Nie musi. Stolica to teraz jedyne miasto bez boskiej, ochronnej bariery. Świątynia jest nieczynna, nie palą się w niej Smocze Ognie. Nie roztacza swego błogosławionego pola. A to znaczy, tak przynajmniej twierdzi Martin i ja mu wierzę, że wróg może otworzyć bramę Otchłani w samym środku miasta. I zrobi to, gdy tylko będzie pewien, że Martin tam dotarł.

     - Zatem?

     Jauffre oparł się rękami o mapę.

     - Tak czy owak, musimy zabezpieczyć przemarsz – mruknął. – To co mówisz, jest mało prawdopodobne, ale możliwe. Przygotujemy się więc i na taką ewentualność.

Szlak cesarski w górach Jerall

     Przesunął wzrokiem po mapie.

     - Przypomnij mi, gdzie leży ich sanktuarium.

     Mario wskazał brzeg jeziora Arrius.

     - Blisko Cheydinhal – mruknął Jauffre. – Mówiłeś, że Andel Indarys nam sprzyja?

     Mario skinął głową.

     - Wszyscy władcy nam przecież sprzyjają – zdziwił się Steffan. – Każdy przysłał pomoc…

     Mario potrząsnął głową.

     - Przysłali pomoc dla Brumy – odrzekł. – Ale Andel Indarys jako jedyny jednoznacznie zadeklarował się po stronie Martina.

     - Skąd on o nim wie? – obruszył się Baurus. – To miała być najgłębiej strzeżona tajemnica!

     - Nie ode mnie – Mario wzruszył ramionami. – Ale wiedział. Nie ufał za to kanclerzowi.

     - Więc na pewno nie odmówi nam pomocy – Jauffre pokiwał głową. – Nie chcemy zresztą niczego wielkiego. Wystarczy kilku ludzi, żeby dyskretnie patrolowali szlak. Ale muszą to być ludzie zaufani, którym można powierzyć tajemnicę Martina.

     - Bractwo Rycerzy Ciernia – podsunął Mario. – Jeśli to ja ich poproszę… Przyjęli mnie do swego grona.

     - Poza tym, stary Indarys jest ci wdzięczny za uratowanie syna – uśmiechnął się Jauffre. – Jeśli ty tego nie załatwisz, to nikomu się to nie uda.

     Mario roześmiał się. Nareszcie może coś zrobić! Bezczynne oczekiwanie na rezultat prac Martina wbijało go w przygnębienie.

     - Dam ci list do hrabiego – oświadczył Jauffre. – I weź kogoś ze sobą. Wróg już za dobrze cię zna. Możesz spodziewać się ataku.

     - Pojadę z nim – oświadczył Baurus. – Wycieczka dobrze mi zrobi.

     Jauffre skinął głową.


4 komentarze:

  1. Ufff. Po bitwie. Ale to jeszcze nie koniec - i dobrze, bo ja nie chcę, żeby się za szybko skończyło. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, jeszcze trochę. Ale uprzedzam, że to już trzecia, ostatnia część. Chyba, że pokuszę się o dalszy ciąg, bo jest jeszcze jeden wątek w tej grze, którego nie rozpocząłem.

      Usuń
  2. Ładna ta machina- chyba jakiś tunelik w skalnym podłożu można by było wywiercić. Ciekawe do czego służyła - "Metroprojekt" chyba jeszcze wtedy nie istniał. Droga do Cesarskiego Miasta rzeczywiście mogła sprzyjać likwidowaniu tych, co z niej korzystali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądzę, że ta machina przewiercała mury miasta. Nawet granitowe, takie jak w Brumie.

      Usuń