Rozdział LIII

     Baurus miał pogodny charakter. Choć w akcji był skupiony i chłodny, niczym ostrze jego katany, po służbie lubił się rozluźnić. Dlatego też namówił Maria na wieczorny spacer po mieście. Do hrabiego mieli się udać dopiero nazajutrz rano, a wieczór był pogodny i ciepły.

     - Żeby się kolacja uleżała przed snem – stwierdził Baurus.

     Wyszli na miasto bez zbroi, tylko z nieodłącznymi mieczami u boków. Wiatru prawie nie było. W blasku z rzadka porozmieszczanych, równo palących się zniczy, miasto wyglądało bardzo malowniczo, ze swą specyficzną architekturą, w której wyraźnie wyczuwało się wpływy dunmerskie.

Cheydinhal

     - Dunmerskie? – zdziwił się Mario. – Myślałem, że Dunmerowie w Morrowind budują domy pod ziemią. Stary Myśliwy tak twierdził.

     - To zależy, w jakim rejonie – odrzekł Baurus. – Na południu, gdzie dominuje ród Hlaalu, budują właśnie tak jak tutaj. Drewniany szkielet, a ściany ze specjalnej masy, uzyskiwanej z gliny, wymieszanej z popiołem i jeszcze kilkoma składnikami, o których nie mam pojęcia. Jak wyschnie, to jest twarde jak kamień. Tylko dachy są tu inne, proste, kryte gontem, albo dachówką, a nie kopulaste, chitynowe, bo tu trudno o chitynę w takich ilościach. Domy pod ziemią, to cecha charakterystyczna dla rodu Redoran, którzy żyją bliżej centrum Vvardenfell. Tam regularnie Czerwona Góra obsypuje ich popiołem, więc inaczej by się nie dało żyć. Ciekawa architektura. Na zewnątrz wystaje obła kopuła, coś jak wielka skorupa żółwia, a pod ziemią prawdziwe pałace.

Krucza Skała na wyspie Solstheim (kolonia rodu Redoran). Wystające kopuły zabudowań.

     - Zadziwiające – Mario pokręcił głową.

     - Zadziwiające to są domy na wschodzie, na terenach klanu Telvanni – odparł Baurus. Tam tradycyjnie robi się je z grzybów.

     Zaśmiał się, widząc zdziwioną minę przyjaciela.

     - Nie, nie przesłyszałeś się. Z grzybów! Oczywiście, wspomagane to wszystko jest odpowiednią magią. Oni potrafią sprawić, że grzyb wyrasta wielki jak wieża.Drąży się środek, modeluje piętra, schody, podziemia. Całość jest tak mocna, że żaden huragan nie jest w stanie nic im zaszkodzić. Nic dziwnego, to wszystko zakorzenione w ziemi. Podobno taki grzyb, gdy go odpowiednio spreparować, jest wytrzymalszy od litego drewna.

     – Byłeś kiedyś w Morrowind?

Baurus skinął głową.

     - Służyłem Ostrzom od dzieciaka. Kiedy miałem trzynaście lat, już robiłem za ich łącznika. Kiedyś wysłali mnie ze specjalną pocztą do Balmory, do dowódcy tamtejszego oddziału Ostrzy.

     - Ostrza działają w Morrowind?

     Baurus roześmiał się.

     - Ostrza działają w całym Cesarstwie. I poza nim też…

     Przechodzili właśnie przez pusty, ciemny placyk, gdy nagle zewsząd otoczyła ich zgraja ciemnych postaci. Trudno było poznać, kto to, bowiem zlewali się z cieniem, rzucanym przez otaczające placyk kamienice. Trudno było ich też policzyć w tych ciemnościach. Ale brzęk żelaza świadczył o tym, że są uzbrojeni. Na domiar złego, przed chwilą obaj przechodzili obok jasno oświetlonej kamienicy i oślepieni blaskiem zniczy, w mroku zaułka nie widzieli prawie nic.

     - No – odezwał się jeden z nich. – Wyskakiwać z sakiewek! I bez żadnych numerów!

     Mario i Baurus momentalnie dobyli broni.

     - Ha, widzieliście? – parsknął ten sam głos. – Ptaszyny chcą dziobać! Rzucić mi zaraz to żelastwo, pókim dobry! Nas jest siedmiu a was tylko dwóch!

     - Trzech – rozległ się nagle spokojny głos z zakrytego głębokim cieniem kąta. – Ale to niczego nie zmienia. Nawet we dwóch poradziliby sobie bez trudu.

     Rabusie nie zmienili wprawdzie pozycji, ale ten i ów sapnął na znak zaskoczenia.

     - No, dalej – tajemniczy głos nabrał kpiącej nuty. – Atakujcie. Siedmiu zbirów będzie mniej!

     Chwila ciszy, ale napięcie wciąż rosło.

     - A ty kto? – odezwał się w końcu inny napastnik. – I czego się kryjesz w cieniu?

     W ciemności rozległ się drwiący śmiech.

     - I kto to mówi? – zakpił głos. – Banda drabów, która w ciemnych zaułkach zasadza się na podróżnych! No, ale trafiła kosa na kamień. Tym razem trafiliście na zawodowych wojowników!

     Wszyscy stali jak skamieniali. Nikt nie wykonał najmniejszego ruchu, wliczając to obu wojowników Ostrzy. Mario myślał intensywnie, jak znaleźć wyjście z sytuacji. Przez chwilę pożałował, że nie ma zaklętych rękawic, które wyraźnie pokazałyby mu napastników, ale szybko przestał sobie tym zaprzątać głowę. Wyciszył myśli. Postanowił błysnąć w stronę napastników czarem flary, by nieprzygotowanych oślepić, a samemu lepiej zorientować się w sytuacji. Teraz jedyne, co go rozpraszało, to świadomość, że skądś zna ten tajemniczy głos.

     - Wynosić się stąd, ale już! – głos stał się nagle ostry. – Macie na to pięć sekund!

     - Ha! – roześmiał się pierwszy rabuś. – Ale…

     - Cztery!

     - Hej, przecież…

     - Trzy!

     - Dwie!

     - Spadamy – szepnął pierwszy i rozległ się tylko tupot stup i odgłosy bezładnej ucieczki.

     Po chwili zostali sami.

     Mario wbił wzrok w ciemny kąt, skąd dobywał się głos. Coś się tam poruszyło i nagle od ciemnej ściany oderwała się równie ciemna, wysoka postać.

     - Wybaczcie – głos złagodniał. – Niegościnnie was przywitało to miasto.

     - Kimkolwiek jesteś, dziękujemy za pomoc – odezwał się Baurus. – Trudno się fechtować w takich ciemnościach.

    - Zawsze może się zdarzyć nieszczęśliwy wypadek – zgodziła się tajemnicza postać. – W ciemnościach łatwo posiekać swego. Ale i tak byłem pewien, że dalibyście radę.

     - Skąd wiesz? – spytał Baurus. – Znasz nas?

     - Ciebie nie znam – w głosie nieznajomego można było wyczuć uśmiech. – Ale twego przyjaciela już miałem zaszczyt spotkać. Mniemam wiec, że jesteś równie świetnym wojownikiem.

     - Kim jesteś? – spytał Mario. – Nic nie widzę w tych ciemnościach.

     - Więc wyjdźmy z tego zawszonego miejsca – roześmiał się nieznajomy.

     I skierował się ku jaśniejącemu prostokątowi sionki między dwoma domami.

     Jeszcze na dobre nie wyszli z cienia, a Mario roześmiał się sam do siebie.

     - Naprawdę, jesteś ostatnią osobą, jakiej spodziewałbym się w takim miejscu!

     Wicehrabia Farwil Indarys – on to bowiem był – odwrócił się i wyszczerzył zęby.

     - Obserwowałem tych rabusiów i widziałem, dokąd weszli – oznajmił. – Miałem zamiar ich trochę poszczerbić, ale gdy wy weszliście im w łapy, bałem się, by w ciemnościach nie drasnąć któregoś z was.

     Chwycił Maria za ramiona i uściskał serdecznie. Mario odwzajemnił uścisk.

     - Mnie też miło cię widzieć – rzekł z uśmiechem. – Właściwie, to przyjechałem ze sprawą do ciebie, chociaż wypada wspomnieć o niej twojemu ojcu. To mój przyjaciel, Baurus – rycerze wymienili uścisk dłoni. – A to wicehrabia Farwil Indarys.

     - Słyszałem o tobie – Baurus pokiwał głową. – Należysz do zakonu Rycerzy Ciernia.

     - Podobnie jak twój przyjaciel – odparł Farwil. – Ale choć nasz zakon nie śmie się równać z waszym, może wam chociaż zaofiarować gościnę. Mam nadzieję, że nie odmówicie.

     - Zatrzymaliśmy się w gospodzie Most – odrzekł Mario.

     - I po co? –Farwil przewrócił oczami. – Przecież Loża Rycerzy Ciernia jest też twoim domem. Jesteś jednym z nas. Zawsze możesz się tam zatrzymać. Nasze kwatery są wygodniejsze i lepiej wyposażone niż w gospodzie. Kuchnia może nie jest lepsza, ale piwniczka nie ma sobie równych. W dodatku, nasza siedziba leży na uboczu i tak jest dyskretniej.

     - Nie pomyślałem o tym – roześmiał się Mario. – Zawsze wydawało mi się, że jestem tylko honorowym członkiem zakonu, a nie chcę nadużywać uprzejmości. No i nie jestem sam.

     - Honorowym – Farwil wydął dolną wargę. – Honor to uczyniłeś nam, przyjmując medalion Rycerza Ciernia. A twoi przyjaciele są naszymi – skinął głową w stronę Baurusa. – To jak, zaszczycicie nas swoją obecnością w Loży? Dam znać komuś, żeby przeniósł wasze rzeczy. Zwilżymy gardło, porozmawiamy, pokłócimy się o politykę, jak to rycerze. No i załatwimy twoją sprawę.

     - Takiemu zaproszeniu nie można odmówić – uśmiechnął się Baurus. – Mnie w to graj.

     - Mnie też – zawtórował mu Mario.

     Gawędząc i żartując skierowali się do bramy miasta. Ponieważ było już ciemno, bramę zamknięto. Farwil podziękował strażnikowi za jej otwarcie garścią złotych monet. A wkrótce znaleźli się w malowniczym zameczku pod murami miasta, który był siedzibą Rycerzy Ciernia.

Loża Rycerzy Ciernia pod Cheydinhal

     Zameczek był niemal pusty – zajmowało go chwilowo tylko dwóch rycerzy. W piątkę zatem zasiedli do wieczerzy. Polano wina i piwa do posiłku. Rozwiązały się języki i humory. I Mario w pewnym momencie uświadomił sobie, że Farwil potrafi być przemiłym towarzyszem. W niczym nie przypominał tego narwanego młodzika z Otchłani. Wydał mu się o wiele dojrzalszy i bardziej zrównoważony.

     Powiedział mu o tym. Farwil roześmiał się i tryknął swym pucharem w kielich Maria.

     - Rozmowa z ojcem uświadomiła mi, jak wiele brakuje mi do bohatera – rzekł pogodnie, ale zaraz spoważniał. – No i śmierć moich towarzyszy w Otchłani odcisnęła na mnie swoje piętno – westchnął. – A i ja żyję tylko dzięki tobie. Tego nie da się zapomnieć.

     Przez chwilę był poważny, ale zaraz odpędził smutki.

     - Ale dziś nie pora na smutne myśli – odrzekł, nalewając wszystkim wina. – Dziś się weselmy. Za spotkanie! Piję zdrowie rycerzy Ostrzy, którzy zaszczycili nas swą obecnością

     - Zdrowie Rycerzy Ciernia! – odparł Baurus, wznosząc kielich.

     Pięć pucharów zderzyło się ze sobą, wydając brzęk i rozlewając nieco rubinowego trunku.

     - A teraz, pogadajmy o twojej sprawie – zaproponował Farwil.

     Mario zrobił tajemniczą minę.

     - Mam – zająknął się. – Właściwie to nasz arcymistrz ma do ciebie prośbę.

     - Cokolwiek to jest, uważaj sprawę za załatwioną – zapewnił go Farwil wesołym tonem. – Podasz jakieś szczegóły?

     Przez chwilę, półgłosem, jakby ktoś miał ich tu podsłuchać, obaj wyłuszczali pozostałym prośbę Jauffrego.

     - Tylko tyle? – jeden z Rycerzy Ciernia uniósł brwi. – Nieważne. Każda przysługa, nawet drobna, wyświadczona Ostrzom to dla nas zaszczyt.

     - Zatem, za powodzenie naszej wspólnej sprawy – Farwil znów wzniósł puchar.

     Mario po latach często wspominał ten wieczór. Wtedy właśnie uświadomił sobie, że w całym kraju ma wielu oddanych przyjaciół. I jego serce, zalała nagle fala radości.

*          *          *

     Ponieważ wróg i tak doskonale już wiedział o obecności Martina w Świątyni Władcy Chmur, nie było sensu się kryć i czekać do nocy w Brumie. Wjechali do świątyni za dnia. Jauffre i Cyrus przechadzali się po dziedzińcu, rozmawiając o czymś półgłosem. Gdy ich ujrzeli, przystanęli w wyczekującej pozie.

     - Sprawa załatwiona – poinformował Mario. – Rycerze Ciernia chętnie nam pomogą. Od wczoraj rozpoczęli patrole na szlaku.

     - Byłem pewien, że się zgodzą – uśmiechnął się Jauffre. – Znam starego Indarysa, a młody nie może się aż tak bardzo od niego różnić. Martin też jest prawie gotowy. Do wieczora się wyrobi.

     - Co zatem robimy? – spytał Baurus.

     - Musimy się naradzić – odrzekł arcymistrz. – Zaraz będzie obiad, a potem zbieramy się wszyscy w Wielkiej Sali. Ustalimy, jak wyrwać Camoranowi Naszyjnik Królów.

     Mario i Baurus po podróży przez góry byli głodni i zmarznięci, więc wiadomość o obiedzie przyjęli z radością. Czym prędzej udali się do łaźni, by zmyć z siebie zapach końskiego potu. Wkrótce czyści, przebrani w świeże ubrania i wściekle głodni pojawili się w Wielkiej Sali.

     I od razu przystanęli zdziwieni. Takiego widoku się nie spodziewali.

     Spod kominka usunięto ławy i zrobiono miejsce na magiczny krąg. Miejsce to nadawało się idealnie, bowiem istniał tam już krąg z kamienia, tyle że z magią nic wspólnego nie miał. Był to kawałek zwykłej, kamiennej posadzki, w kształcie koła, o średnicy kilku kroków – pozostałość po palenisku, które dawno temu zastąpiono kominkiem. Ponieważ leżał równo z podłogą i nikt się o niego nie potykał, zostawiono go, jako swoisty element dekoracji. Tym razem lśniły na nim jakieś magiczne runy, a dodatkowo, na wysokości ludzkiej głowy lewitowały tam dwa przedmioty: Wielki Kamień Pieczęci i Wielki Kamień Welkynd. Oba artefakty otaczała magiczna poświata. Lewitując, wibrowały jednostajnie, wydając ciche buczenie.

     - O! – zdołał tylko wykrztusić z siebie Mario.

     - Nie  żadne O, tylko portal do Gaiar Alata – zaśmiał się Jauffre.

     - Portal? – Mario podszedł do kręgu i zrobił zdumioną minę. – Ja… Nie widzę tu żadnego portalu.

     - Bo jeszcze nie jest otwarty – odrzekł Martin, wyłaniając się z cienia za filarem. – Jeśli mamy wroga zaskoczyć, muszę go otworzyć w ostatniej chwili i tylko na moment. Ot, tyle, żeby się przez niego przedostać. Potem portal się zamknie.

     Mario miał jeszcze wiele pytań, ale postanowił zaczekać. Martin z pewnością udzieli mu dokładniejszych wyjaśnień. Tak też się stało. Gdy już zjedli i podano kubki z gorącymi napojami, Jauffre powrócił do tematu.

     - Taaak – zaczął zamyślony, trąc swoją łysinę. – Teraz musimy się zastanowić, co dalej.

     Przez chwilę wszyscy milczeli, aż wreszcie Jauffre podniósł wzrok i oznajmił.

     - Po pierwsze, musimy zdecydować, czy wchodzimy tam całym oddziałem, czy wysyłamy tylko nieliczną grupę – odezwał się. – Martin nigdzie nie idzie i tu nie dam się przekonać. Cesarz nie pójdzie prosto w łapy Mankara Camorana, choćbym miał go zakuć w dyby. To jest Świątynia Władcy Chmur i ja tu dowodzę, koniec, kropka!

     - Jak raz się zgadzam – westchnął Martin. – Tam akurat wiele nie zdziałam. Nie wiemy nawet, czego się spodziewać, a co dopiero stworzyć jakiś rozsądny plan.

     - No, to jedno z głowy – Jauffre skinął głową. – Mów teraz, czego się dowiedziałeś o Gaiar Alata.

     Martin potrząsnął głową.

     - Tyle co nic – oznajmił. – Ma to być miejsce, do którego trafiają po śmierci ci wszyscy, którzy zginęli w służbie Mehrunesa Dagona. Ale wiem o nim tylko tyle, ile sam Camoran o nim powiedział. A wcale nie musiał mówić prawdy. Nikt poza nim jeszcze stamtąd nie wrócił. On sam opisuje to jako wielki, piękny ogród, w którym ludzie żyją szczęśliwie, bez trosk i zmartwień. Są tam nieśmiertelni, nie starzeją się i czas płynie tam zupełnie inaczej. A gdy dopełni się przeznaczenie, powrócą do tego świata, by, jak się wyraził, dzielić chwałę z Lordem Dagonem. Jednak nikt nie jest w stanie sprawdzić, ile w tym prawdy. Równie dobrze może to być po prostu jeden z obszarów Otchłani.

     - Czyli wielka niewiadoma – mruknął Steffan. – W zasadzie nic nie wiemy.

     - Wiemy, że on tam jest – odparł Mario. – Mankar Camoran.

     Martin w zamyśleniu pokręcił głową.

     - Tego, niestety, też nie wiemy – odrzekł. – Wiemy tylko tyle, że udaje się do tego miejsca. Możliwe, że tylko przez nie przechodzi do jakiegoś innego świata.

     - No, ale to znaczy, że tam jest przejście do miejsca, do którego się udaje – Baurus upił miętowego naparu. – Może trzeba poszukać na miejscu.

     Mario uśmiechnął się.

     - Czyli jedyny rozsądny plan, to udać się tam, sprawdzić to, wrócić i naradzić się jeszcze raz – spojrzał w oczy Jauffrego. – A tak się składa, że mam największe doświadczenie w wałęsaniu się po ziemiach Otchłani.

     Ku jego zdziwieniu zarówno Martin, jak i Jauffre pokręcili głowami.

     - Problem w tym, że nie tak prosto wrócić – oznajmił Jauffre. – Portal zamknie się za tobą. Jedynie śmierć Camorana może pozwolić ci wrócić. Czy tak, Martinie?

     Martin skinął głową.

     - To podobnie jak z Bramą Otchłani – odezwał się. – Tym, co trzyma ją na miejscu, jest kamień pieczęci. To taki rodzaj kotwicy, utrzymującej portal. W przypadku Gaiar Alata, taką kotwicą jest, no cóż, osoba Mankara Camorana. Trzeba go po prostu zabić, a wrócisz do naszego świata. Prawdopodobnie…

     - Byłeś tego pewien – Steffan podniósł na niego oczy.

     - Byłem – przyznał Martin. – Dopóki rozważałem to w teorii, jakbym rozwiązywał szkolne, algebraiczne zadanie, byłem pewien. Wszystko by mi się zgadzało. Mankar Camoran działa dość schematycznie, stosując sprawdzone mechanizmy. Ale może się zdarzyć, że po ostatnich wydarzeniach postanowił coś zmienić. Nie jest przecież głupcem. Może okazać się sprytniejszy, niż sądzimy.

     - Trzeba być dobrej myśli – odrzekł Mario po chwili milczenia. – Ryzyko jest zawsze. A my i tak nie mamy innego wyjścia.

     - Nie mamy – westchnął Jauffre. – I dlatego tak ciężko mi cię o to prosić. Jako dowódca, uważam, że pakowanie całego oddziału na zupełnie nierozpoznany teren, to szaleństwo. Dlatego posyłam tylko ciebie. Ufam w twoje umiejętności. Ale gdyby okazało się, że posłałem cię na śmierć…

     - Jestem żołnierzem – odrzekł Mario głosem, który miał zabrzmieć twardo, ale zadrżał lekko. – Wszyscy jesteśmy. Taka to już nasza dola. Czy portal można otworzyć wielokrotnie?

     Martin przełknął swój napar z palonego zboża.

     - Nie wiem – odrzekł. – I chyba wiem, o czym myślisz…

     - Już to rozważaliśmy – mruknął Steffan.

     Mario popatrzył na nich rozbawiony.

     - Przecież nie wiecie, o co mi chodzi!

     - Chodzi ci o to, żeby po określonym czasie znów otworzyć portal, żebyś mógł wrócić ze zwiadów – odrzekł Jauffre. – Ale to może okazać się niemożliwe.

     - Nie wiem, co stanie się z tymi artefaktami – Martin wskazał na lewitujące nad kręgiem przedmioty. – Pewności nie mam, ale prawdopodobnie znikną. Po prostu, rozwieją się, jak kamienie duszy. Drugi raz, nie mając tych przedmiotów, nie otworzę portalu. To droga bez powrotu. A raczej z powrotem, ale okrężną drogą.

    - I tą okrężną drogą jest śmierć Camorana – Mario przygryzł wargę.

     Milczał przez chwilę ze wzrokiem wbitym w wibrujące artefakty. Przypomniał sobie Miscarcand i bitwę między szkieletami i goblinami, a potem niespodziewane pojawienie się licza, gdy zgarnął już z piedestału Wielki Kamień Welkynd. Cisza przedłużała się, aż w końcu ją przerwał.

     - Skoro mus, to nie ma na co czekać – oznajmił nieoczekiwanie. – Udam się tam tak czy tak.

     - Przyjmuję – burknął Jauffre. – Ale nie teraz.

     - Każda chwila jest ważna – zaoponował Mario.

     - Jeszcze ważniejsze jest wykonanie zadania – Jauffre potrząsnął głową. – A żeby je wykonać, musisz być wypoczęty i skupiony. Dopiero co wróciłeś z podróży. Toteż teraz udajesz się na spoczynek, czy chcesz, czy nie chcesz. Do raju wyślemy cię jutro z rana.

     Mario skinął głową. Nie czuł zmęczenia, ale wiedział, że nie ma co się kłócić z arcymistrzem. Żeby nie iść od razu spać, a raczej przekręcać się z boku na bok w oczekiwaniu snu, poprosił o jeszcze jeden kubek gorącego wywaru.

     - Zbożowy – spytał dyżurny?

     - Nie – odparł Mario. – Ziołowy. Z melisy.

     Po czym powiódł wzrokiem po pozostałych.

     - Żeby w ogóle zasnąć – mruknął.


3 komentarze:

  1. Łoooomatko, no też coś, sam ma iść kiedy wrócić może tylko jak zabije Camorana, troche słaba perspektywa!
    Bedę obgryzac paznokcie, bylebym nie skończyła jak Venus z Milo. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wróci, to raczej pewne, może tylko nieco uszkodzony i półżywy. Nie uśmierca się w grach głównego bohatera.

      Usuń
    2. Gdybyście wiedziały, ile razy mi on już zginął! I musiałem zaczynać od ostatniego zapisu. Ech, gdyby w życiu też można było wypróbować najpierw kilka możliwości i potem wybrać najlepszą! Żałuję, ze nie można sobie życia zapisać tak jak w grze.

      Usuń