Rozdział LIX

     Gdy znalazł się na Zielonej Drodze, obejrzał się za siebie. Martin kroczył kilkadziesiąt kroków za nim, w towarzystwie Jauffrego i Baurusa. Uśmiechnął się sam do siebie i wkroczył na szeroką, wybrukowaną jasnym kamieniem promenadę wokół pałacu. Pod bramą ujrzał szpaler żołnierzy. Nie w blaszanych, pozłacanych kirysach Straży Pałacowej, jak to zwykle bywało. Ci żołnierze mieli na sobie oksydowane segmentaty Ostrzy. Cyrus i jego oddział przejęli już straż pod zamkiem. Zgodnie z prawem, jak zapewniał Jauffre. Bowiem zarówno cesarza, jak i następcę tronu od zawsze chroniły Ostrza, mając nadrzędną funkcję nad wszystkimi pozostałymi formacjami.

Pałac Cesarza. Widoczny strażnik ze Straży Pałacowej, co można poznać po złoconej zbroi.

     Dwaj żołnierze, stojący bezpośrednio przed bramą, na jego widok zasalutowali i rozstąpili się na boki. Jeden z nich otworzył przed nim okutą, dębową bramę. Ogarnął go chłód pałacowych korytarzy i półmrok, rozświetlany jedynie przez zawieszone na ścianach lampy oliwne. Wejście do Sali Obrad stało otworem. Po bokach straż pełnili dwaj żołnierze, tym razem ze Straży Pałacowej, co oznaczało, że oficjalnie władzę wciąż sprawują kanclerz i Rada Starszych. Mario wkroczył do ogromnej Sali Obrad, w której pod jednym z filarów, w oficjalnej, długiej szacie o kolorze złamanej czerwieni, wyprostowany i gotowy na przyjęcie gościa stał kanclerz.

Sala Obrad. Samotna postać pod filarem to kanclerz Ocato.

     Ocato nie miał koło siebie żadnego strażnika, co Mario przyjął ze zdziwieniem. Był w sali zupełnie sam. Jej ogrom sprawiał, że wydawał się jeszcze mniejszy i jeszcze bardziej samotny. Stał wsparty na długiej, prostej lasce, która stanowiła insygnium jego władzy, a także broń, co Mario poznał po ledwo dostrzegalnej, magicznej iluminacji, jaką opalizował kostur. Ocato widać nie potrzebował straży. Pochodząc z uzdolnionego magicznie plemienia Altmerów, zapewne potrafił skutecznie obronić się sam. Jego twarz była spokojna, jakby spodziewał się, co teraz się wydarzy i był na tę okoliczność dokładnie przygotowany.

     Jak poinstruował go Jauffre, Mario stanął dwa kroki przez nim i zasalutował. Ocato skinął mu uprzejmie głową i nie przedłużając niepotrzebnie kłopotliwej chwili, odezwał się spokojnym, dźwięcznym głosem.

     - Witaj, Bohaterze z Kvatch. To zaszczyt gościć cię na tej sali. Czy przynosisz wieści, jakich Rada oczekuje?

     - Witaj, Ekscelencjo – odrzekł Mario, nieco mniej pewnym głosem, niż chciał. – Przynoszę wieści, o następcy tronu, Martinie Septimie, synu Jego Cesarskiej Mości Uriela Septima VII.

     - Czy przybył do miasta?

     - Tak, Ekscelencjo – odrzekł Mario. – I właśnie zmierza do Pałacu Cesarza, aby spotkać się z Radą Starszych i przedstawić jej swoje prawa do tronu.

     - Jego prawa do tronu zostały już rozpatrzone przez Radę Starszych – uśmiechnął się Ocato. – Jestem tu po to, by oznajmić mu, co postanowiła Rada.

     Skinął mu głową, uznając rozmowę za zakończoną. Mario niepewnie usunął się na bok i tak jak chciał Jauffre, stanął bokiem do kanclerza, oczekując wejścia Martina. Nie potrafił jednak zachować się całkowicie obojętnie. Zamiast patrzeć wprost przed siebie, gdy tylko kątem oka zauważył ruch, odwrócił głowę w stronę wejścia.

     Martin prezentował się skromnie i godnie. Wszedł wolnym krokiem, z głową podniesioną, ale bez cienia pychy. Przeciwnie, z oczu patrzyła mu właściwa jego naturze łagodność i dobroć, ale również spora doza onieśmielenia. Trudno mu się dziwić, pierwszy raz w życiu gościł nie tylko w cesarskim pałacu, ale w ogóle w stolicy. Wszystko wokół zdumiewało go i przytłaczało swym bogactwem i rozmachem, choć bardzo nie chciał dać tego po sobie poznać. Jego oczy zdawały się chwilami mówić: „Co ja, zwyczajny wieśniak, wychowany na gospodarstwie, robię w cesarskim pałacu?”. Ale tak jak zapanował kiedyś nad hedonistycznymi pokusami kultu Sanguine, tak i teraz panował nad sobą z prawdziwie monarszą wielkością.

     W ciemnym, aksamitnym płaszczu prezentował się bardzo dostojnie. Amulet Królów, zawieszony na jego szyi, zdawał się świecić swoim własnym blaskiem, dodając mu jeszcze dostojeństwa. Mario poczuł nagłą chęć, aby skłonić przed nim głowę, a nawet przyklęknąć. Opanował się jednak, wiedząc, że taka manifestacja jeszcze przed koronacją byłaby źle odebrana. Poza tym, był przecież oficerem Ostrzy. Ostrza nie klękali przed cesarzem, oddając mu jedynie honory na sposób wojskowy.

     Martin zbliżył się do kanclerza na odległość trzech kroków, po czym pierwszy skłonił głowę. Wciąż bowiem był jedynie niekoronowanym następcą tronu i oficjalną władzę w państwie nadal sprawował kanclerz. Ten natomiast odkłonił się lekko, ale z szacunkiem, zgodnie z protokołem.

     - Witam w cesarskim pałacu – odezwał się Ocato. – Jestem Ocato, Wysoki Kanclerz Rady Starszych.

     - Jestem Martin Septim, najmłodszy syn Jego Wysokości Uriela Septima VII.

     - Wiem, kim jesteś – uśmiechnął się Ocato. – A nawet gdybym nie wiedział, dostrzegłbym aurę, która cię otacza.

     Przez chwilę milczał, przyglądając mu się uważnie.

     - Rada Starszych – odezwał się znów – zdecydowała już o twoim dziedzictwie. Choć nie mieliśmy okazji się spotkać, wiem o tobie bardzo wiele. Prowadzę bowiem bogatą korespondencję ze wszystkimi hrabstwami w kraju i nie tylko.

     A potem, z widocznym wzruszeniem, przyklęknął na jedno kolano, opuszczając głowę.

     - Bądź pozdrowiony, cesarzu Martinie Septimie!

     Mario nie wierzył własnym uszom. Spodziewał się chłodnego przyjęcia, długich negocjacji, gorących sporów, może nawet przelewu krwi, a tu sam kanclerz, bez żadnych ceregieli uznaje Martina za prawowitego cesarza! Spodziewał się kłopotów – a tu okazuje się, że żadnych kłopotów nie będzie. Poszło jak z płatka!

     Fala gorąca ogarnęła jego ciało. Miał ochotę krzyczeć z radości. Pohamował się oczywiście, ale z nagłym przypływem sympatii spojrzał na kanclerza, a potem przeniósł wzrok na Jauffrego.

     - Miałeś rację, mistrzu – powiedział mu oczami. – Wybacz, że zwątpiłem.

     Martin tymczasem podszedł do kanclerza i pochylił się nad nim, chwytając go za ramiona. Pociągnął go lekko w górę, skłaniając do powstania na nogi. Ocato powstał i uśmiechnął się. Ciepło się uśmiechnął, co nie uszło uwadze Maria.

     - Ekscelencjo – odezwał się Martin. – Nie wiem, jak mam wyrazić swą wdzięczność za tak ciepłe przyjęcie. I za oszczędzenie nam wszystkim czasu, który mógł zostać nieodwołalnie zmarnowany.

     - Dobrze powiedziałeś, Wasza Wysokość – odparł Ocato. – Czas jest tym, czego nie mamy, więc Rada Starszych postanowiła zaoszczędzić go, jak sam powiedziałeś, nam wszystkim. Koronacja zwykle jest wielkim świętem, uroczystością, przeprowadzaną z ogromnym rozmachem i wymagającą  wielu przygotowań i zwyczajowych obrzędów. Jednak na to właśnie czasu nie mamy. Czy zgodzisz się, panie, aby ograniczyć ceremonię do niezbędnego minimum?

     - Ależ, oczekuję tego! – Martin uniósł brwi, po czym swoim zwyczajem zaczął wolno przechadzać się po sali, poufale objąwszy kanclerza ramieniem. – Chciałbym objąć tron niezwłocznie, jeśli to możliwe. Nie dla władzy, której wcale nie pragnę, ale po to, by jak najprędzej zamknąć barierę między Mundus i Otchłanią.

     - Jest jednak kilka obrzędów, które trzeba spełnić, aby wszystko odbyło się zgodnie z prawem – Ocato rozłożył ręce w przepraszającym geście. – Najważniejsze już załatwiliśmy. Mówię o decyzji Rady. Wprawdzie debata powinna odbyć się w twojej, panie, obecności, ale na to drobne odstępstwo możemy sobie pozwolić, pod warunkiem, że przed koronacją zostaniesz przedstawiony Radzie. Ponieważ nikt z nas nie wiedział, kiedy zawitasz do stolicy, sala jak widzisz świeci pustkami. Potrzeba trochę czasu, by ich wszystkich zwołać. Zaraz roześlę do nich gońców z odpowiednim wezwaniem. Do zachodu słońca wszyscy powinni się zjawić. Następnie udamy się procesją do świątyni, gdzie przy świadkach poprosisz o boskie błogosławieństwo. Nie wątpię, że zostanie ci udzielone. Potem dopiero udamy się do sali tronowej, gdzie odbędzie się obrzęd właściwej koronacji. A potem, już tylko z delegacją kilku członków Rady i kilkoma towarzyszącymi ci osobami, które sam wybierzesz, powrócisz do świątyni i rozpalisz Smocze Ognie.

     - I wtedy?...

     Ocato spojrzał na niego wzruszony.

     - I wtedy, panie, wszystkie bramy Otchłani natychmiast się zamkną i już nigdy więcej żadna daedra nie przedostanie się do naszego świata. Wystarczy jedynie wytępić te, które już się w nim znalazły, bo nie wątpię, że gdzieś tam, w głuszy, wciąż tkwią pootwierane portale, wokół których wałęsają się potwory rodem z Otchłani. Bez wsparcia swego pana będą jednak łatwym przeciwnikiem i żołnierze sobie z nimi poradzą. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, zapraszam cię, panie, oraz twych przyjaciół – skłonił się lekko Jauffremu – do mego gabinetu, gdzie przejrzymy, podpiszemy i roześlemy wszelkie niezbędne dokumenty, które pozwoliłem sobie zawczasu przygotować.

     I przy tych słowach zapraszającym gestem wskazał Martinowi kierunek. Martin zerknął w stronę Ostrzy i mrugnąwszy im łobuzersko, ruchem głowy przywołał ich do siebie.

     - Idziemy? – spytał żartobliwie.

     - Skoro Ekscelencja prosi – uśmiechnął się Jauffre. – Mario i Baurus będą nam towarzyszyć, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

     - Oczywiście – uśmiechnął się Ocato. – Baurusa znam z dawnych lat, a i Bohatera z Kvatch miałem już zaszczyt poznać. Będzie mi bardzo miło ich gościć.

     - W takim razie, chodźmy – Jauffre skinął głową. – Miejmy to już za sobą. Szkoda, że nie ma tu Steffana. Nie znoszę papierów…

     I roześmiawszy się cicho, cała piątka ruszyła ku drzwiom.

     Ale nie zdążyła do nich dojść!

    Strażnicy pałacowi, w błyszczących, pozłacanych kirysach, stojący przed Salą Obrad, odruchowo chwycili za broń, na widok biegnącego ku nim żołnierza, chrzęszczącego oksydowaną segmentatą. Poznawszy jednak dowódcę oddziału Ostrzy, trzymającego wartę na zewnątrz, przepuścili go, po czym spojrzeli po sobie zdziwieni i zajrzeli przez otwarte drzwi do sali, niepewni tego, co powinni byli uczynić. Żołnierz szybko rozwiał ich wątpliwości.

Korytarz w cesarskim pałacu.

     - Daedry! – zawołał na cały głos.

     Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu.

     - Na dziedzińcu! – dodał szybko. – Bramy pootwierały się pod pałacem!

     Mario poczuł, jak oblewa go zimny pot. A więc jednak! Nie będzie szczęśliwego zakończenia Kryzysu Otchłani. Pomimo osłabienia własnej armii, Mehrunes Dagon zdecydował się na atak. Wiedział przecież, że po rozpaleniu Smoczych Ogni będzie to niemożliwe, więc postawił wszystko na jedną kartę i choć słabszy niż kiedykolwiek, zaatakował teraz.

     Jauffre sapnął tylko ze złością.

     - Mario, Baurus, chronicie cesarza i kanclerza! – zawołał. – Reszta za mną!

     I rzucił się pędem w kierunku drzwi. Strażnicy podążyli za nim. Jauffre znów udowodnił, że nie po znajomości został arcymistrzem. Nikt nie zakwestionował jego dowództwa, choć teoretycznie nie miał władzy nad strażą pałacową. W jednej chwili sala opustoszała. Jauffre zabrał ze sobą również strażników, pełniących wartę przed salą. Czterej, którzy pozostali wewnątrz, usłyszeli odgłosy walki, gdy na chwilę wybiegający uchylili bramę pałacu.

     Mario spojrzał na Baurusa, potem na Martina, potem znów na Baurusa.

     - Będziemy tu tak stać bezczynnie? – spytał nerwowym głosem.

     - Rozkaz – burknął Baurus. – Ochraniamy ich.

     - Jego – odparł Ocato, wskazując na Martina. – Ja ochrony nie potrzebuję. Sam będę go chronił.

     - Jest tu inne wyjście? – spytał Martin.

     - Jest – odparł Baurus. – Przez więzienie można dostać się do kanałów. A potem na zewnątrz, poza mury…

     Martin niecierpliwie potrząsnął głową.

     - Chodzi mi o wyjście z pałacu – odparł. – Żeby dostać się do świątyni.

     - Przecież nie rozpalisz Smoczych Ogni – Mario spojrzał na przyjaciela ze smutkiem. – Nie objąłeś jeszcze tronu.

     Ocato nie podzielał jego obaw.

     - Masz jakiś pomysł, panie? – w oczach kanclerza błysnęła nadzieja.

     Martin skinął głową.

     - Musicie mi tylko pomóc dostać się do świątyni – szepnął konfidencjonalnie. – I to szybko!

     Ocato spojrzał na niego z przestrachem.

     - W takim razie, jedynie głównym wyjściem – rzekł zrezygnowany. – Ale na to ci nie pozwolę. To zbyt niebezpieczne.

     - Nie bardziej, niż czekanie na śmierć w tej pułapce – burknął Martin. – Idziemy!

     I zanim ktokolwiek zdołał zaprotestować, Martin rzucił się ku drzwiom. Pozostali, nie mając innego wyjścia, podążyli za nim. Gdy dobiegli do bramy, oniemieli ze zgrozy. Nawet Martin zatrzymał się skonfundowany.

     Na okrężnej promenadzie szalała bitwa. Kilka bram Otchłani płonęło w pobliżu, co jakiś czas wypluwając z siebie jakiegoś potwora. Połączone siły Straży Miejskiej i Ostrzy bezskutecznie próbowały powstrzymać siły wroga, składające się głównie z dremor. Mario dostrzegł Jauffrego, całego zbryzganego posoką, próbującego opanować chaos, ale w ogólnym zgiełku nikt nie słyszał wykrzykiwanych przez niego rozkazów. Na bruku leżało kilkadziesiąt trupów, głównie daedr. Legioniści z garnizonu dopiero nadbiegali z odsieczą.

     Wybiegli z bramy, postępując za Martinem. Mario i Baurus z wyciągniętymi mieczami. Ocato – ze swym kosturem, który dzierżył w tej chwili, jakby była to włócznia. Od razu ich zauważono.

     Dremora Markynaz z rykiem rzucił się ku nim, unosząc dwuręczny brzeszczot do ciosu. Błyskawica, wypuszczona z kostura Ocato zatrzymała go na chwilę i oszołomiła, czego nie omieszkali wykorzystać Baurus i Mario, jednocześnie zadając dwa potężne cięcia, które posłało dremorę na bruk.

     - Gdzie świątynia? – Martin złapał kanclerza za ramię. – Ja nie znam miasta! Straciłem orientację.

     - Przechodziliśmy obok niej – Mario odwrócił się do przyjaciela.

     - Prowadź…

     Baurus lekko popchnął cesarza, skłaniając go do pójścia w lewo. Pozostali ruszyli za nimi.

     - Tamta brama – Ocato wskazał lewą dłonią bramę do dzielnicy świątynnej, jednocześnie wypuszczając błyskawicę w kierunku nadbiegającego gada.

     Błyskawica oszołomiła potwora, który zatoczył się jak pijany. Ocato, chwytając kostur w obie ręce, trzasnął go drugim końcem raz i drugi. Baurus cięciem z półobrotu zakończył jego żywot. Ocato bezceremonialnie pociągnął Martina za sobą.

     Baurus trochę zmarudził, bowiem rzucił się na niego sapiący ciężko daedrot, jednak już po chwili zwinny wojownik rozprawił się z potworem i podążył za przyjaciółmi, ochraniając ich tyły. Kilkakrotnie jeszcze musieli zmierzyć się z atakującymi ich daedrami, zanim dotarli do bramy. Ocato krwawił już z rozciętego ramienia, ale nie zwracał na to żadnej uwagi. Dzielnica świątynna również grzmiała odgłosami walki, ale daedr było tu znacznie mniej. Za to spod pałacu kilka dremor ruszyło ku bramie.

     - Pędźcie! – zawołał Ocarto. – Ja ich tu zatrzymam!

     - Nie dasz rady sam! – odparł Baurus, stając obok niego. – No, na co czekacie!? – zwrócił się z wyrzutem do Maria i Martina.

     Mario na pół przytomnie pociągnął Martina za sobą. Pobiegł w kierunku znajdującej się w środku dzielnicy rotundy, co chwilę upewniając się, że Martin podąża za nim. Widząc zabiegającego mu drogę Xivilai, zanurkował pod jego ramię, uzbrojone w dwuostrzowy topór i z całej siły pchnął go mieczem pod pachę. Ryk potwora stłumiła wypuszczona przez Martina błyskawica. Oszołomiła ona dremorę, jednocześnie Miecz Wampira wyssał z niego sporą porcję siły. Mario poprawił cięciem w brzuch. A gdy dremora zgiął się wpół, potężnym cięciem, o jakie nigdy by siebie nie podejrzewał, odciął mu głowę. Nie patrzył jednak na turlający się po bruku makabryczny kształt, gdyż natychmiast starł się z następnym.

     Tu wspomógł go nadbiegający Baurus.

     - Zostaw go, pędź! – warknął Redgard, zwinnie unikając ciosu topora i tnąc głęboko w pierś. Mario pociągnął Martina za sobą. Dysząc pobiegli do świątyni.


1 komentarz:

  1. O kurde, o kurde, o kurde!!!!
    Ale tak pomyślałam : za łatwo poszło, musiało sie cos sknocić!!!!

    OdpowiedzUsuń